Szkoły powstają nawet w malutkich wioskach. Przemierzając drogi Maroko spotykaliśmy wiele dzieciaków wracających po zajęciach do domu.
Walka o lizaka
Czuliśmy, że brakuje nam powoli motywacji do dalszej jazdy. To, po czym w ślimaczym tempie poruszała się „Suzie”, nie można było nazwać drogą. Przez parę godzin jechaliśmy po ubitym piachu, który gdzieniegdzie zmieniał się luźne kamienie. Nie wydaje mi się, aby kiedykolwiek wcześniej była tam asfaltowa nawierzchnia. Barierek bezpieczeństwa nikt nie zamontował. Kilka razy musiałam się mocniej złapać uchwytów na drzwiach, bo zrobiło się niebezpiecznie. W pewnym momencie zjechaliśmy z asfaltu na drogę pokrytą drobnymi kamyczkami. Jechaliśmy nie więcej niż 60 km/h i wpadliśmy w poślizg. Zarzuciło nami dość mocno, ale na szczęście obyło się bez tragedii. Nawet Remi, którego urzekła jazda górskimi drogami, po 7 godzinach był już zmęczony. Współczułam mu, a z drugiej strony cieszyłam, że to nie ja prowadzę. Im bliżej wodospadów byliśmy, tym było cieplej. Do celu dotarliśmy przed 17.Szum wody spadającej z wysokości 110 m słychać z daleka. „Ozoud” z języka berberskiego oznacza oliwę. Wodospad nazwano tak ze względu na otaczające go gaje oliwne, w których harcują małpy. Doszliśmy do platformy widokowej i zostaliśmy tam dłuższą chwilę podziwiając bajkowy krajobraz. Największe wrażenie kaskady zrobiły na nas, gdy podziwialiśmy je z dołu. Wdrapaliśmy się na niewielką skałkę wystającą z wody w idealnym miejscu. Wydawało się, że matka natura postawiła go tam specjalnie, myśląc: „ ciepnę sobie tutaj kamlota, niech włażą i podziwiają, jaki mam rozmach!” Zapadał zmrok, a głód doskwierał nam coraz bardziej. Nie pozostało nam nic więcej jak znaleźć nocleg. Wróciliśmy do auta i mimochodem zapytaliśmy parkingowego o jakiś tani hostel. Odpowiedział, że niestety nie wie. Musiał odczytać na naszych twarzach prawdziwy zawód, bo po chwili zastukał w szybę i pokazał nam młodego chłopaczka stojącego obok niego. Okazało się, że młody pracuje w hostelu i może załatwić nam atrakcyjną cenę. Nie mieliśmy siły na dłuższe poszukiwania. We trójkę ruszyliśmy do Hostel de France.
Doczekaliśmy się w końcu kolacji i pochłonęliśmy ją łapczywie. Chłopak, który nas tu przyprowadził, przysiadł się do nas i zaczęliśmy standardową rozmowę. Azden- bo tak miał na imię miał może 22 lata. Wysoki i szczupły ubrany był w modne markowe ciuchy. Można było śmiało stwierdzić, że kocha swoje włosy niczym Cristiano. Po kolacji zaproponował nam przechadzkę po okolicy. Ruszyliśmy za nim wąską ścieżką, która doprowadziła nas na szczyt 110m skały, z której z hukiem spadały hektolitry wody. Przepaść dzieląca nas od dna wodospadów nie była ogrodzona żadnymi zabezpieczeniami. Nie było tam także oświetlenia. Pod osłoną nocy kaskady robią zupełnie inne wrażenie. Staliśmy wpatrzeni w czarną otchłań, dźwięk przelewającej się wody był w pewien sposób hipnotyzujący. Dopiero głos naszego nowego przyjaciela wyrwał nas z odrętwienia. Ruszyliśmy spokojnie na drugą stronę wodospadu. Dobrze, że mieliśmy go za przewodnika, bo sami nie odważylibyśmy się włóczyć o tej porze po wiosce. Na noc lampy oświetlające ulice zostają wyłączone i panuje całkowita ciemność. W drodze powrotnej rozmowa zeszłą na temat narkotyków. Azden powiedział nam, że sięga po nie bardzo dużo młodych ludzi. Hasz palą tu prawie wszyscy. Jest tak popularny, jak palenie papierosów. Pewnie ze względu na jego cenę i dostępność. Marokańczycy nazywają go „berber aspirin”, bo łagodzi wszelkie bóle. Gorszą zarazą jest kokaina. Nasz kolega sam był od niej uzależniony. Opowiedział nam, że przez dwa lata zaczynał dzień od długiej kreski. Pracował jako barman w klubie nocnym, więc miał łatwy dostęp do wszelkiego rodzaju używek. Nie ukrywał, że uciekanie w narkotyki i alkohol jest bardzo popularne wśród młodych ludzi. Zapytaliśmy Azdena czy wyjazd do Europy jest dla nich łatwo osiągalny. Odpowiedział nam, że jeśli uda ci się wyjechać na wymianę studencką lub staż, państwo nie ma nic przeciwko, ale jeśli chcesz wyjechać w poszukiwaniu pracy i dostać wizę na dłużej jest to prawie niemożliwe. Marokańczycy nie lubią rozmów o polityce i rodzinie królewskiej, nam jednak udało się wypytać, na czym polega ich problem z Algierią. Na granicy tych dwóch państw stale toczą się konflikty. Azden wyjaśnił, że wielu Marokańczyków wyjechało z kraju, gdy było źle. Teraz kiedy nowy władca postawił Królestwo na nogi, chcieliby wrócić. Niestety nie jest to takie proste. Ponadto Algieria rości sobie prawa do Sahary, twierdząc, że Maroko przywłaszczyło sobie tę ziemię. Tak naprawdę kryjąc za tym chęć ekspansji na terytorium Królestwa Maroka, aby zyskać dostęp do oceanu. Ciężko nam to sprecyzować, wszak żadni z nas politolodzy. Azden opowiadał to z takim zaangażowaniem, że mu uwierzyliśmy. Powoli wyczerpaliśmy temat do dalszej rozmowy i poszliśmy spać.Rano, przy śniadaniu, poznaliśmy dwóch sympatycznych Włochów, którzy podróżują na rowerach. Mieli 6 tyg. pedałowania za sobą. Wyglądali na zmęczonych. Opowiedzieliśmy im pokrótce nasze doświadczenia z nocy na pustyni, czym rozwialiśmy ich wątpliwości, czy wybrać się na Saharę. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy do Marrakeszu. Do 18:00 musieliśmy oddać auto.
