A po drugiej stronie mieszkają sifaki – słynne tańczące lemury z Madagaskaru. Obserwuje się je z dystansu, ale przewodnik ma niezawodny sposób, by zachęcić je do zeskoczenia z wysokich drzew na ziemię. Wystarczy rzucić kawałek banana…
Patrz, tam na dole coś się szykuje!
To chyba skaczemy, trzeba zbadać sprawę!
Chwilę później… jest ich coraz więcej.
Gdzie są te banany?
Przewodnik rzuca więc kawałek banana, ale nieco obok. I wtedy się zaczyna dance!
Wyginam śmiało ciało, wyginam śmiało ciało…
…wyginam śmiało ciało. Dla mnie to – mało! Niektóre sifaki mają jednak podejście filozoficzne, zastanawiając się nad naturą rzeczy, wpatrzone w swoje odbicie w lustrze wody.
Nasz przewodnik zwrócił uwagę, że na wierzchołkach drzewa ucztują jeszcze inne lemury brązowe, które jednak nie miały ochoty aby schodzić niżej. Niechętnie ruszyliśmy w dalszą drogę, przechodząc brzegiem łąki pełnej paproci, podobnej do polskiego lasu…
Szlak połączył się z powrotem z drogą, którą przyszliśmy. I wtedy znów spotkaliśmy lemura wari, który tym razem zwisał z gałęzi niczym nietoperz, obgryzając patyk. Dzięki temu, przewodnik mógł nam zrobić bardzo fotogeniczne zdjęcia, z wiszącym lemurem na pierwszym planie!
„A teraz wzbudzę w was poczucie niższości. Zresztą uzasadnione.”
Podobno na wyspie były wcześniej także lemury katta, albo ich już nie ma, albo nie mieliśmy okazji ich zobaczyć, niestety. Za to pod koniec naszego szlaku pojawiły się lemury brązowe, które bardzo cierpliwie siedziały na gałęzi, dając wiele uciechy przechodzącym turystom…
Teleobiektyw nie był konieczny…
W pewnym momencie były nawet trzy.
Tuż obok pojawiła się „konkurencja”, czyli maki – wolę nazwę „lemur bambusowy”, choć nie dam głowy, czy nie jest to „szary lemur bambusowy” – niuanse są naprawdę subtelne.
Tak czy siak, i jedne, i drugie, nie płoszyły się na widok „człowieków”, zachowując doskonałą obojętność. Być może jest to pozostałość z ich historii, obecnie nie można ich dokarmiać ani głaskać. Jest coś uroczego w ich wyglądzie…
Do auta wróciliśmy w ten sam sposób, przepływając łódką na drugi brzeg kanału.
Z wyspy lemurów pojechaliśmy na południe, do drugiej części farmy – w której nad jeziorkiem zamieszkują krokodyle nilowe. Jeśli chcecie znaleźć na mapie, w Google Maps należy wpisać hasło „Crocodile Valley Madagascar”. Niemniej, żeby coś na mapie rzeczywiście zobaczyć, trzeba użyć map dostępnych w serwisie OpenStreetMap [7].
Tym razem podchodzi się ścieżką nieco w górę, trasa wiedzie dookoła jeziora, a krokodyle ogląda się z bezpiecznej odległości i wysokości.
Krokodyle o tej porze dnia nie przejawiały jakiejkolwiek aktywności, ale jak stwierdził przewodnik, „na pewno nas widzą”. Gdyby ktoś myślał inaczej, to tabliczka z napisem „Intruzi zostaną zjedzeni” powinna wyprowadzić z błędu.
Skąd jednak u licha na Madagaskarze wzięły się krokodyle nilowe? Okazuje się, że krokodyle te zamieszkują niektóre rzeki w zachodniej części Madagaskaru, takie jak Tsiribihina, Manombolo i Betsiboka. Można je spotkać podczas spływu rzeką Tsiribihina. Niektóre starsze osobniki mogą osiągnąć nawet 5 metrów. Choć krokodyle w kulturze malgaskiej uważane są za święte, to jednak nie chroni ich przed polowaniem na nie - skóry krokodyla są bardzo poszukiwane [8]. W rezerwacie Vakôna zostały umieszczone trochę tak jak… w zoo.
Suszymy ząbki, panowie!
Oglądanie krokodyli wydało mi się jakoś niespecjalnie porywające. Natomiast sama okolica, jezioro otoczone rosnące przy brzegach „uszy słonia”…
…czy klimatyczny mostek nad wodą…
…i może jeszcze raz jeziorko i roślinność…
…były całkiem klimatyczne. Po drodze można było podziwiać storczyki z gatunku dendrobium nobile [9].
Nasz lokalny przewodnik wypatrzył też małego kameleona – calumma nasutum (po angielsku Madagascar pimple-nose chameleon) [10]. Z rozpoznawaniem gatunków kameleonów, tego czy to samiec czy samica, to jest dopiero prawdziwa jazda! Zmierzymy się z tym już kolejnego dnia, ale… czy naprawdę ważne jest „jak on się nazywa”? Skoro jest… słodki. I zmienia kolor pod sytuację, w której się w danej chwili znajduje!
