Ze zdumieniem odkryłem, że na forum nie ma jeszcze żadnej relacji z Egiptu. No ok, jest jedna autorstwa @gruby_inversia z wakacji na Synaju, ale z części afrykańskiej nie ma nic. A przecież to jeden z najbardziej popularnych wśród polskich turystów krajów.
Czas uzupełnić tę lukę. Egipt zwiedzamy w sposób, na który decyduje się niewielu, czyli wynajętym autem. Plan przewiduje odwiedzenie kilku miejsc, które nie są na radarze typowych podróży po tym kraju, od Aleksandrii do Abu Simbel, nie wykluczając Synaju. Mam więc nadzieję, że relacja przyda się innym podróżnikom planującym odwiedzić ten kraj. Po raz pierwszy zamierzam nadawać niemal live, czyli codziennie wieczorem. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Historia wyboru kierunku była niesamowita. Pierwotnie kupiłem bilety dla naszej czwórki jeszcze jesienią 2019 r., a wybranym kierunkiem był Bejrut. Lecieć mieliśmy 18 marca 2020 r. Mieliśmy chociaż szczęście w nieszczęściu, że covidowe szaleństwo zaczęło się kilkanaście dni wcześniej, a nie w czasie, gdy byliśmy poza krajem. Odwołane bilety z marca przebukowaliśmy na wrzesień, ale i tamten lot został anulowany. Zrezygnowałem z Libanu i przebukowałem bilety na Barcelonę na 1 czerwca 2021. W międzyczasie wiedzieliśmy, że w tym czasie nie bardzo możemy lecieć, na szczęście LOT znów skasował jeden odcinek. Wziąłem vouchery, które wykorzystałem w ostatnim możliwym momencie, kupując loty na ferie 2023 do Kairu – trochę z konieczności, bo już niewiele pozostaje ciekawych kierunków w siatce narodowego przewoźnika, w których nie byłem. I tutaj były solidne zmiany w rozkładzie, które wykorzystałem na przebukowanie biletów w bardziej dogodnych dniach. Lecimy w sobotę, wracamy w niedzielę – całe ferie wykorzystane w 100%.
Samolot odleciał niemalże punktualnie, praktycznie 100% miejsc było zajęte, a dużą część pasażerów stanowili Azjaci, głównie Koreańczycy. Lot bez historii, na lotnisku w Kairze byliśmy o 22.40. Lotnisko sprawia wrażenie całkiem nowoczesnego. Co ciekawe, rzeczy typu bankomat czy stanowiska telekomów znajdują się tam, gdzie odbiór bagażu, czyli w strefie, z której łatwo wyjść, ale trudniej wejść. Z bankomatu wyciągnąłem 7000 funtów ze 100 funtami prowizji, kartę SIM kupiłem w Etisalat za 200 funtów (koło 30 zł) za 12 GB na 30 dni. Miała działać za 15 minut, ale po pół godzinie nadal nie działała. Musiałem więc wejść do strefy zastrzeżonej dla pasażerów i pogonić sprzedawcę. Skutecznie, po paru minutach wszystko śmigało.
Wypożyczenie samochodu proste, bardzo dokładne oględziny auta i możemy jechać. Nissan Sentra bez limitu kilometrów na 15 dób kosztował mnie 450 USD. Pracownik wypożyczalni był tak miły, że pożyczył nam wtyczkę samochodową z wyjściem USB, której nijak nie mogłem odnaleźć w domu. Dzięki temu mogłem mieć cały czas naładowany telefon i uniknąć pilnowania stanu baterii. Do miasta wyjechaliśmy po północy i intensywny ruch w okolicy lotniska nas zadziwił. Jeśli tak jest o północy, to jak wygląda środek dnia?
W hotelu byliśmy za kwadrans pierwsza. Wybrałem tani hotel Colour Holidays tylko na przespanie nocy, ale na żywo okazał się znacznie gorszy niż na zdjęciach i rodzinie zupełnie nie przypadł do gustu. Może dlatego o 7:45 byliśmy gotowi do wyjazdu.
Ruch w Kairze w niedzielę rano (niedziela to dzień pracujący) był o dziwo mniej intensywny niż w kończącą weekend noc. Udaliśmy się w kierunku Suezu, jadąc fantastyczną 6-pasmową autostradą i przekraczając Kanał Sueski przez tunel Ahmeda Hamdi.
Pierwotny plan przewidywał wizytę w Monasterze Św. Katarzyny na Synaju, oddalonym o 5 godzin drogi. Last minute sprawdziłem jednak, że monaster jest czynny tylko rano, w dodatku w niedzielę jest zupełnie zamknięty. Planem B była podróż na Synaj drogą przecinającą półwysep pośrodku, czyli 50-tką Suez-Taba, z przystankami po drodze na zwiedzanie fortecy An-Nakhl i Cytadelę Saladyna na Wyspie Faraona. Niestety, i ten plan spalił na panewce, od razu na wjeździe zostaliśmy zawróceni przez żołnierzy. Ta droga jest zupełnie zamknięta, przynajmniej dla obcokrajowców. Wiedziałem, że tak może się zdarzyć, ale póki nie miałem 100% potwierdzenia chciałem spróbować.
Trzeba było wdrożyć plan C. Wynagradzając dzieciom poprzedni słaby hotel obiecałem, że teraz będzie taki z basenem i że będziemy w nim dość wcześnie. I faktycznie, już przed 15, po kilku kontrolach policyjnych, zameldowaliśmy się w Dahab. Hotel był dużo lepszy od poprzedniego, ze sporym basenem, w którym wszyscy oprócz żony wzięliśmy kąpiel. Warunki nie sprzyjały, było wprawdzie 19 stopni, ale strasznie wiało i raz wszedłszy do basenu lepiej było nie wynurzać niczego oprócz głowy.
Dzień skończyliśmy krótką wizytą w samym Dahabie i oglądaniem zza płotu ruin starego portu Nabatejczyków. Imponujące to one nie są.
Jutro plan ambitny, znów ponad 500 km do przejechania i pobudka wcześnie rano.Św. Katarzyna
Dzień nie obfitował w wiele wrażeń. Mimo, że na śniadanie zeszliśmy punktualnie o 7, z hotelu udało się wyjechać lekko po 8.00. Do monasteru św. Katarzyny obok góry Synaj mieliśmy 1h 40 min po dobrej drodze z takimi jak ten widokami.
Nie zdecydowaliśmy się na wschód słońca na Synaju z trzech powodów: niespecjalnie lubimy wspinaczkę, dzieci w ferie nie chcą zarywać nocy (im starsze, tym trudniej utrzymać wysokie morale w podróży - gdzie te czasy, gdy miały 3-4 lata i wszystko przyjmowały z entuzjazmem), a w ogóle uważam, że wschody słońca (zachody zresztą też) w miejscach turystycznych są przereklamowane. Ale chyba w tym przypadku warto, bo wizyta w samym klasztorze nie powala.