MARRAKESZ NA DO WIDZENIA
Nieubłaganie nasz czas w Maroko zbliżał się ku końcowi. Została nam ostatnia noc w Marrakeszu. Przed wyjazdem zabukowałam tylko dwa noclegi: pierwszy i ostatni. Mówiąc szczerze, to był błąd. Po pierwsze dlatego, że to bardzo nas ograniczało. Taki nocleg trzeba znaleźć. Niestety nie zaopatrzyliśmy się w plan miasta i polegaliśmy tylko na aplikacjach w telefonie. Maps.Me doprowadzało nas do szewskiej pasji! Było beznadziejne. Googlemaps nie udostępniało map Maroko offline, więc potrzebowaliśmy połączenia z internetem. Transfer danych w roamingu nie działał. Poszukiwania hotelu kończyło się kłótnią i fochami. Nie inaczej było tym razem. Hostel, który znalazłam przed wyjazdem znajdował się w północno-zachodniej części medyny. Zaparkowaliśmy auto przy postoju taksówek i ruszyliśmy przez labirynt uliczek pieszo. Po pierwszych krokach wiedziałam, że muszę stamtąd jak najszybciej uciec. Souk (targowisko), na który trafiliśmy tętnił życiem. Było tłoczno. Niewielu turystów tam trafiało. Bezskutecznie szukałam wzrokiem białych twarzy. Czułam się tam niepewnie. Wszystkie mijane osoby gapiły się na nas jak na małpy w zoo. Znowu zaczęły się nawoływania w naszym kierunku. Ulice były obskurne i bardzo brudne. W niczym nie przypominały tych znajdujących się bliżej placu Jamma El Fna. Te nie były „przystrojone” pod turystów. Mijaliśmy stragany z brudnymi owocami i warzywami. Klatki z kurami i innym ptactwem na sprzedaż. Warsztaty, w których mężczyźni naprawiali kilka skuterów naraz. Znowu każdy do nas zagadywał, chciał czegoś, próbował sprzedać hasz. Dostałam lekkiego ataku paniki. To miejsce wyglądało jakby wycinanie nerek turystom, było tematem rozmów przy śniadaniu. Musiałam stamtąd uciec! Kłóciliśmy się, bo Remi upierał się, żeby tam zostać. Kolejnym powodem, dlaczego nie warto bukować noclegu przed wyjazdem, jest fakt, iż na jeden ulicy potrafi znajdować się kilka riadów. Wyobraźcie sobie sytuację, gdy od blisko godziny. Bezskutecznie szukamy swojego noclegu. W głowie kłębią się myśli. Zastanawiamy się, czy booking ściągnie nam pieniądze, jeśli się nie pojawimy w hotelu? Musimy to znaleźć! A wszystkie 34 obiekty, które do tej pory minęliśmy, okazały się nie tym, którego szukamy? Dużo lepszym pomysłem jest wybieranie miejsc do spania na miejscu. Grudzień nie jest obleganym miesiącem, nie powinno być problemów ze znalezieniem wolnego miejsca. Nawet w szczycie sezonu nie jest trudno o pokój. Dopięłam swego i przenieśliśmy się bliżej placu Jemaa El Fna. Wstyd mi trochę za to, jakim cykorem byłam, ale po prostu nie mogłam tam zostać.Przenieśliśmy się do bardziej turystycznej części medyny. Znaleźliśmy bardzo przyjemny riad. W końcu udało nam się coś wytargować i zbiliśmy cenę za nocleg ze śniadaniem z 400 na 300 mad. Pojechaliśmy oddać auto do wypożyczalni. Tym razem spotkaliśmy się z innym pracownikiem i po krótkich oględzinach rozstaliśmy się z naszą srebrną strzałą. Oddaliśmy ją „bogatszą” o 1300 km. To była wspaniała przygoda! Poklepaliśmy ją z czułością po masce i odeszliśmy w swoją stronę. Bez żadnego planu na resztę wieczoru ruszyliśmy z powrotem na plac. Po drodze odprężyliśmy się w Cyber Parc Moulay Abdessalam. Na chwilę zatrzymaliśmy się przy meczecie Kutubijja. Pierwsza budowla powstała tu w połowie XII wieku. Jak się jednak okazało budowniczy popełnili błąd i meczet nie został skierowany idealnie w stronę Mekki. Pomyłka była minimalna. Różnica wynosiła zaledwie kilka stopni, ale gdyby ktoś chciał ruszyć na pielgrzymkę, to nigdy nie dotarłby do świętego miejsca. Decyzja zapadła. Meczet został rozebrany i w 1199 roku zbudowano nową świątynię. Po zdemontowanej budowli z 1147 roku pozostały tylko kolumny. Kręciliśmy się tak bez celu, kupiliśmy kilka pamiątek. Burczenie w żołądku nie dawało nam spokoju i ruszyliśmy na kolację.