Po drodze znajduje się też niewielka zagroda, w której można obejrzeć kilka egzemplarzy gekonów i kameleonów. Gadom oczywiście nie dzieje się żadna krzywda; po prostu, gdyby nie zagroda, znalezienie ich byłoby znacznie trudniejsze… Cóż… taki uroplatus sikorae (gekon omszały) [11] kamufluje się tak doskonale, że można na niego patrzeć i naprawdę nie widzieć gdzie on jest!
Na koniec, mamy chwilę, aby przyjrzeć się uroczym domkom na palach.
W jednym z nich urządzono wystawę, na której zobaczyć drewniane figurki krokodyli, imponującą 5-metrową skórę krokodyla zabitego w 1972 roku (można dotykać) oraz rogi zebu, które służyły tym gadom jako pożywienie.
A na zewnątrz, całkiem swobodnie, biegała sobie po ścianie, przepiękna zielona jaszczurka. Najpewniej któraś felsuma, zwana też dniówką (być może gruboogonowa) [12].
Prywatny rezerwat Vakôna jest miejscem wartym odwiedzenia, a ponieważ obie jego części są blisko siebie, więc można zaliczyć i część z lemurami, i część z krokodylami. A jeśli zdecydujecie się na nocleg w Vakôna Forest Lodge, to dodatkowo można skorzystać z obcowania z przyrodą na pobliskich szlakach. My zaczęliśmy powrót do hotelu, ale ponieważ po drodze przejeżdża się przez centrum Andasibe, a było jeszcze całkiem jasno, bo przed godziną 16., to pomyślałem, że może zrobimy spacer do miasta. Jednak szybko zauważyliśmy, że to jednak jest trochę daleko, 3 km. Pokazuję mapę tej drogi, ponieważ będzie ona jeszcze miejscem naszej „nocnej wizyty”… Oznakowanie: zielone – hotel Feon’ny Ala, czerwone: stacja kolejowa w Andasibe. Jeśli zatrzymacie się na trochę dłużej, można rzeczywiście urządzić sobie taki spacer.
Tymczasem, poprosiliśmy kierowcę, żeby jednak zawrócił, mniej więcej w połowie, gdzie znajduje się wejście do parku Analamazaotra i podwiózł nas z powrotem do Andasibe, pod budynek stacji kolejowej. Na krótki rekonesans po okolicy…
Nasz spacer ograniczył się do obejścia stacji kolejowej… Obejrzanej z każdej strony, rzecz jasna.
Andasibe ma nietuzinkowy i zachowany w bardzo dobrym stanie budynek stacji kolejowej. Według informacji operatora kolejowego Madarail (patrz część #5 relacji), dwa razy w tygodniu rzeczywiście przejeżdża tędy pociąg towarowo-osobowy, na trasie z Moramangi do Ambila Lemaitso.
W środku zamkniętego budynku, przez brudne szyby, da się dostrzec piękny parkiet i nietuzinkowy drewniany strop! Wygląda to lepiej niż niejedna, lokalna stacja kolejowa w Polsce.
Udaliśmy się wzdłuż torów, w kierunku mostu przez rzekę (na mapie po prawej stronie). Przy torach można obserwować domy i życie lokalnych mieszkańców.
Na ich potrzeby prowadzone są mini-sklepiki.
Tuż przed mostem, przekładnie kolejowe łączą trzy tory w jeden.
Wreszcie sam most! Muszę przyznać, że gdy go oglądałem, nie przypuszczałem, że może się tędy odbywać jakikolwiek ruch kolejowy… Zardzewiałe tory kolejowe, dziury w strukturze mostu. Oczywiście dla mieszkańców taka przeprawa przez rzekę jest całkowicie satysfakcjonująca.
Przeszedłem się, po chwiejących się metalowych płytach, na drugą stronę.
Z okolic mostu rozpościera się widok na Andasibe i jeden z chrześcijańskich kościołów. Ten na zdjęciu to kościół katolicki (na Google Maps opisany jako EKAR Andasibe, co oznacza Eglizy Katolika Apostolika Romana). Drugi z kościołów, opisany jako FJKM Andasibe – oznacza Fiangonan'i Jesoa Kristy eto Madagasikara, czyli Kościół Jezusa Chrystusa na Madagaskarze [13]. Jak się okaże, kościoły FJKM, jeszcze nieraz zobaczymy w naszej podróży po Madagaskarze – są one częścią protestanckiej denominacji kalwińskiej. Jest to narodowy kościół reformowany na Madagaskarze, który wywodzi się z tradycji prezbiteriańskiej. Kościół ten został utworzony w wyniku misji ewangelickich z XIX wieku, w szczególności szkockich misjonarzy z Kościoła Szkocji.
