Później już był tylko jeden z najlepszych burgerów jaki jadłem w życiu prosto z food trucka, powrót do hotelu, pakowanie, szybkie spanie… i o to jestem ponownie na lotnisku. Kierunek Fiji!Bula, bula
Wszyscy chyba znają wodę Fiji jako jednego ze sponsorów US Open czy Wimbledonu. Prestiżowy turniej, a woda jak woda. No chyba, że…
Lot na Fiji przyjemny. Były kocyki i jedzenie na pokładzie. Obsługa miała kwiaty we włosach. Po wyjściu z samolotu wszyscy, absolutnie wszyscy witają się z turystami słowami “Bula” czyli fidzijskim cześć. Od tego momentu bula będzie mi towarzyszyć przez kolejne 2 dni w zasadzie wszędzie.
Kontrola paszportowa wyglądała mniej więcej tak: Skąd przyleciałeś? Z Sydney, a wcześniej Singapuru, Chin… I wracasz później do Sydney? Nie wracam, jutro lecę do LA Czyli będziesz na Fiji jedną noc. A ile byłeś w Sydney? 2 noce… i tyle samo będę w LA…. Wtedy miły pan nie wytrzymał i wybuchł ze śmiechu. Wybuchając zdążył mi jeszcze wstawić pieczątkę na pamiątkę
:-)
Pamiętacie co się robi po lądowaniu? Wiadomo, że siku. Wchodzę do łazienki, myję już ręce kiedy wbiega do niej chłopak i od progu krzyczy po polsku: Cześć! Słyszałem jak rozmawiałeś w samolocie i wspominałeś o polsce. Widziałem też, że masz polski paszport. No to pomyślałem, że zagadam. Od słowa do słowa i okazało się, że Krzysiek też leci do LA ale wieczorem, a nie jak ja następnego dnia. Do tego ma wynajęty samochód. Taki sam wariat, który leci dookoła świata tyle, ze w 11 dni. No to skoro tak się wszystko ułożyło, że się spotkaliśmy padła propozycja nie do odrzucenia. Krzysiek zaproponował, że chce chwilę pozwiedzać wyspę, a ja, że jak już pozwiedzamy to może wbić ze mną do hotelu popływać w basenie i skorzystać z plaży.
Odebraliśmy samochód i od razu pojechaliśmy na błotne, gorące źródła. Nie wiedziałem, że tutaj coś takiego istnieje. A istnieje. Taką szybka sympatyczna przygoda wśród zieleni. Trzeba się wysmarować błotem, odczekać aż utworzy się skorupa i później tą skorupę się zmywa w ciepłych basenach (pierwszy do zmycia skorupy, drugi dla relaksu, trzeci termalny dla jeszcze większego relaksu)
Po basenach pojechaliśmy na publiczną plażę. Z tych publicznych podobno jedna z najlepszych. Do kitu była. Nie dało się tam spędzić czasu. Była po prostu brzydka, szara, bez ludzi.
Miasto Nadi też nie robi wrażenia. Mając więc alternatywę wypasionego kurortu vs zwiedzanie miasta, w którym nic nie ma dl nas, pojechaliśmy do hotelu. Miałem rezerwację “punktową” w Sofitelu. Znaczy na bogato.
Mój plan na Fiji zakładał: odpoczynek! Ktoś spyta po czym odpoczywać przecież jestem na wakacjach. Wbrew pozorom łapanie samolotu za samolotem, zmiany miejsca, stref czasowych wymagają by czasem znaleźć odrobinkę czasu tak po prostu na poobijanie się i leżenie nad basenem. I to by się prawie udało gdyby nie zaczął lać deszcz.. włącznie z piorunami. Fakt, nie było zimno bo nadal ok 30’C ale dziwnie. Przylecieć na Fiji i nawet nie mieć zdjecia z palemką i niebieskim niebem. Trochę kicha. Mimo deszczu i piorunów zwiedzaliśmy cały kompleks hotelowy i piliśmy kavę przygotowaną w rytualny sposób. Kava przygotowywana jest z korzenia rośliny kavy, odmiany tutejszego pieprzu. Resztę deszczu postanowiliśmy przeczekać już przy barze.