Cyber Parc Moulay Abdessalam to dobre miejsce na krótki odpoczynek
Podstawy kolumn to jedyne pozostałości po pierwotnej świątyni
Meczet Kutubijja to wizytówka Marrakeszu i dobry punkt orientacyjny. Znajduje się 3 min od placu Jamma El Fna
Stragany dopiero się rozstawiały. Tłok był większy niż zwykle, bo w mieście odbywał się akurat festiwal filmowy i na środku placu został rozstawiony wielki ekran. Ludzie zaczęli się przed nim tłoczyć, aby zapewnić sobie jak najlepsze miejsca na seans, który miał się zacząć o 20:00. Bez zbędnego zastanawiania się wybraliśmy pierwszy z brzegu stragan i usiedliśmy do kolacji. Stopniowo robiło się coraz tłoczniej i wszystkie miejsca przy naszym stole zostały zajęte. Naprzeciwko nas usiadł młody Marokańczyk. Miał może 19 lat i szaleństwo w oczach. Był bardzo pobudzony, nie mógł usiedzieć na miejscu. Nie chce wyrokować, ale przypuszczam, że był naćpany. Czekaliśmy na swoje dania i kelner zauważył Remka aparat. Sam zaproponował, żebyśmy zrobili im parę zdjęć. Nagle wyskakuje przed aparatem ten młody Marokańczyk i zaczyna się pieklić: - Mówicie po angielsku? Pyta. - Tak, o co chodzi? Odpowiadamy z lekkim uśmiechem na ustach. - Nie możecie robić sobie zdjęć, bez opłaty! Oni pracują, a wy robicie zdjęcia! Dajcie pieniądze! Krzyczy! Miesza angielski z francuskim i nie możemy zrozumieć co tam duka. Doskakuje do nas kelner i stara się mu coś wytłumaczyć po arabsku, a nas przeprasza. Śmiejemy się w twarz temu szaleńcowi i wracamy do konsumowania naszej kolacji. Odchodzimy od stołu, a ten wariat rusza za nami. Z miejsca, w którym jedliśmy, do hotelu mieliśmy może 5 min. Poszliśmy po cieplejsze ciuchy. Remiego chyba coś tknęło i po chwili się odwrócił. Mówi do mnie: - Paulina, on nas śledzi! - Kto niby? Pytam z niedowierzaniem. - Ten typ co chciał kasę za zdjęcia! Ten wariat!!! Teraz ja się odwracam i widzę tą jego dziecinną buzię. Szaleństwo w jego oczach mnie przeraża. Szedł parę metrów za nami. Gdy spotkał mój wzrok, nawet nie odwrócił twarzy. Na ustach miał cwany uśmieszek. - Spróbujmy dać mu się wyprzedzić! Niedługo dojdziemy do skrzyżowania dwóch uliczek. Nasz hotel jest po prawej stronie. Zwolnijmy i zobaczymy co zrobi. Będzie musiał nas wyprzedzić i iść dalej - proponuje. Zwolniliśmy tak mocno, że prawie w nas wpadł. Nie miał dużego wyboru. Ominął nas, ale nie ruszył do przodu. Zatrzymał się na środku skrzyżowania i nas obserwował. Do hotelu było może 10m. Idziemy! Nie będzie nas tu nikt zastraszał! Skręciliśmy w prawo i weszliśmy do naszego riadu. Remi zasłonił mi sobą drzwi, ale i tak zauważyłam, jak ten wariat mija nasz hostel. Serce łomotało mi jak szalone. Teraz wie gdzie mieszkamy. Próbujemy myśleć racjonalnie. Co mógłby nam zrobić? Remi jest od niego 2 razy większy i bez problemu sobie z nim poradzi. Z drugiej strony jesteśmy w jego mieście. Może ma jakiś znajomych zabijaków?! Nie mamy pojęcia co sobie wkręcił! Może włamie się nam do pokoju i nas okradnie?! Odechciało mi się wychodzić. Remi stara się wybić mi te bzdury z głowy, ale nie mogę opanować myśli. Czekamy 30 min i wychodzimy z powrotem na plac. Nie będzie nam tu kurdupel dyktował warunków! To śmieszne, jakie historie podpowiada nam mózg. Idziemy przed siebie, ale głowy kręcą się na wszystkie strony. Nagle zauważamy ludzi, którzy zachowują się dziwnie. Chyba nas obserwują. Pewnie to jego znajomi, a ten kurdupel zaraz wyskoczy nam zza pleców. Siadamy na tarasie jednej z restauracji i obserwujemy ludzi na placu. Na wielkim ekranie migoczą sceny jakiegoś horroru i przeraźliwe krzyki rozbrzmiewają mi w uszach echem. Nie polubię Marrakeszu! Wiem to na pewno.
Wylot do Glasgow mamy o 16:00. Zostało trochę czasu na ostatnie zakupy i zwiedzanie. Decydujemy się odwiedzić ogrody Majorelle. Łapiemy taksówkę na ulicy przy meczecie Kutubijja. Za kurs do Jardin Majorelle zapłaciliśmy 30 mad. Telepiemy się starą Dacią, która nie wiem jakim cudem jeszcze trzyma się drogi. Wyświetlacz pokazuje ponad 300 tys. przejechanych kilometrów. Do ogrodów dojechaliśmy w niecałe 10 min i stanęliśmy w kolejce po bilety. Cena jest nieadekwatna do tego, co znaleźliśmy za zamkniętą bramą. Zgadzam się, że jest to bardzo ładne miejsce i cudownie było usiąść w cieniu drzew na ławce, podziwiając otaczającą nas naturę. Jednak wystarczy 15 min, aby przejść wszystkie ścieżki. Miejsce te jest typowo dla turystów. Cena skutecznie odstrasza miejscowych. 70 mad jest jakąś abstrakcją. Nie spędziliśmy tam nawet godziny. Zrobiliśmy ostatnie zakupy i zjedliśmy pyszny obiad. Taksówkę na lotnisko również złapaliśmy z ulicy i za kurs z pobliża medyny na lotnisko zapłaciliśmy 70 mad. Kierowca powiedział, że to cena zaporowa i za mniej i tak nie pojedziemy, więc nie ma nad czym się zastanawiać. Upchaliśmy się na tylnej kanapie i ruszyliśmy na samolot.