Dojechaliśmy do checkpointu 10 km przed klasztorem żeby usłyszeć, że do klasztoru to owszem, możemy pojechać samodzielnie, ale z powrotem w stronę Kairu już tylko w konwoju. Konwoje odjeżdżają całą dobę o parzystych godzinach, a więc najwcześniej załapalibyśmy się na ten o 12.00. W tym momencie wiedziałem, że nic już więcej dziś poza monasterem nie zobaczymy.
Sam monaster niestety zawiódł, tak, jak to przewidywał @sko1czek. Z zewnątrz wygląda monumentalnie, a znaczenia dla chrześcijaństwa nie sposób mu odmówić. W środku jest jednak bladziutko. Przede wszystkim strefa dostępna dla zwiedzających jest żałośnie mała, w zasadzie ograniczona do cerkwi Przemienienia Pańskiego (dostępnej tylko kilka metrów od wejścia), gorejącego krzewu, tzw. Studni Mojżesza i muzeum ikon. Bez wstępowania do muzeum całość można obejść w kilkanaście minut. A miejsce ma gigantyczny potencjał, dość powiedzieć, że do cerkwi prowadzą oryginalne drewniane drzwi z VI wieku. Miejsce jest prowadzone przez zakonników należących do Autonomicznej Cerkwi Prawosławnej Świętej Góry Synaj, którzy turystów uznają najwidoczniej za dopust boży.
A propos turystów, jeszcze w jednym aspekcie nie podobało mi się w klasztorze - wszędzie słychać język rosyjski. Od niecałego roku obecność Rosjan zaczęła mi mocno uwierać. Wczoraj w hotelu słysząc słowiański język kelner zwrócił się do nas po rosyjsku, ale mimo, że znam dobrze ten język, nie miałem najmniejszej ochoty mu odpowiadać inaczej niż po angielsku.
Wróciliśmy do checkpointu, poczekaliśmy pół godziny, po czym o 12.00 policjanci pozwolili nam jechać. Nie było żadnego konwoju, jechaliśmy sami, więc nie wiem, po co te maskarady. Chyba tylko po to, żeby samochód nie oberwał od koparki czy wywrotki – cała droga od św. Katarzyny do skrzyżowania z główną autostradą to jedne wielkie roboty drogowe. Dalsza część dnia bez historii – kilka godzin jazdy do Zafarany na drugim brzegu Zatoki Sueskiej. W ogromnym hotelu Stay Inn byliśmy w jednym z czterech zajętych pokoi, a pomimo mikrej liczby turystów kolacja była przygotowana tak, jakby było ich kilkuset. Trzeba przyznać, że obsługa w Egipcie wyjątkowo dobrze dba o turystów, jeszcze w żadnym kraju nie widziałem takiej atencji. Przy kolacji kelnerzy dwoili się i troili odgadując nasze życzenia i przynosząc kolejne dania do spróbowania.
Jest prawie 21.00, a ja ciągle nie wiem, co robić jutro. Jedynym pewnym punktem jest wizyta w koptyjskim monasterze św. Antoniego. Co będzie dalej, zobaczymy.Monaster św. Antoniego i pierwsze spotkanie ze starożytnym Egiptem
Pierwsze dwa dni podróży były takie sobie, dopiero w trzecim możemy powiedzieć, że jesteśmy usatysfakcjonowani, a nawet więcej – zachwyceni. I to pomimo faktu, że nie udało się zrealizować założonego planu. Na razie nic nie wychodzi w 100% według założeń, ale taki czasem urok podróży i trzeba umieć się dostosować.
Dzień powitaliśmy nas takim widokiem z okna:
Zaczęliśmy zgodnie z planem – pobudka o 6.00, śniadanie o 7.00, wyjazd o 8.00, a o 9.00 zapukaliśmy do bram koptyjskiego Monasteru św. Antoniego.
I na tym skończyło się działanie według planu. Miły mnich przy wejściu zapowiedział, że trwa jeszcze msza i może nas oprowadzić po jej zakończeniu, za około godzinę. W tym czasie możemy odwiedzić grotę, którą zasiedlał 17 wieków temu sam św. Antoni. Czemu nie – pomyśleliśmy i podjechaliśmy pod prowadzące do groty schody. Zaczęliśmy wspinaczkę, pokonaliśmy pierwszą partię schodów i ukazała się druga. Po drugiej trzecia itd. Solidnie wyczerpani po jakichś 40 minutach osiągnęliśmy wreszcie grotę, która jest idealnie dopasowana do potrzeb dzieci. Dorosły może tam wejść jedynie uprawiając gimnastykę. Na szczęście grota ma tylko jakieś 10 metrów głębokości, a w środku znajduje się mały ołtarzyk, przed którym co parę dni odprawia się mszę.
Schodząc z powrotem postanowiliśmy policzyć schodki. Mi wyszło 1211, żonie 1210, synowi 1349, a dodatkowo oprócz schodków było sporo podejść. Niezależnie od tego, kto poprawnie liczył, solidny kawał góry do pokonania. Wróciliśmy na miejsce o 10.20, miły chłopak poczęstował nas kawą i wodą, a dzieci cukierkami.
Pogawędziliśmy z mnichem siedzącym w punkcie informacyjnym, ale nasze oprowadzanie nijak nie chciało się zacząć. Wyjaśniono nam, że nasz przewodnik oprowadza właśnie inną grupę i musimy poczekać. Pech chciał, że ta grupa to byli trzej zakonnicy z Francji, a więc koledzy po fachu – pewnie przez to zwiedzanie zamiast około 40 minut trwało ponad godzinę, przez którą musieliśmy grzecznie czekać. W końcu się doczekaliśmy i było naprawdę warto!
Monaster św. Antoniego to miejsce szczególne – śmiało można powiedzieć, że to pierwszy klasztor na świecie, a św. Antoni to prekursor monastycyzmu. To z niego czerpał św. Benedykt, organizator pierwszych klasztorów w Europie Zachodniej. Klasztor stoi w tym samym miejscu od siedemnastu wieków i z tego okresu pozostał kościół, pod którego ołtarzem ponoć spoczywa sam św. Antoni. Niewiele młodsze, bo z VII w., są dwa budynki cytadeli. Freski pochodzą głównie z XIII w. i mnisi nie widzą problemów, żeby im robić zdjęcia. Ze sprzętów można wymienić oryginalne żarna z, o ile dobrze pamiętam, VIII w. Miejsce jest niesamowicie klimatyczne, wszędzie panuje przyjazna atmosfera, mnisi pozdrawiają turystów i siebie samych (gestem przypominającym pocałunek w dłoń, z tym, że w końcowej część przywitania dłoń się puszcza). Jakiż kontrast w porównaniu z nieprzyjaznym monasterem św. Katarzyny dzień wcześniej! Monaster jest położony na środku pustyni, w miejscu, gdzie naprawdę nic nie ma w okolicy kilkudziesięciu kilometrów. Dziś to ogromny kompleks z 14 kościołami w środku, w którym żyje około 130 mnichów. Fantastyczne doświadczenie, które gorąco polecam.