Od mostu postanowiliśmy zawrócić i pójść wzdłuż torów w przeciwną stronę. Tory wydają się być jakimś stabilnym odnośnikiem, pewną drogą, miejscem koło którego toczy się życie, dzieci znajdują tutaj swoisty plac zabaw.
Idąc jeszcze dalej, doszliśmy do przecięcia torów kolejowych z drogą, którą wcześniej jechaliśmy do farmy Vakôna. Nieopodal proste boisko, miejsce grania w piłkę…
…albo chwili odpoczynku. Dzieci z Andasibe. Bez smartfonów. Bez butów.
W tym miejscu postanowiliśmy zawrócić do czekającego na nas kierowcy. Torami w dalszą drogę szli jacyś ludzie. Kto wie, może zmierzali do następnego miasteczka, Ampasimpotsy (jakieś 13 km), a może nawet do samej Moramangi (drugie tyle)… My zaś pojechaliśmy do hotelu, na chwilę wypoczynku przed naszą „nocną wizytą w parku”.
A właściwie to… koło parku. Już po godzinie 18. podjechaliśmy w okolicę wejścia do rezerwatu, które o tej porze było zamknięte. Spotkaliśmy naszego przewodnika z wędrówki za dnia i… zaczęli iść wzdłuż ulicy. Dokładnie na tym polegać miała „nocna obserwacja”… zatem przewodnik, z najmocniejszą latarką, a my za nim z kilkoma słabszymi, ale również niemało podobnych nam grupek ludzi, zaczęliśmy przemieszczać się przed siebie. Świecąc po krzakach, ale z naszych poszukiwań nic by nie wyszło. Przewodnik zaś był w stanie wypatrywać co chwilę a to jakąś żabkę, a to maleńkiego kameleona. Nie była to zbyt fascynująca ekspedycja zwłaszcza, że co chwilę mijały nas jadące ulicą auta. To był duży dyskomfort tych „poszukiwań”. Natomiast rzeczywiście fakt, że przewodnik był w stanie w takich warunkach cokolwiek zobaczyć, było imponujące. Zrobienie dobrego zdjęcia było za to skrajnie trudne… zatem – nie pokażę wszystkich „okazów”, które obejrzeliśmy. Ale niektóre – proszę bardzo. Ta maleńka żabka to boophis marojezensis [14] z rodziny mantellowatych.
A ta zielona żabka? Pojęcia nie mam. Oczywiście mógłbym podłożyć tu jakiś mądry podpis, pasujący do wyglądu, ale czy to byłby ten gatunek? Nie wiem, nie zgaduję.
Równie trudno, a może i trudniej, było wypatrzeć kameleony. A zwłaszcza brown leaf chameleon [15], który należy do najmniejszych kameleonów świata, o wielkości kilku centymetrów.
Jednak naszym głównym zadaniem było wypatrzeć lemury z gatunków prowadzących aktywność nocną. Maszerowanie wzdłuż ulicy raczej nie rokowało dobrze. Na szczęście, w pewnym momencie skręciliśmy w leśną ścieżkę i całkowicie w otoczeniu drzew, kontynuowaliśmy poszukiwania. W dalszym ciągu łatwiej było dojrzeć nocną ćmę, niż lemura.
Na Madagaskarze jest 2680 rodzajów ciem, więc pasjonatom pozostawiam szczegółową identyfikację. Być może z rodziny mrocznicowatych (erebideae) [16].
W pewnym momencie minęliśmy drzewo z ołtarzykiem, dziwnie ogrodzone kolorowymi wstęgami z materiału, rozpiętymi na sąsiednich pniach. Okazało się, że właśnie natknęliśmy się na „święte drzewo”. Kult świętych drzew na Madagaskarze jest ważnym elementem tradycyjnych wierzeń i praktyk malgaskich. W wielu społecznościach drzewom przypisuje się duchowe znaczenie i uważa się je za miejsca zamieszkiwane przez duchy przodków lub istoty nadprzyrodzone. Drzewa te często są miejscami rytuałów i obrzędów mających na celu kontakt z duchami przodków lub bogami. Do niektórych gatunków drzew, takich jak baobaby czy drzewa tamaryszkowe, podchodzi się ze szczególnym szacunkiem. Praktyki kulturowe związane z drzewami mogą obejmować składanie ofiar, zawieszanie tkanin, umieszczanie darów oraz odprawianie modlitw i rytuałów. W tradycyjnej religii malgaskiej istnieje wiara, że święte drzewa mają moc ochrony i błogosławieństwa, a także mogą wpływać na powodzenie w życiu codziennym, płodność ziemi, zdrowie i pomyślność społeczności.
Plemię Betsimisaraka, obecne w lasach deszczowych Andasibe , znane jest z głębokiego związku z naturą i praktykują tradycyjne wierzenia oraz rytuały, które często wiążą się z miejscami takimi jak święte lasy czy drzewa. Spotkamy podczas naszej podróży jeszcze inne święte drzewo - baobab. Spotkamy się też z niezwykłymi rytuałami pogrzebowymi, jak również tym najbardziej kontrowersyjnym czyli famadihaną – „przewijaniem zwłok”.
