Myślę, że byliby w stanie zaakceptować nasze dziwne zachowanie, gdyby nie fakt, że kolega Marcin się uparł i poszedł też umyć szybę kierowcy
:D Bo tam były najlepsze widoki
:D
Krajobraz za oknem zmieniał się co chwilę. Właściwie to skakaliśmy z jednego boku autobusu na drugi (ugruntowując opinię o nas w oczach współpasażerów
:D
To jest wnętrze naszego autobusu po tym, jak dużo ludzi zostało w miejscowości o nieznanej nazwie (teraz mamy naprawdę super luz
:D
Pojemniki na wodę...
I proszę bardzo, jak się już wewnętrznie pogodziliśmy z faktem, że będziemy brać, co los przyniesie, to okazało się, że ta filozofia przynosi niesamowite efekty
:D Godzina 12.00 (etiopska 6.00). Mekele.
C.D.N.@Antia, @Wojtas_88 - nie ma co myśleć, trzeba pojechać! Niesamowity kraj
:)
Mekele. Stolica regionu Tigraj. Duże, cały czas rozwijające się miasto. A przy okazji - pierwsze miejsce, w którym mieliśmy wreszcie "doświadczyć" Etiopii, nie tylko podziwiać z poziomu autobusowej podróży i, wprawdzie przepięknych, ale tylko migających za szybą krajobrazów. Trochę smutno i trochę nieswojo było pożegnać się ze współpasażerami - od teraz, bez ich kojącej opieki, zdani byliśmy tylko na własne siły
:)
Najważniejsze wyzwanie - znalezienie hotelu. To akurat było bardzo proste - dworzec autobusowy znajdował się zaraz przy ulicy pełnej takich przybytków. Weszliśmy do pierwszego, który wydawał nam się na oko niezbyt drogi. Pokoje są, cena też atrakcyjna - bierzemy! Podobno jednak podróże kształcą
:D I tu właśnie odbyła się nasza pierwsza nauka odnośnie Etiopii. My - na własnych błędach, czytający mogą na naszych
:D 1. Etiopia jest bardzo konserwatywnym krajem, a większość Etiopczyków to członkowie Etiopskiego Kościoła Ortodoksyjnego. Jak się to ma do hoteli? Otóż, jak się okazało, ma się, i to bardzo
:D Szukaliśmy miejsc dla pięciu osób (dwóch nowych kolegów Polaków i nasza trójka). Nowo poznani koledzy nie mieli żadnego kłopotu z noclegiem - dostali dwuosobowy pokój. My natomiast...trzy dwuosobowe pokoje
:D (jedynek, ani żadnych innych pokojów po prostu nie było). Bo tak : mężczyzna z mężczyzną spać w jednym pokoju może, para małżeńska może, natomiast nie ma szans, żeby dwie osoby odmiennej płci nie związane ze sobą węzłem małżeńskim mieszkały w tym samym pomieszczeniu :/ dwie kobiety również :/ I może nawet byśmy nie robili z tego dużego problemu (zawsze lepiej mieć więcej miejsca, zwłaszcza, że ostatnie dwa dni spędziliśmy w autobusowym ścisku), gdyby nie fakt, że trzeba wtedy zapłacić i za drugie, puste łóżko (w sumie logiczne. Biorąc pod uwagę zapatrywania miejscowych, nie ma szans, żeby je wynajęli komuś zupełnie innemu, a dlaczego mają być stratni?). Natomiast trzeba przyznać, że gdy im wytłumaczyliśmy OGROMNĄ pomyłkę, jak zaszła przez niedopatrzenie (czyli, że tak naprawdę jesteśmy rodziną podróżującą wspólnie, a ja koniecznie chcę być w pokoju z "mężem"
:D), natychmiast dostaliśmy dwa dwuosobowe pokoje ("siostra" niestety musiała spać sama w dwójce - nie było innej opcji). W sumie kosztowało nas to 600 birrów (po 150 za miejsce). I od tej pory, na cały czas podróży po Etiopii, staliśmy się taką trochę zakłamaną rodziną
:D Sprawdzało się za każdym razem - na szczęście nigdzie nie musieliśmy pokazywać wszystkich paszportów (choć tak sobie myślę, że dla miejscowych i tak sprawdzanie podobieństwa naszych nazwisk, byłoby tak samo trudne, jak dla nas ich