Ogród został zaprojektowany w latach 20-tych XX wieku przez Jacquesa Majorelle, w latach 80-tych stał się własnością Yves Saint Laurenta i Pierra Berge. Ogród znajduje się z dala od zatłoczonej medyny jest oazą spokoju w głośnym mieście.
Zastanawiałam się, czy czekają na nas jeszcze jakieś przygody, ale oprócz pijanego w sztok faceta, który przez cały czterogodzinny lot zwracał swoją treść żołądkową, nie było niczego nadzwyczajnego.Glasgow przywitało nas obfitym deszczem. Najchętniej wzięłabym jeszcze parę dni urlopu, żeby nie wracać do nudnej pracy biurowej. W mieszkaniu było 14 stopni. Schowałam się pod kołdrę i nastawiłam alarm na 7.30. Bałam się zamknąć oczy, bo wiedziałam, że jutro zderzę się z rzeczywistością i będzie to bardzo bolesne przeżycie. Trzeba było wziąć sobie jeszcze jeden dzień wolnego, żeby przestawić się na dorosłość. KONIEC
Nasza trasa
Podsumowań nadszedł czas. Mieliśmy wielką przyjemność spędzić siedem dni we wspaniałym kraju. Kraju, którego piękno to nie tylko cudowne widoki i natura, ale przede wszystkim jego mieszkańcy. Przez tydzień spotkaliśmy na swojej drodze ludzi o wielkim, otwartym sercu. Za wszystkie wspólnie spędzone chwilę należy się im ogromne podziękowanie. Pokonaliśmy 1300 km. Każda, nawet najbardziej męcząca, minuta tej podróży była piękna. Spełniliśmy jedno z naszych marzeń- spędziliśmy noc na pustyni. Mieliśmy okazje podziwiać niesamowitą przyrodę i krajobrazy. Poznaliśmy ludzi, od których zaraziliśmy się radością życia. Maroko nas urzekło. Jesteśmy dumni ze sposobu w jaki zaplanowaliśmy tę podróż. Byliśmy przygotowani, kiedy było to potrzebne, ale zachowaliśmy też luz i spontaniczność, gdy sytuacja tego wymagała. Myślę, że znaleźliśmy złoty środek. Trasa była wymagająca, ale nie niemożliwa do pokonania. Następnym razem, a wierze, że taki będzie, postaramy się zobaczyć mniej, ale poświęcimy na to więcej czasu. Ciężko wskazać najlepszy i najgorszy moment tej podróży. Jedna rada przychodzi mi do głowy. Marrakesz, choć jest pięknym miastem i punktem obowiązkowym, nie powinien wpłynąć na ogólny odbiór kraju. Dlatego radzimy wam poświęcić na niego nie więcej niż 1-2 dni i ruszyć w głąb lądu. Gwarantuję wam, że zakochacie się w „ Perle Afryki” tak jak wielu przed wami i wielu, wielu po was. Szukram!
Wydatki NOCLEG
Sindi Sud Marrakesz200 mad Bivouac La Palmeraie Warzazat (śniadanie wliczone w cene)335 mad La Kasbah Tinghir 250 mad Tafouyt Auberge “crezy berber” Tamtatouchte (kolacja I śniadanie w cenie) 300 mad Hotel De France Ozoude 330 mad Jnane Mogador (śniadanie wliczone w cenę) Marrakesz300 mad RAZEM 1715 mad/ 124,40 ₤/ 693,52 zł*
JEDZENIE
980 mad/ 71 ₤/ 396,24 zł*
BENZYNA
694 mad/ 50 ₤/ 280,80 zł*
INNE
1153 mad/ 83, ₤/466,25 zł *
Wydatki w euro
Wypożyczenie auta163 euro wycieczka na pustynie 70 euro
Razem233euro/ 2523,25 mad 88₤/ 490,65zł * RAZEM 7065,25 mad/ 515,84₤/ 2852,54 zł * *wszystkie obliczenia wykonane zgodnie z kursem walut na dzień 23/02/16 PRZYKŁADOWE CENY W MAROKO
2l butelka wody 10 mad kawa 10 mad opłata za parking 5 mad mandat za brak opłaty parkingowej 40 mad i blokada benzyna 7,34 mad za litr świeżo wyciskany sok 4 mad za kubek nocleg ze śniadaniem średnio 300mad śniadanie w restauracji do 50 mad kolacja dla 2 osób duże porcję do 200 mad olejek arganowy 40 mad za małą butelkę
Dzięki! nie ukrywam, że trochę się napracowaliśmy. Tym bardziej cieszy, że się podoba! Niebo nad pustynią było niesamowite! Można je obserwować godzinami.
olajaw napisał:świetna relacja i piękne zdjęcia
:) jednak trzeba będzie się na Maroko kiedyś skusić
:Dps. koszt całkowity podany na Waszą dwójkę czy na osobę?Hej, dzięki wielkie za miłe słowa. Całkowity koszt na naszą dwójkę. Na pewno da się taniej. W lato z chęcią zamieniła bym pokój na nocleg na dachu. Wiem, że wiele obiektów ma to w swojej ofercie i kosztuje to grosze. Grudniowe noce są jednak zimne. Pozdrawiam
Arekkk napisał:Zimne to znaczy? Byłem w październiku w północnej części i było jeszcze ciepło.PS: Niesamowity ogrom pracy. Gratuluję pięknej relacji!
:)Zimne tzn temperatura bliska 0. Każdy ma inną odporność na chłód. Marrakesz nie był najgorszy. Najzimniej było na pustyni i w okolicach Tinghiru.
zacna relacja, wspomnienia z ubiegłego roku wróciły.i nie ma się co przejmować Marrakeszem, mnie tam spotkał pościg samochodowy po medynie a i tak uważam, że to fantastyczne miasto
:)
marcino123 napisał:zacna relacja, wspomnienia z ubiegłego roku wróciły.i nie ma się co przejmować Marrakeszem, mnie tam spotkał pościg samochodowy po medynie a i tak uważam, że to fantastyczne miasto
:) o hej panie Marcinie! dzięki za twoją relacje z Maroko, znalazłam tam masę potrzebnych informacji przed wyjazdem!