Przy barze ściągnęliśmy uwagę innej grupy wczasowiczów ze względu na dziwny dla nich język w jakim mówiliśmy. Bo generalnie Fiji to taka baza wypadowa dla Australijczyków i Nowo Zelandczyków, coś jak dla Europejczyków Wyspy Kanaryjskie. Przez następne kilka godzin w powiększonym teamie Polsko - Nowo Zelandzkim opowiadaliśmy sobie “o kulturze i polityce..
;-)” popijając niezwykłą zawartość butelki po wodzie Fiji, optymalizując znacznie koszty takiej posiadówki. Butelka Fiji mogła stać na stole bez pytania co to jest. Jestem pewien, że do tej pory nasza Nowo Zelandzka ekipa nie wierzy, że poznaliśmy się z Krzyśkiem raptem kilka godzin wcześniej
;-) Najważniejsze jednak, że deszcze przestał padać…
…i następnego dnia wyszło pełne słońce! Które świeciło, paliło, palmy pozowały do zdjęć. A ja po prostu przez cały dzień się obijałem przy basenie i plaży. Aż do teraz kiedy czekam w saloniku na opóźniony samolot do LA. Zjarałem się jak rak. Martwi mnie trochę, że przez tak nagrzaną skórę jest mi strasznie zimno teraz. No ale może jak się wyśpię w samolocie będzie już wszystko ok.
Podsumowując Fiji jest ono jak ta woda zamknięta w butelce. Takie 2 oblicza. Kurorty hotelowe są piękne. Wszystko poza nimi jest inne. Czy warto tu przylecieć? Samemu na chwilę, w drodze jak najbardziej. Z rodziną z Polski wg mnie nie. Za daleko po prostu i za drogo. Wydaje mi się, że tak jak dla nas Polaków jeśli ma być egzotycznie to hotele na Karaibach są w stanie dostarczyć taką samą jakość, a do tego zaoferować przepiękne plaże, które tutaj też oczywiście są, tylko może nie w pobliżu Nadi. Ja oczywiście nie żałuję. Mega super było wpaść na Fiji na te moje 2 dni
:-)
Wylatuję w piątek po 22.30. Lot będzie trwał ok 10h. Wyląduję w Los Angeles w piątek (ten sam piątek) ok 12:00 w południe. Taki numer! Maszyna przeniesie mnie w czasie do godziny, która już była
:-)
Piękny plan, czy możesz dopisać ceny biletów do excela/ ew mil + dopłaty (zakładam, że na Galapagos nie lecisz za kasę). Gdy już jestesmy przy Ekwadorze - nie szkoda Ci kasy na opłatę i być tam praktycznie półtora dnia?