:D Wydaje mi się, że to obostrzenie nie działa w luksusowych hotelach, ale pewności nie mam - nie sypiam w takich
:D Poza tym, podczas przymusowego postoju na nocleg w podróży, też nikt nam takich problemów nie robił. To jednak mogło wynikać z faktu, że miejscowość była typowo noclegowo-postojowa, a sam hotel, no nie był najwyższej klasy
:D
2. Przed wyjazdem ktoś mi poradził - zawsze przed wynajęciem idź obejrzeć pokój. I owszem, trzymaliśmy się tej zasady cały czas. Jednak ten ktoś nie powiedział o najważniejszej sprawie - oprócz obejrzenia SPRAWDŹ łazienkę (a dokładniej : odkręć kran prysznica - jeśli jest, oczywiście
:D i, jeśli jest europejska ubikacja, spróbuj spuścić wodę). Za pierwszym razem, ulegając całkiem ładnemu wyglądowi (a mówili - nie oceniaj po wyglądzie
:D pokojowej łazienki, trochę to zaniedbaliśmy. W efekcie, po rozmowie na portierni, dowiedzieliśmy się, że na naszym piętrze jest jeden pokój otwarty dla wszystkich mieszkańców, który spełnia rolę łazienki - bo tylko tam jest woda. Natomiast pan zachował się bardzo uprzejmie, bo do spuszczania naszej własnej toalety przyniósł nam wiadro wody
:) Później zawsze pamiętaliśmy o zasadzie "kranowej", ale, no cóż, i tak nie zawsze się sprawdzała (początkowo pytaliśmy : czy jest ciepła woda? Później cieszyliśmy się, jeśli była w określonych godzinach. Jeszcze później sama obecność zimnej wody powodowała, że hotel uznawaliśmy za "luksusowy". Na samy końcu - no cóż, woda w wiadrze też jest ok, grunt, żeby była jakakolwiek
:D
Etiopskie rusztowania.
Po rozlokowaniu się w pokojach, ruszyliśmy do miasta. Koledzy z Polski chcieli jak najszybciej pojechać do Aksum, więc wyruszyli na poszukiwania dworca autobusowego, zbadać połączenia (w Mekele są dwa dworce i z każdego z nich odjeżdżają autobusy w inne strony). My mieliśmy trochę inne priorytety
:D Chcieliśmy sobie tak pochodzić po Mekele i pozwiedzać i ponapawać się klimatem. No a gdybyśmy tak zupełnie przez przypadek przechodzili koło jakiejś agencji turystycznej, zapytać się o wycieczki do Danakil. Czysto informacyjnie oczywiście, może ktoś znajomy by potrzebował. Bo my się tam przecież wcale nie wybieramy, co to, to nie. Dosyć już ryzykownych zachowań, no i przecież złożyliśmy sobie obietnicę
:D Trochę mnie tylko zaniepokoiła myśl, która cały czas kołatała w głowie : "Jak się nie uda, to pojedziemy z chłopakami do Aksum" - zwłaszcza enigmatyczne było : "jak się nie uda"
:D
Etiopskie birry. Za 100 dolarów dostawało się prawie 2200 birrów. Grube pliki pieniędzy, trudne do wciśnięcia gdziekolwiek.
I tak, nasza pierwsza injera!
:D Trudno to nazwać miłością od pierwszego wejrzenia, a do drugiego nie dopuściłam
:D Owszem, to pierwsza i zarazem ostatnia
:D Placek ze zboża tef, posiłek, a zarazem sztućce (oderwanymi kawałkami nabiera się sos ze środka. Do tej pory nie wiem, jak miejscowi sobie z tym radzą, bo placek był gumowaty, giętki, namoknięty i zupełnie nie nadawał się do tego, żeby coś nim nabrać
:D Gdy przed wyjazdem przeglądałam zdjęcia z Etiopii, od razu mi się nie spodobał
:D (dzięki tej awersji zabraliśmy trochę konserw itp. z Polski. Przydały się
:D Koleżanka Ala tak bardzo nie polubiła injery "z wyglądu". że nie chciała jej zamawiać nawet po raz pierwszy. Przeczytała, że w Etiopii można zjeść bardzo smaczną (podobno) zupę z fasoli, sziro. I gdy czekała na swoje zamówienie, naprawdę bardzo jej zazdrościłam, biedząc się nad moją potrawą.
I nadszedł czas zemsty!
