Ulice są wyludnione, ale mijamy co jakiś czas kogoś. Ludzie sami chcą by robić im zdjęcia, jaki szok w porównaniu do Dżibuti.
Budynki są w opłakanym stanie i prawie wszystko jest zamknięte. Widzimy sporo "fishing company", ale pozamykane
A ten gościu sam się zatrzymał i powiedział by zrobić mu zdjęcie
Skręcamy w starą część, dużo ruin lub prawie ruin...
Mieliśmy duże zainteresowanie grupki kobiet. Najpierw chciały by robić im zdjęcia, a potem były zawstydzone. Nie mogliśmy dogadać się po angielsku.. Zdjęcia natomiast ładne
:)
A ten gościu zaprowadził nas do meczetu. W środku byli Pakistańczycy, którzy przyjechali szerzyć to Islam. Zostaliśmy zaproszeni do środka i słuchaliśmy wykładów o Allahu. Głupio było się wyrwać, spędziliśmy tam z godzinę. Zapraszali nawet na kolację, ale podziękowaliśmy.
Powoli wracamy do hotelu, bo już ciemno się zrobiło, jeszcze jakiś portrecik po drodze.
Pod hotelem spotykamy naszego żołnierza, przebranego w sukienkę. Najpierw go nie poznajemy, ale on poznaje nas
;). Jedziemy jeszcze na plażę pod miasto obejrzeć zachód słońca.
Plaża piękna, ale nikt z niej nie korzysta. Moczymy nogi i zbieramy się do hotelu.Wyruszamy na spotkanie z górami. Droga niestety jest różna, a ruch znikomy. Celem jest Shaikh i okolice najwyższej góry w Somalilandzie.
Krajobraz jest zadziwiająco zielony:
Droga w końcu pnie się serpentynami i dojeżdżamy do punktu widokowego, gdzie robimy sobie zdjęcia
Widoczki jak widoczki, jakieś specjalnie nie są. Nasz kierowca chce zawracać, a my mu mówimy, że chcemy do wioski Shaikh, która jest niedaleko. Po drodze spotykamy dużego żółwia
:D. Ciekawe skąd się wziął:
Przed Shaikh spotykamy sporo wieżyczek, które stanowiły element obronny.
Sama wioska to somalilandzka masakra. Pełno blachy falistej i zabudowań zrobionych ze wszystkiego:
Najwięcej ludzi jest koło kawiarni. Ja siadam na kawę latte na mleku wielbłądzim:
A kamo dostał lek na żołądek od naszego kierowcy - kilka limonek wyciśniętych do herbaty. W ogóle to się zdziwili, że ktoś chce herbatę bez wielbłądziego mleka:
I czas wracać. Dość sprawnie dojeżdżamy do Hargeisy i mamy jeszcze wieczór. Oglądamy pomnik w stylu flajowym
;)
No i czekamy na wielki dzień - jutro do Mogadiszu!@hiszpan najlepsze dopiero przed nami
;)Somalia i Mogadiszu - na dźwięk tych słów przechodzą nas ciarki i automatycznie mamy skojarzenia z piratami, wojną domową i Black Hawk Down. Kilka lat temu przeczytałem relację gościa, który odwiedził miasto z gośćmi z Visit Mogadishu. Jechał kuloodporną terenówką, dodatkowo jedna przed nim i jedna za nim - w każdej po 4 gości z kałachami jako security. Jakieś 2-3 lata temu w mieście trochę się polepszyło, wydzielona jest zielona strefa, a bojówki z al-Shabaab wypchnięte są w dalsze części. Nie oznacza to, że co jakiś czas nic nie walnie.
2 lata temu zacząłem pisać z Visit Mogadishu. Potrzebna była tylko jedna terenówka z ochroną, cena z noclegiem wtedy od 1500$ (pół dnia zwiedzania). Potem pisali do mnie, że jak dołączę do kogoś to spadnie do 1100$. Temat chwilowo odłożyłem, bo rok temu pojechaliśmy zwiedzać plemiona w Sudanie Południowym i Etiopii.
Podróżnicy natomiast zaczęli polecać alternatywne biuro - Visit Horn of Africa. Na swojej stronie mieli opcję 4h zwiedzania Mogadishu za 400$ solo (300$ od osoby przy dwójce). Może 4h ryzyka wystarczy? Bo po co brać nocleg i rano być odwiezionym tylko na lotnisko za kolejne 400$?
Poza al-Shabaab jest oczywiście pełno lokalnych watażków, którzy mają faktyczną kontrolę nad częściami miasta i kraju. Sytuacja jest mega skomplikowana, tym bardziej, że Somalia to kraj właściwie jednorodny plemiennie i kulturowo.
Kto właściwie rządzi w tym kraju? I wszyscy i nikt...
Jadąc taksówką na lotnisko w Hergeisie czuję i strach i podniecenie. Staram się myśleć pozytywnie o tym co nas tam czeka. Moje myśli przerywa nagle punkt kontrolny na 1 km przed lotniskiem - trzeba pokazać paszport. Daję swój a kamo szuka i szuka swojego i nie może znaleźć! Kur..., co jest grane... Puszczają nas pod terminal. Wielkie szukanie, ale paszportu nie ma. Mamy tylko 1.5h do odlotu - biegnę się odprawić i mamy się zaraz spotkać przy security - kamo podzwoni do hoteli. Odprawiłem się bez problemu i wracam się. Kamo już wie, że jego paszport został w hotelu w Berberze - to 150 km stąd!