Droga do klasztoru zajęła nam godzinę, ale do doliny Nilu, gdzie wiodła nasza dalsza droga, czekały nas prawie 3 godziny jazdy przez zupełną pustynię. Dobrze, że miałem paliwo, bo po drodze nie było ani jednej stacji benzynowej! Google Maps wyprowadziło mnie na autostradę nr 75, która jednak od Bani Suwajf do Al-Minja jest w budowie i w zasadzie przejezdna tylko w jednym kierunku, tj. na północ. Udało się nam wjechać w kierunku południowym trochę na bakier, co przypłaciłem uszkodzeniem osłony podwozia. Jadąc trzeba było bardzo uważać, a dopiero w okolicach Al-Minja pojawiła się pierwsza stacja benzynowa.
Zjechaliśmy w końcu z autostrady, przejechaliśmy komfortową asfaltówką i wjechaliśmy w miasteczko, gdzie skończył się asfalt, a zaczął niesamowity ruch z udziałem dziesiątek tuk-tuków i przebiegających przez drogę dzieci. Po drodze zaczęły pojawiać się pola ze zbożem w kolorze tak intensywnie zielonym, że w kontraście z kolorami pustyni prawie że bolały oczy. Wreszcie dotarliśmy do celu, którym były grobowce w Beni Hassan. Stanowiliśmy niemałą atrakcję u przewodników, wyraźnie widać, że rzadko widzą indywidualnych turystów. Ale kupiliśmy bilety i w towarzystwie dwóch (!) uzbrojonych strażników oraz klucznika udaliśmy się na górę.
To, co zobaczyliśmy w środku, zaparło nam dech. Nasze pierwsze zderzenie z kulturą starożytnego Egiptu okazało się zupełnie niezwykłe. W Beni Hassan znajdują się grobowce wysokich dostojników z okresu XII dynastii, a więc z okresu między XX a XIX wiekiem przed Chrystusem. Dostępne dla zwiedzających są tylko cztery, każdy z nich zupełnie wyjątkowy, ze wspaniałymi malowidłami i oryginalnymi kolumnami. Wyszliśmy zachwyceni.
Spróbowaliśmy jeszcze dostać się do świątyni Pakheta (Speos Artemidos), ale Google Maps nie pokazało właściwych koordynatów i wróciliśmy z kwitkiem. Kolejne ciekawe miejsce, Tel Amarna, było już zamknięte i nawet tam nie zajeżdżaliśmy.
Mieliśmy mały problem z noclegiem – Booking.com w Egipcie ma bardzo ubogą ofertę poza miejscowościami turystycznymi (inne, typu hotels.com, są jeszcze bardziej ograniczone). Jedyny sensowny hotel był w Asjut, ale uznałem, że 100 dolarów za pokój to trochę za dużo. Postanowiłem nieco nadrobić drogi i śpimy w Sauhadż, gdzie znaleźliśmy hotel za 60 USD z widokiem na Nil.Cztery świątynie Górnego Egiptu
Dzisiejszy dzień można by najlepiej opisać jednym słowem – intensywny. Dni, w których mamy stosunkowo mało jazdy – dziś było nieco ponad 300 kilometrów – są najczęściej bardziej męczące, niż te, w których pokonujemy dłuższe odcinki. Zegarek żony pokazał ponad 20 tysięcy kroków – od dawna nie mieliśmy takiego dystansu w nogach jednego dnia.
Co do zwiedzonych miejsc, stanowią absolutną klasę światową. Chyba jeszcze nigdy w ciągu jednego dnia nie zwiedziłem czterech miejsc, z których każde mieści się w top of the tops światowego dziedzictwa (nie mylić z listą UNESCO, na której znajdują się tylko dwa ostatnie zabytki). Wszystkie odwiedzone dziś miejsca były po prostu wspaniałe.
Forma relacji na żywo nie pozwala na szerokie opisy historyczne (w Egipcie już 22.00, a my dopiero chwilę temu przybyliśmy do pokoju i rozpocząłem pisać dzisiejszy odcinek), więc pozwólcie, że zadowolę się krótkimi jedynie wzmiankami.
Tym razem po obudzeniu zobaczyliśmy taki widok z okna.
Rozpoczęliśmy od wizyty w Abydos. GPS pokazywał z hotelu 50 km i półtorej godziny jazdy, co nie wróżyło dobrze. I rzeczywiście, droga do Abydos jest dość męcząca, prawie cały czas jedzie się po słabej, pełnej dziur nawierzchni w terenie zabudowanym. Tak samo źle się wyjeżdża, choć przy wyjeździe eskortował nas motocykl policyjny. Nie byłem z tego zadowolony, bo droga, którą uparł się nas prowadzić, okazała się kilkanaście minut dłuższa od wskazanej przez mapy Google.
Samo Abydos to miejsce szczególne na mapie Egiptu – to tu znajduje się prawdopodobnie najstarszy cmentarz z czasów pierwszych dynastii egipskich. Ale szerokiej publiczności Abydos jest znane przede wszystkim ze wspaniałej świątyni Setiego I oraz położonej obok świątyni Ozyrysa. Świątynia Setiego I zapiera dech – gigantyczne kolumny i ściany pokryte są świetnie zachowanymi reliefami, z których część jest niemal zupełnie nietknięta. Niestety, były też takie ściany, w których wszystkie postacie ludzkie zostały usunięte – widomy ślad działania nadgorliwych wyznawców Proroka, których dzieło zniszczenia widziałem również współcześnie w irakijskiej Hatrze czy Nimrud. Abydos znane jest też z tzw. listy z Abydos – spisu 76 władców Egiptu umieszczonego w jednej z komór świątyni.
Wracając na parking zauważyliśmy panią, która wykonywała dziwne gesty – wyginała ciało i wymachiwała rękami, jakby chciała coś przywołać lub napełnić się energią. Martyna skomentowała, że niemal identyczne ćwiczenie wykonuje na gimnastyce. Podobno w okolicy egipskich świątyń to widok wcale nierzadki. Ludzie przyjeżdżają tu w poszukiwaniu szczególnych mocy i innych rzeczy, których rozumem pojąć nie sposób. Zrobiliśmy sobie zresztą podobne ćwiczenie w Karnaku.
Z Abydos udaliśmy się do kolejnej perełki – świątyni Hathor w Denderze (Dendarze). Myśleliśmy, że ciężko będzie przebić świątynię w Abydos, ale chyba sztuka ta udała się świątyni Hathor. Jest jeszcze piękniej zdobiona (raczej należy powiedzieć: lepiej zachowana) niż ta z Abydos. Należy jednak uczciwie powiedzieć, że jest znacznie młodsza – pochodzi z II w. p.n.e., więc ma co najmniej tysiąc lat przewagi. Poświęcona jest Hathor, bogini, której wizerunki, jak również zakres wpływu, mocno ewoluowały na przestrzeni wieków. W Denderze zwracają uwagę wspaniale wykończone sufity – widać, że zostały w dużej mierze odrestaurowane.
