To słowo uniwersalne i wszechobecne. Przywitanie, pożegnanie, wyraz wdzięczności w jednym. W Królestwie Wysokich Przełęczy, szerzej znanym jako Ladakh, usłyszysz je na każdym kroku, naście razy dziennie. Ladakh to miejsce w moim subiektywnym rozumieniu świata – wyjątkowe. Surowy, piękny i duchowy, położony na styku Indii, Tybetu i Azji Środkowej. Miejsce z jednej strony odizolowane, z drugiej - od wieków na szlaku karawan wożących sól, przyprawy, włókna i inne dobra przez Himalaje m.in. do Lhasy. Przez lata niezależne królestwo buddyjskie, po uzyskaniu przez Indie niepodległości włączone do Dżammu i Kaszmiru.
Najnowsza historia Ladakhu to przede wszystkim data 31.10.2019 roku. Tego dnia Ladakh stał się odrębnym od Dżammu i Kaszmiru - terytorium związkowym Indii, jednak bez własnego parlamentu. Pomimo początkowej ekscytacji, Ladakhijczycy (a może Ladakhowie?) po dziś dzień walczą o rozszerzenie autonomii m.in. w zakresie legislacji, uznania praw miejscowych samorządów, ale też zachowania kultury i tradycji miejscowych. Chcieliby aby ich kraina, nie była jedynie odrębnym terytorium zarządzanym przez władze z nadania centralnego, a pełnoprawnym 29-tym stanem Indii. Rząd centralny, nieszczególnie ma ochotę na to przystać, w szczególności z uwagi na strategiczne położenie terytorium przy granicy z Chinami i Pakistanem. W efekcie napięć, końcem września br. Ladakhijczycy wyszli na ulice Leh, a w wyniku starć protestujących z policją i wojskiem, zginęły co najmniej cztery osoby, dziesiątki zostały ranne, a władze centralne wprowadziły w rejonie m.in. godzinę policyjną i zakaz zgromadzeń (które zniesiono końcem października).
We wrześniu tymże, pojawiły się w okazjach milowych M&M bilety do Delhi za 25 000 mil. Korzystając z dobrodziejstwa ustawowo wolnego od pracy dnia 11 listopada, podróż w terminie tzw. listopadówki została zaplanowana. Wylot 7 listopada z WAW, powrót 11-tego prosto na Marsz Niepodległości. Pełne cztery dni na miejscu. A propos czterech dni. Tytułem manifestu oraz zapobiegawczo - nie zgadzam się ze zdaniem: „w pośpiechu gubimy to, po co wyruszyliśmy w drogę” (autor: chyba chat GPT) i uważam wręcz odwrotnie – w pośpiechu łatwiej utrzymać wysoki stopień skupienia i zaangażowania w podróż, zresztą - „w Ladakhu nawet pośpiech ma w sobie spokój — to ruch serca, które chce więcej przeżyć niż przespać” (autor: zdecydowanie chat GPT).
Także, mając te cztery dni do wykorzystania, zamiast siedzieć w Delhi, czy zrobić tzw. złoty trójkąt, postanowiłem zrealizować plan maksimum i wyskoczyć w Himalaje, na weekend, nie odmawiając sobie przy tym niewątpliwej przyjemności zobaczenia jednego z cudów z nowej siódemki – Tadż Mahal.
Start wyglądał następująco: 7.11 – LO71 WAW – DEL, lądowanie 05:00 8.11 - 6E2507 DEL – IXL, wylot 08:10
Kwestie e-visy do Indii, są wyczerpująco opisane w odpowiednim temacie na tym forum, także je pominę. LOT bez większych fajerwerków, catering mi szczególnie nie przypadł do gustu. Po lądowaniu, szybkie immigration (e-arrival card już obowiązuje, ale jak ktoś nie zrobi, to leżą druczki) i 10 minutowy spacer z Terminala 3 na Terminal 2. Po wejściu do T2 security, o którym już też w odpowiednich tematach wspominano, generalnie bardzo dokładne, do tego stopnia, iż mój kabel USB był przez Pana w mundurze macany przez dobre 30 sek, po czym doczekał się notatki w zeszycie A4.
Lot IndiGo (ceny opisze na samym końcu) z boardingiem o czasie, niemniej na płycie spędziliśmy przed odlotem dobrą godzinę. Fantastyczne widoki na Himalaje! FANTASTYCZNE! I bardzo dobre snacki za free w tartfie flex (orzeszki, baton z tych dla fittersów, sok z granata), która była droższa chyba o 8 zł od standardowej. Ląduję w Leh przed południem, jako, że lotnisko to również baza wojskowa, wita mnie komunikat, że foto i video są strictly prohibited.
Wysokość 3600 m n.p.m., temperatura 0 °C, zachmurzenie zerowe (i takie też prognozy).
c.d.n.
A w drugiej części: m.in. Leh, Chemrey, Hemis, Stok, Thiksey (Gustor festival) i Sangam.