Jedyne rozwiązanie to lecę sam do Mogadishu, a kamo wraca się do Berbery i spróbuje przebookować bilet by wylecieć wieczorem z Hargeisy do Addis i tam się spotkamy przed dalszym lotem.
Siedząc w 737 Daallo airlines (linia lotnicza tylko z tym jednym samolotem) i spoglądając w dół na spaloną ziemię, myślę sobie, że w sumie dobrze się to skończyło, że paszport się znalazł. Wyobrażacie sobie zgubienie paszportu w nieuznawanym międzynarodowo kraju? Dopiero byłby problem. A do Mogadishu zawsze będzie można wrócić...
Po lekko ponad godzinie widać miasto i lotnisko jak na dłoni. Samolot ląduje od zachodu, bo od wschodu jest strach przed al-Shabaab.
Terminal jest całkiem ok. Wyciągam moje zaproszenie i mam kupić wizę za 60$. Ale hej, ja przyleciałem z Somalilandu, więc to część Somalii. W teorii jedno państwo, a w praktyce dwa. Zastanawiają się co ze mną zrobić i każą czekać. Tracę cenny czas. W końcu pojawia się mój przewodnik i pogania ich by mnie puścili. Gościu normalnie sobie wszedł na immigration. W końcu nie dostaję ani wizy ani nawet żadnej pieczątki.
Za terminalem widzę od razu ogromne mury i fortyfikacje, zasieki i wielkie bramy, tona żołnierzy i ochrony. Wsiadamy w zwykły samochód i wyjeżdżamy z terenu lotniska. A gdzie moja ochrona? Na razie nie ma. Jedziemy chwilę uliczkami - pierwsze obrazki to opłakany stan wszystkiego, ogrom tuk-tuków i żołnierze na każdym skrzyżowaniu. Skręcamy w boczną uliczkę, która jest chroniona z dwóch stron. Pośrodku uliczki brama wysoka na kilka metrów - otwiera się i dopiero widzę, że to hotel. Mogę skorzystać z toalety i podziwiać zegar z przyjaźni rosyjsko-somalijskiej. Zmieniamy tu samochód na kuloodpornego Hiluxa, bierzemy żołnierza z zapasem magazynków i jedziemy...
Boję się otworzyć okno, robię dużo zdjęć, ale żadne nie wychodzi. Dopiero po chwili przewodnik mi mówi bym trochę otworzył szybę, ale nie wystawiał obiektywu za nią. Mam też być szybki.
W mieście jest ogromny ruch. Tuk-tuki tak zakorkowały miasto, że podzielono je na litery A i B. Dzisiaj jeżdżą tylko A.
Jedziemy najpierw na koniec kontrolowanego przez rząd miejsca - hotel przy plaży Lido. Hoteli jest tu kilka i jest mega security by wjechać.
Siadamy chwilę. Muszę coś zjeść - dostaję zupę rybną i zjadam arbuza na spółkę z przewodnikiem. Na plaży jest ogrom ludzi - to czwartek więc weekend.
Tymi łódkami z flagą można popływać przy brzegu. Jest duży wiatr więc i tak dzisiaj nie popływam, poza tym nie mam czasu...
Za zupę mam zapłacić 3$. Wyciągam jakieś drobne szylingi, które dostałem od @DMW. Zabijają mnie śmiechem mówiąc, że to już od wielu lat nie jest w użyciu - tylko dolce lub płatności telefonem.
Jedziemy w stronę Old Mogadishu. Miasto jest w stanie tragicznym - blacha falista, beton, zapory, co chwila kontrole.
Widzicie te ślady po kulach? Tego jest pełno jak dojeżdżamy do Old Mogadishu:
Siedziba banku centralnego:
Podjeżdżamy pod "deptak". Zostawiamy samochód pod szlabanem. Bierzemy dodatkowego żołnierza i czeka nas spacer po starówce...
Na razie taka lepsza część
;)
Czy wiecie, że Somalijczycy to najmniej inteligentny naród na świecie? Przeciętne IQ to 69, czyli już lekkie upośledzenie umysłowe... Lata wojny zrobiły swoje, edukacja nie istniała, ponad połowa ludności nie umie czytać, choć książki jak widać można kupić. Natomiast każdy płaci telefonem. Przewodnik przelewał pieniądze na telefon kobiecie, która żebrała!
Khat oczywiście popularny...
Wchodzimy w najstarszą część Mogadishu. Tu już jest dramat, wszystko się sypie i jest totalnie zniszczone:
To wygląda jeszcze gorzej, niż za mojego pobytu, kraj zdecydowanie na samym dole mojej listy. Ale pewnie wycieczka nad jeziora polepszy Waszą opinię o Dżibuti.
Widzę, że macie tego samego bodyguarda co ja miałem. Fajny gościu, ma trzy żony i ósemkę dzieciaków. Też dał mi się pobawić kałachem ale prosił aby w jego i moim interesie nie zamieszczać fotek.