:D Sziro. Na środku injery
:D
:D
:D W Etiopii injera jest bardzo popularnym daniem. Podaje się ją z różnymi sosami, zwiniętą w rulonik, pociętą na kawałeczki...Naprawdę trzeba bardzo uważać, żeby się na nią przypadkiem nie natknąć
:D Dwie ogromne injery (przepraszam! Jedna injera oraz zupa z fasoli
:D + 3 herbaty - 100 birrów.
Mieliśmy za to bardzo miłego towarzysza nad stolikiem. Koliber. Chyba
:)
I teraz nie wiem, jak to ująć, bo przecież przyjechaliśmy do Mekele się tylko zrelaksować, ale nasze przeznaczenie jakoś nas dogoniło
:D Na głównej ulicy, jakieś 200 metrów od wejścia do hotelu, zupełnie nie chcący (przysięgam, nie szukaliśmy specjalnie. Tzn. jeszcze nie zaczęliśmy
:D stał zaparkowany samochód terenowy. Z wielkim napisem : Agencja Turystyczna. Wyprawy do Danakil
:D
:D
:D No to przecież zupełną głupotą byłoby nie podejść do pana i nie zapytać, prawda?
:D I jakoś tak od słowa do słowa (w całkowicie luźnej, miłej pogawędce - bez żadnych ukrytych motywów
:D, dowiedzieliśmy się, że tak, pan jeździ jako kierowca do Danakil. I jakoś zupełnie przypadkiem, wcale przez nas nie ponaglany, zadzwonił do swojej agencji. Jednak cena, którą podał, trochę nas zmroziła - 400 dolarów od osoby, wyjazd na dwa dni i jedną noc (bez wulkanu Erta Ale). I w tym momencie nasza miła pogawędka powinna się zakończyć - osiągnęliśmy cel : ugruntowaliśmy się w przekonaniu, że to bardzo droga wycieczka, więc "z czystym sumieniem" możemy ją odpuścić. Niestety, mamy wiele wad, ale mamy też jedną zaletę (przynajmniej według rekruterów korporacyjnych oraz akwizytorów. Może jednak tam powinniśmy ją uskuteczniać?
:D - nie poddajemy się przy byle przeszkodzie
:D Więc niestety zapytaliśmy pana nieśmiało, czy, przez przypadek, nie zna może innej agencji, która byłaby tańsza. I proszę - kto szuka, ten znajduje
:D Pan oczywiście zna taką i zaraz nas może tam zawieźć...No a skoro już postanowiliśmy brać to, co los przynosi...
:D
Z zewnątrz agencja nie wyglądała może imponująco. Natomiast w środku - pełen profesjonalizm. Przemiła pani, posługująca się płynnie językiem angielskim, a na ścianie powieszone rekomendacje uczestników wypraw. I coś, co nas szczególnie ucieszyło - pełna zachwytów rekomendacja napisana po polsku, z budzącym duże nadzieje P.S. Ceny da się negocjować
:D Zasiedliśmy więc do owych negocjacji. I tak - do wyboru dwie wycieczki. Jedna, obejmująca wszystko, co chcieliśmy zobaczyć (z wulkanem Erta Ale) - 3 dni, dwie noce - 400 dolarów. Druga, bez wulkanu, dwa dni, jedna noc - 250 dolarów. Dylemat straszliwy - bardzo, ale to bardzo zależało nam na tym, żeby 19 stycznia być w Gonder lub Axum (wtedy właśnie odbywa się Timkat - Święto Objawienia Pańskiego. Podobno najbardziej barwne i klimatyczne święto w Etiopii, zwłaszcza oglądane w którymś z tych dwóch miast). Gdybyśmy wybrali wycieczkę z wulkanem, nawet do Mekele wrócilibyśmy po święcie, a co dopiero mówić o dojeździe do Gonderu :/ Pytaliśmy, błagaliśmy, korzyliśmy się - może da się wszystkie te miejsca zmieścić w dwudniowej wycieczce? Pani jednak była nieubłagana. Natomiast zaproponowała nam inne rozwiązanie - odpuścimy sobie wulkan, pojedziemy na dwudniową wycieczkę, zapłacimy 250 dolarów, a ona dołoży nam jeszcze przewodnika po Mekele, który oprowadzi nas po mieście podczas Timkatu i pokaże prawdziwe obchody, nie takie jak w Gonderze np., no owszem, ładnie tam, ale turystycznie bardzo. A w Mekele jest sama prawda o tym święcie i będziemy bardzo zadowoleni. Szczerze? Mieliśmy ogromny dylemat (jakoś dylemat, czy w ogóle jechać do Danakil ze względów bezpieczeństwa, zniknął nam zupełnie
:D - wybór między wulkanem a Timkatem...Jedno i drugie bardzo dla nas ważne... Ciężko było. Ostatecznie przeważył argument zdroworozsądkowy - 400 dolarów, to jednak kupa pieniędzy, a tak, to będziemy mieć trochę jednego i drugiego. Podpisaliśmy umowę, dowiedzieliśmy się, że jutro wyruszymy spod agencji między 9.00, a 10.00 i, zadowoleni z siebie, poszliśmy zwiedzać miasto.