Trzeba bardziej uważnie czytać forum, ostatnio @OSK pisał o swojej podróży atutem przez Egipt, poprzednio inna forumowiczka, ale nie jestem pewien nicku, więc nie podam, Ci co chcą zwiedzać samemu to wiedzą jak to zrobić, cała reszta korzystała, korzysta i będzie korzystać z bp i nic tego nie zmieni, ale czekam na dalszy ciąg, tego nigdy nie za dużo
:)
@WoyW każdym razie, zamiast oklepanego klasztoru św. Katarzyny z rozpaskudzonymi nawałem turystów greckimi zakonnikami prawosławnymi Autonomicznej Cerkwi Góry Synaj (nic im się nie chce, turyści samo zło, nie mamy czasu bo właśnie się modlimy etc...) trzeba było zabrać rodzinę do wspaniałych koptyjskich klasztorów św. Antoniego i św. Pawła na pustyni pomiędzy Suezem, Fajum i Hurgadą. Masz przecież własny pojazd! Na szczęście wkrótce @PawelSz tam się wybiera i może zda relację. Czasami nie warto jechać tam, gdzie wszyscy jeżdżą
;)
@WoyTrochę żartem pisałem.Fajnie, że masz klasztor św. Antoniego w planach, bo miejsce wydawało mi się niezwykłe a zakonnicy super gościnni (było to dawno temu). W klasztorze św. Katarzyny było inaczej: miejsce tchnące historią i cudownie położone u podnóża Synaju ale skomercjalizowane a gospodarze - zdystansowani to za mało powiedziane, nieprzyjemni. Mimo tego warto pojechać, warto zarwać noc by wejść o wschodzie słońca na górę Synaj i potem przespać się w klasztorze. Bardzo jestem ciekaw Waszych wrażeń i całej dalszej podróży i nie wątpię, że będzie niebanalna. I szczerze podziwiam za podjęcie się relacji LIVE.
W Polsce też od prawie roku znacznie częściej niż wcześniej słychać rosyjski. To bardzo ładny język i na dodatek niczemu nie winny. Nie język jest problemem, a porozumiewający się nim nie zawsze są Rosjanami, a Rosjanie też nie wszyscy są źli
Dziękujemy @pabien za przypomnienie, że język rosyjski nie jest niczemu winny. Czy ładny to kwestia gustu, mnie również się podoba. Pewnie, że nie wszyscy Rosjanie są źli ale pod wpływem opresyjnej, państwowej propagandy prawie wszyscy. Ci, którzy mogą wyjeżdżać swobodnie jako turyści są dla mnie szczególnie podejrzani, bo mam przekonanie, że w Rosji nie dojdziesz do pieniędzy jak nie stoisz po "właściwej" stronie, mylę się?Mnie też , tak jak @Woy, niestety, obecność rosyjskiego i Rosjan w przestrzeni publicznej, na wyjazdach, w hotelach i restauracjach, na plaży etc. przeszkadza i drażni.
@pabien masz oczywiście rację, ja sobie zdaję sprawę, że ta niechęć nie jest do końca racjonalna i sprawiedliwa i pewnie kiedyś to przepracuję. Ale to kiedyś. Póki co ważny jest kontekst. Ludzie mówiący po rosyjsku w Polsce i w Egipcie to dwie różne grupy. Jakoś ciężko mi znieść odpoczywających beztrosko obywateli kraju, który robi to, co widzimy.
Pisz dalej, mam nadzieje, że naganiacze
:| i inni nie zepsuli Ci podróży, ja mam zupełnie odmienne zdanie, policjanci mili, taktowni i życzliwi, jedzenie ciepłe i przepyszne itp.Generalnie kibicuję Twojej relacji, bo uwielbiam ten kraj, ale nie turystycznie...
-- 16 Lut 2023 01:40 -- > Niestety, były też takie ściany, w których wszystkie postacie ludzkie zostały usunięte – widomy ślad działania nadgorliwych wyznawców ProrokaBardzo prawdopodobne, że to jednak wyznawcy Chrystusa. -- 16 Lut 2023 02:04 -- O przewodnikach w Doinie Królów:„Natomiast znakomicie zgadzał się z otoczeniem wygląd tutejszych przewodników. Byli tak samo dzicy i posępni, jak ich rodzinny krajobraz.Dostrzegli nasz samochód już z daleka, gdyż mieli swe punkty obserwacyjne w wysoko położonych rozpadlinach skalnych. Sfrunęli ku nam stamtąd jak górskie sępy.”Marian Brandys: Śladami Stasia i NelCo do naganiaczy, powinno wystarczyć uprzejme ale zdecydowane „lo, szuchran”.Przewodnikom mowię, że jestem profesorem egiptologii. W żadnym przypadku nie przyznawajcie się, że jesteście pierwszy raz w Egipcie. -- 16 Lut 2023 02:12 -- A, ta wycieczka na drugi brzeg i spacer do klasztoru św Symeona mauzoleum Agi Chana to na jakieś 2-3 godziny (bez wchodzenia do klasztoru). W jedna stronę przez piasek/pustynię. Powrót ścieżką nad Nilem. Weźcie sobie coś na piknik po drodze.Tam na początku/końcu są i te grobowce dostojników, ale takie rzeczy już widzieliście. Lepiej zamiast tego wdrapać się na samą górę, do tych ruin kaplicy. Widoki gwarantowane.
msadurski napisał:-- 16 Lut 2023 01:40 -- > Niestety, były też takie ściany, w których wszystkie postacie ludzkie zostały usunięte – widomy ślad działania nadgorliwych wyznawców ProrokaBardzo prawdopodobne, że to jednak wyznawcy Chrystusa. Rzeczywiście bardzo prawdopodobne, dzięki. Czytam właśnie, że przeszly po Egipcie dwie fale ikonoklazmu, chrześcijańska i islamska, nie licząc działań samych następców jeszcze w okresie dynastycznym.
Ja jechałem jeszcze w konwoju. Abu Simbel jest genialne, szczególnie zaraz po świcie jak oświetla ją poranne światło. Jedyną wskazówką przeniesienia to chyba cięcia na świątyni, ale niezbyt rzucające się w oczy.Same świątynie macie na trasie
;), pamiętam, że ja miałem już taki ich przesyt, że nawet Karnak nie robił wrażenia
;)
Heh, to prawda z tą policją. Raz na siłę dali mi eskortę samochodową przy wyjeździe z lotniska Marsa Ala,, jak byłem na rowerze. Na szczęście udało mi się zgubić ogon po kilku kilometrach.Innym razem jakiś policjant nie odstępował mnie na krok ani na chwilę przez całe popołudnie w Abu Simbel (osadzie, nie świątyni).Ale droga z Luksoru do Kharga faktycznie może być niebezpieczna. Spróbujcie tej od Asyut, tam jeżdżą autobusy i patrole i generalnie jest chyba bardziej uczęszczana.