Pięknie piszesz
:) nie wpadłam wcześniej na Twoja relację, dzięki nominacji miałam okazję ją teraz przeczytać
:) w wielu kwestiach mieliście podobne odczucia do naszych, zafundowałaś nam mały powrót do przeszłości
:D Wiem ile czasu pisze się tak obszerną relację dlatego z czystym sercem - za poświęcony czas, za krajobrazy pięknie ubrane w słowa i niesamowite zdjęcia - jesteś moim number one i z przyjemnością oddaje na Ciebie swój głos
:D
Czytając relację to naprawdę można poczuć jak pozytywnie zajarani byliście tą wyprawą/ może dlatego że to wasza jedna w pierwszych wypraw stąd te barwne opisy, trafne porównania, ciekawe komentarze; nie ma nudych opowieści o posągach, muzeum itp. tylko wasze emocje - I to lubie:D:DPropsy dla Szpulatek za Solidną relację; dla Remi'ego za epickie foto.
Pan osioł dumnie pilnuje drogi
Odcinek specjalny rajdu
Zapomniane przez Boga wioski
Góry, wszędzie góry!
Szkoły powstają nawet w malutkich wioskach. Przemierzając drogi Maroko spotykaliśmy wiele dzieciaków wracających po zajęciach do domu.
Walka o lizaka
Czuliśmy, że brakuje nam powoli motywacji do dalszej jazdy. To, po czym w ślimaczym tempie poruszała się „Suzie”, nie można było nazwać drogą. Przez parę godzin jechaliśmy po ubitym piachu, który gdzieniegdzie zmieniał się luźne kamienie. Nie wydaje mi się, aby kiedykolwiek wcześniej była tam asfaltowa nawierzchnia. Barierek bezpieczeństwa nikt nie zamontował. Kilka razy musiałam się mocniej złapać uchwytów na drzwiach, bo zrobiło się niebezpiecznie. W pewnym momencie zjechaliśmy z asfaltu na drogę pokrytą drobnymi kamyczkami. Jechaliśmy nie więcej niż 60 km/h i wpadliśmy w poślizg. Zarzuciło nami dość mocno, ale na szczęście obyło się bez tragedii. Nawet Remi, którego urzekła jazda górskimi drogami, po 7 godzinach był już zmęczony. Współczułam mu, a z drugiej strony cieszyłam, że to nie ja prowadzę. Im bliżej wodospadów byliśmy, tym było cieplej. Do celu dotarliśmy przed 17.Szum wody spadającej z wysokości 110 m słychać z daleka. „Ozoud” z języka berberskiego oznacza oliwę. Wodospad nazwano tak ze względu na otaczające go gaje oliwne, w których harcują małpy. Doszliśmy do platformy widokowej i zostaliśmy tam dłuższą chwilę podziwiając bajkowy krajobraz. Największe wrażenie kaskady zrobiły na nas, gdy podziwialiśmy je z dołu. Wdrapaliśmy się na niewielką skałkę wystającą z wody w idealnym miejscu. Wydawało się, że matka natura postawiła go tam specjalnie, myśląc: „ ciepnę sobie tutaj kamlota, niech włażą i podziwiają, jaki mam rozmach!” Zapadał zmrok, a głód doskwierał nam coraz bardziej. Nie pozostało nam nic więcej jak znaleźć nocleg. Wróciliśmy do auta i mimochodem zapytaliśmy parkingowego o jakiś tani hostel. Odpowiedział, że niestety nie wie. Musiał odczytać na naszych twarzach prawdziwy zawód, bo po chwili zastukał w szybę i pokazał nam młodego chłopaczka stojącego obok niego. Okazało się, że młody pracuje w hostelu i może załatwić nam atrakcyjną cenę. Nie mieliśmy siły na dłuższe poszukiwania. We trójkę ruszyliśmy do Hostel de France.
Doczekaliśmy się w końcu kolacji i pochłonęliśmy ją łapczywie. Chłopak, który nas tu przyprowadził, przysiadł się do nas i zaczęliśmy standardową rozmowę. Azden- bo tak miał na imię miał może 22 lata. Wysoki i szczupły ubrany był w modne markowe ciuchy. Można było śmiało stwierdzić, że kocha swoje włosy niczym Cristiano. Po kolacji zaproponował nam przechadzkę po okolicy. Ruszyliśmy za nim wąską ścieżką, która doprowadziła nas na szczyt 110m skały, z której z hukiem spadały hektolitry wody. Przepaść dzieląca nas od dna wodospadów nie była ogrodzona żadnymi zabezpieczeniami. Nie było tam także oświetlenia. Pod osłoną nocy kaskady robią zupełnie inne wrażenie. Staliśmy wpatrzeni w czarną otchłań, dźwięk przelewającej się wody był w pewien sposób hipnotyzujący. Dopiero głos naszego nowego przyjaciela wyrwał nas z odrętwienia. Ruszyliśmy spokojnie na drugą stronę wodospadu. Dobrze, że mieliśmy go za przewodnika, bo sami nie odważylibyśmy się włóczyć o tej porze po wiosce. Na noc lampy oświetlające ulice zostają wyłączone i panuje całkowita ciemność. W drodze powrotnej rozmowa zeszłą na temat narkotyków. Azden powiedział nam, że sięga po nie bardzo dużo młodych ludzi. Hasz palą tu prawie wszyscy. Jest tak popularny, jak palenie papierosów. Pewnie ze względu na jego cenę i dostępność. Marokańczycy nazywają go „berber aspirin”, bo łagodzi wszelkie bóle. Gorszą zarazą jest kokaina. Nasz kolega sam był od niej uzależniony. Opowiedział nam, że przez dwa lata zaczynał dzień od długiej kreski. Pracował jako barman w klubie nocnym, więc miał łatwy dostęp do wszelkiego rodzaju używek. Nie ukrywał, że uciekanie w narkotyki i alkohol jest bardzo popularne wśród młodych ludzi. Zapytaliśmy Azdena czy wyjazd do Europy jest dla nich łatwo osiągalny. Odpowiedział nam, że jeśli uda ci się wyjechać na wymianę studencką lub staż, państwo nie ma nic przeciwko, ale jeśli chcesz wyjechać w poszukiwaniu pracy i dostać wizę na dłużej