Trafiliśmy na pochód kobiet. Pewnie związany w jakiś sposób z Timkatem, ale w jaki? Nie mam pojęcia
:D
Zaczęliśmy zagłębiać się w miasto. Zaczynaliśmy coraz bardziej lubić Etiopczyków. Wszyscy się do nas uśmiechali, machali, w powietrzu było czuć życzliwość, spokój i ciepło.
Ta reklama, ustawiona w takim miejscu, niesamowicie mnie rozczuliła.
Dodatkowo odkryliśmy miejsce, które stało się naszym ulubionym
:)
Taki sok, świeżo robiony z mango, ananasów, awokado... - 15 birrów. Bardzo gęsty, na końcu trzeba go jeść łyżeczką. Przepyszny - do końca wyjazdu stał się naszą główną potrawą (w odróżnieniu od injery
:D
I teraz mam trochę dylemat, bo nie chciałabym uprawiać jakichś pseudofilozoficznych wywodów. A z drugiej strony chcę ten temat poruszyć. Przed wyjazdem długo zastanawiałam się, co zrobić. Etiopia jest ubogim krajem i bardzo chciałam coś zawieźć, szczególnie dla dzieci. Jednak, przynajmniej dla mnie, nie jest to takie proste. Bo jak to zrobić, żeby nie być protekcjonalnym? Żeby nie dawać w sposób uwłaczający i równocześnie nie przyzwyczajać dzieci do faktu, że "biały" daje (temat poruszany w wielu miejscach - najgorszą formą pomocy jest przyzwyczajanie do "dawania"). Poza tym, jak to zrobić? Iść ulicą i wyciągać rękę raz na prawo, raz na lewo i napawać się swoją dobrocią? Obrzydliwe:/ I w końcu wymyśliłam - wezmę coś, co pozwoli mi nawiązać z dziećmi interakcję, pobawić się z nimi. A jak już będzie nawiązana nić porozumienia, to łatwiej będzie stworzyć sytuację, w której "obdarowanie" nie będzie protekcjonalne. I wiecie co myślę? Te rzeczy, które zabrałam do Etiopii z myślą o dzieciach, w efekcie dały chyba tak naprawdę więcej mi, niż im:) I bardzo mnie to cieszy:)
Bańki mydlane zawsze się sprawdzają. I balony. Pod warunkiem, że nie są rzucone łaskawie w tłum, tylko stanowią pretekst do zabawy. A i tak chyba najlepiej bawiłam się ja:)
I rzecz, która mnie niesamowicie poruszała, to fakt, że gdy trzeba było już iść (zawsze za wcześnie:) , zostawiałam aparacik do baniek grupie dzieci, próbując im tłumaczyć na migi, że jest dla nich wszystkich, do wspólnej zabawy. I nigdy się nie zdarzyło, żeby któreś wyrwało aparat i odbiegło w swoją stronę. Zazwyczaj zabawkę przejmowało jedno ze starszych dzieci i dawało do dmuchania wszystkim po kolei. Pilnując, czy aby na pewno jest sprawiedliwie i po równo...
Wieczór spędziliśmy na pożegnaniu z kolegami z Polski. Oni jutro do Aksum, a my tam, gdzie nas doprowadziło przeznaczenie
:D (no i nie wiadomo, czy się jeszcze spotkamy, więc to 100 birrów zostawione w hotelowym barze, było jak najbardziej uzasadnione, prawda?