Tak z ciekawości - o jakie ewentualne niebezpieczeństwo chodzi? Rabunek, porwanie, atak terrorystyczny?A tak w ogóle, dziękuję za relację i czekam na dalszy ciąg. Marzy mi się, żeby zrobić sobie podróż przez Egipt, gdy otworzą wreszcie nowe muzeum w Kairze. Gdy to zrealizuję, Twoja relacja będzie jak znalazł
:)
@tropikey nie o niebezpieczeństwo tu chodzi. Rząd sobie wymyślił, że tu można, a tam nie. Przy tej Western Desert Road w końcu gliniarz wydukał, że jedna jest jednopasmowa, a ta po drugiej stronie dwupasmowa
:lol: fakt, że wschodnia dużo lepsza.
tropikey napisał:Tak z ciekawości - o jakie ewentualne niebezpieczeństwo chodzi? Rabunek, porwanie, atak terrorystyczny?W sumie na jedno wychodzi. Pewnego polskiego podróżnika akurat tam obrabowano. Miał pecha. Trudno dyskutować kiedy naokoło piasek, a ty widzisz wycelowaną w siebie lufę AK-47.
Woy napisał:Podróż dobiegła końca i na świeżo stwierdzamy z żoną, że była bardzo, bardzo udana A co dzieci myślą na ten temat?Woy napisał: Jeśli chodzi o jakość zabytków, pozwolę sobie na odważne stwierdzenie – Egipt to numer jeden na świecie. Poważnie odważnie! A Włochy, a Francja ... ? Jednak na pewno jeśli chodzi o zabytki cywilizacji starożytnego Egiptu in situ jest to numer 1 na świecie
@pabienUważny jesteś
:) Córce wyjazd się podobał, syn wolałby spędzić ferie na graniu w gry lub na boisku. Ale i tak jest lepiej, niż podczas czerwcowego wyjazdu do Peru, więc nie tracę nadziei.Co do porównania Egiptu do Włoch i Francji, to jest zupełnie inna liga. Zabytki Zachodniej Europy są wspaniałe, ale to najczęściej średniowiecze lub czasy późniejsze. Jakoś zawsze bardziej mnie ekscytowały zabytki co najmniej wczesnośredniowieczne i jeszcze wcześniejsze. I w tej kategorii Egipt moim zdaniem wygrywa nawet z Włochami.
Super relacja. Tak sie składa, że od 01 do 10 lutego też byłem w Egipcie i też był to wyjazd organizowany przeze mnie. Korzystałem z komunikacji autobusowej między miastami. Fajnie czytało się relacje z miejsc, w których też byłem (Luksor, Dandera, Abydos, Pustynia). To był mój kolejny wypad do Egiptu ale napewno nie ostatni. Gratuluję "odwagi" w jeździe autem. Pozdrawiam.
Hejka, Obejrzałam sobie z ciekawości co dokładnie zostało zwiedzone. Powiem szczerze, podziwiam, że jechałeś na własną rękę. Ja bym się jeszcze nie odważyła. Do Grecji czyinnych krajów Europy owszem albo np. do Tajlandii. Co do samej relacji. Genialnie ! Przedstawiłeś miejsca, w których nigdy nie byłam. Ba, nawet chyba nie są za bardzo proponowane przez biura jako wycieczki. Ja byłam na Sharm El Sheikh, byłam również na wycieczce na Górze Synaj. Wchodziliśmy w nocy, szliśmy na wschód słońca. Potem wracaliśmy tzw. drogą pokutną, o ile pamiętam tam było chyba z 3700 schodów ? Pamiętam, że o 6 rano na szczycie było dosyć chłodno jak na tamte tereny. Co do klasztoru to jest prawda. Mnichom nic się nie chce i do turystów nastawieni są anty, aczkolwiek z taką sytuacja spotkałam się również w Izraelu. Bardzo chciałabym zobaczyc Dolinę Królów, jeszcze raz zobaczyć Kair, piramidy, Muzeum Kairskie. Nie zapomnę jak byliśmy na bazarze khan el kalili, utknęły mi niektóre fajne obrazy, ale też i przykre, kiedy chłopczyk w podartych spodniach prosił o jedzenie. No i koniecznie to Abydos. Mam nadzieję, ze będą wycieczki fakultatywne w to miejsce. Teraz może jeszcze się uda w te lato, skorzystać z jakiegoś last minute albo Itaka, albo rainbow https://r.pl/egipt/last-minute albo z traveligo https://www.traveligo.pl/last-minute/egipt albo po prostu polecę na jesień do Egiptu. Na razie nie jestem gotowa by lecieć samej na własną rękę, bo się po prostu boję.
Świetnie opisane! Chciałbym odbyć podobną podróż w marcu tego roku. Mamy kupione bilety Warszawa - Kair w dniach 22.03 - 7.04. Jedziemy w 5 osób: 2 pary w wieku ~30 lat i dziecko 8 lat. Ilość kilometrów przejechana przez was mnie trochę przeraża.
:shock: Chciałbym się ograniczyć do około 3 tyś km (tak z grubsza: Kair - Luxor - Asuan - Abu Simbel - Hurghada - Kair). Mam kilka pytań: * W jakiej firmie udało się wynająć samochód w tej cenie? * Czy samochód był wcześniej rezerwowany przez internet? * Wszystkie oferty wynajmu mają limit km. Jak znaleźć ofertę bez limitu km? Czy to tylko na miejscu? * Czy mieliście dodatkowe ubezpieczenie samochodu? Jakiś dodatkowy depozyt? Czy karta kredytowa jest niezbędna? Mam dość duże doświadczenie w prowadzeniu samochodu w Europie (Włochy, Hiszpania, Grecja, Czarnogóra itp....), jednak będzie to nasz pierwszy raz poza Europą. Czy nie porywam się za bardzo z tematem? Mile widziane wszelkie dodatkowe rady. Z góry dzięki za odpowiedź.
