Do Kapsztadu docieramy późnym wieczorem. Wieczorem, który nie różni się od innych. Walka z „mieszkańcami” Long Street ponownie kończy się naszym zwycięstwem. Ja dodatkowo kończę degustację wszystkich lanych piw z Beer House. Kładąc się spać mamy nadzieję, że jutro kolejka na Górę Stołową zacznie działać. W końcu to nasz ostatni dzień w RPA... Rano przed naszym oknem taki oto widok. Wierzcie lub nie, ale wcześniej nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że możemy go dostrzec. Ba, ledwo widzieliśmy jakiekolwiek budynki. Może czwartego dnia nareszcie się uda...
Koniec.
Po śniadaniu idę do recepcjonisty i proszę by sprawdził, czy kolejka normalnie kursuje. Odpowiada, że nie, ponieważ niebo jest zachmurzone. Proszę, by zadzwonił. Nie odbierają. Mówię mu, że na zewnątrz świeci słońce. Patrzy na mnie jak na wariata i wychodzi ze mną przed hotel. O mało nie potrącił go samochód. Tak, kolejka powinna już działać – uśmiecha się. Na parkingu i drodze dojazdowej do Góry Stołowej jest już sporo samochodów. Widocznie nie tylko my czekaliśmy na lepszą pogodę. Stoimy w kolejce, gdy nagle przez megafon słyszymy niezbyt optymistyczną wiadomość: w związku z awarią elektryczności, kolejka nie będzie dziś kursować. Prosimy przyjść za kilka godzin. Nie mamy kilku godzin – myślimy. Czekamy na możliwość wjechania na górę już tydzień – mówią stojący obok nas Chińczycy. Za chwilę słyszymy małe sprostowanie: uruchomiliśmy agregaty – kolejka będzie jeździć wolniej i bez maksymalnego obciążenia. W sumie na górę dostaliśmy się dopiero po półtorej godziny oczekiwania. Było warto. Na początku przez gęste chmury nie widzieliśmy prawie nic. Póżniej widoczność się poprawiła, chociaż Kapsztad cały czas tonął we mgle. Niestety, nie mamy czasu, by zostać tu dłużej. Powoli musimy jechac na lotnisko. Po drodze postanawiamy jeszcze zawitać do znajdującyh się w jego pobliżu townshipów.
Do kapsztadzkich ( i nie tylko) dzielnic biedoty można się wybrać z jednym z biur. Widzieliśmy taką grupę w Langa. Młodzi ludzie w markowych ciuchach robiący ukradkiem zdjęcia swoimi iphoneami. Nie różniliśmy się od nich. Też przywiodła nas tu ciekawość. Czuliśmy się totalnie nie na miejscu. Swego czasu nocowaliśmy w dwóch favelach w Rio de Janeiro, ale tam było jakoś inaczej. W związku z tym, że płaciliśmy za nocleg, poznaliśmy ludzi, robiliśmy zakupy w miejscowym sklepie a nasz pobyt wydawał się usprawiedliwiony. Tu przyjechaliśmy po drodze. Może celem było zobaczenie, że inni mają gorzej, że my, ludzie z problemami pierwszego świata nie mamy na co narzekać. Zresztą brazylijskie favele, przynajmniej te w których byliśmy ,prezentowały się zdecydowanie lepiej. W Kapsztadzie wszystko wyglądało dużo bardziej prowizorycznie. Przynajmniej takie wrażenie zrobiły na nas Gugulethu i Nyanga, która jak właśnie przeczytałem jest nazywana południowoafrykańską stolicą zbrodni. Może to i dobrze, że nie mieliśmy czasu na spacery po okolicy...Nierówność społeczna pogłębia się w RPA coraz bardziej. W szybkim tempie przybywa też mieszkańców townshipów.