:D (przepraszam, jakoś nie pamiętam ceny jednostkowej
:D
C.D.N.Kolejnego poranka przepakowaliśmy się do małych plecaków (duże, na czas wycieczki, mogliśmy pozostawić w agencji) i wyruszyliśmy na poszukiwanie śniadania. Chyba nie znam nikogo, z wyjątkiem miejscowych, kto naprawdę polubiłby injerę. Tzn., gdy nie ma nic innego, da się ją oczywiście zjeść, na szczęście w Etiopii jest jeszcze jedna potrawa dostępna prawie wszędzie - jajka.
Najczęściej smażone, z różnymi dodatkami. W charakterze sztućców - oczywiście pieczywo. Od tej pory jajecznica stanowiła podstawę naszego wyżywienia w Etiopii (oczywiście oprócz soków:) Bardzo smaczne. Trzy porcje + trzy herbaty - 75 birrów. Pod agencją zjawiliśmy się po 9.00 rano (powoli zaczęliśmy przejmować podejście Etiopczyków, więc słowa "wyjazd między 9.00 a 10.00" potraktowaliśmy tak, jak trzeba - czyli z dużym luzem
:) Okazało się to słuszne, gdyż pan kierowca nas miło przywitał i poszedł gdzieś sobie
:) Szczerze mówiąc, bardzo mi się takie podejście podoba - nic nerwowo, bez stresów. O ile to zdrowsze od wiecznego pośpiechu
:) W końcu (tak, tak, papierosa musiałam zgasić w połowie
:D ruszyliśmy.
Panorama Mekele. To naprawdę olbrzymie miasto. Gdzieś majaczy baza wojskowa.
Most widziany niestety tylko podczas jazdy
:( Szkoda. Do tej pory jak widzę to zdjęcie, mam olbrzymią ochotę przejść się po nim.
Życie wzdłuż drogi cd.
:)
Po drodze zatrzymaliśmy się w małym miasteczku na kawie - prezencie od pana kierowcy, który ustawił dla nas małe stołeczki pod drzewem i gdzieś poszedł
:D Zaczęło nam towarzyszyć trochę dziwne uczucie - jedziemy, właściwie do końca nie wiemy dokąd i o której znajdziemy się u celu. Poza tym, naczytaliśmy się przed wyjazdem, że jadąc do Danakil trzeba mieć dwa auta (gdyby jedno się zepsuło np. - trzeba być samowystarczalnym, bo tam po prostu niczego nie ma). Zapas wody mieliśmy - widzieliśmy ją w aucie. Zapasowe koło chyba też (tzn. liczyliśmy, że jest pod plandeką osłaniającą przedmioty na dachu). Ale gdzie jest ochrona, o której rozpisywano się na blogach? :/ Polskie agencje nie organizują wycieczek do Danakil ze względu na bezpieczeństwo, a my sobie tak po prostu jedziemy we czwórkę (nasza trójka + kierowca), jak na imieniny do cioci? :/
Trochę głupio nam było pytać kierowcę o bezpieczeństwo, nie chcieliśmy go urazić. Poza tym, i tak nie było kogo, bo sobie gdzieś poszedł
:D Dodatkowo w miasteczku leżącym na granicy z terenami Afarów jakoś w ogóle woleliśmy nikogo nie urażać
:D
Etiopczycy są pięknymi ludźmi - zwłaszcza kobiety. Mają bardzo harmonijną budowę ciała, chodzą dumnie wyprostowane, a z całej ich postawy bije godność. A ich fryzury? Niesamowite! (akurat na tym zdjęciu nie widać, natomiast ilość i różnorodność splotów i podpięć robi wrażenie).
Pan wrócił, jedziemy dalej
:)
Teraz do Danakil prowadzi nowa droga. Została niedawno ukończona i znacznie ułatwia dotarcie w te tereny. Podobno wcześniej podróżowanie do Depresji Danakilskiej było zmorą wszystkich turystów - jechało się strasznie powoli i bardzo długo, po kamieniach, usypiskach...Teraz już nie ma tego problemu.
Po drodze kolejny postój na podziwianie widoków. Zdjęcia tego nie oddają, ale będąc tam, muszę się zgodzić z przypuszczeniami, że to właśnie w Etiopii był mityczny Eden
:)
Im bliżej do granicy, tym kolor skóry ciemniejszy.
Tym mniej żyzna ziemia i jeszcze trudniejsze warunki życia.