Dzięki za miłe słowa.Samochód był w Sixt, bez limitu kilometrów, rezerwowany wcześniej. Ofertę bez limitu dostałem na jakiejś porównywarce, chyba Skyscanner. Ubezpieczenie mam na karcie kredytowej, dodatkowego nie kupowałem. Takich rzeczy jak kwoty depozytu to nie pamiętam już po tygodniu, a co dopiero po roku.Moim zdaniem doświadczenie z Europy słabo przekłada się na prowadzenie samochodu w Egipcie. Nie chcę straszyć, bo mi jeździło się dobrze, ale arabski styl jazdy to dla większości kierowców zupełnie inna bajka. W Egipcie są dodatkowo ogromne problemy z policją, które tu dość obszernie opisywałem. Szczególnie w środkowej części kraju.W skrócie - nie polecam Egiptu jako pierwszego kraju poza Europą do wynajmu samochodu. Poczytaj jeszcze wątki na forum, w szczególności ten: wypozyczenie-samochodu,589,166261
Czas uzupełnić tę lukę. Egipt zwiedzamy w sposób, na który decyduje się niewielu, czyli wynajętym autem. Plan przewiduje odwiedzenie kilku miejsc, które nie są na radarze typowych podróży po tym kraju, od Aleksandrii do Abu Simbel, nie wykluczając Synaju. Mam więc nadzieję, że relacja przyda się innym podróżnikom planującym odwiedzić ten kraj. Po raz pierwszy zamierzam nadawać niemal live, czyli codziennie wieczorem. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Historia wyboru kierunku była niesamowita. Pierwotnie kupiłem bilety dla naszej czwórki jeszcze jesienią 2019 r., a wybranym kierunkiem był Bejrut. Lecieć mieliśmy 18 marca 2020 r. Mieliśmy chociaż szczęście w nieszczęściu, że covidowe szaleństwo zaczęło się kilkanaście dni wcześniej, a nie w czasie, gdy byliśmy poza krajem. Odwołane bilety z marca przebukowaliśmy na wrzesień, ale i tamten lot został anulowany. Zrezygnowałem z Libanu i przebukowałem bilety na Barcelonę na 1 czerwca 2021. W międzyczasie wiedzieliśmy, że w tym czasie nie bardzo możemy lecieć, na szczęście LOT znów skasował jeden odcinek. Wziąłem vouchery, które wykorzystałem w ostatnim możliwym momencie, kupując loty na ferie 2023 do Kairu – trochę z konieczności, bo już niewiele pozostaje ciekawych kierunków w siatce narodowego przewoźnika, w których nie byłem. I tutaj były solidne zmiany w rozkładzie, które wykorzystałem na przebukowanie biletów w bardziej dogodnych dniach. Lecimy w sobotę, wracamy w niedzielę – całe ferie wykorzystane w 100%.
Samolot odleciał niemalże punktualnie, praktycznie 100% miejsc było zajęte, a dużą część pasażerów stanowili Azjaci, głównie Koreańczycy. Lot bez historii, na lotnisku w Kairze byliśmy o 22.40. Lotnisko sprawia wrażenie całkiem nowoczesnego. Co ciekawe, rzeczy typu bankomat czy stanowiska telekomów znajdują się tam, gdzie odbiór bagażu, czyli w strefie, z której łatwo wyjść, ale trudniej wejść. Z bankomatu wyciągnąłem 7000 funtów ze 100 funtami prowizji, kartę SIM kupiłem w Etisalat za 200 funtów (koło 30 zł) za 12 GB na 30 dni. Miała działać za 15 minut, ale po pół godzinie nadal nie działała. Musiałem więc wejść do strefy zastrzeżonej dla pasażerów i pogonić sprzedawcę. Skutecznie, po paru minutach wszystko śmigało.
Wypożyczenie samochodu proste, bardzo dokładne oględziny auta i możemy jechać. Nissan Sentra bez limitu kilometrów na 15 dób kosztował mnie 450 USD. Pracownik wypożyczalni był tak miły, że pożyczył nam wtyczkę samochodową z wyjściem USB, której nijak nie mogłem odnaleźć w domu. Dzięki temu mogłem mieć cały czas naładowany telefon i uniknąć pilnowania stanu baterii. Do miasta wyjechaliśmy po północy i intensywny ruch w okolicy lotniska nas zadziwił. Jeśli tak jest o północy, to jak wygląda środek dnia?
W hotelu byliśmy za kwadrans pierwsza. Wybrałem tani hotel Colour Holidays tylko na przespanie nocy, ale na żywo okazał się znacznie gorszy niż na zdjęciach i rodzinie zupełnie nie przypadł do gustu. Może dlatego o 7:45 byliśmy gotowi do wyjazdu.
Ruch w Kairze w niedzielę rano (niedziela to dzień pracujący) był o dziwo mniej intensywny niż w kończącą weekend noc. Udaliśmy się w kierunku Suezu, jadąc fantastyczną 6-pasmową autostradą i przekraczając Kanał Sueski przez tunel Ahmeda Hamdi.
Pierwotny plan przewidywał wizytę w Monasterze Św. Katarzyny na Synaju, oddalonym o 5 godzin drogi. Last minute sprawdziłem jednak, że monaster jest czynny tylko rano, w dodatku w niedzielę jest zupełnie zamknięty. Planem B była podróż na Synaj drogą przecinającą półwysep pośrodku, czyli 50-tką Suez-Taba, z przystankami po drodze na zwiedzanie fortecy An-Nakhl i Cytadelę Saladyna na Wyspie Faraona. Niestety, i ten plan spalił na panewce, od razu na wjeździe zostaliśmy zawróceni przez żołnierzy. Ta droga jest zupełnie zamknięta, przynajmniej dla obcokrajowców. Wiedziałem, że tak może się zdarzyć, ale póki nie miałem 100% potwierdzenia chciałem spróbować.
Trzeba było wdrożyć plan C. Wynagradzając dzieciom poprzedni słaby hotel obiecałem, że teraz będzie taki z basenem i że będziemy w nim dość wcześnie. I faktycznie, już przed 15, po kilku kontrolach policyjnych, zameldowaliśmy się w Dahab. Hotel był dużo lepszy od poprzedniego, ze sporym basenem, w którym wszyscy oprócz żony wzięliśmy kąpiel. Warunki nie sprzyjały, było wprawdzie 19 stopni, ale strasznie wiało i raz wszedłszy do basenu lepiej było nie wynurzać niczego oprócz głowy.
Dzień skończyliśmy krótką wizytą w samym Dahabie i oglądaniem zza płotu ruin starego portu Nabatejczyków. Imponujące to one nie są.
Jutro plan ambitny, znów ponad 500 km do przejechania i pobudka wcześnie rano.Św. Katarzyna
Dzień nie obfitował w wiele wrażeń. Mimo, że na śniadanie zeszliśmy punktualnie o 7, z hotelu udało się wyjechać lekko po 8.00. Do monasteru św. Katarzyny obok góry Synaj mieliśmy 1h 40 min po dobrej drodze z takimi jak ten widokami.
Nie zdecydowaliśmy się na wschód słońca na Synaju z trzech powodów: niespecjalnie lubimy wspinaczkę, dzieci w ferie nie chcą zarywać nocy (im starsze, tym trudniej utrzymać wysokie morale w podróży - gdzie te czasy, gdy miały 3-4 lata i wszystko przyjmowały z entuzjazmem), a w ogóle uważam, że wschody słońca (zachody zresztą też) w miejscach turystycznych są przereklamowane. Ale chyba w tym przypadku warto, bo wizyta w samym klasztorze nie powala.