RPA jest fascynującym krajem, pełnym kontrastów, z oszałamiającą przyrodą. Krajem ze smacznym jedzeniem i dobrymi winami. Zobaczyliśmy niewiele i z chęcią wrócimy. Czy czerwiec jest dobrym miesiącem na wyjazd? I tak i nie. W Mupalandze temperatura była w sam raz. Chociaż tu też nie obyło się bez kontrastów: w dzień prawie 30 stopni, w nocy poniżej 10. W Kapsztadzie silny wiatr, wysokie fale – warunki w których trudno coś zaplanować. Dobrze, że zbytnio nie planujemy. Nikt nas nie zamordował, nie okradł i nie zgwałcił. Myślę, że przy odrobinie zdrowego rozsądku kraj nie jest tak niebezpieczny jak go malują. Wracamy przez Londyn. Lądujemy na Heathrow i musimy zmienić lotnisko na Stanstead. Nie mogliśmy sobie odmówić Fish&Chips i piwa w okolicach Pałacu Buckingham. W drodze na Stanstead trafiamy na ogromny korek i ledwo udaje nam się zdążyć na lotnisko. Do Krakowa przylatujemy późnym wieczorem, zmęczeni i zadowoleni z wyjazdu. Znajomi z pracy znów będą pytać dlaczego po urlopie jestem bardziej wykończony niż przed. Dziękuję wszystkim, którzy choć zerknęli na tę relację. Jeśli macie jakies pytania, chętnie odpowiem.
Afryczości wciąż nam mało.Tak wyglądały mniej więcej wydatki na transport i bilety wstępu:
Jeśli chodzi o ceny noclegów to pewnie dużo nie pomogę. Korzystałem z przeróżnych zniżek, promocji, punktów itp. więc wydatki nie będą reprezentatywne. Koszty transportu też są oszukane, ponieważ za bilety do i z UK nie zapłaciliśmy nic. Ceny jedzenie w sklepach i knajpach podobne do tych w Polsce. Chociaż nie wszystkie. Przykładowo - poniższy T-Bone w Beer Housie na Long Street w Kapsztadzie, kosztował niecałe 50 PLN. Wina tanie. Papierosy ok. 10-12 PLN za paczkę. Zwykle jadaliśmy w restauracjach. Przeciętny posiłek i butelka wina kosztował pewnie w granicach 120 - 150 PLN. Może kiedyś lepiej to podliczę.
;)
@igore lubię Twoje relacje za odpowiednie proporcje - tekstu dokładnie tyle, że nie zanudzi, a zdjęć idealnie tyle, żeby zachęciły
:)ps. wodospady są mega!
Swietna Relacja, super zdjecia i czekam na ciag dalszy.
:D Zwiedzilem ladnych pare lat temu, ale z checia sie czyta, powracaja wspomnienia niektorych magicznych miejsc...Pozdr.
igore napisał:Z kamerą wśród zwierząt, albo safari dla ubogich.Czy istnieje jakiś sposób, by zobaczyć wszystkie pożądane zwierzęta. Nie wiem, nam się nie udało. Byliśmy za krótko i na pewno nie mieliśmy szczęścia. Czy nam się podobało?Tak. Nie zobaczyliśmy lwa i lamparta, a hipopotamy wyłącznie z daleka. To jeden z wielu powodów, dla których chcemy powownie odwiedzić Afrykę. Jedziemy w stronę granicy z Suazi...Wiadomo, ze trzeba miec troche szczescia, ale lwy najczesciej mozna spotkac wczesnie rano, albo o zmroku.Ja bylem w Kruger ladnych pare lat temu i widzialem 13 lwow, 2 gepardy, 1 hiene, poza tym hipo, nosorozce etc. ale nie udalo mi sie zobaczyc zadnego leoparda.Za to teraz w Tanzanii udalo mi sie zobaczyc mase lwow, hipo, krokodyli, a przede wszystkim slynne "Big Five".Najbardziej podobaly mi sie leopardy i o dziwo lwy siedzace na drzewach, podobnie jak leopardy.
:D Niesamowitym zaskoczeniem bylo zobaczyc malpy plywajace w wodzie, a najbardziej zaskakujacym momentem byl waz, ktory spadl z drzewa przy sniadaniu.
:DPozdr.