jest to prawie niemożliwe. Marokańczycy nie lubią rozmów o polityce i rodzinie królewskiej, nam jednak udało się wypytać, na czym polega ich problem z Algierią. Na granicy tych dwóch państw stale toczą się konflikty. Azden wyjaśnił, że wielu Marokańczyków wyjechało z kraju, gdy było źle. Teraz kiedy nowy władca postawił Królestwo na nogi, chcieliby wrócić. Niestety nie jest to takie proste. Ponadto Algieria rości sobie prawa do Sahary, twierdząc, że Maroko przywłaszczyło sobie tę ziemię. Tak naprawdę kryjąc za tym chęć ekspansji na terytorium Królestwa Maroka, aby zyskać dostęp do oceanu. Ciężko nam to sprecyzować, wszak żadni z nas politolodzy. Azden opowiadał to z takim zaangażowaniem, że mu uwierzyliśmy. Powoli wyczerpaliśmy temat do dalszej rozmowy i poszliśmy spać.Rano, przy śniadaniu, poznaliśmy dwóch sympatycznych Włochów, którzy podróżują na rowerach. Mieli 6 tyg. pedałowania za sobą. Wyglądali na zmęczonych. Opowiedzieliśmy im pokrótce nasze doświadczenia z nocy na pustyni, czym rozwialiśmy ich wątpliwości, czy wybrać się na Saharę. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy do Marrakeszu. Do 18:00 musieliśmy oddać auto.
MARRAKESZ NA DO WIDZENIA
Nieubłaganie nasz czas w Maroko zbliżał się ku końcowi. Została nam ostatnia noc w Marrakeszu. Przed wyjazdem zabukowałam tylko dwa noclegi: pierwszy i ostatni. Mówiąc szczerze, to był błąd. Po pierwsze dlatego, że to bardzo nas ograniczało. Taki nocleg trzeba znaleźć. Niestety nie zaopatrzyliśmy się w plan miasta i polegaliśmy tylko na aplikacjach w telefonie. Maps.Me doprowadzało nas do szewskiej pasji! Było beznadziejne. Googlemaps nie udostępniało map Maroko offline, więc potrzebowaliśmy połączenia z internetem. Transfer danych w roamingu nie działał. Poszukiwania hotelu kończyło się kłótnią i fochami. Nie inaczej było tym razem. Hostel, który znalazłam przed wyjazdem znajdował się w północno-zachodniej części medyny. Zaparkowaliśmy auto przy postoju taksówek i ruszyliśmy przez labirynt uliczek pieszo. Po pierwszych krokach wiedziałam, że muszę stamtąd jak najszybciej uciec. Souk (targowisko), na który trafiliśmy tętnił życiem. Było tłoczno. Niewielu turystów tam trafiało. Bezskutecznie szukałam wzrokiem białych twarzy. Czułam się tam niepewnie. Wszystkie mijane osoby gapiły się na nas jak na małpy w zoo. Znowu zaczęły się nawoływania w naszym kierunku. Ulice były obskurne i bardzo brudne. W niczym nie przypominały tych znajdujących się bliżej placu Jamma El Fna. Te nie były „przystrojone” pod turystów. Mijaliśmy stragany z brudnymi owocami i warzywami. Klatki z kurami i innym ptactwem na sprzedaż. Warsztaty, w których mężczyźni naprawiali kilka skuterów naraz. Znowu każdy do nas zagadywał, chciał czegoś, próbował sprzedać hasz. Dostałam lekkiego ataku paniki. To miejsce wyglądało jakby wycinanie nerek turystom, było tematem rozmów przy śniadaniu. Musiałam stamtąd uciec! Kłóciliśmy się, bo Remi upierał się, żeby tam zostać. Kolejnym powodem, dlaczego nie warto bukować noclegu przed wyjazdem, jest fakt, iż na jeden ulicy potrafi znajdować się kilka riadów. Wyobraźcie sobie sytuację, gdy od blisko godziny. Bezskutecznie szukamy swojego noclegu. W głowie kłębią się myśli. Zastanawiamy się, czy booking ściągnie nam pieniądze, jeśli się nie pojawimy w hotelu? Musimy to znaleźć! A wszystkie 34 obiekty, które do tej pory minęliśmy, okazały się nie tym, którego szukamy? Dużo lepszym pomysłem jest wybieranie miejsc do spania na miejscu. Grudzień nie jest obleganym miesiącem, nie powinno być problemów ze znalezieniem wolnego miejsca. Nawet w szczycie sezonu nie jest trudno o pokój. Dopięłam swego i przenieśliśmy się bliżej placu Jemaa El Fna. Wstyd mi trochę za to, jakim cykorem byłam, ale po prostu nie mogłam tam zostać.Przenieśliśmy się do bardziej turystycznej części medyny. Znaleźliśmy bardzo przyjemny riad. W końcu udało nam się coś wytargować i zbiliśmy cenę za nocleg ze śniadaniem z 400 na 300 mad. Pojechaliśmy oddać auto do wypożyczalni. Tym razem spotkaliśmy się z innym pracownikiem i po krótkich oględzinach rozstaliśmy się z naszą srebrną strzałą. Oddaliśmy ją „bogatszą” o 1300 km. To była wspaniała przygoda! Poklepaliśmy ją z czułością po masce i odeszliśmy w swoją stronę. Bez żadnego planu na resztę wieczoru ruszyliśmy z powrotem na plac. Po drodze odprężyliśmy się w Cyber Parc Moulay Abdessalam. Na chwilę zatrzymaliśmy się przy meczecie Kutubijja. Pierwsza budowla powstała tu w połowie XII wieku. Jak się jednak okazało budowniczy popełnili błąd i meczet nie został skierowany idealnie w stronę Mekki. Pomyłka była minimalna. Różnica wynosiła zaledwie kilka stopni, ale gdyby ktoś chciał ruszyć na pielgrzymkę, to nigdy nie dotarłby do świętego miejsca. Decyzja zapadła. Meczet został rozebrany i w 1199 roku zbudowano nową świątynię. Po zdemontowanej budowli z 1147 roku pozostały tylko kolumny. Kręciliśmy się tak bez celu, kupiliśmy kilka pamiątek. Burczenie w żołądku nie dawało nam spokoju i ruszyliśmy na kolację.