MTalma napisał:Piękny plan, czy możesz dopisać ceny biletów do excela/ ew mil + dopłaty (zakładam, że na Galapagos nie lecisz za kasę). Gdy już jestesmy przy Ekwadorze i Galapagos - nie szkoda Ci kasy na opłatę i być tam praktycznie półtora dnia?Dużo mil zużyłem jeszcze przed planowaniem RTW więc większość lotów to ceny po prostu promocyjne lub celowo łączone loty żeby obniżyć trochę cenę. Koszty takiej podróży wrzucę na końcu ale faktem jest, że tym razem chyba więcej mil zarobię niż wydałem. Będę miał na przyszłość, na pewno się u mnie nie zmarnują.Jeśli chodzi o Galapagos to był to dla mnie naturalny wybór po tym jak wypadły mi bilety do Ekwadoru. Krótko tam będę, fakt. Ale tak samo krótko będę w każdym innym miejscu podczas całego RTW. Jak mnie żółwie zaproszą na następny raz to przyjadę kiedyś na dłużej
:-)
50 dni do pierwszego lotu.O zdrowiu, planach i poszukiwaniu etiopskiego dobrego ducha.No tak… Czas leci i nie czeka. Ale w sumie to nawet dobrze. To ja czekam, a nie czas. Podczas tego czekania nie siedzę oczywiście bezczynnie. Zdążyłem wyrobić sobie żółtą książeczkę po zaszczepieniu na żółtą febrę. Bez certyfikatu szczepienia mogę nie wjechać na Galapagos albo mieć problemy przy wyjeździe, szczególnie, że w trakcie podróży będę w Afryce. Przy okazji strzeliłem sobie jeszcze WZW-A. Jak o zdrowiu mowa to oczywiście ubezpieczenie też wykupiłem korzystając z posiadanych zniżek w Generali. Ubezpieczenie trzeba mieć, byle nie trzeba było korzystać.Pozostając w temacie zdrowia najdziwniejsze z moich przygotowań to ograniczenie jedzenia cukru. Cukier jest ukrytu praktycznie wszędzie poza surowym drewnem i kitem do okien więc jego wyeliminowanie w 100% nie jest możliwe. Ale przestałem słodzić kawę, wcinać nałogowo cukierki, ptasie mleczko, czekoladę, ciastka…. Lata temu nie zastanawiałbym się nad zdrowiem zupełnie, a już na pewno nie nad wpływem cukru na RTW (energia, jet lag, wysypianie się…) ale teraz włączam zdrowie do listy przygotowań. Mniej cukru = mniej pracy dla trzustki = mniejsza masa = więcej energii = więcej zdrowia = więcej frajdy z krótkich pobytów w fajnych miejscach świata.Ma sens? Dla mnie jak najbardziej ma!Zaczęły się ruchy na zaplanowanych przeze mnie lotach. Niektóre małe, rzędu kilku minut różnicy dla wylotu czy przylotu, inne większe jak np lot do Madrytu przesunięty o kilka godzin. Lepiej, że wiem o tym teraz niż miałbym dowiedzieć się w ostatniej chwili. Może nawet pojawi się szansa żeby faktycznie zostać dłużej o jedną noc na Galapagos.Uzupełniam też moją listę niezbędnych rzeczy do zabrania ze sobą. Dokumenty, skarpety, sprzęt… patrzę co mam, czego nie mam i jeszcze mam na tyle dużo czasu, żeby się zaopatrzyć. Lecę tylko z plecakiem podręcznym więc każdy przedmiot musi być precyzyjnie zaplanowany.Uzupełniam też listę miejsc wartych odwiedzenia. Nie będzie to jednak lista z precyzyjnie określonym planem co i gdzie robię w każdej minucie, a lista ważnych punktów, które warto wziąć pod uwagę w danym państwie / mieście. Czy to jedzenie, czy wycieczka czy jakieś punkty charakterystyczne. Żeby potem nie było, że byłem Londynie i nie widziałem Papieża, czy w Paryżu Coloseum
;-) Tutaj dochodzimy do mojego pierwszego lotu w ramach mojego RTW. Mój pierwszy lot jest do Addi Ababa. Przylatuję o 7 rano, wylatuję ok 1 w nocy do Pekinu. Mogę zabrać wielką walizkę do luku bagażowego. Ja jej jednak nie potrzebuję ale jestem pewien, że jest masa potrzebujących w Etiopii. Szczególnie młodzieży czy dzieci którym chciałbym zawieść np piłki do nogi czy jakieś inne dobra. Szukam kogoś zaufanego kto przyjąłby te rzeczy i faktycznie rozdał potrzebującym.Chciałbym również dobrze spędzić czas w mieście odwiedzając kilka wartych odwiedzenia miejsc więc szukam też kogoś lokalnego (anglojęzycznego) kto byłby w stanie spędzić ze mną dzień jako przewodnik i kierowca.Jeśli ktoś z Was chciałby polecić kogoś normalnego, rozsądnego i uczciwego podeślijcie mi jakieś namiary albo pomysły. Co dalej? Dalej będę kompletował, dopisywał punkty do listy, czytał, słuchał co ciekawego ludzie mówią o miejscach w których będę. Czyli przygotowania w pełni.50 dni do pierwszego lotu. To jeszcze dużo. I bardzo niedużo… czas szybko leci i nie czeka przecież.. to ja czekam
