0
asiaad 2 października 2019 19:10
4.jpg



5.jpg


A wodospady, ahhh.. :D to dopiero było coś! Przez to czego się naczytałam przed wyjazdem to baardzo się obawiałam co tam zastaniemy.. bo elektrownia wodna, bo regulacja rzek, a to już nie wodospad tylko mały ciurek wody.. :D nie wiem jak jest w porze suchej, ale jeżeli ktoś się będzie wybierał w takim czasie jak my, naprawdę nie ma się czego obawiać.. :D
Zostawiam zdjęcia do wzdychania

6.jpg



7.jpg



8.jpg



9'.jpg



10.jpg



17.JPG


Cała wycieczka trwała około 5 godzin. Po tym przychodzimy, zmieniamy ubrania na te bez błota i wychodzimy w poszukiwaniu kolacji..
Po paru dniach jedzenia.. czegokolwiek, żeby tylko zapełnić żołądki (pojęcie „czegokolwiek” nie dotyczyło się injery ani żadnego mięsa „spod pociągu”) wybieramy zakupy w 7 eleven (tak, jedyne jakie widzieliśmy).. a w naszym koszyku trzy paczki chipsów, dwie paczki ciastek i po coli.. light oczywiście :P za stolik posłużyła ławka nad jeziorem Tana.. :D

11.jpg


Szybko zmęczenie jednak dopadło i trzeba było wracać. Z resztą kolejnego dnia czekała nas już przeprawa do Lalibeli.

Początkowo zakładaliśmy, że dostaniemy się jakoś do Lalibeli drogą lądową. Ale tu nie ma drogi gruntowej, a pora mokra i dość prawdopodobne problemy z dojazdem, więc nie ryzykujemy i znowu lecimy Ethiopian Airlines. Tym razem tylko 30 minut :P i szczerzę tę opcje samolotową polecam.. i dlaczego? A dlatego jakich widoków się można doczekać.. Lalibela jest położona w górach, więc w czasie krótkiego lotu nie wznosimy się na tyle wysoko, żeby nie było na czym zawiesić oka.. :D

12.jpg


A no i tym razem postanowiliśmy się zatrzymać w trochę droższym hotelu, a to z dwóch powodów.. raz, że to polowa naszego wyjazdu i spędzamy tu 3 noce, więc dobrze by było zrobić jakieś większe pranie.. a dwa, czy znajdzie się tu ktoś, kto nie chciałby się budzić przy takim widoku z łóżka?

13.JPG


No i poza tym to był zdecydowany dzień lenia.. Trochę pospaliśmy, skorzystaliśmy z dobrodziejstw Panoramic View Hotel i poszliśmy na obiad do słynnej (?) Ben Abeby.
Restauracja założona przez.. Szkotkę! I nawet mięliśmy przyjemność wdać się z nią w „small talk” :D Niezwykłe miejsce, z całą pewnością bardzo odbiegające architektonicznie od etiopskich standardów, ale jednocześnie tak współgrające z naturalnym otoczeniem!

14.jpg


A jakie jedzenie pyszne!

15.jpg


I to z takim widokiem!

16.jpg


Regenerujemy siły na hotelowym tarasie przyglądając się zachodowi słońca.. :D

18.jpg



19.jpg



20.jpg



Następnego dnia czekają nas słynne skalne kościoły :D@maxima tak, dokładnie! niestety, ale takie naciąganie na dolary jest dość powszechne. z naszym kierowcą się utargowaliśmy o -20 usd, dając 100 usd musieliśmy się dwa razy o resztę, oczywiście wydawaną w birrach, upominać :/ a nasz przewodnik początkowo nas nie wziął do głównego punktu widokowego.. dopiero w drodze powrotnej brat punkt zauważył i się dopomnieliśmy. no i się trzeba było wrócić, bo panu się wcześniej nie chciało :P :DBĘDZIE DŁUGO :D

Kościoły w Lalibeli są ciekawe. I warto je zobaczyć. Naprawdę.
I piszę to z pełną świadomością tego, że bilet wstępu kosztuje 50 dolarów i możemy z niego korzystać przez 4 dni.
Dla osób, które wpadają do Lalibeli i zaraz chcą z niej wypaść, niestety, ale nie ma innego wyjścia jak również kupno tego „kościołowego karnetu”. Coś takiego jak bilet jednokrotnego wejścia po prostu nie istnieje :D

Również Etiopczycy nauczeni tym, że biały też czasem na jakiś sprytny pomysł wpadnie, wypełniając imienny bilet obok danych dopisujemy numer naszego paszportu. No a później jak przy każdym z kościołów nasz bilet jest sprawdzany paszport należy okazać i swoją tożsamość potwierdzić :P (a to chyba stąd, że turyści odkupywali od siebie bilety)
Ów kościoły nazywane są skalnymi, bo jak nietrudno się domyślić, są wykute w skale.