Nasze poszukiwania nocnych lemurów nie powiodły się. Nasz przewodnik bardzo się starał i wydawał się być zmartwiony, że nie mógł dla nas ich wypatrzeć. Wtedy mu powiedziałem, że jest ok, że takie jest przecież podpatrywanie natury. Nie zawsze nam się uda i nie jest to dziwne. Przytoczyłem mu przykład, jak to w Parku Krugera w RPA, przez trzy dni nie udało nam się zobaczyć żadnego zwierzęcia kotowatego… Ucieszył się, że rozumiemy, że tak właśnie może być. Ale jak zobaczymy, w parku Ranomafana, przewodnicy mają jednak sposoby, aby zwabić lemury nocą. I na sam koniec dostrzegliśmy leżącą przy ulicy sowę. Czy potrąciło ją auto? Nie wiadomo. Przewodnik delikatnie objął patka, chcąc go przenieść bardziej na pobocze, ale wtedy sowa nieco się ożywiła, zatrzepotała skrzydłami i odleciała kilka metrów dalej, w ciemne zarośla…
Wróciliśmy do naszego hotelu, na kolację, a potem na nasłuchiwanie nocnych głosów puszczy… Rano trzeba będzie wcześnie wstać. Przed nami długa droga.
Kolejny dzień zapoczątkował „reżimowy” styl podróżowania. Bardzo wczesna pobudka, śniadanie, ale tylko jeśli w danym hotelu serwowane jest od 6:00 rano, i jazda! Doskonale pamiętałem z innych relacji, że nie wypada się spóźnić na umówioną z kierowcą godzinę, bo on wstaje jeszcze wcześniej, żeby przygotować się do podróży. I nawet jeśli wydawałoby się, że to jest jakaś przesada, że godzina później niczego by nie zmieniła – praktyka pokazała, że za takim harmonogramem stoi precyzyjnie przemyślany i spięty plan. W całej logistyce przemieszczania się po Madagaskarze, w ślamazarnym tempie, omijaniu dziur, wszystko było skalkulowane tak, żeby do kolejnego miejsca dotrzeć nie za dużo po zachodzie słońca, maksymalnie wykorzystując naturalne światło dnia.
W hotelu Feon'ny Ala, który właśnie opuszczaliśmy, śniadanie nie było serwowane tak wcześnie. Kierowca zaproponował, żebyśmy wyjechali o 6:00 rano, a na śniadanie zatrzymamy się gdzieś po drodze. Przed nami było „aż” 300 km do przejechania – z Andasibe, do Antsirabe.
Jak widać, połowa drogi to był powrót do stolicy, a druga połowa – jazda na południe. Poranek był mglisty i lekko deszczowy, jadąc drogą N2 mijaliśmy niewielkie przysiółki. W niektórych wystawione przy drodze były wielkie worki, wypełnione najprostszym możliwym opałem – suszonymi liśćmi, czy to trzciny cukrowej, trawy, czy może włókna palmy. Innym powszechnie używanym opałem jest węgiel drzewny. Stąd tak ogromny i nadal postępujący proces wylesiania Madagaskaru. Na zdjęciu droga N2, niedaleko Ampasimpotsy.
Dla mnie to najlepsza relacja, jaką tu widziałem od dawna. Tak napakowana konkretami, że z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy. A podróży zazdroszczę
:)
@man4business Napisze tak: niejednokrotnie irytowales roznymi wpisami na forum, ale(*).... ta relacja zrobiles weekend pewnie nie tylko mi, chapeau bas(*) "but" - wg pewnej teorii anglosaskiej, wszystko przed "but" w zdaniu sie nie liczy...
:-)PS. A jesli ta fotka nie znajdzie sie w kalendarzu F4F na 2025, to sie bardzo zdziwie.
:idea: No chyba, ze masz jeszcze lepsze w zanadrzu... ?
Mam nadzieję że zapał na relacje nie minął, i doczeka się ona dalszej kontynuacji. Sprawdzam co jakiś czas i liczę na finał :) Prawdziwe kompendium wiedzy
Mam nadzieję że zapał na relacje nie minął, i doczeka się ona dalszej kontynuacji. Sprawdzam co jakiś czas i liczę na finał
:) Prawdziwe kompendium wiedzy
A po drugiej stronie mieszkają sifaki – słynne tańczące lemury z Madagaskaru. Obserwuje się je z dystansu, ale przewodnik ma niezawodny sposób, by zachęcić je do zeskoczenia z wysokich drzew na ziemię. Wystarczy rzucić kawałek banana…
Patrz, tam na dole coś się szykuje!
To chyba skaczemy, trzeba zbadać sprawę!
Chwilę później… jest ich coraz więcej.
Gdzie są te banany?
Przewodnik rzuca więc kawałek banana, ale nieco obok. I wtedy się zaczyna dance!