I nagle zdarzyło się coś bardzo zaskakującego, coś, co do tej pory widziałam tylko na filmach. W dodatku sensacyjnych
:D Nasza droga łączyła się z drugą, bardzo podobną. I gdy dojeżdżaliśmy do miejsca połączenia, zza zakrętu wyłoniła się kawalkada aut, wyglądających dokładnie tak, jak nasze. Przy wjeździe na wspólną już drogę, kawalkada, nie tracąc prędkości, rozstąpiła się i wpuściła nas między siebie. I od tej pory jechaliśmy już jako drudzy, w sznurze aut. Do tej pory nie mogę sobie uzmysłowić, jak była możliwa tak doskonała synchronizacja czasu. Poważnie, to była kwestia sekund, a nasz kierowca ani nigdzie wcześniej nie dzwonił, ani z nikim nie rozmawiał.
No, teraz to już poczuliśmy się trochę bezpieczniej
:D Gdy wszystkie auta zatrzymały się w szeregu na postoju "toaletowym", podszedł do nas mężczyzna i w pięknym angielskim przedstawił się, jako nasz przewodnik i osoba dbająca o bezpieczeństwo. Tak, teraz to już zupełnie zaczęło się nam to podobać - wreszcie znowu ktoś, kto się nami opiekuje i mówi, co mamy robić. Uff, coś, co lubimy
:D
Gdzieś w tym miejscu znajdowała się granica z terenem Afarów. Rozciągnięty wzdłuż drogi sznur, trzymany po dwóch stronach przez uzbrojonych mężczyzn. Jadący w pierwszym aucie przewodnik nawet nie wysiadł z pojazdu. Powiedział tylko parę słów przez uchylone okno i "granica", jak i broń, zostały opuszczone. To też nas bardzo ucieszyło - widać było, że przewodnik jest tu nie pierwszy raz i wie, co robi.
Przejeżdżałem po liście nieprzeczytanych, nic nowego, nic nowego, o relacja z Etiopii... W sumie tam się nie wybieram i mnie to nie interesuję i zaczynam patrzeć dalej.Chwila..."pestycyda"hm... Kurczaki... Bałkany... Chyba kojarzęZapinam pasy i jedziemy
:D
Wow wow wow!! Nastepna genialna relacja z Etiopii. Z niecierpliwoscia czekam na ciag dalszy. Trzeba bedzie pomyslec czy nie uwzglednic Etiopii w planach na 2017
:D
Wojtas_88 napisał:Wow wow wow!! Nastepna genialna relacja z Etiopii. Z niecierpliwoscia czekam na ciag dalszy. Trzeba bedzie pomyslec czy nie uwzglednic Etiopii w planach na 2017
:Ddokaldnie tez o tym pomyslalam
:)
Niesamowite miejsca! Zdjęcia są naprawdę niezwykłe, a tekst jak zwykle.. najwyższych lotów
:D Podziwiam Was za tę wyprawę, bo ja chyba bym się nie odważyła tam jechać, ale może kiedyś
:)PS. A już miałam się dopominać o kolejną część relacji
;)
@olajaw, @ewaolivka - bardzo Wam dziękuję za miłe słowa i naprawdę, naprawdę polecam Etiopię! Najlepiej szybko kupić bilet, nie zastanawiać się za bardzo i nie oczekiwać
:) Mnie trochę nastraszyły niektóre wypowiedzi w sieci, ale rzeczywistość i Briggs (od przewodnika) szybko mnie naprostowali
:) Żadna negatywna opinia/stereotyp z blogów, jak dla mnie nie miał odzwierciedlenia w rzeczywistości. Naprawdę - cudowny kraj i cudowni ludzie:) Cieszę się bardzo, że mogę o nim choć trochę opowiedzieć i pokazać:) (i mam taką małą nadzieję, że może kogoś jednak zainspiruję do wyjazdu:) (a, a jeśli to wszystko mało żeby Was zachęcić, to powiem Wam, drogie Panie, że na tym wyjeździe schudłam 4 kg
:D Pozdrawiam:*
Ja nie doszłam do etapu chusteczek, ale musiałam podtrzymywać opadającą dolną szczękę. @pestycyda masz magiczne pióro, godną pozazdroszczenia wrażliwość, a do tego jesteś babką z jajami. Jak Ty to robisz?
:-)(Nie)Cierpliwie
;-) czekam na kolejną dobranockę.