;)
Dodam jeszcze ciekawostkę o wielbłądach. Otóż jest ich w Somalilandzie więcej niż ludności (4,5 mln). Kosztują od 500 do 1000 $ za egzemplarz. Są hodowane głównie w trzech celach:1. dla mleka - piłem i bardzo mi smakowało, na pewno jest bardzo zdrowe, w składzie przypomina ludzkie mleko matki.Wielbłądzica potrafi dać nawet do 20 l mleka dziennie. W Polsce na Dolnym Śląsku jest ferma wielbłądziahttp://wielbladziafarma.pl/wizyta-na-farmie-inf-32.html i można tam kupić mrożone mleko w cenie ponad 50zł/l. 2. na mięso - w smaku przypomina wołowinę, skosztowałem ale mi nie smakowało.3. i najważniejsze - jako zapłata za żonę - otóż "dobra żona" czyli z szacownej i bogatej rodziny kosztuje nawet 50-100 wielbłądów (!), mniej zamożni płacą rodzinie kilkanaście sztuk a dolna granica wśród ubogich to 1-2 wielbłądy.
No powiem ci ze temat z pozostawionym paszportem szok.
:shock: Info z IQ mieszkańców mega ciekawe. Nie wiedziałem tego.
:) Nie opisałeś saloniku VIP na wylocie
:D
Kapuściński w Hebanie rzuca trochę światła na Somalijczyków, jak wygląda ich klanowość i władza (a raczej jej brak) na terytoriach somalijskich. Opisuje też, że człowiek i wielbłąd to jedność tutaj. Podczas klęsk głodowych odrywano prawie martwych Somalijczyków od prawie martwych wielbłądów i wieziono do obozów gdzie było jedzenie a i tak przeklinali ratujących, potrafili robić oszczędności z głodowych racji żywnościowych aby uciułać na nowego wielbłąda. Nie do wyobrażenia przez nas.
cart napisał:,Pokazuje nam sztuczkę - jak zapala papierosa i wdmuchuje dym w wodę to nagle robi się dużo pary wodnej. Ciekawe jaki proces tam zachodzi.
Przechłodzona para wodna skrapla się na jądrach kondensacji pochodzących z dymu papierosowego
;)
@cart czułeś się bezpiecznie w samym Mogadiszu?Nie wiem co wyprawia tam al-Shabaab różnymi odwiedzającymi, ale miałeś wrażenie, że jeśli cokolwiek by się działo, to Twoja obstawa by pomogła i Cię broniła? Czy raczej by uciekali jak najdalej?
Najważniejsze że paszport się znalazł, bez paszportu w nieuznawanym kraju, byłoby „ciekawie”. Gdy już jechalem po niego do Berbery, okazało się że bez problemu można poruszać się po Somalilandzie bez ochrony, gdyz jechałem sam z kierowcą, w międzyczasie trafiliśmy na mnóstwo świętujących tłumów (w zawiązku z umowa z Ethiopia o której pisał Cart) oraz na śmiertelny wypadek, gdyż bus wypadł z drogi i dachował. Niestety podejrzewam że to bardzo częste przypadki patrząc na jazdę lokalnych oraz stan pojazdów którymi się poruszają. DAD napisał:No powiem ci ze temat z pozostawionym paszportem szok.
:shock: Info z IQ mieszkańców mega ciekawe. Nie wiedziałem tego.
:) Nie opisałeś saloniku VIP na wylocie
:D
@cart nie wiem czy czytałeś "Dryland" Piskały, jest tam opisany głównie Somaliland ale pojawia się też ciekawy wątek o Abdulcadir Gabeire Farah, który uzyskał Polskie obywatelstwo i chciał startować w wyborach prezydenckich w Somalii ale zginął w zamachu bombowym w Mogadiszu.na youtube są też filmiki np Indigo Travellera, który był też w Mogadiszuco do relacji to bardzo ciekawa, czytałem i oglądałem zdjęcia z ogromnym zainteresowaniem! gratuluję udanej wyprawy i że nic się nie stało tam na miejscu
6.02.2024, Mogadiszu (PAP/Reuters) - Co najmniej 10 osób zginęło we wtorek w wyniku eksplozji na popularnym targowisku w stolicy Somalii, Mogadiszu - poinformowali mieszkańcy agencję Reutera.https://stooq.pl/n/?f=1595834Czy to ten targ?..
@Kacper Szymanski Bakara Market jest już poza zieloną strefą. Jest zaznaczony na mapce, którą wkleiłem w czerwonej części. Już tam bywały zamachy...@wilczagorka nie czytałem...Tu jest relacja gościa, która mnie zachęciła - https://www.dsw-photo.com/Travel/Christmas-In-Mogadishu
O nic nie chodzi. To bagaż podręczny, drugi to plecak z foto i niezbędnymi rzeczami. Jeździliśmy głównie samochodami, więc to było wygodne.Do Beninu/Togo zabrałem większy plecak 35l (i tylko jeden), bo lepiej pasował do jeżdżenia motorami i komunikacją publiczną.