Wyginam śmiało ciało, wyginam śmiało ciało…
…wyginam śmiało ciało. Dla mnie to – mało! Niektóre sifaki mają jednak podejście filozoficzne, zastanawiając się nad naturą rzeczy, wpatrzone w swoje odbicie w lustrze wody.
Nasz przewodnik zwrócił uwagę, że na wierzchołkach drzewa ucztują jeszcze inne lemury brązowe, które jednak nie miały ochoty aby schodzić niżej. Niechętnie ruszyliśmy w dalszą drogę, przechodząc brzegiem łąki pełnej paproci, podobnej do polskiego lasu…
Szlak połączył się z powrotem z drogą, którą przyszliśmy. I wtedy znów spotkaliśmy lemura wari, który tym razem zwisał z gałęzi niczym nietoperz, obgryzając patyk. Dzięki temu, przewodnik mógł nam zrobić bardzo fotogeniczne zdjęcia, z wiszącym lemurem na pierwszym planie!
„A teraz wzbudzę w was poczucie niższości. Zresztą uzasadnione.”
Podobno na wyspie były wcześniej także lemury katta, albo ich już nie ma, albo nie mieliśmy okazji ich zobaczyć, niestety. Za to pod koniec naszego szlaku pojawiły się lemury brązowe, które bardzo cierpliwie siedziały na gałęzi, dając wiele uciechy przechodzącym turystom…
Teleobiektyw nie był konieczny…
W pewnym momencie były nawet trzy.
Tuż obok pojawiła się „konkurencja”, czyli maki – wolę nazwę „lemur bambusowy”, choć nie dam głowy, czy nie jest to „szary lemur bambusowy” – niuanse są naprawdę subtelne.
Tak czy siak, i jedne, i drugie, nie płoszyły się na widok „człowieków”, zachowując doskonałą obojętność. Być może jest to pozostałość z ich historii, obecnie nie można ich dokarmiać ani głaskać. Jest coś uroczego w ich wyglądzie…
Do auta wróciliśmy w ten sam sposób, przepływając łódką na drugi brzeg kanału.
Z wyspy lemurów pojechaliśmy na południe, do drugiej części farmy – w której nad jeziorkiem zamieszkują krokodyle nilowe. Jeśli chcecie znaleźć na mapie, w Google Maps należy wpisać hasło „Crocodile Valley Madagascar”. Niemniej, żeby coś na mapie rzeczywiście zobaczyć, trzeba użyć map dostępnych w serwisie OpenStreetMap [7].
Tym razem podchodzi się ścieżką nieco w górę, trasa wiedzie dookoła jeziora, a krokodyle ogląda się z bezpiecznej odległości i wysokości.
Krokodyle o tej porze dnia nie przejawiały jakiejkolwiek aktywności, ale jak stwierdził przewodnik, „na pewno nas widzą”. Gdyby ktoś myślał inaczej, to tabliczka z napisem „Intruzi zostaną zjedzeni” powinna wyprowadzić z błędu.
Skąd jednak u licha na Madagaskarze wzięły się krokodyle nilowe? Okazuje się, że krokodyle te zamieszkują niektóre rzeki w zachodniej części Madagaskaru, takie jak Tsiribihina, Manombolo i Betsiboka. Można je spotkać podczas spływu rzeką Tsiribihina. Niektóre starsze osobniki mogą osiągnąć nawet 5 metrów. Choć krokodyle w kulturze malgaskiej uważane są za święte, to jednak nie chroni ich przed polowaniem na nie - skóry krokodyla są bardzo poszukiwane [8]. W rezerwacie Vakôna zostały umieszczone trochę tak jak… w zoo.
Suszymy ząbki, panowie!
Oglądanie krokodyli wydało mi się jakoś niespecjalnie porywające. Natomiast sama okolica, jezioro otoczone rosnące przy brzegach „uszy słonia”…
…czy klimatyczny mostek nad wodą…
…i może jeszcze raz jeziorko i roślinność…
…były całkiem klimatyczne. Po drodze można było podziwiać storczyki z gatunku dendrobium nobile [9].
Nasz lokalny przewodnik wypatrzył też małego kameleona – calumma nasutum (po angielsku Madagascar pimple-nose chameleon) [10]. Z rozpoznawaniem gatunków kameleonów, tego czy to samiec czy samica, to jest dopiero prawdziwa jazda! Zmierzymy się z tym już kolejnego dnia, ale… czy naprawdę ważne jest „jak on się nazywa”? Skoro jest… słodki. I zmienia kolor pod sytuację, w której się w danej chwili znajduje!
Po drodze znajduje się też niewielka zagroda, w której można obejrzeć kilka egzemplarzy gekonów i kameleonów. Gadom oczywiście nie dzieje się żadna krzywda; po prostu, gdyby nie zagroda, znalezienie ich byłoby znacznie trudniejsze… Cóż… taki uroplatus sikorae (gekon omszały) [11] kamufluje się tak doskonale, że można na niego patrzeć i naprawdę nie widzieć gdzie on jest!