Z tą różnicą, że wykute w głąb ziemi.
Na ponad 10 metrów.
A, no i pochodzą z XII i XIII wieku.

1.jpg



2.jpg



3.jpg



Połączcie sobie ze sobą te wszystkie fakty i te 50 dolarów wcale nie wydają się takie irracjonalne :P
Kościoły znajdują się w otwartym, dość sporym kompleksie. Pomiędzy nimi poruszamy się skalnymi korytarzami albo czymkolwiek co akurat się znajdzie w zasięgu naszego wzroku. Bo nie ma co owijać w bawełnę – mimo, że jest to (chyba) TOP 1 przewodnikowa atrakcja Etiopii, co z resztą widać po ilości wycieczek białasów, to jest kompletnie do tego nie przystosowana.

5.jpg


Nie mówię, że mamy jakieś oczekiwania z kosmosu, bo nie.
Do większości kościołów, gdyby nie mapy offline, zwyczajnie byśmy nie trafili – brak choćby pół informacji; żeby przejść z jednego do drugiego szliśmy przez trawę po kolana, a zdarzyło się nawet przez drut kolczasty (i to nie tak, że był wstęp wzbroniony, bo wejść można było, tylko jakoś tak ten płotek przy okazji).. no i chyba najważniejsze – jakoś te 10 metrów w głąb ziemi trzeba zejść, ano schodzi się kamiennymi korytarzami o różnej szerokości. I one są może nie tyle co niebezpieczne, ale mogą się przyczynić do powstania różnych urazów mechanicznych… jak np. złamanie nogi :P
O i jak teraz myślicie, że HA! Czas na te złamaną nogę! – dajcie mi jeszcze dzień :P

Ale wracając do zalet, bo jest ich zdecydowanie więcej… kościoły są cudowne, magiczne i naprawdę zapierają dech w piersiach, jak tylko sobie uświadomimy fakt jak one powstały.
I cały czas są w użytku, dla Kościoła Etiopskiego to taki Rzym/Mekka/Jerozolima.
Wszystkie budynki, oprócz Kościoła Jerzego są przykryte. Niestety dla nas, szczęście dla nich.

4.jpg



6.jpg



7'.jpg



Obejście tego wszystkiego tempem iście z maratonu, zajęło nam ponad 5 godzin. I teraz fajnie mieć w perspektywie możliwość powrotu i jeszcze raz przyjrzeniu się temu wszystkiemu, tym razem na spokojnie..
Tak też postanowiliśmy. Była godzina 16, zaczynało się chmurzyć.. Wrócimy jeszcze jutro, w sobotę..

10.jpg


No i jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Idziemy jeszcze raz w okolice kościoła św. Jerzego a potem na targ. Jeżeli to jeszcze można nazywać.

9.jpg



18.jpg


Sobota dzień targowy, każdy to wie. No i Etiopczycy też to wiedzą, więc w każdą sobotę z okolicznych wsi schodzą się do Lalibeli, żeby kupić co trzeba i sprzedać co się może.
I faktycznie można tam dostać wszystko… Gdyby ktoś miał fantazję kupienia sobie muła, kilograma cebuli, nowych klapek czy materiału na nowe zasłony – jest to idealne miejsce :D

12.jpg


Weszliśmy wgląd targu z eskortą nowopoznanych kolegów :D – dwóch siedemnastolatków, a jeden z nich płynnie policzył do 30 po polsku.. :D
Wracając do fantazji zakupów… Nie udało mi się sfotografować choćby ćwiartki tego wszystkiego, ale pozostawiam z tym co mam.

11.jpg



14.jpg



13.jpg


W ramach odpoczynku postanowiliśmy przysiąść na schodach prowadzących do kas kościołów. No i też zaraz mięliśmy towarzystwo.. :D

15.jpg


Też ni stąd ni z owąd pojawiła się Maria – nasza wczoraj poznana koleżanka :D kolejna :D …