Wyjazd na goryle zawsze jest drogi, ale nikt nigdy nie powiedział ze nie było warto. No chyba ze się wstydzi
;-)Mnie ciekawi ile za całość wyszło tak mniej więcej, bo z relacji juz wynikało ze setki $ to szły strumieniami
;)
po przeczytaniu tej relacji aż żałuję że jednak się nie skusiłem na ten wyjazd z Wami, a kilka dni się zastanawiałem
;)Czy ktoś w Twojej rodzinie jest jeszcze zaskoczony jak wybierasz kierunki podróży?
Relacja po prostu szczęka opada, jak zwykle. Mega, fajnie, ze dzielisz się tym wszystkim na forumcart napisał: ale też nie jest to wypad z 4-osobową rodziną na Karaiby na island hopping, jaki wybrałem się w 6 dni po powrocie
:D)A tu się minęliśmy o 1 dzień na SXM ? Także z 4 osobowa rodziną
maxima napisał:jaki koszt takiego występu?Za 1h pokazu chcą 100 USD, ale jak zagadasz to zgodzą się za pół godziny wziąć 50 USD. Moim zdaniem te 30 minut, które przedłużyło się chyba do 40 całkowicie wystarcza. Przyjechaliśmy bez zapowiedzi stopem i praktycznie od razu rozpoczął się pokaz.
Oficjalnie tak jak pisze @cart miało być 7m, ale w pewnym momencie byśmy max 1-1,5m, dosłownie na wyciągnięcie ręki cart napisał:@Sudoku oficjalnie 7m, ale byliśmy często poniżej 2 metrów. Wszyscy mieli maski.
Woy napisał:Czytając ostatni odcinek utwierdzam się w przekonaniu, że nie jechać tam to była dobra decyzja
:DRelacja świetna. Dzięki za nią. Dla kogoś kto celuje w UN 193 to oczywiście pozycja obowiązkowa. Ale na tę chwilę lot na 4 godziny do miejsca, gdzie mogę zobaczyć wyłącznie ruiny i śmietnisko pod eskortą służb z bronią ostrą to ten rodzaj ekstrawagancji podróżniczej do której jeszcze nie dojrzałem
:D. Mam na razie UN 124, więc to sobie zostawię na sam koniec, jeśli w ogóle
:D
No ja cisnę te hardkorowe kraje na bieżąco by potem z samymi trudnymi nie zostać na koniec. A w takiej Somalii to nie wiadomo kiedy się znowu zamknie na lata.
Pełna zgoda. Mam tak samo. Djibouti jest w moim top, choć większość podróżników, z którymi rozmawiałem twierdzi, że to shithole
:D Jeśli skupić się tylko na Lac Abbe, Lac Assal + Foret de Day i zapomnieć o horrendalnych cenach (najdroższy i najgorszy moj nocleg ever), śmieciach, ruinach i biedzie, to Djibouti dostarcza niezwykłych i unikalnych wrażeń od strony piękna natury.
Pół świata, a już w Afryce szczególnie, masz "śmieci i biedę" plus często ruiny w bonusie.To co Ty zwiedzasz?
:) ps. jeżeli chodzi o Mogadiszu to zrobiło na mnie ogromne wrażenie, dało asumpt do wielu przemyśleń i refleksji...
Zwiedzam wszystko co wpadnie w dobrej promce
:D. Zgoda co do śmieci, biedy i ruin na świecie i jakoś z tym żyję, jeśli jest w miarę bezpiecznie i w rozsądnej cenie. Ale w Mogadishu w promce to mogę zapewne dostać jedynie kulkę w łeb
:D Więc delikatnie rzecz ujmując, stosunek ceny do jakości w Mogadishu jest dla mnie nieakceptowalny na dzień dzisiejszy. Ale to się może zmienić jak dojadę do UN 180 i stwierdzę że więcej jest takich Mogadishu na świecie niż Zurychów
:D
Zdrowe podejście.Odwiedziłem 164 kraje i niedawno przestało mi zależeć na skompletowaniu całości. Kiedyś rzeczywiście miałem taki plan, ale to było ze 20, no może jeszcze 10 lat temu, ale po 50-tce
:shock: się ustatkowałem....Wiele miejsc na ziemi jest niewartych pieniędzy, które trzeba wydać, aby do nich dotrzeć. Pewnie jeszcze coś do listy dorzucę, ale bez spinki.Somalia i Mogadiszu to chyba najlepszy przykład. Kilkaset dolców za 4 godzinny pobyt ? Wolne żarty....Poza tym jako Tata nie podejmuję żadnego, nawet najmniejszego ryzyka. Gra nie warta świeczki...Jakieś zapomniane państewka na Pacyfiku ? Nic do oglądania, wszystkie na jedno kopyto...Byłem na Fidżi, Samoa i Tonga, na pozostałe się nie wybieram.Nb. z przyjemnością czytam relację z Tuvalu. Ale nawet wyśmienite pióro Autorki nie przekonuje mnie, aby tam się wybrać. Sztuka dla sztuki...Za to z radością zacząłem wracać (z synem
:) )do krajów oraz miejsc, które już widziałem, a które warte są przypomnienia lub odkrycia na nowo.Dlatego w marcu byłem po raz 4. w Indiach, a jesienią planuję po raz 3. odwiedzić Ziemię Świętą...Serdeczności
Otóż to. Coraz częściej dochodzę do smutnego w sumie wniosku, że kurczowe trzymanie się wyzwania UN 193 jest bezsensownym przepalaniem pieniędzy na miejsca niewarte uwagi (choćby bardzo przeciętna Antigua parę dni temu). A jestem jeszcze ok. 40 krajów za Tobą. Na razie jeszcze to ciągnę bo nadal mam na liście kilka ciekawych miejsc. Ale im więcej widzę relacji np. z Somalilandu i wielu innych podobnych, tym mniejszą ochotę mam tam jechać.