Na koniec, mamy chwilę, aby przyjrzeć się uroczym domkom na palach.
W jednym z nich urządzono wystawę, na której zobaczyć drewniane figurki krokodyli, imponującą 5-metrową skórę krokodyla zabitego w 1972 roku (można dotykać) oraz rogi zebu, które służyły tym gadom jako pożywienie.
A na zewnątrz, całkiem swobodnie, biegała sobie po ścianie, przepiękna zielona jaszczurka. Najpewniej któraś felsuma, zwana też dniówką (być może gruboogonowa) [12].
Prywatny rezerwat Vakôna jest miejscem wartym odwiedzenia, a ponieważ obie jego części są blisko siebie, więc można zaliczyć i część z lemurami, i część z krokodylami. A jeśli zdecydujecie się na nocleg w Vakôna Forest Lodge, to dodatkowo można skorzystać z obcowania z przyrodą na pobliskich szlakach. My zaczęliśmy powrót do hotelu, ale ponieważ po drodze przejeżdża się przez centrum Andasibe, a było jeszcze całkiem jasno, bo przed godziną 16., to pomyślałem, że może zrobimy spacer do miasta. Jednak szybko zauważyliśmy, że to jednak jest trochę daleko, 3 km. Pokazuję mapę tej drogi, ponieważ będzie ona jeszcze miejscem naszej „nocnej wizyty”… Oznakowanie: zielone – hotel Feon’ny Ala, czerwone: stacja kolejowa w Andasibe. Jeśli zatrzymacie się na trochę dłużej, można rzeczywiście urządzić sobie taki spacer.
Tymczasem, poprosiliśmy kierowcę, żeby jednak zawrócił, mniej więcej w połowie, gdzie znajduje się wejście do parku Analamazaotra i podwiózł nas z powrotem do Andasibe, pod budynek stacji kolejowej. Na krótki rekonesans po okolicy…
Nasz spacer ograniczył się do obejścia stacji kolejowej… Obejrzanej z każdej strony, rzecz jasna.
Andasibe ma nietuzinkowy i zachowany w bardzo dobrym stanie budynek stacji kolejowej. Według informacji operatora kolejowego Madarail (patrz część #5 relacji), dwa razy w tygodniu rzeczywiście przejeżdża tędy pociąg towarowo-osobowy, na trasie z Moramangi do Ambila Lemaitso.
W środku zamkniętego budynku, przez brudne szyby, da się dostrzec piękny parkiet i nietuzinkowy drewniany strop! Wygląda to lepiej niż niejedna, lokalna stacja kolejowa w Polsce.
Udaliśmy się wzdłuż torów, w kierunku mostu przez rzekę (na mapie po prawej stronie). Przy torach można obserwować domy i życie lokalnych mieszkańców.
Na ich potrzeby prowadzone są mini-sklepiki.
Tuż przed mostem, przekładnie kolejowe łączą trzy tory w jeden.
Wreszcie sam most! Muszę przyznać, że gdy go oglądałem, nie przypuszczałem, że może się tędy odbywać jakikolwiek ruch kolejowy… Zardzewiałe tory kolejowe, dziury w strukturze mostu. Oczywiście dla mieszkańców taka przeprawa przez rzekę jest całkowicie satysfakcjonująca.
Przeszedłem się, po chwiejących się metalowych płytach, na drugą stronę.
Z okolic mostu rozpościera się widok na Andasibe i jeden z chrześcijańskich kościołów. Ten na zdjęciu to kościół katolicki (na Google Maps opisany jako EKAR Andasibe, co oznacza Eglizy Katolika Apostolika Romana). Drugi z kościołów, opisany jako FJKM Andasibe – oznacza Fiangonan'i Jesoa Kristy eto Madagasikara, czyli Kościół Jezusa Chrystusa na Madagaskarze [13]. Jak się okaże, kościoły FJKM, jeszcze nieraz zobaczymy w naszej podróży po Madagaskarze – są one częścią protestanckiej denominacji kalwińskiej. Jest to narodowy kościół reformowany na Madagaskarze, który wywodzi się z tradycji prezbiteriańskiej. Kościół ten został utworzony w wyniku misji ewangelickich z XIX wieku, w szczególności szkockich misjonarzy z Kościoła Szkocji.
Od mostu postanowiliśmy zawrócić i pójść wzdłuż torów w przeciwną stronę. Tory wydają się być jakimś stabilnym odnośnikiem, pewną drogą, miejscem koło którego toczy się życie, dzieci znajdują tutaj swoisty plac zabaw.
Idąc jeszcze dalej, doszliśmy do przecięcia torów kolejowych z drogą, którą wcześniej jechaliśmy do farmy Vakôna. Nieopodal proste boisko, miejsce grania w piłkę…
…albo chwili odpoczynku. Dzieci z Andasibe. Bez smartfonów. Bez butów.