Cyber Parc Moulay Abdessalam to dobre miejsce na krótki odpoczynek
Podstawy kolumn to jedyne pozostałości po pierwotnej świątyni
Meczet Kutubijja to wizytówka Marrakeszu i dobry punkt orientacyjny. Znajduje się 3 min od placu Jamma El Fna
Stragany dopiero się rozstawiały. Tłok był większy niż zwykle, bo w mieście odbywał się akurat festiwal filmowy i na środku placu został rozstawiony wielki ekran. Ludzie zaczęli się przed nim tłoczyć, aby zapewnić sobie jak najlepsze miejsca na seans, który miał się zacząć o 20:00. Bez zbędnego zastanawiania się wybraliśmy pierwszy z brzegu stragan i usiedliśmy do kolacji. Stopniowo robiło się coraz tłoczniej i wszystkie miejsca przy naszym stole zostały zajęte. Naprzeciwko nas usiadł młody Marokańczyk. Miał może 19 lat i szaleństwo w oczach. Był bardzo pobudzony, nie mógł usiedzieć na miejscu. Nie chce wyrokować, ale przypuszczam, że był naćpany. Czekaliśmy na swoje dania i kelner zauważył Remka aparat. Sam zaproponował, żebyśmy zrobili im parę zdjęć.
Nagle wyskakuje przed aparatem ten młody Marokańczyk i zaczyna się pieklić:
- Mówicie po angielsku? Pyta.
- Tak, o co chodzi? Odpowiadamy z lekkim uśmiechem na ustach.
- Nie możecie robić sobie zdjęć, bez opłaty! Oni pracują, a wy robicie zdjęcia! Dajcie pieniądze! Krzyczy! Miesza angielski z francuskim i nie możemy zrozumieć co tam duka. Doskakuje do nas kelner i stara się mu coś wytłumaczyć po arabsku, a nas przeprasza. Śmiejemy się w twarz temu szaleńcowi i wracamy do konsumowania naszej kolacji. Odchodzimy od stołu, a ten wariat rusza za nami. Z miejsca, w którym jedliśmy, do hotelu mieliśmy może 5 min. Poszliśmy po cieplejsze ciuchy. Remiego chyba coś tknęło i po chwili się odwrócił. Mówi do mnie:
- Paulina, on nas śledzi!
- Kto niby? Pytam z niedowierzaniem.
- Ten typ co chciał kasę za zdjęcia! Ten wariat!!!
Teraz ja się odwracam i widzę tą jego dziecinną buzię. Szaleństwo w jego oczach mnie przeraża. Szedł parę metrów za nami. Gdy spotkał mój wzrok, nawet nie odwrócił twarzy. Na ustach miał cwany uśmieszek.
- Spróbujmy dać mu się wyprzedzić! Niedługo dojdziemy do skrzyżowania dwóch uliczek. Nasz hotel jest po prawej stronie. Zwolnijmy i zobaczymy co zrobi. Będzie musiał nas wyprzedzić i iść dalej - proponuje.
Zwolniliśmy tak mocno, że prawie w nas wpadł. Nie miał dużego wyboru. Ominął nas, ale nie ruszył do przodu. Zatrzymał się na środku skrzyżowania i nas obserwował. Do hotelu było może 10m. Idziemy! Nie będzie nas tu nikt zastraszał! Skręciliśmy w prawo i weszliśmy do naszego riadu. Remi zasłonił mi sobą drzwi, ale i tak zauważyłam, jak ten wariat mija nasz hostel. Serce łomotało mi jak szalone. Teraz wie gdzie mieszkamy. Próbujemy myśleć racjonalnie. Co mógłby nam zrobić? Remi jest od niego 2 razy większy i bez problemu sobie z nim poradzi. Z drugiej strony jesteśmy w jego mieście. Może ma jakiś znajomych zabijaków?! Nie mamy pojęcia co sobie wkręcił! Może włamie się nam do pokoju i nas okradnie?! Odechciało mi się wychodzić. Remi stara się wybić mi te bzdury z głowy, ale nie mogę opanować myśli. Czekamy 30 min i wychodzimy z powrotem na plac. Nie będzie nam tu kurdupel dyktował warunków! To śmieszne, jakie historie podpowiada nam mózg. Idziemy przed siebie, ale głowy kręcą się na wszystkie strony. Nagle zauważamy ludzi, którzy zachowują się dziwnie. Chyba nas obserwują. Pewnie to jego znajomi, a ten kurdupel zaraz wyskoczy nam zza pleców. Siadamy na tarasie jednej z restauracji i obserwujemy ludzi na placu. Na wielkim ekranie migoczą sceny jakiegoś horroru i przeraźliwe krzyki rozbrzmiewają mi w uszach echem. Nie polubię Marrakeszu! Wiem to na pewno.