Bardzo mnie cieszy, że każdy szuka czegoś innego w podróżach. Jedna osoba podróżuje na zaliczenie, inni długo i wolno, a jeszcze inni wracają po kilka razy w to miejsce.Pokazuje to, że nie ma jednej definicji "dobrego" podróżowania. Ważne, aby sam podróżnik był zadowolony. Ale to już temat na inny wątek
;-)
Inna sprawa, że "wracać" to pojęcie względne. Np. kolejny wyjazd do Indii, jeżeli wcześniej było się w Himachal Pradesh, a teraz wraca się do Tamil Nadu, trudno uznać za powrót, to raczej całkiem nowy, fascynujący cel podróży. Indie czy Chiny to taka skala wielkości i różnorodności, że tu raczej trzeba traktować każdy stan czy prowincję jako odpowiadające przeciętnemu krajowi. W Europie też jest trochę takich miejsc - chociażby różnice między Katalonią, Galicją a Andaluzją, Piemontem a Sycylią itd.
PawelSz napisał:Poza tym jako Tata nie podejmuję żadnego, nawet najmniejszego ryzyka... a jesienią planuję po raz 3. odwiedzić Ziemię Świętą...Ciekawe, ciekawe...
Do tego co napisał @meczko dodałbym, że nawet wielokrotny powrót do tego samego i to nawet "oklepanego" podróżniczo miasta (miejsca) może przynieść zupełnie inne wrażenia/doznania/doświadczenia, w zależności kto czego szuka i na czym mu zależy. Czasem sytuację zmieniają prozaiczne rzeczy: pora roku, towarzysz podróży, poznani na miejscu ludzie, inna dzielnica itp. itd. Poza tym świat się zmienia, rozwija: teraz np. chętnie wracam po 10 czy iluś tam wielu latach do miejsc, w których kiedyś byłem i wtedy wydawało mi się, że pewnie więcej nie będę, bo przecież świat duży i szeroki, a tymczasem z przyjemnością je poznaje na nowo i wcale nie uznaję tego za "marnowanie" czasu/kasy. A poza tym, to każdy sam decyduje na co i ile przepala kasy.
Quote:PawelSz napisał(a):Poza tym jako Tata nie podejmuję żadnego, nawet najmniejszego ryzyka... a jesienią planuję po raz 3. odwiedzić Ziemię Świętą...Ciekawe, ciekawe...Że niby niebezpiecznie ? Oczywiście, masz rację, ale liczę na to, iż jesienią będzie już spokojniePoza tym "planować" nie oznacza "wyruszyć".Ostateczną decyzję podejmę zależnie od sytuacji na miejscu...Ziemię Święta znam, ale chciałbym odwiedzić z synem. Był w dzieciństwie, ale niewiele pamięta, i bardzo chciałby pojechać oraz pomodlić się "świadomie".
marek2011 napisał:Do tego co napisał @meczko dodałbym, że nawet wielokrotny powrót do tego samego i to nawet "oklepanego" podróżniczo miasta (miejsca) może przynieść zupełnie inne wrażenia/doznania/doświadczenia, w zależności kto czego szuka i na czym mu zależy. Czasem sytuację zmieniają prozaiczne rzeczy: pora roku, towarzysz podróży, poznani na miejscu ludzie, inna dzielnica itp. itd. .Przede wszystkim to nie każdy wyjazd musi koniecznie przynieść liczne "inne doznania"
:) są miejsca, do których się wraca po te konkretne doznania z przeszłości (co może też okazać się rozczarowaniem [emoji2])
@Qba85: no cele mogą być różne, przykładowo regularnie od wielu, wielu wpadam do BKK po prostu i tylko poimprezować : siedzę w hotelu, śpię do 12, gdzieś mam street food itp., bo wolę zjeść posiłki w hotelowym Executive Lounge'u, a czas spędzić w ciągu dnia na basenie, wpaść do wypróbowanego zakładu na masaż 300 m od hotelu, a wieczorem się bawię i tak kilka dni pod rząd. Dla mnie super, dla kogoś to mógłby być marnowanie kasy / czasu / urlopu (wybierz co tam chcesz).
cart napisał:bilety:WAW-JIB/BJM-WAW 40k mil + 500złJIB-HGA 17k mil + 300złMGQ-BJM 17k mil + 200złHGA-MGQ 200$Dżibuti:fixer 350$hotele 140$wydatki 50$wiza 12$Somaliland:fixer 250$hotele 70$Wiza 60$wydatki 30$Somalia:fixer 400$Burundi/DRC:fixer 1100$wiza Burundi 40$wiza Rwanda 70$wydatki 15$Razem ok. 12k zł + mileJak na tak pogmatwaną trasę i atrakcje to całkiem znośnie, szczególnie, że sporo wydatków było rozłożonych - bilety i zaliczki dla fixerów.Czy te wydatki na fixerów były na osobę, czy już za całość? Chodzi mi w szczególności o Burundi/DRK.