W tym miejscu postanowiliśmy zawrócić do czekającego na nas kierowcy. Torami w dalszą drogę szli jacyś ludzie. Kto wie, może zmierzali do następnego miasteczka, Ampasimpotsy (jakieś 13 km), a może nawet do samej Moramangi (drugie tyle)… My zaś pojechaliśmy do hotelu, na chwilę wypoczynku przed naszą „nocną wizytą w parku”.
A właściwie to… koło parku. Już po godzinie 18. podjechaliśmy w okolicę wejścia do rezerwatu, które o tej porze było zamknięte. Spotkaliśmy naszego przewodnika z wędrówki za dnia i… zaczęli iść wzdłuż ulicy. Dokładnie na tym polegać miała „nocna obserwacja”… zatem przewodnik, z najmocniejszą latarką, a my za nim z kilkoma słabszymi, ale również niemało podobnych nam grupek ludzi, zaczęliśmy przemieszczać się przed siebie. Świecąc po krzakach, ale z naszych poszukiwań nic by nie wyszło. Przewodnik zaś był w stanie wypatrywać co chwilę a to jakąś żabkę, a to maleńkiego kameleona. Nie była to zbyt fascynująca ekspedycja zwłaszcza, że co chwilę mijały nas jadące ulicą auta. To był duży dyskomfort tych „poszukiwań”. Natomiast rzeczywiście fakt, że przewodnik był w stanie w takich warunkach cokolwiek zobaczyć, było imponujące. Zrobienie dobrego zdjęcia było za to skrajnie trudne… zatem – nie pokażę wszystkich „okazów”, które obejrzeliśmy. Ale niektóre – proszę bardzo. Ta maleńka żabka to boophis marojezensis [14] z rodziny mantellowatych.
A ta zielona żabka? Pojęcia nie mam. Oczywiście mógłbym podłożyć tu jakiś mądry podpis, pasujący do wyglądu, ale czy to byłby ten gatunek? Nie wiem, nie zgaduję.
Równie trudno, a może i trudniej, było wypatrzeć kameleony. A zwłaszcza brown leaf chameleon [15], który należy do najmniejszych kameleonów świata, o wielkości kilku centymetrów.
Jednak naszym głównym zadaniem było wypatrzeć lemury z gatunków prowadzących aktywność nocną. Maszerowanie wzdłuż ulicy raczej nie rokowało dobrze. Na szczęście, w pewnym momencie skręciliśmy w leśną ścieżkę i całkowicie w otoczeniu drzew, kontynuowaliśmy poszukiwania. W dalszym ciągu łatwiej było dojrzeć nocną ćmę, niż lemura.
Na Madagaskarze jest 2680 rodzajów ciem, więc pasjonatom pozostawiam szczegółową identyfikację. Być może z rodziny mrocznicowatych (erebideae) [16].
W pewnym momencie minęliśmy drzewo z ołtarzykiem, dziwnie ogrodzone kolorowymi wstęgami z materiału, rozpiętymi na sąsiednich pniach. Okazało się, że właśnie natknęliśmy się na „święte drzewo”. Kult świętych drzew na Madagaskarze jest ważnym elementem tradycyjnych wierzeń i praktyk malgaskich. W wielu społecznościach drzewom przypisuje się duchowe znaczenie i uważa się je za miejsca zamieszkiwane przez duchy przodków lub istoty nadprzyrodzone. Drzewa te często są miejscami rytuałów i obrzędów mających na celu kontakt z duchami przodków lub bogami. Do niektórych gatunków drzew, takich jak baobaby czy drzewa tamaryszkowe, podchodzi się ze szczególnym szacunkiem. Praktyki kulturowe związane z drzewami mogą obejmować składanie ofiar, zawieszanie tkanin, umieszczanie darów oraz odprawianie modlitw i rytuałów. W tradycyjnej religii malgaskiej istnieje wiara, że święte drzewa mają moc ochrony i błogosławieństwa, a także mogą wpływać na powodzenie w życiu codziennym, płodność ziemi, zdrowie i pomyślność społeczności.
Plemię Betsimisaraka, obecne w lasach deszczowych Andasibe , znane jest z głębokiego związku z naturą i praktykują tradycyjne wierzenia oraz rytuały, które często wiążą się z miejscami takimi jak święte lasy czy drzewa. Spotkamy podczas naszej podróży jeszcze inne święte drzewo - baobab. Spotkamy się też z niezwykłymi rytuałami pogrzebowymi, jak również tym najbardziej kontrowersyjnym czyli famadihaną – „przewijaniem zwłok”.
Nasze poszukiwania nocnych lemurów nie powiodły się. Nasz przewodnik bardzo się starał i wydawał się być zmartwiony, że nie mógł dla nas ich wypatrzeć. Wtedy mu powiedziałem, że jest ok, że takie jest przecież podpatrywanie natury. Nie zawsze nam się uda i nie jest to dziwne. Przytoczyłem mu przykład, jak to w Parku Krugera w RPA, przez trzy dni nie udało nam się zobaczyć żadnego zwierzęcia kotowatego… Ucieszył się, że rozumiemy, że tak właśnie może być. Ale jak zobaczymy, w parku Ranomafana, przewodnicy mają jednak sposoby, aby zwabić lemury nocą.