Jakie super zdjęcia! Szczególnie lubię panoramy-takie nośniki marzeń... Już jedno mam na monitorze laptopa. I relacja też super! Jak zwykle @igore trzyma poziom
:)
@malawita Ceny piwa kraftowego w barze to ok. 40ZAR (+- 12PLN, czyli podobnie jak w Polsce). Wina najczęściej od 100ZAR (+- 30PLN) za butelkę. Wiadomo, wszystko zależy od rodzaju restauracji. My zawsze chodzimy jeść na chybił trafił - bez sugerowania się przewodnikami, stronami internetowymi etc. Poza problemami z samochodem i pogodą naszym najczęstszym dylematem był wybór koloru wina do obiadu.
;) W głębi lądu ja najczęściej wybierałem wołowinę, na wybrzeżu - rzecz jasna owoce morza. Ceny w knajpach podobne jak w Polsce, ale jakość potraw zdecydowanie lepsza.
Tez podlacze sie do pytania, tak z ciekawosci czy zamawialiscie np. slynnego steka w Spur Steak Ranches i jakie sa teraz ceny?Bylem co prawda kilkanascie lat temu i taki stek kosztowal wtedy ok. 6 Euro. A kosztowaliscie cos z dziczyzny jak antylopa, strus czy krokodyl?Pozdr.
Ja poprobowalem rozne antylopy w Afryce, np. kudu mi nie smakowalo, mialo dziwny, intesywny zapach, ale np. Springbock mi bardzo smakowal.Chcialbym kiedys skosztowac antylope Eland, bo nie mialem okazji.Zyrafe jadlem w Zimbabwe, ale nie polecam, za to polecam strusia i krokodyla.Mysle, ze bedziesz mial okazje skosztowac nastepnym razem w Afryce.
:) Dobrej nocki.
Bardzo fajna relacja. Szkoda, że pogoda nie do końca dopisała bo to dodaje jeszcze uroku. IMHO najlepiej jechać do RPA późną jesienią (listopad) bo nie jest jeszcze za gorąco a na pewno dużo bardziej "afryczo"
:)Pozdrawiam
Do Kapsztadu docieramy późnym wieczorem. Wieczorem, który nie różni się od innych. Walka z „mieszkańcami” Long Street ponownie kończy się naszym zwycięstwem. Ja dodatkowo kończę degustację wszystkich lanych piw z Beer House. Kładąc się spać mamy nadzieję, że jutro kolejka na Górę Stołową zacznie działać. W końcu to nasz ostatni dzień w RPA...
Rano przed naszym oknem taki oto widok. Wierzcie lub nie, ale wcześniej nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że możemy go dostrzec. Ba, ledwo widzieliśmy jakiekolwiek budynki. Może czwartego dnia nareszcie się uda...
Koniec.
Po śniadaniu idę do recepcjonisty i proszę by sprawdził, czy kolejka normalnie kursuje. Odpowiada, że nie, ponieważ niebo jest zachmurzone. Proszę, by zadzwonił. Nie odbierają. Mówię mu, że na zewnątrz świeci słońce. Patrzy na mnie jak na wariata i wychodzi ze mną przed hotel. O mało nie potrącił go samochód. Tak, kolejka powinna już działać – uśmiecha się.
Na parkingu i drodze dojazdowej do Góry Stołowej jest już sporo samochodów. Widocznie nie tylko my czekaliśmy na lepszą pogodę. Stoimy w kolejce, gdy nagle przez megafon słyszymy niezbyt optymistyczną wiadomość: w związku z awarią elektryczności, kolejka nie będzie dziś kursować. Prosimy przyjść za kilka godzin. Nie mamy kilku godzin – myślimy. Czekamy na możliwość wjechania na górę już tydzień – mówią stojący obok nas Chińczycy. Za chwilę słyszymy małe sprostowanie: uruchomiliśmy agregaty – kolejka będzie jeździć wolniej i bez maksymalnego obciążenia. W sumie na górę dostaliśmy się dopiero po półtorej godziny oczekiwania. Było warto. Na początku przez gęste chmury nie widzieliśmy prawie nic. Póżniej widoczność się poprawiła, chociaż Kapsztad cały czas tonął we mgle. Niestety, nie mamy czasu, by zostać tu dłużej. Powoli musimy jechac na lotnisko. Po drodze postanawiamy jeszcze zawitać do znajdującyh się w jego pobliżu townshipów.