Niemal rok temu narzekałem tu, że bez sensu jest jeździć w takie miejsca jak Mogadishu bo kasa, którą trzeba na to wydać jest nieadekwatna do efektu końcowego. I co? Nadarzyła się okazja, żeby zrobić to po taniości przy okazji wyjazdu służbowego, więc wylądowałem tam i … podtrzymuję swoje zdanie ? Zanim podzielę się moimi przemyśleniami, krótka aktualizacja jak to obecnie wygląda w stosunku do tego, co napisał w zeszłym roku cart:1) Sytuacja ustabilizowała się chyba na tyle, że jeździliśmy po mieście zwykłym cywilnym, niekuloodpornym autem. Towarzyszył mi na stałe fixer Ajoos oraz dwóch 22-latków ubranych w modne dżinsy i elegancko przyprasowane, wizytowe koszule. Żadnej widocznej broni, żadnych magazynków, mundurów itp. Patrząc na nich miało się wrażenie, że jedziemy na jakieś party. Dopiero jak z niedowierzaniem zapytałem mojego fixera czy to jest nasza ochrona, to wyciągnęli spod jeansów po pistolecie. W razie strzelaniny mieliby jeden magazynek naboi i tyle. Oczywiście nadal jest wszędzie w mieście pełno broni i punktów kontrolnych, ale nie ma się wrażenia zagrożenia. No ale to ponad trzymilionowe miasto, więc pewnie są lepsze i gorsze dzielnice.2) Visit Horn Africa wycofał ofertę „Mogadishu w 4h” twierdząc, że mieli z tym sporo problemów. Ponoć niektórzy ich klienci, po porannym przylocie i przymusowo pośpiesznym rajdzie po kilku najważniejszych „atrakcjach” w mieście, nie zdążali na wylot. Miasto potrafi się w kilka minut kompletnie zablokować, a ilość kontroli przy samym zbliżaniu się do lotniska powala (zapomnijcie o dojeździe samochodem do strefy przy lotnisku typu „Kiss and Ride”). Spędziłem w Mogadishu 2 dni i w sumie im się nie dziwię. 4 godziny jak na takie nieprzyjazne kierowcom miasto to jednak za mało.A teraz co o tym wszystkim sądzę. To jest pierwsze takie miejsce w historii moich podróży (głównie samodzielnych i bez fixerów), które tak daleko wystrzeliło mnie od mojej strefy komfortu. W tym miejscu nie jesteś ani turystą (żaden turysta o zdrowych zmysłach tu nie przyjeżdża), ani podróżnikiem (podróżnikiem jesteś, gdy możesz w danym miejscu, choćby chwilowo, funkcjonować bez wsparcia). Nie tu. Tu jesteś „gościem wizytującym”. Bezradny jak dziecko, które nie przeżyje ani minuty bez opieki i które sprowadza na twojego fixera ogrom zadań o różnym charakterze. Począwszy od prostych czynności logistycznych jak wszędzie (jazda, jedzenie, spanie, oprowadzanie), po bardziej wyrafinowane, jak wszechobecne klanowe negocjacje i łapownictwo, a kończąc na mistrzostwie sprytu i kamuflażu, jak zabroniony wjazd na teren miejscowej organizacji administracyjnej (w tym celu 100 m przed bramą zmieniliśmy auto na takie od służb administracyjnych, pewnie za opłatą, które przepuszczono bez problemu).Moją dwudniową wizytę w różnych momentach i w różnych punktach miasta obsługiwało łącznie 8 osób. Teraz już przynajmniej wiem dlaczego za kasę, którą należy tu wydać na 2 dni, można spokojnie przez tydzień powłóczyć się samochodem po USA. W Mogadishu wszystkie płatności realizuje się poprzez aplikację na podany przez beneficjenta kilkucyfrowy kod (coś jak BLIK lub przelew na telefon). Takie numerki mają nawet żebracy, o czym już była mowa. Gotówka jest w odwodzie, a jeśli już to tylko USD. Więc kiedy nasz samochód zatrzymywał kolejny z kilkunastu osobników z bronią, a mój fixer sięgał po telefon i coś tam wpisywał, to wiedziałem że idzie przelew. I tak w kółko. Na każdym istotnym komunikacyjnie skrzyżowaniu stoją różni watażkowie z bronią, czasami w mundurach, czasami w klapkach i T-shirtach i zatrzymują wszystkich. Dyskusja z jednymi kończy się przelewem, a z innymi przyjacielskim poklepaniem się, bo np. moi dwaj młodzi współpasażerowie (ok, niech będzie ochroniarze) należeli do tej samej organizacji zbrojnej. Często zresztą zmienialiśmy się miejscami w samochodzie, bo w różnych punktach miasta ważne było kto gdzie siedzi. Resztę opisał cart, więc nie ma sensu dublować. Ogromne podziękowania dla fixera. Tylko on wie, jak wielki jest to wysiłek, obsłużyć „gościa wizytującego” w takim miejscu jak Mogadishu. Ja mogłem się tylko domyślać widząc co się wokoło mnie działo, obserwując zachowania i gestykulacje moich towarzyszy, widząc jak często w użyciu był telefon do przelewów i ile osób nad tym pracowało.