Dojechaliśmy do checkpointu 10 km przed klasztorem żeby usłyszeć, że do klasztoru to owszem, możemy pojechać samodzielnie, ale z powrotem w stronę Kairu już tylko w konwoju. Konwoje odjeżdżają całą dobę o parzystych godzinach, a więc najwcześniej załapalibyśmy się na ten o 12.00. W tym momencie wiedziałem, że nic już więcej dziś poza monasterem nie zobaczymy.
Sam monaster niestety zawiódł, tak, jak to przewidywał @sko1czek. Z zewnątrz wygląda monumentalnie, a znaczenia dla chrześcijaństwa nie sposób mu odmówić. W środku jest jednak bladziutko. Przede wszystkim strefa dostępna dla zwiedzających jest żałośnie mała, w zasadzie ograniczona do cerkwi Przemienienia Pańskiego (dostępnej tylko kilka metrów od wejścia), gorejącego krzewu, tzw. Studni Mojżesza i muzeum ikon. Bez wstępowania do muzeum całość można obejść w kilkanaście minut. A miejsce ma gigantyczny potencjał, dość powiedzieć, że do cerkwi prowadzą oryginalne drewniane drzwi z VI wieku. Miejsce jest prowadzone przez zakonników należących do Autonomicznej Cerkwi Prawosławnej Świętej Góry Synaj, którzy turystów uznają najwidoczniej za dopust boży.
A propos turystów, jeszcze w jednym aspekcie nie podobało mi się w klasztorze - wszędzie słychać język rosyjski. Od niecałego roku obecność Rosjan zaczęła mi mocno uwierać. Wczoraj w hotelu słysząc słowiański język kelner zwrócił się do nas po rosyjsku, ale mimo, że znam dobrze ten język, nie miałem najmniejszej ochoty mu odpowiadać inaczej niż po angielsku.
Wróciliśmy do checkpointu, poczekaliśmy pół godziny, po czym o 12.00 policjanci pozwolili nam jechać. Nie było żadnego konwoju, jechaliśmy sami, więc nie wiem, po co te maskarady. Chyba tylko po to, żeby samochód nie oberwał od koparki czy wywrotki – cała droga od św. Katarzyny do skrzyżowania z główną autostradą to jedne wielkie roboty drogowe. Dalsza część dnia bez historii – kilka godzin jazdy do Zafarany na drugim brzegu Zatoki Sueskiej. W ogromnym hotelu Stay Inn byliśmy w jednym z czterech zajętych pokoi, a pomimo mikrej liczby turystów kolacja była przygotowana tak, jakby było ich kilkuset. Trzeba przyznać, że obsługa w Egipcie wyjątkowo dobrze dba o turystów, jeszcze w żadnym kraju nie widziałem takiej atencji. Przy kolacji kelnerzy dwoili się i troili odgadując nasze życzenia i przynosząc kolejne dania do spróbowania.
Jest prawie 21.00, a ja ciągle nie wiem, co robić jutro. Jedynym pewnym punktem jest wizyta w koptyjskim monasterze św. Antoniego. Co będzie dalej, zobaczymy.Monaster św. Antoniego i pierwsze spotkanie ze starożytnym Egiptem
Pierwsze dwa dni podróży były takie sobie, dopiero w trzecim możemy powiedzieć, że jesteśmy usatysfakcjonowani, a nawet więcej – zachwyceni. I to pomimo faktu, że nie udało się zrealizować założonego planu. Na razie nic nie wychodzi w 100% według założeń, ale taki czasem urok podróży i trzeba umieć się dostosować.
Dzień powitaliśmy nas takim widokiem z okna:
Zaczęliśmy zgodnie z planem – pobudka o 6.00, śniadanie o 7.00, wyjazd o 8.00, a o 9.00 zapukaliśmy do bram koptyjskiego Monasteru św. Antoniego.
I na tym skończyło się działanie według planu. Miły mnich przy wejściu zapowiedział, że trwa jeszcze msza i może nas oprowadzić po jej zakończeniu, za około godzinę. W tym czasie możemy odwiedzić grotę, którą zasiedlał 17 wieków temu sam św. Antoni. Czemu nie – pomyśleliśmy i podjechaliśmy pod prowadzące do groty schody. Zaczęliśmy wspinaczkę, pokonaliśmy pierwszą partię schodów i ukazała się druga. Po drugiej trzecia itd. Solidnie wyczerpani po jakichś 40 minutach osiągnęliśmy wreszcie grotę, która jest idealnie dopasowana do potrzeb dzieci. Dorosły może tam wejść jedynie uprawiając gimnastykę. Na szczęście grota ma tylko jakieś 10 metrów głębokości, a w środku znajduje się mały ołtarzyk, przed którym co parę dni odprawia się mszę.
Schodząc z powrotem postanowiliśmy policzyć schodki. Mi wyszło 1211, żonie 1210, synowi 1349, a dodatkowo oprócz schodków było sporo podejść. Niezależnie od tego, kto poprawnie liczył, solidny kawał góry do pokonania. Wróciliśmy na miejsce o 10.20, miły chłopak poczęstował nas kawą i wodą, a dzieci cukierkami.
Pogawędziliśmy z mnichem siedzącym w punkcie informacyjnym, ale nasze oprowadzanie nijak nie chciało się zacząć. Wyjaśniono nam, że nasz przewodnik oprowadza właśnie inną grupę i musimy poczekać. Pech chciał, że ta grupa to byli trzej zakonnicy z Francji, a więc koledzy po fachu – pewnie przez to zwiedzanie zamiast około 40 minut trwało ponad godzinę, przez którą musieliśmy grzecznie czekać. W końcu się doczekaliśmy i było naprawdę warto!
Monaster św. Antoniego to miejsce szczególne – śmiało można powiedzieć, że to pierwszy klasztor na świecie, a św. Antoni to prekursor monastycyzmu. To z niego czerpał św. Benedykt, organizator pierwszych klasztorów w Europie Zachodniej. Klasztor stoi w tym samym miejscu od siedemnastu wieków i z tego okresu pozostał kościół, pod którego ołtarzem ponoć spoczywa sam św. Antoni. Niewiele młodsze, bo z VII w., są dwa budynki cytadeli. Freski pochodzą głównie z XIII w. i mnisi nie widzą problemów, żeby im robić zdjęcia. Ze sprzętów można wymienić oryginalne żarna z, o ile dobrze pamiętam, VIII w. Miejsce jest niesamowicie klimatyczne, wszędzie panuje przyjazna atmosfera, mnisi pozdrawiają turystów i siebie samych (gestem przypominającym pocałunek w dłoń, z tym, że w końcowej część przywitania dłoń się puszcza). Jakiż kontrast w porównaniu z nieprzyjaznym monasterem św. Katarzyny dzień wcześniej! Monaster jest położony na środku pustyni, w miejscu, gdzie naprawdę nic nie ma w okolicy kilkudziesięciu kilometrów. Dziś to ogromny kompleks z 14 kościołami w środku, w którym żyje około 130 mnichów. Fantastyczne doświadczenie, które gorąco polecam.