:)
@adamkru to tylko koniecznie pilnuj się w Addis na layoverze. Po nocnym locie pewnie dopadnie Cię zmęczenie, a w taki sposób najłatwiej tam okraść białych turystów.Poza tym fajna podróż i powodzenia
:)
tropikey napisał:Gdzie można zorganizować takie ładne pliki USD?Kupiłem w kantorze z przesyłką do domu
:)https://tavex.pl/Możną takie, można inne nominały. Generalnie do wyboru, do koloru
;) Mam nadzieję, że są prawdziwe [emoji2957]
Odnośnie niskich nominałów $$, to na Świętokrzyskiej w WWA w większości kantorów się dostanie, ale TAVEX ma z reguły zawsze nowe:) Kupowałem tam już kilka razy 1 i 2 dolarówki. I jeszcze info, są trochę droższe niż większe nominały.
Pierogi z kapustą i grzybami.Bardzo lubię pierogi z kapustą i grzybami. Kiedy widzę ich gar nie mogę przejść obojętnie. Tak było i tym razem. Wszamałem michę i wróciłem po dokładkę… nie no jasne, że te domowe są lepsze. Ale ja nie jestem wybredny bo to ostatnie pierogi jakie jadłem na kolejne prawie 3 tygodnie… Kiedy w 2018 roku przed moim wylotem do Uluru w Australii siedziałem w tym samym saloniku na lotnisku nie myślałem, że za kilka lat znowu tu będę ale z zupełnie innym planem. I o ile tamta podróż zmieniła wiele w moim prywatnym i biznesowym świecie, a najwięcej w mojej głowie… i wiele podróży odbyłem w międzyczasie to tą znowu traktuję wyjątkowo. Dokładnie też tak się czuję. Nie wiem czego mam się spodziewać, nie wiem czy wszystko wyjdzie zgodnie z planem ale też nie wiem co wyjdzie ot tak bez planu… jedno co wiem to, że nikt nie zjadł przed lotem tyle pierogów co ja więc gdyby w TV mówili o jakimś przymusowym lądowaniu czy coś to wiadomo dlaczego
:-)Do Etiopii wiozę ze sobą wypchany piłkami do piłki nożnej plecak. I w zasadzie tyle. No może poza ładowarką, kablami, majtkami i samym plecakiem to już tam więcej nic nie ma. Może rzeczy osobiste wysłałem prosto do Pekinu. Tam będą na mnie czekać spokojnie na taśmie po wylądowaniu. Jak rozdam jutro piłki to będę miał miejsce żeby się już elegancko w Pekinie przepakować w jeden plecak.Stojąc w kolejce do check-in na lotnisku w Warszawie fajnym zbiegiem okoliczności dostałem maila z voucherem na hotel, taxi i jedzenie w Addis Ababa. Zasada jest taka, że jak pasażer leci liniami Ethiopian Airlines i ma przesiadkę dłuższą niż kilka godzin na te wszystkie bajery. A ja mam przesiadkę ponad 18h. Liczę też, że zamiast płacić za Visę do Etiopii 62USD dostanę ją za free.Dodatkowo też nie marnując czasu w drodze na lotnisko ogarnąłem sobie lokalnego Etiopczyka-przewodnika. To oznacza, że jutro ląduję, załatwiam transit Visę, jadę do hotelu, wciągam śniadanie i zaczynam nowy afrykański dzień.Wiem, że wiele osób już sprawdzało, czy ziemia faktycznie jest okrągła. Wiele potwierdziło, wielu nie wierzy. Muszę sam się przekonać ;-P Przede mną 20 dni pełne lotów, lotnisk i samolotów… i wszystkiego co pomiędzy czyli trochę Afryki, trochę Azji, Australii, Ameryki północnej i południowej, kilku wysp i mam nadzieję fajnych przygód, miejsc i ludzi spotkanych po drodze. Trzymajcie kciuki! Boarding za ok 15 min. Zdążę jeszcze wciągnąć ze 2 pierogi
:-)
Sorri za ot, ale połączenie przez Addis jest dość atrakcyjne pod niektórymi względami atrakcyjnym sposobem dotarcia do Pekinu czy Guangzhou. Zdaje się jednak, że przy wyjściu z lotniska w Addis jest wymagana żółta książeczka. Czy musiałeś ją okazać?