Ulice są wyludnione, ale mijamy co jakiś czas kogoś. Ludzie sami chcą by robić im zdjęcia, jaki szok w porównaniu do Dżibuti.
Budynki są w opłakanym stanie i prawie wszystko jest zamknięte. Widzimy sporo "fishing company", ale pozamykane
A ten gościu sam się zatrzymał i powiedział by zrobić mu zdjęcie
Skręcamy w starą część, dużo ruin lub prawie ruin...
Mieliśmy duże zainteresowanie grupki kobiet. Najpierw chciały by robić im zdjęcia, a potem były zawstydzone. Nie mogliśmy dogadać się po angielsku.. Zdjęcia natomiast ładne :)
A ten gościu zaprowadził nas do meczetu. W środku byli Pakistańczycy, którzy przyjechali szerzyć to Islam. Zostaliśmy zaproszeni do środka i słuchaliśmy wykładów o Allahu. Głupio było się wyrwać, spędziliśmy tam z godzinę. Zapraszali nawet na kolację, ale podziękowaliśmy.
Powoli wracamy do hotelu, bo już ciemno się zrobiło, jeszcze jakiś portrecik po drodze.
Pod hotelem spotykamy naszego żołnierza, przebranego w sukienkę. Najpierw go nie poznajemy, ale on poznaje nas ;). Jedziemy jeszcze na plażę pod miasto obejrzeć zachód słońca.
Plaża piękna, ale nikt z niej nie korzysta. Moczymy nogi i zbieramy się do hotelu.Wyruszamy na spotkanie z górami. Droga niestety jest różna, a ruch znikomy. Celem jest Shaikh i okolice najwyższej góry w Somalilandzie.
Krajobraz jest zadziwiająco zielony:
Droga w końcu pnie się serpentynami i dojeżdżamy do punktu widokowego, gdzie robimy sobie zdjęcia
Widoczki jak widoczki, jakieś specjalnie nie są. Nasz kierowca chce zawracać, a my mu mówimy, że chcemy do wioski Shaikh, która jest niedaleko. Po drodze spotykamy dużego żółwia :D. Ciekawe skąd się wziął:
Przed Shaikh spotykamy sporo wieżyczek, które stanowiły element obronny.
Sama wioska to somalilandzka masakra. Pełno blachy falistej i zabudowań zrobionych ze wszystkiego:
Najwięcej ludzi jest koło kawiarni. Ja siadam na kawę latte na mleku wielbłądzim:
A kamo dostał lek na żołądek od naszego kierowcy - kilka limonek wyciśniętych do herbaty. W ogóle to się zdziwili, że ktoś chce herbatę bez wielbłądziego mleka:
I czas wracać. Dość sprawnie dojeżdżamy do Hargeisy i mamy jeszcze wieczór. Oglądamy pomnik w stylu flajowym ;)
No i czekamy na wielki dzień - jutro do Mogadiszu!@hiszpan najlepsze dopiero przed nami ;)Somalia i Mogadiszu - na dźwięk tych słów przechodzą nas ciarki i automatycznie mamy skojarzenia z piratami, wojną domową i Black Hawk Down. Kilka lat temu przeczytałem relację gościa, który odwiedził miasto z gośćmi z Visit Mogadishu. Jechał kuloodporną terenówką, dodatkowo jedna przed nim i jedna za nim - w każdej po 4 gości z kałachami jako security. Jakieś 2-3 lata temu w mieście trochę się polepszyło, wydzielona jest zielona strefa, a bojówki z al-Shabaab wypchnięte są w dalsze części. Nie oznacza to, że co jakiś czas nic nie walnie.
2 lata temu zacząłem pisać z Visit Mogadishu. Potrzebna była tylko jedna terenówka z ochroną, cena z noclegiem wtedy od 1500$ (pół dnia zwiedzania). Potem pisali do mnie, że jak dołączę do kogoś to spadnie do 1100$. Temat chwilowo odłożyłem, bo rok temu pojechaliśmy zwiedzać plemiona w Sudanie Południowym i Etiopii.
Podróżnicy natomiast zaczęli polecać alternatywne biuro - Visit Horn of Africa. Na swojej stronie mieli opcję 4h zwiedzania Mogadishu za 400$ solo (300$ od osoby przy dwójce). Może 4h ryzyka wystarczy? Bo po co brać nocleg i rano być odwiezionym tylko na lotnisko za kolejne 400$?
Poza al-Shabaab jest oczywiście pełno lokalnych watażków, którzy mają faktyczną kontrolę nad częściami miasta i kraju. Sytuacja jest mega skomplikowana, tym bardziej, że Somalia to kraj właściwie jednorodny plemiennie i kulturowo.
Kto właściwie rządzi w tym kraju? I wszyscy i nikt...