8.jpg


I przy okazji tego, że o niej wspomniałam – teraz jest właściwy moment dla tej relacji, żebym napisała o pomocy jaką możemy przynieść będąc turystą.
W Lalibeli spotkaliśmy się z wyłudzaniem pieniędzy „na szkołę”, jak i z rozmowami zakończonymi szczerą prośbą: jakbyście mogli nam kupić książę/jak macie parę zbywających koszulek.
Wybierając się do Etiopii trzeba włączyć w swojej głowie znieczulicę i swego rodzaju filtr. Może brzmieć okrutnie, ale jest to prawda, inaczej sami nic z naszego wyjazdu nie wyciągniemy. Ludzi potrzebujących jest więcej niż mnóstwo, ale tych wykorzystujących współczucie też nie brakuje.
I tutaj będzie nam potrzebny ten filtr. Funkcjonowanie z nim nie było najprzyjemniejsze i (przynajmniej w moim wypadku) każde użycie go wiązało się z poczuciem winy. Nie należało też do najłatwiejszych, bo wiadomo, dla obu stron danie ryby jest opcją szybszą i prostszą.
Więc co robić? – a chyba najlepiej poświęcić trochę czasu, porozmawiać z kimś, pozwolić mu się zaprowadzić z punktu A do punktu B, niech ma czas i możliwość opowiedzenia o sobie. Młodzi mają wielką chęć i zaparcie do nauki, także warto zainwestować we wskazane przez nich książki czy słowniki.
Podsumowując: weźmy rzeczy takie, których na co dzień nie używamy – niech tam dostaną drugie życie! Przyjmując, że średnia cena podręcznika/słownika wynosi ok. 300 birrów (niecałe 40 zł) może warto określić sobie jakiś budżet, który będziemy w stanie na to przeznaczyć. No i warto porozmawiać z obsługą hotelową, która się podzieli kontaktem do miejscowych szkół czy innych placówek, tym zaś można pomóc kiedy już wrócimy do domu..

No i jaka była ta nasza Maria! Mieszkająca u swojej ciotki i wraz z pozostałym kuzynostwem chodzi do szkoły średniej. Marzy o zostaniu weterynarzem.
Siedzących nas na tych schodach zaprosiła więc pod swój dach na kawę. Myślimy, że super, więc zbieramy manatki i w drogę za naszą koleżanką. Prowadzi nas (jak to w Lalibeli) stromą, pokrytą piaskiem ścieżkę. Po bokach mieszkania. Tu wisi pranie, tu pani domu myje filiżanki po kawie, z daleka widać dzieciaki kopiące piłkę. Proza życia.. :D

Nie nagle, bo po prostu po drodze, ale pod moimi nogami znalazł się kamień. I był mokry. Nie wiem czy przez to, że ktoś chwilę wcześniej wylał tam wodę z mycia filiżanek czy to jakieś pozostałości to wczorajszym deszczu. Ale był mokry i się na nim poślizgnęłam.

Mój brat idący za mną widząc moją wywrotkę pomyślał, że aaaa zaraz wstanę, otrzepię się z kurzu i idziemy dalej.
No ale nie wstałam, nie otrzepałam się i nie poszliśmy. Bo pojechaliśmy. Do szpitala.. :D przypominam: jesteśmy w Etiopii… :D
Nasza Maria zeszła na dół i zatrzymała jadąc samochód, chłopak nim kierujący zmienił swoje plany i spędził z nami cudowne 2 godziny w szpitalu Lalibeli.

Tak myślę, że to forum cierpi na brak relacji z afrykańskich szpitali.. :D postaram się nadrobić :P

Zdjęć budynku, z chyba oczywistych przyczyn, nie mamy, ale dla ciekawskich co nieco się pokazuje po wygooglaniu „Lalibela hospital”. :D
Przyjął mnie doktor taki pierwszego kontaktu. No ale jedyny jaki był i w ogóle jest. Obejrzawszy moją nogę stwierdził, że nie sądzi, żeby cokolwiek tam było nie tak, ale napisze mi skierowanie i pójdę zrobić rentgen. Ale zanim, szpital nie dysponuje lekami, nie jest tak, że lekarz mówiąc, że dostaniesz zastrzyk przeciwbólowy to wyjmuje go z gabloty obok biurka. Mój brat dostał receptę do wykupienia w aptece obok. Aptece, czyli miejscu gdzie na środku stoi obdrapana lada a za nią witryna z paroma kolorowymi fiolkami. Cena takiego zastrzyku: 20 birrów (ok. 3 zł).
Przekicałam (od teraz to słowo zastępuje wszystkie „poszłam” :D ) do budynku obok gdzie miał przyjść ktoś, kto mi owy rentgen wykona. Po jakiś 20 minutach pan przyszedł, zdjęcie zrobił i powiedział… „Broken, but you’re lucky!!! Not this big one, a little one!!”
Nie mniej brzmiało trochę to jednak jak wyrok, no bo co dalej?