pabien napisał:Sorri za ot, ale połączenie przez Addis jest dość atrakcyjne pod niektórymi względami atrakcyjnym sposobem dotarcia do Pekinu czy Guangzhou. Zdaje się jednak, że przy wyjściu z lotniska w Addis jest wymagana żółta książeczka. Czy musiałeś ją okazać?Pierwszy raz o żółtą książeczkę pytali mnie w Singapurze. Zakładam, że drugi raz spytają o nią dopiero na Galapagos
:-)
Później już był tylko jeden z najlepszych burgerów jaki jadłem w życiu prosto z food trucka, powrót do hotelu, pakowanie, szybkie spanie… i o to jestem ponownie na lotnisku. Kierunek Fiji!Bula, bula
Wszyscy chyba znają wodę Fiji jako jednego ze sponsorów US Open czy Wimbledonu.
Prestiżowy turniej, a woda jak woda. No chyba, że…
Lot na Fiji przyjemny. Były kocyki i jedzenie na pokładzie. Obsługa miała kwiaty we włosach. Po wyjściu z samolotu wszyscy, absolutnie wszyscy witają się z turystami słowami “Bula” czyli fidzijskim cześć. Od tego momentu bula będzie mi towarzyszyć przez kolejne 2 dni w zasadzie wszędzie.
Kontrola paszportowa wyglądała mniej więcej tak:
Skąd przyleciałeś?
Z Sydney, a wcześniej Singapuru, Chin…
I wracasz później do Sydney?
Nie wracam, jutro lecę do LA
Czyli będziesz na Fiji jedną noc. A ile byłeś w Sydney?
2 noce… i tyle samo będę w LA….
Wtedy miły pan nie wytrzymał i wybuchł ze śmiechu. Wybuchając zdążył mi jeszcze wstawić pieczątkę na pamiątkę :-)
Pamiętacie co się robi po lądowaniu? Wiadomo, że siku. Wchodzę do łazienki, myję już ręce kiedy wbiega do niej chłopak i od progu krzyczy po polsku:
Cześć! Słyszałem jak rozmawiałeś w samolocie i wspominałeś o polsce. Widziałem też, że masz polski paszport. No to pomyślałem, że zagadam.
Od słowa do słowa i okazało się, że Krzysiek też leci do LA ale wieczorem, a nie jak ja następnego dnia. Do tego ma wynajęty samochód. Taki sam wariat, który leci dookoła świata tyle, ze w 11 dni. No to skoro tak się wszystko ułożyło, że się spotkaliśmy padła propozycja nie do odrzucenia.
Krzysiek zaproponował, że chce chwilę pozwiedzać wyspę, a ja, że jak już pozwiedzamy to może wbić ze mną do hotelu popływać w basenie i skorzystać z plaży.
Odebraliśmy samochód i od razu pojechaliśmy na błotne, gorące źródła. Nie wiedziałem, że tutaj coś takiego istnieje. A istnieje. Taką szybka sympatyczna przygoda wśród zieleni. Trzeba się wysmarować błotem, odczekać aż utworzy się skorupa i później tą skorupę się zmywa w ciepłych basenach (pierwszy do zmycia skorupy, drugi dla relaksu, trzeci termalny dla jeszcze większego relaksu)
Po basenach pojechaliśmy na publiczną plażę. Z tych publicznych podobno jedna z najlepszych. Do kitu była. Nie dało się tam spędzić czasu. Była po prostu brzydka, szara, bez ludzi.