Jadąc taksówką na lotnisko w Hergeisie czuję i strach i podniecenie. Staram się myśleć pozytywnie o tym co nas tam czeka. Moje myśli przerywa nagle punkt kontrolny na 1 km przed lotniskiem - trzeba pokazać paszport. Daję swój a kamo szuka i szuka swojego i nie może znaleźć! Kur..., co jest grane... Puszczają nas pod terminal. Wielkie szukanie, ale paszportu nie ma. Mamy tylko 1.5h do odlotu - biegnę się odprawić i mamy się zaraz spotkać przy security - kamo podzwoni do hoteli. Odprawiłem się bez problemu i wracam się. Kamo już wie, że jego paszport został w hotelu w Berberze - to 150 km stąd!
Jedyne rozwiązanie to lecę sam do Mogadishu, a kamo wraca się do Berbery i spróbuje przebookować bilet by wylecieć wieczorem z Hargeisy do Addis i tam się spotkamy przed dalszym lotem.
Siedząc w 737 Daallo airlines (linia lotnicza tylko z tym jednym samolotem) i spoglądając w dół na spaloną ziemię, myślę sobie, że w sumie dobrze się to skończyło, że paszport się znalazł. Wyobrażacie sobie zgubienie paszportu w nieuznawanym międzynarodowo kraju? Dopiero byłby problem. A do Mogadishu zawsze będzie można wrócić...
Po lekko ponad godzinie widać miasto i lotnisko jak na dłoni. Samolot ląduje od zachodu, bo od wschodu jest strach przed al-Shabaab.
Terminal jest całkiem ok. Wyciągam moje zaproszenie i mam kupić wizę za 60$. Ale hej, ja przyleciałem z Somalilandu, więc to część Somalii. W teorii jedno państwo, a w praktyce dwa. Zastanawiają się co ze mną zrobić i każą czekać. Tracę cenny czas. W końcu pojawia się mój przewodnik i pogania ich by mnie puścili. Gościu normalnie sobie wszedł na immigration. W końcu nie dostaję ani wizy ani nawet żadnej pieczątki.
Za terminalem widzę od razu ogromne mury i fortyfikacje, zasieki i wielkie bramy, tona żołnierzy i ochrony. Wsiadamy w zwykły samochód i wyjeżdżamy z terenu lotniska. A gdzie moja ochrona? Na razie nie ma. Jedziemy chwilę uliczkami - pierwsze obrazki to opłakany stan wszystkiego, ogrom tuk-tuków i żołnierze na każdym skrzyżowaniu. Skręcamy w boczną uliczkę, która jest chroniona z dwóch stron. Pośrodku uliczki brama wysoka na kilka metrów - otwiera się i dopiero widzę, że to hotel. Mogę skorzystać z toalety i podziwiać zegar z przyjaźni rosyjsko-somalijskiej. Zmieniamy tu samochód na kuloodpornego Hiluxa, bierzemy żołnierza z zapasem magazynków i jedziemy...
Boję się otworzyć okno, robię dużo zdjęć, ale żadne nie wychodzi. Dopiero po chwili przewodnik mi mówi bym trochę otworzył szybę, ale nie wystawiał obiektywu za nią. Mam też być szybki.
W mieście jest ogromny ruch. Tuk-tuki tak zakorkowały miasto, że podzielono je na litery A i B. Dzisiaj jeżdżą tylko A.
Jedziemy najpierw na koniec kontrolowanego przez rząd miejsca - hotel przy plaży Lido. Hoteli jest tu kilka i jest mega security by wjechać.
Siadamy chwilę. Muszę coś zjeść - dostaję zupę rybną i zjadam arbuza na spółkę z przewodnikiem.
Na plaży jest ogrom ludzi - to czwartek więc weekend.
Tymi łódkami z flagą można popływać przy brzegu. Jest duży wiatr więc i tak dzisiaj nie popływam, poza tym nie mam czasu...
Za zupę mam zapłacić 3$. Wyciągam jakieś drobne szylingi, które dostałem od @DMW. Zabijają mnie śmiechem mówiąc, że to już od wielu lat nie jest w użyciu - tylko dolce lub płatności telefonem.
Jedziemy w stronę Old Mogadishu. Miasto jest w stanie tragicznym - blacha falista, beton, zapory, co chwila kontrole.
Widzicie te ślady po kulach? Tego jest pełno jak dojeżdżamy do Old Mogadishu:
Siedziba banku centralnego:
Podjeżdżamy pod "deptak". Zostawiamy samochód pod szlabanem. Bierzemy dodatkowego żołnierza i czeka nas spacer po starówce...
Na razie taka lepsza część ;)
Czy wiecie, że Somalijczycy to najmniej inteligentny naród na świecie? Przeciętne IQ to 69, czyli już lekkie upośledzenie umysłowe... Lata wojny zrobiły swoje, edukacja nie istniała, ponad połowa ludności nie umie czytać, choć książki jak widać można kupić. Natomiast każdy płaci telefonem. Przewodnik przelewał pieniądze na telefon kobiecie, która żebrała!
Khat oczywiście popularny...
Wchodzimy w najstarszą część Mogadishu. Tu już jest dramat, wszystko się sypie i jest totalnie zniszczone: