+5
tomek-303 31 marca 2016 22:50


Po pierwszej wizycie na Svalbardzie zachorowałem na powszechnie znaną chorobę o nazwie „Arktyczna gorączka”. Schorzenie to polega na pragnieniu powrotu do Arktyki. Chęć spędzenia czasu w tak pięknym i oddalonym od codzienności miejscu jest nad wyraz wielka. Wygrywa ona ze wszystkimi potrzebami życia codziennego.





Poprzedni rok zakończyliśmy samymi sukcesami zarówno naukowymi jak i organizacyjnymi. W tym roku miało być zdecydowanie ciężej pod względem organizacyjnym, cel główny – przenieść i wybudować nową bazę. Kompleks trzech kontenerów miał być wybudowany na początku lipca. Życie jak zawsze pokazało inaczej.



Zacznijmy od początku wyprawy, wyruszyliśmy w grupie czteroosobowej już pierwszego lipca. Po przylocie do Longyearbyean okazało się że nie mamy jednego bagażu, na szczęście broń doleciała. Krzysztof został bez szczoteczki i skarpetek, zaprawiony polarnik miał odłożone w bazie kilka zapasowych rzeczy. Dopłynęliśmy do Petuni, był wietrzny dzień więc na statku nas wybujało,l a na pontonie zmoczyło – tak zaczyna się Arktyczna zabawa. Temperatury powietrza skrajnie różne od tych panujących w Polsce, początek lipca wita nas 7 stopniowym upałem. Pogoda na początku bardzo rozpieszczała, ciepło, słonecznie i bez wiatru. Kilka naukowych rzeczy zrobiliśmy jeszcze przed rozpoczęciem oficjalnej części wyprawy.




Kraina już mi dobrze znana ale nadal zachwycała, te góry, lodowce za każdym razem kiedy na nie spojrzałem widziałem coś nowego, coś pięknego, wielkiego. Krajobraz nie zmienił się od poprzedniego roku na pierwszy rzut oka niczym lecz nadal jest wspaniały. Ogrom jaki tam spływa na człowieka daje nauczkę, uczy pokory wobec przyrody. Niezmienione przez człowieka środowisko pokazuje jacy jesteśmy mali i co straciliśmy przez chęć osiągnięcia wygód. Człowiek przyjeżdża do Arktyki przeżyć przygodę i tak też się stało w tym roku. Svalbard zawsze oferuje coś nowego i ciekawego. W tym roku przygody zaczęły się od wypróbowania nowego pontonu. Czerwone ferarii jak go nazwaliśmy to firmowa niezatapialna łódka z trzema kilami, z początku niewiele mi to mówiło lecz po pierwszej jeździe na 1/6 mocy nowego 40koniowego silnika, dowiedziałem się co to zabawa. Przy pływaniu z małym obciążeniem osiągaliśmy prędkość około 50 km/h. Gdy tylko pojawiały się fale razem z pontonem frunęliśmy nad wodą, ledwo dotykaliśmy grzbietów fal. Nasza zabawa zaczynała się kiedy pływaliśmy w dwie załogi na dwa pontony, mijanki i szyk wszystkim poprawiały humor nawet podczas wietrznej i zimnej aury. Do naszych rozrywek przyłączały się Fulmary, latały obok pontonu niczym delfiny przed statkami. Ilość czasu jaką spędzaliśmy podczas tej wyprawy można liczyć w tygodniach. Przenoszenie bazy i przygotowania do jej budowy sprawiały, że codziennie pływaliśmy kilka dobrych godzin po lodowatych wodach Arktyki. Spitsbergen to nie tylko pływanie ale też lodowce. Pierwsze wyjście turystyczne zrobiliśmy sobie na największy lodowiec w okolicy. Nordenskiöld jest bardzo widowiskowym miejscem i nadzwyczaj surowym. W trzy osoby postanowiliśmy zgłębić zagadki szczelinowych labiryntów. Wyruszyliśmy przygotowani dość dobrze i ubezpieczeni w line, która miała nas utrzymać w przypadku poślizgnięcia i wpadnięciem do szczeliny. Mieliśmy na nogach raki oraz jeden czekan. Z początku wyprawy było bardzo prosto. Pogoda tego dnia była wyjątkowo sprzyjająca, świeciło piękne słońce, a niebo zadziwiało błękitem. Po kilkunastu minutach zaczęły się pierwsze trudności, kiedy lód był spękany i bardzo stromy. Skupialiśmy się na każdym kroku tak aby noga dobrze trzymała się podłoża. Wyszliśmy za kilku szczelin i zadowoleni z przejścia zobaczyliśmy wysoką, kilkumetrową ścianę lodu. Zawsze marzyłem o wspinacze po lodospadach, a tu jak na wyciągnięcie ręki stroma ściana. Chwyciłem czekan i zabrałem się za wspinaczkę. Pierwsze trzy metry były straszne, nogi trzęsły się jak podczas maturalnego egzaminu, a w żyłach zamiast krwi płynęła adrenalina. Z każdym metrem przybywało pewności i zaufania do braku swoich umiejętności. Każde wbicie czekana i raków w ścianę było przemyślane i dwukrotnie sprawdzane. Kilkukrotnie raki nie złapały przyczepności i zjechałem w dół lecz na szczęście zatrzymałem się używając czekana. Strasznie spocony wysiłkiem i zadowolony zdobyłem moją pierwszą w życiu ścianę. Mieliśmy jeszcze dużo czasu więc poszliśmy dalej i dalej. Z każdym metrem lodowiec sprawiał wrażenie mniej przyjaznego. Wielkość spękań i stromość wzrastała do niemożliwych. Ściany lodu wyrastały niczym wieżowce w Emiratach Arabskich, błękit i biel lodu robiły robotę. Idąc dalej musieliśmy skakać przez kilku metrowe przepaści i omijać po stromych stokach lodu idealnie przeźroczyste jeziora. Labirynt zrobił się wielki i niebezpieczny, błądziliśmy bez znajomości topografii i nie widząc tego co kryje się za zakrętem. Po trzech godzinach błądzenia uznaliśmy, że czas na powrót lecz nie chcieliśmy wracać tą samą drogą, ze względu na ilość ryzykownych skoków. Szczęśliwie udało się znaleźć drogę na płaski lód. Obyło się na szczęście bez żadnych wypadków i połamanych nóg. Z braku wiedzy o wielkości i nieprzewidywalności tego lodowca wybraliśmy się na taki spacer, wiem też że w przyszłości zaplanowanie takiego przejścia będze wymagało trochę czasu i lepszego przygotowania. Jestem pewien, że do wyjścia w taki teren należy przygotować się zarówno merytorycznie jak i iść z kimś o większym doświadczeniu dla własnego bezpieczeństwa.