Wylot do Glasgow mamy o 16:00. Zostało trochę czasu na ostatnie zakupy i zwiedzanie. Decydujemy się odwiedzić ogrody Majorelle. Łapiemy taksówkę na ulicy przy meczecie Kutubijja. Za kurs do Jardin Majorelle zapłaciliśmy 30 mad. Telepiemy się starą Dacią, która nie wiem jakim cudem jeszcze trzyma się drogi. Wyświetlacz pokazuje ponad 300 tys. przejechanych kilometrów. Do ogrodów dojechaliśmy w niecałe 10 min i stanęliśmy w kolejce po bilety. Cena jest nieadekwatna do tego, co znaleźliśmy za zamkniętą bramą. Zgadzam się, że jest to bardzo ładne miejsce i cudownie było usiąść w cieniu drzew na ławce, podziwiając otaczającą nas naturę. Jednak wystarczy 15 min, aby przejść wszystkie ścieżki. Miejsce te jest typowo dla turystów. Cena skutecznie odstrasza miejscowych. 70 mad jest jakąś abstrakcją. Nie spędziliśmy tam nawet godziny. Zrobiliśmy ostatnie zakupy i zjedliśmy pyszny obiad. Taksówkę na lotnisko również złapaliśmy z ulicy i za kurs z pobliża medyny na lotnisko zapłaciliśmy 70 mad. Kierowca powiedział, że to cena zaporowa i za mniej i tak nie pojedziemy, więc nie ma nad czym się zastanawiać. Upchaliśmy się na tylnej kanapie i ruszyliśmy na samolot.
Ogród został zaprojektowany w latach 20-tych XX wieku przez Jacquesa Majorelle, w latach 80-tych stał się własnością Yves Saint Laurenta i Pierra Berge. Ogród znajduje się z dala od zatłoczonej medyny jest oazą spokoju w głośnym mieście.
Zastanawiałam się, czy czekają na nas jeszcze jakieś przygody, ale oprócz pijanego w sztok faceta, który przez cały czterogodzinny lot zwracał swoją treść żołądkową, nie było niczego nadzwyczajnego.Glasgow przywitało nas obfitym deszczem. Najchętniej wzięłabym jeszcze parę dni urlopu, żeby nie wracać do nudnej pracy biurowej. W mieszkaniu było 14 stopni. Schowałam się pod kołdrę i nastawiłam alarm na 7.30. Bałam się zamknąć oczy, bo wiedziałam, że jutro zderzę się z rzeczywistością i będzie to bardzo bolesne przeżycie. Trzeba było wziąć sobie jeszcze jeden dzień wolnego, żeby przestawić się na dorosłość.
KONIEC
Nasza trasa
Podsumowań nadszedł czas. Mieliśmy wielką przyjemność spędzić siedem dni we wspaniałym kraju. Kraju, którego piękno to nie tylko cudowne widoki i natura, ale przede wszystkim jego mieszkańcy. Przez tydzień spotkaliśmy na swojej drodze ludzi o wielkim, otwartym sercu. Za wszystkie wspólnie spędzone chwilę należy się im ogromne podziękowanie. Pokonaliśmy 1300 km. Każda, nawet najbardziej męcząca, minuta tej podróży była piękna. Spełniliśmy jedno z naszych marzeń- spędziliśmy noc na pustyni. Mieliśmy okazje podziwiać niesamowitą przyrodę i krajobrazy. Poznaliśmy ludzi, od których zaraziliśmy się radością życia. Maroko nas urzekło. Jesteśmy dumni ze sposobu w jaki zaplanowaliśmy tę podróż. Byliśmy przygotowani, kiedy było to potrzebne, ale zachowaliśmy też luz i spontaniczność, gdy sytuacja tego wymagała. Myślę, że znaleźliśmy złoty środek. Trasa była wymagająca, ale nie niemożliwa do pokonania. Następnym razem, a wierze, że taki będzie, postaramy się zobaczyć mniej, ale poświęcimy na to więcej czasu. Ciężko wskazać najlepszy i najgorszy moment tej podróży. Jedna rada przychodzi mi do głowy. Marrakesz, choć jest pięknym miastem i punktem obowiązkowym, nie powinien wpłynąć na ogólny odbiór kraju. Dlatego radzimy wam poświęcić na niego nie więcej niż 1-2 dni i ruszyć w głąb lądu. Gwarantuję wam, że zakochacie się w „ Perle Afryki” tak jak wielu przed wami i wielu, wielu po was. Szukram!
Wydatki
NOCLEG
Sindi Sud Marrakesz200 mad
JEDZENIEBivouac La Palmeraie Warzazat (śniadanie wliczone w cene)335 mad
La Kasbah Tinghir 250 mad
Tafouyt Auberge “crezy berber” Tamtatouchte (kolacja I śniadanie w cenie) 300 mad
Hotel De France Ozoude 330 mad
Jnane Mogador (śniadanie wliczone w cenę) Marrakesz300 mad
RAZEM
1715 mad/ 124,40 ₤/ 693,52 zł*
980 mad/ 71 ₤/ 396,24 zł*
BENZYNA694 mad/ 50 ₤/ 280,80 zł*
INNE1153 mad/ 83, ₤/466,25 zł *
Wydatki w euro
Wypożyczenie auta163 euro
Razem 233euro/ 2523,25 mad 88₤/ 490,65zł *wycieczka na pustynie 70 euro
RAZEM
7065,25 mad/ 515,84₤/ 2852,54 zł *
*wszystkie obliczenia wykonane zgodnie z kursem walut na dzień 23/02/16
PRZYKŁADOWE CENY W MAROKO
2l butelka wody 10 mad
kawa 10 mad
opłata za parking 5 mad
mandat za brak opłaty parkingowej 40 mad i blokada
benzyna 7,34 mad za litr
świeżo wyciskany sok 4 mad za kubek
nocleg ze śniadaniem średnio 300mad
śniadanie w restauracji do 50 mad
kolacja dla 2 osób duże porcję do 200 mad
olejek arganowy 40 mad za małą butelkę