Droga do klasztoru zajęła nam godzinę, ale do doliny Nilu, gdzie wiodła nasza dalsza droga, czekały nas prawie 3 godziny jazdy przez zupełną pustynię. Dobrze, że miałem paliwo, bo po drodze nie było ani jednej stacji benzynowej! Google Maps wyprowadziło mnie na autostradę nr 75, która jednak od Bani Suwajf do Al-Minja jest w budowie i w zasadzie przejezdna tylko w jednym kierunku, tj. na północ. Udało się nam wjechać w kierunku południowym trochę na bakier, co przypłaciłem uszkodzeniem osłony podwozia. Jadąc trzeba było bardzo uważać, a dopiero w okolicach Al-Minja pojawiła się pierwsza stacja benzynowa.
Zjechaliśmy w końcu z autostrady, przejechaliśmy komfortową asfaltówką i wjechaliśmy w miasteczko, gdzie skończył się asfalt, a zaczął niesamowity ruch z udziałem dziesiątek tuk-tuków i przebiegających przez drogę dzieci. Po drodze zaczęły pojawiać się pola ze zbożem w kolorze tak intensywnie zielonym, że w kontraście z kolorami pustyni prawie że bolały oczy. Wreszcie dotarliśmy do celu, którym były grobowce w Beni Hassan. Stanowiliśmy niemałą atrakcję u przewodników, wyraźnie widać, że rzadko widzą indywidualnych turystów. Ale kupiliśmy bilety i w towarzystwie dwóch (!) uzbrojonych strażników oraz klucznika udaliśmy się na górę.
To, co zobaczyliśmy w środku, zaparło nam dech. Nasze pierwsze zderzenie z kulturą starożytnego Egiptu okazało się zupełnie niezwykłe. W Beni Hassan znajdują się grobowce wysokich dostojników z okresu XII dynastii, a więc z okresu między XX a XIX wiekiem przed Chrystusem. Dostępne dla zwiedzających są tylko cztery, każdy z nich zupełnie wyjątkowy, ze wspaniałymi malowidłami i oryginalnymi kolumnami. Wyszliśmy zachwyceni.
Spróbowaliśmy jeszcze dostać się do świątyni Pakheta (Speos Artemidos), ale Google Maps nie pokazało właściwych koordynatów i wróciliśmy z kwitkiem. Kolejne ciekawe miejsce, Tel Amarna, było już zamknięte i nawet tam nie zajeżdżaliśmy.
Mieliśmy mały problem z noclegiem – Booking.com w Egipcie ma bardzo ubogą ofertę poza miejscowościami turystycznymi (inne, typu hotels.com, są jeszcze bardziej ograniczone). Jedyny sensowny hotel był w Asjut, ale uznałem, że 100 dolarów za pokój to trochę za dużo. Postanowiłem nieco nadrobić drogi i śpimy w Sauhadż, gdzie znaleźliśmy hotel za 60 USD z widokiem na Nil.Cztery świątynie Górnego Egiptu
Dzisiejszy dzień można by najlepiej opisać jednym słowem – intensywny. Dni, w których mamy stosunkowo mało jazdy – dziś było nieco ponad 300 kilometrów – są najczęściej bardziej męczące, niż te, w których pokonujemy dłuższe odcinki. Zegarek żony pokazał ponad 20 tysięcy kroków – od dawna nie mieliśmy takiego dystansu w nogach jednego dnia.
Co do zwiedzonych miejsc, stanowią absolutną klasę światową. Chyba jeszcze nigdy w ciągu jednego dnia nie zwiedziłem czterech miejsc, z których każde mieści się w top of the tops światowego dziedzictwa (nie mylić z listą UNESCO, na której znajdują się tylko dwa ostatnie zabytki). Wszystkie odwiedzone dziś miejsca były po prostu wspaniałe.
Forma relacji na żywo nie pozwala na szerokie opisy historyczne (w Egipcie już 22.00, a my dopiero chwilę temu przybyliśmy do pokoju i rozpocząłem pisać dzisiejszy odcinek), więc pozwólcie, że zadowolę się krótkimi jedynie wzmiankami.
Tym razem po obudzeniu zobaczyliśmy taki widok z okna.
Rozpoczęliśmy od wizyty w Abydos. GPS pokazywał z hotelu 50 km i półtorej godziny jazdy, co nie wróżyło dobrze. I rzeczywiście, droga do Abydos jest dość męcząca, prawie cały czas jedzie się po słabej, pełnej dziur nawierzchni w terenie zabudowanym. Tak samo źle się wyjeżdża, choć przy wyjeździe eskortował nas motocykl policyjny. Nie byłem z tego zadowolony, bo droga, którą uparł się nas prowadzić, okazała się kilkanaście minut dłuższa od wskazanej przez mapy Google.
Samo Abydos to miejsce szczególne na mapie Egiptu – to tu znajduje się prawdopodobnie najstarszy cmentarz z czasów pierwszych dynastii egipskich. Ale szerokiej publiczności Abydos jest znane przede wszystkim ze wspaniałej świątyni Setiego I oraz położonej obok świątyni Ozyrysa. Świątynia Setiego I zapiera dech – gigantyczne kolumny i ściany pokryte są świetnie zachowanymi reliefami, z których część jest niemal zupełnie nietknięta. Niestety, były też takie ściany, w których wszystkie postacie ludzkie zostały usunięte – widomy ślad działania nadgorliwych wyznawców Proroka, których dzieło zniszczenia widziałem również współcześnie w irakijskiej Hatrze czy Nimrud. Abydos znane jest też z tzw. listy z Abydos – spisu 76 władców Egiptu umieszczonego w jednej z komór świątyni.
Wracając na parking zauważyliśmy panią, która wykonywała dziwne gesty – wyginała ciało i wymachiwała rękami, jakby chciała coś przywołać lub napełnić się energią. Martyna skomentowała, że niemal identyczne ćwiczenie wykonuje na gimnastyce. Podobno w okolicy egipskich świątyń to widok wcale nierzadki. Ludzie przyjeżdżają tu w poszukiwaniu szczególnych mocy i innych rzeczy, których rozumem pojąć nie sposób. Zrobiliśmy sobie zresztą podobne ćwiczenie w Karnaku.
Z Abydos udaliśmy się do kolejnej perełki – świątyni Hathor w Denderze (Dendarze). Myśleliśmy, że ciężko będzie przebić świątynię w Abydos, ale chyba sztuka ta udała się świątyni Hathor. Jest jeszcze piękniej zdobiona (raczej należy powiedzieć: lepiej zachowana) niż ta z Abydos. Należy jednak uczciwie powiedzieć, że jest znacznie młodsza – pochodzi z II w. p.n.e., więc ma co najmniej tysiąc lat przewagi. Poświęcona jest Hathor, bogini, której wizerunki, jak również zakres wpływu, mocno ewoluowały na przestrzeni wieków. W Denderze zwracają uwagę wspaniale wykończone sufity – widać, że zostały w dużej mierze odrestaurowane.