To słowo uniwersalne i wszechobecne. Przywitanie, pożegnanie, wyraz wdzięczności w jednym. W Królestwie Wysokich Przełęczy, szerzej znanym jako Ladakh, usłyszysz je na każdym kroku, naście razy dziennie. Ladakh to miejsce w moim subiektywnym rozumieniu świata – wyjątkowe. Surowy, piękny i duchowy, położony na styku Indii, Tybetu i Azji Środkowej. Miejsce z jednej strony odizolowane, z drugiej - od wieków na szlaku karawan wożących sól, przyprawy, włókna i inne dobra przez Himalaje m.in. do Lhasy. Przez lata niezależne królestwo buddyjskie, po uzyskaniu przez Indie niepodległości włączone do Dżammu i Kaszmiru.
Najnowsza historia Ladakhu to przede wszystkim data 31.10.2019 roku. Tego dnia Ladakh stał się odrębnym od Dżammu i Kaszmiru - terytorium związkowym Indii, jednak bez własnego parlamentu. Pomimo początkowej ekscytacji, Ladakhijczycy (a może Ladakhowie?) po dziś dzień walczą o rozszerzenie autonomii m.in. w zakresie legislacji, uznania praw miejscowych samorządów, ale też zachowania kultury i tradycji miejscowych. Chcieliby aby ich kraina, nie była jedynie odrębnym terytorium zarządzanym przez władze z nadania centralnego, a pełnoprawnym 29-tym stanem Indii. Rząd centralny, nieszczególnie ma ochotę na to przystać, w szczególności z uwagi na strategiczne położenie terytorium przy granicy z Chinami i Pakistanem. W efekcie napięć, końcem września br. Ladakhijczycy wyszli na ulice Leh, a w wyniku starć protestujących z policją i wojskiem, zginęły co najmniej cztery osoby, dziesiątki zostały ranne, a władze centralne wprowadziły w rejonie m.in. godzinę policyjną i zakaz zgromadzeń (które zniesiono końcem października).
We wrześniu tymże, pojawiły się w okazjach milowych M&M bilety do Delhi za 25 000 mil. Korzystając z dobrodziejstwa ustawowo wolnego od pracy dnia 11 listopada, podróż w terminie tzw. listopadówki została zaplanowana. Wylot 7 listopada z WAW, powrót 11-tego prosto na Marsz Niepodległości. Pełne cztery dni na miejscu.
A propos czterech dni. Tytułem manifestu oraz zapobiegawczo - nie zgadzam się ze zdaniem: „w pośpiechu gubimy to, po co wyruszyliśmy w drogę” (autor: chyba chat GPT) i uważam wręcz odwrotnie – w pośpiechu łatwiej utrzymać wysoki stopień skupienia i zaangażowania w podróż, zresztą - „w Ladakhu nawet pośpiech ma w sobie spokój — to ruch serca, które chce więcej przeżyć niż przespać” (autor: zdecydowanie chat GPT).
Także, mając te cztery dni do wykorzystania, zamiast siedzieć w Delhi, czy zrobić tzw. złoty trójkąt, postanowiłem zrealizować plan maksimum i wyskoczyć w Himalaje, na weekend, nie odmawiając sobie przy tym niewątpliwej przyjemności zobaczenia jednego z cudów z nowej siódemki – Tadż Mahal.
Start wyglądał następująco:
7.11 – LO71 WAW – DEL, lądowanie 05:00
8.11 - 6E2507 DEL – IXL, wylot 08:10
Kwestie e-visy do Indii, są wyczerpująco opisane w odpowiednim temacie na tym forum, także je pominę. LOT bez większych fajerwerków, catering mi szczególnie nie przypadł do gustu. Po lądowaniu, szybkie immigration (e-arrival card już obowiązuje, ale jak ktoś nie zrobi, to leżą druczki) i 10 minutowy spacer z Terminala 3 na Terminal 2. Po wejściu do T2 security, o którym już też w odpowiednich tematach wspominano, generalnie bardzo dokładne, do tego stopnia, iż mój kabel USB był przez Pana w mundurze macany przez dobre 30 sek, po czym doczekał się notatki w zeszycie A4.
Lot IndiGo (ceny opisze na samym końcu) z boardingiem o czasie, niemniej na płycie spędziliśmy przed odlotem dobrą godzinę. Fantastyczne widoki na Himalaje! FANTASTYCZNE! I bardzo dobre snacki za free w tartfie flex (orzeszki, baton z tych dla fittersów, sok z granata), która była droższa chyba o 8 zł od standardowej.
Ląduję w Leh przed południem, jako, że lotnisko to również baza wojskowa, wita mnie komunikat, że foto i video są strictly prohibited.
Wysokość 3600 m n.p.m., temperatura 0 °C, zachmurzenie zerowe (i takie też prognozy).
c.d.n.
A w drugiej części: m.in. Leh, Chemrey, Hemis, Stok, Thiksey (Gustor festival) i Sangam.
Kilka zdjęć na zachętę (niestety z telefonu):