Miasto Nadi też nie robi wrażenia. Mając więc alternatywę wypasionego kurortu vs zwiedzanie miasta, w którym nic nie ma dl nas, pojechaliśmy do hotelu. Miałem rezerwację “punktową” w Sofitelu. Znaczy na bogato.
Mój plan na Fiji zakładał: odpoczynek! Ktoś spyta po czym odpoczywać przecież jestem na wakacjach. Wbrew pozorom łapanie samolotu za samolotem, zmiany miejsca, stref czasowych wymagają by czasem znaleźć odrobinkę czasu tak po prostu na poobijanie się i leżenie nad basenem. I to by się prawie udało gdyby nie zaczął lać deszcz.. włącznie z piorunami. Fakt, nie było zimno bo nadal ok 30’C ale dziwnie. Przylecieć na Fiji i nawet nie mieć zdjecia z palemką i niebieskim niebem. Trochę kicha. Mimo deszczu i piorunów zwiedzaliśmy cały kompleks hotelowy i piliśmy kavę przygotowaną w rytualny sposób. Kava przygotowywana jest z korzenia rośliny kavy, odmiany tutejszego pieprzu. Resztę deszczu postanowiliśmy przeczekać już przy barze.
Przy barze ściągnęliśmy uwagę innej grupy wczasowiczów ze względu na dziwny dla nich język w jakim mówiliśmy. Bo generalnie Fiji to taka baza wypadowa dla Australijczyków i Nowo Zelandczyków, coś jak dla Europejczyków Wyspy Kanaryjskie. Przez następne kilka godzin w powiększonym teamie Polsko - Nowo Zelandzkim opowiadaliśmy sobie “o kulturze i polityce.. ;-)” popijając niezwykłą zawartość butelki po wodzie Fiji, optymalizując znacznie koszty takiej posiadówki. Butelka Fiji mogła stać na stole bez pytania co to jest. Jestem pewien, że do tej pory nasza Nowo Zelandzka ekipa nie wierzy, że poznaliśmy się z Krzyśkiem raptem kilka godzin wcześniej ;-) Najważniejsze jednak, że deszcze przestał padać…
…i następnego dnia wyszło pełne słońce! Które świeciło, paliło, palmy pozowały do zdjęć. A ja po prostu przez cały dzień się obijałem przy basenie i plaży. Aż do teraz kiedy czekam w saloniku na opóźniony samolot do LA. Zjarałem się jak rak. Martwi mnie trochę, że przez tak nagrzaną skórę jest mi strasznie zimno teraz. No ale może jak się wyśpię w samolocie będzie już wszystko ok.
Podsumowując Fiji jest ono jak ta woda zamknięta w butelce. Takie 2 oblicza. Kurorty hotelowe są piękne. Wszystko poza nimi jest inne. Czy warto tu przylecieć? Samemu na chwilę, w drodze jak najbardziej. Z rodziną z Polski wg mnie nie. Za daleko po prostu i za drogo. Wydaje mi się, że tak jak dla nas Polaków jeśli ma być egzotycznie to hotele na Karaibach są w stanie dostarczyć taką samą jakość, a do tego zaoferować przepiękne plaże, które tutaj też oczywiście są, tylko może nie w pobliżu Nadi. Ja oczywiście nie żałuję. Mega super było wpaść na Fiji na te moje 2 dni :-)
Wylatuję w piątek po 22.30.
Lot będzie trwał ok 10h.
Wyląduję w Los Angeles w piątek (ten sam piątek) ok 12:00 w południe.
Taki numer! Maszyna przeniesie mnie w czasie do godziny, która już była :-)