I na sam koniec dostrzegliśmy leżącą przy ulicy sowę. Czy potrąciło ją auto? Nie wiadomo. Przewodnik delikatnie objął patka, chcąc go przenieść bardziej na pobocze, ale wtedy sowa nieco się ożywiła, zatrzepotała skrzydłami i odleciała kilka metrów dalej, w ciemne zarośla…
Wróciliśmy do naszego hotelu, na kolację, a potem na nasłuchiwanie nocnych głosów puszczy… Rano trzeba będzie wcześnie wstać. Przed nami długa droga.
[1] Vakôna Forest Lodge https://www.vakonahotel.com/en
Oficjalna strona FB https://www.facebook.com/vakonaforestlodge/
[2] Vakôna Private Reserve https://www.vakonahotel.com/en/places
Nieoficjalna strona FB Vakôna Private Reserve https://www.facebook.com/pages/Vakona%2 ... 265328753/
[3] Vakôna Lodge relacja: https://www.tripadvisor.com/ShowUserRev ... vince.html
[4] Lemur wari czarno-biały https://pl.wikipedia.org/wiki/Wari_czarno-bia%C5%82y
Lemur wari https://pl.wikipedia.org/wiki/Wari_(ssaki) https://en.wikipedia.org/wiki/Ruffed_lemur
[5] Fossa madagaskarska https://pl.wikipedia.org/wiki/Fossa_madagaskarska
[6] Uszy słonia http://puisatier.over-blog.com/2021/07/ ... ascar.html
https://tropical.theferns.info/viewtrop ... indleyanum
[7] Crocodile Valley z Vakôna na mapach OSM: https://www.openstreetmap.org/query?lat ... /48.433726
[8] Krokodyle na Madagaskarze https://www.urlaub-auf-madagaskar.com/e ... adagascar/
[9] Dendrobium szlachetne https://pl.wikipedia.org/wiki/Dendrobium_szlachetne
[10] Kameleon calumma nasutum https://en.wikipedia.org/wiki/Calumma_nasutum
https://www.medianauka.pl/Calumma-nasutum
[11] Gekon omszały https://en.wikipedia.org/wiki/Uroplatus_sikorae
[12] Felsuma https://pl.wikipedia.org/wiki/Dni%C3%B3 ... agaskarska
https://pl.wikipedia.org/wiki/Dni%C3%B3wka_gruboogonowa
https://pl.wikipedia.org/wiki/Phelsuma
[13] FJKM https://en.wikipedia.org/wiki/Church_of ... Madagascar
[14] https://fr.wikipedia.org/wiki/Boophis_marojezensis
https://en.wikipedia.org/wiki/Boophis_marojezensis
[15] Kameleon https://en.wikipedia.org/wiki/Brown_leaf_chameleon
[16] Ćma nocna https://en.wikipedia.org/wiki/ErebidaeMadagaskar – mora mora #8
Kolejny dzień zapoczątkował „reżimowy” styl podróżowania. Bardzo wczesna pobudka, śniadanie, ale tylko jeśli w danym hotelu serwowane jest od 6:00 rano, i jazda! Doskonale pamiętałem z innych relacji, że nie wypada się spóźnić na umówioną z kierowcą godzinę, bo on wstaje jeszcze wcześniej, żeby przygotować się do podróży. I nawet jeśli wydawałoby się, że to jest jakaś przesada, że godzina później niczego by nie zmieniła – praktyka pokazała, że za takim harmonogramem stoi precyzyjnie przemyślany i spięty plan. W całej logistyce przemieszczania się po Madagaskarze, w ślamazarnym tempie, omijaniu dziur, wszystko było skalkulowane tak, żeby do kolejnego miejsca dotrzeć nie za dużo po zachodzie słońca, maksymalnie wykorzystując naturalne światło dnia.
W hotelu Feon'ny Ala, który właśnie opuszczaliśmy, śniadanie nie było serwowane tak wcześnie. Kierowca zaproponował, żebyśmy wyjechali o 6:00 rano, a na śniadanie zatrzymamy się gdzieś po drodze. Przed nami było „aż” 300 km do przejechania – z Andasibe, do Antsirabe.
Jak widać, połowa drogi to był powrót do stolicy, a druga połowa – jazda na południe. Poranek był mglisty i lekko deszczowy, jadąc drogą N2 mijaliśmy niewielkie przysiółki. W niektórych wystawione przy drodze były wielkie worki, wypełnione najprostszym możliwym opałem – suszonymi liśćmi, czy to trzciny cukrowej, trawy, czy może włókna palmy. Innym powszechnie używanym opałem jest węgiel drzewny. Stąd tak ogromny i nadal postępujący proces wylesiania Madagaskaru. Na zdjęciu droga N2, niedaleko Ampasimpotsy.