Do kapsztadzkich ( i nie tylko) dzielnic biedoty można się wybrać z jednym z biur. Widzieliśmy taką grupę w Langa. Młodzi ludzie w markowych ciuchach robiący ukradkiem zdjęcia swoimi iphoneami. Nie różniliśmy się od nich. Też przywiodła nas tu ciekawość. Czuliśmy się totalnie nie na miejscu. Swego czasu nocowaliśmy w dwóch favelach w Rio de Janeiro, ale tam było jakoś inaczej. W związku z tym, że płaciliśmy za nocleg, poznaliśmy ludzi, robiliśmy zakupy w miejscowym sklepie a nasz pobyt wydawał się usprawiedliwiony. Tu przyjechaliśmy po drodze. Może celem było zobaczenie, że inni mają gorzej, że my, ludzie z problemami pierwszego świata nie mamy na co narzekać. Zresztą brazylijskie favele, przynajmniej te w których byliśmy ,prezentowały się zdecydowanie lepiej. W Kapsztadzie wszystko wyglądało dużo bardziej prowizorycznie. Przynajmniej takie wrażenie zrobiły na nas Gugulethu i Nyanga, która jak właśnie przeczytałem jest nazywana południowoafrykańską stolicą zbrodni. Może to i dobrze, że nie mieliśmy czasu na spacery po okolicy...Nierówność społeczna pogłębia się w RPA coraz bardziej. W szybkim tempie przybywa też mieszkańców townshipów.
RPA jest fascynującym krajem, pełnym kontrastów, z oszałamiającą przyrodą. Krajem ze smacznym jedzeniem i dobrymi winami. Zobaczyliśmy niewiele i z chęcią wrócimy. Czy czerwiec jest dobrym miesiącem na wyjazd? I tak i nie. W Mupalandze temperatura była w sam raz. Chociaż tu też nie obyło się bez kontrastów: w dzień prawie 30 stopni, w nocy poniżej 10. W Kapsztadzie silny wiatr, wysokie fale – warunki w których trudno coś zaplanować. Dobrze, że zbytnio nie planujemy. Nikt nas nie zamordował, nie okradł i nie zgwałcił. Myślę, że przy odrobinie zdrowego rozsądku kraj nie jest tak niebezpieczny jak go malują.
Wracamy przez Londyn. Lądujemy na Heathrow i musimy zmienić lotnisko na Stanstead. Nie mogliśmy sobie odmówić Fish&Chips i piwa w okolicach Pałacu Buckingham. W drodze na Stanstead trafiamy na ogromny korek i ledwo udaje nam się zdążyć na lotnisko. Do Krakowa przylatujemy późnym wieczorem, zmęczeni i zadowoleni z wyjazdu. Znajomi z pracy znów będą pytać dlaczego po urlopie jestem bardziej wykończony niż przed.
Dziękuję wszystkim, którzy choć zerknęli na tę relację. Jeśli macie jakies pytania, chętnie odpowiem.
Afryczości wciąż nam mało.Tak wyglądały mniej więcej wydatki na transport i bilety wstępu:
Jeśli chodzi o ceny noclegów to pewnie dużo nie pomogę. Korzystałem z przeróżnych zniżek, promocji, punktów itp. więc wydatki nie będą reprezentatywne. Koszty transportu też są oszukane, ponieważ za bilety do i z UK nie zapłaciliśmy nic.
Ceny jedzenie w sklepach i knajpach podobne do tych w Polsce. Chociaż nie wszystkie. Przykładowo - poniższy T-Bone w Beer Housie na Long Street w Kapsztadzie, kosztował niecałe 50 PLN. Wina tanie. Papierosy ok. 10-12 PLN za paczkę. Zwykle jadaliśmy w restauracjach. Przeciętny posiłek i butelka wina kosztował pewnie w granicach 120 - 150 PLN.
Może kiedyś lepiej to podliczę. ;)