W Lalibeli pomogli mi jak tylko umieli, ale jak chce gips czy porozmawiać z ortopedą muszę pojechać do Addis Abeby. Tam nie mają.
Także dzień skończył się dość szybko, dodatkowo z lewą kostką owiniętą bandażem.
Ale co do samego szpitala, jadąc samochodem ja o tym nie myślałam, za to mój brat wspomina, że był przerażony tym, co możemy tam zobaczyć. Na szczęście jedne co nas zaskoczyło to ciepło i chęć pomocy którą dostaliśmy. O ubezpieczenie też się nie trzeba było martwić. Oczywiście wieeelki szok :D PZU nie ma umowy ze szpitalem Lalibeli, więc mogliśmy pozbierać rachunki i się domagać zwrotów. Ale… Koszty tego wszystkiego były tak groszowe: zastrzyk – 20 birrów, rentgen – 40 birrów, dwa listki mocnych leków przeciwbólowych (nie wiem do końca jak to jest z ich legalnością w Europie, bo to opioidy… :D) – 30 birrów.

Zapytaliśmy lekarza ile mamy mu zapłacić za usługę jego i pana od rentgena, przyznał, że ile tylko uważamy za właściwe, bo to i tak dla szpitala, nie dla niego. Daliśmy 40 dolarów. A oni popatrzyli po sobie z niedowierzaniem, jakbyśmy sobie z nich robili jakieś żarty..

A jak się potoczyły dalsze losy naszej afrykańskiej przygody?
Ano tak, że trzeba było się ewakuować, bo ciężko jednak funkcjonować ze złamaną nogą, a jedyny możliwy sposób poruszania się to skakanie na tej jednej zdrowej.. :P
Lucky In unlucky było takie, że cały wypadek wydarzył się w sobotę, a w niedzielę i tak mieliśmy planowany lot z Lalibeli do Addis.

Życie uratował kupiony bilet powrotny na poniedziałek.
No i tak zamiast lecieć do Nairobi, polecieliśmy do domu..
Moje ostanie zdjęcie z Etiopii.. :D

16.jpg



17.jpg


No i tak się chyba zakończy ta relacja.
Z Etiopią pożegnam się jutro, przy mam nadzieje, ściąganiu gipsu.. :D


Niedługo jeszcze dodam krotki post z kosztorysem, a póki co dziękuje wszystkim za uwagę! <3
Uważajcie na swoje nogi w podróży (i nie tylko)!

Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

maxima 3 października 2019 18:26 Odpowiedz
Lecę za miesiąc, więc pisz jak najwięcej :D
maxima 13 października 2019 08:43 Odpowiedz
Ile placiliscie za dojazd nad wodospad?Czy z Gondar do Bahyr nie jeżdżą autobusy? Bo tak planowalam pokonać ten odcinek. Ewentualnie były jakieś opcje że zwiedzaniem klasztorow lub rejsem po jeziorze?
asiaad 13 października 2019 15:53 Odpowiedz
maxima napisał:Ile placiliscie za dojazd nad wodospad?Czy z Gondar do Bahyr nie jeżdżą autobusy? Bo tak planowalam pokonać ten odcinek. Ewentualnie były jakieś opcje że zwiedzaniem klasztorow lub rejsem po jeziorze?Według źródeł do których udało mi się dotrzeć mówi, że jest autobus, ale ostatni powrotny do Bahyr odjeżdża o 15. Dla nas ta opcja nie wchodziła w grę ze względu na krótki pobyt i stosunkowo późny przyjazd.. :D A za dojazd do wodospadów zapłaciliśmy 60 dolarów uwzględniając pana który nas zaprowadził. Jednak prawdą jest to, że mocno się daliśmy zrobić.. :D tyle, że to było naszym "być albo nie być" :P
maxima 13 października 2019 17:14 Odpowiedz
Dzięki @asiaad nie wiem jakie są Twoje odczucia, ale w Etiopii to raczej kroją turystów - tu 50 usd, tam 100 usd za jakaś bzdurę, która w Azji kosztowałaby max 10 usd :D
asiaad 13 października 2019 18:17 Odpowiedz
@maxima tak, dokładnie! niestety, ale takie naciąganie na dolary jest dość powszechne. z naszym kierowcą się utargowaliśmy o -20 usd, dając 100 usd musieliśmy się dwa razy o resztę, oczywiście wydawaną w birrach, upominać :/ a nasz przewodnik początkowo nas nie wziął do głównego punktu widokowego.. dopiero w drodze powrotnej brat punkt zauważył i się dopomnieliśmy. no i się trzeba było wrócić, bo panu się wcześniej nie chciało :P :D