Spitsbergen słynie z nieprzewidywalności zarówno warunków klimatycznych jak i surowością krajobrazu. Każdy kto zamierza wybrać ten kierunek powinien dokładnie się przygotować i znać swoje możliwości. Myślę też, że dla własnego bezpieczeństwa najlepszym rozwiązaniem jest wyjazd w zorganizowanej grupie, najlepiej z kimś kto był już w takim miejscu i zna różne możliwości i niebezpieczeństwa. Spędzając prawie pół roku w Arktyce muszę przyznać, że kraina ta zachwyca w stu procentach wszystkim. Absolutnie wszystkim.





Na pewno dla większości z ludzi największą atrakcją podczas pobytu na Spitsbergenie będzie spotkanie niedźwiedzia polarnego. Te wielkie ssaki są niezwykle niebezpieczne i ciekawskie dlatego bliskie spotkania z ludźmi rzadko kończą się dobrze. Spędzając drugie już wakacje w Arktyce spotkałem się kilkunastokrotnie z tymi zwierzakami, zarówno w terenie i w bazie. Muszę przyznać, że każde spotkanie jest inne, ekscytujące lecz zawsze straszne. Można się przyzwyczaić do ich obecności lecz zawsze trzeba zachować środki ostrożności, jednym z nich jest noszenie karabinu z ostrą amunicją oraz pistoletu sygnałowego. Zawsze należy bardzo uważne się rozglądać. Podczas mojej pierwszej wyprawy miś skoczył mi prosto na otwarte okno, które musieliśmy przytrzymywać. Było to najbliższe spotkanie z niedźwiedziem – oko w oko, łapa w łapę. Ten rok był bardziej łaskawy i przyprowadził tylko jedną niedźwiedzicę z młodym. Podczas jednej z nocek przyszły w okolicę bazy lecz udało nam się je przepłoszyć, kilkukrotnie zdarzyło się je spotkać w terenie lecz zawsze zachowywaliśmy bezpieczną odległość.






Spitsbergen oferuje nam bardzo dużo możliwości, trzeba wiedzieć jak i kiedy je wykorzystać lecz każdy przyjazd na te wyspę jest niepowtarzalny. Zachęcam wszystkich do spróbowania swoich sił i odwiedzenia tego niezwykłego miejsca. Chciałbym tez zaprosić do obejrzenia zdjęć, które pojawiają się na moim instagramie: www.instagram.com/TomaszKurczaba

Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

baja 20 kwietnia 2016 17:30 Odpowiedz
Pozazdrościć :) Poza tym świetne zdjęcia, można zapytać jaki aparat oraz szkła? Pozdrawiam
carollayna 21 kwietnia 2016 09:22 Odpowiedz
„Arktyczna gorączka”... skąd ja to znam...
tomek-303 21 kwietnia 2016 09:50 Odpowiedz
bajaPozazdrościć :) Poza tym świetne zdjęcia, można zapytać jaki aparat oraz szkła? Pozdrawiam
Dzięki wielkie ! Aparat Canon 7D + 70-200 Canona f4, 10-18 Canona F4-5,6, 50mm F1,8 Canona :) Więc nic specjalnego :)