:-)
może wstyd się przyznać, ale rzadko czytam relacje,chyba dlatego, że informacje jak wygląda salonik, co podawali w samolocie albo ile kto ma wzrostu średnio mnie interesują,natomiast Twoje jest dla mnie kwintensęcją podróży,podziwiam, zazdroszczę i życzę powodzenia!
Wygląda to wszystko jaki film z gatunku S/F , krajobrazy iście nieziemskie, a do tego w oddali czają się jacyś "obcy", w każdej chili gotowi zrobić ziemianom krzywdę. W właściwie niebezpieczeństwo wynika ze strony Erytrejczyków czy ze strony tubylców. Porywają? Zabijają czy to może wszystko jednak trochę na wyrost?
Wygląda to wszystko jaki film z gatunku S/F , krajobrazy iście nieziemskie, a do tego w oddali czają się jacyś "obcy", w każdej chili gotowi zrobić ziemianom krzywdę. W właściwie niebezpieczeństwo wynika ze strony Erytrejczyków czy ze strony tubylców. Porywają? Zabijają czy to może wszystko jednak trochę na wyrost?
@pestycyda dobra, miałam nie komentować do momentu zakończenia relacji, bo szczerze powiedziawszy myśłałam, że poza tym że oczywiście podziwiam wybór kierunku podróży nie będę mogła niestety napisać, że mnie zainspirowałaś do podobnej wyprawy.. relacja pierwszych dni utwierdziła mnie w przekonaniu, że jestem za słaba w uszach na podbój takiej Afryki... nie to, żebym była salonowym pieskiem, ale ta bieda, brud, ścisk, ciągle unoszący się w powietrzu piach i absolutny brak zieleni to raczej krajobraz, którego bym nie udźwignęła... Nie doczekam jednak do końca relacji, żeby wrzucić swoje trzy grosze, bo wiem, że wszystkie komentarze motywują do dalszego pisania
:) więc pisz kochana, bo chociaż uświadomiłaś mi, że do Etiopii jeszcze nie dojrzałam to jednocześnie sprowokowałaś do myślenia i za to Ci dziękuję
:)
dziabulek napisał: niebezpieczeństwo wynika ze strony Erytrejczyków czy ze strony tubylców. Porywają? Zabijają czy to może wszystko jednak trochę na wyrost?Ostatni konflikt między Etiopią a Erytreą rozpoczął się w 1998 roku i dotyczył przebiegu granicy między tymi dwoma państwami. Tereny ze złotem pustyni czyli solą (na ziemi Afarów bryły soli nadal są środkiem płatniczym), złożami potasu i innych minerałów, powodują, że ten najbardziej niegościnny obszar ziemi, jest jednocześnie niezwykle atrakcyjny ekonomicznie. Dallol, ErtaAle z uwagi na bliskość granicy z Erytreą, wzdłuż której utrzymuje się napięcie, przyczynia się do wzrostu zagrożenia porwaniami i atakami grupy Al-Shabaab (kilka lat temu zabito 12 francuskich turystów, zdarzają się incydenty ostrzeliwania – odstraszania grup podróżników). Do tego wszystkiego mit o Afarach - dzikich, niebezpiecznych, bezwględnych, wojowniczych, mściwych mieszkańcach tego terenu. Prawda jest taka, żeby przeżyć w takim miejscu, gdzie z popękanej, wysuszonej ziemi wydobywają się różne, często szkodliwe dla zdrowia wyziewy, gdzie wydobywana ze studni słodka woda w kolorze kawy z mlekiem jest szczytem szczęścia, gdzie w najgorętsze dni w roku temperatura sięga 50 stopni, trzeba być niewątpliwie odważnym i twardym człowiekiem. Tylko najsilniejsi mogą przetrwać. Afarowie do dzisiaj walczą między sobą, porywają kobiety, zwierzęta, walczą o tereny z wodą. Całkowicie kontrolują ruch na swoim terenie. Mimo, że ostatnio jest już coraz mniej napaści na przyjezdnych, strach powoduje sama ich postawa, pełna dystansu do świata „obcego”, pełna dumy i godności. Myślę, że nie ma osoby, która wjeżdżając na teren Afarów, nie będzie czuć niepewności. Większość biur turystycznych oferujących podróże do Etiopii na swych stronach ma taką oto informację: UWAGA! Ze względów bezpieczeństwa na tę chwilę wszystkie wycieczki w rejon Danakil zostały zawieszone do odwołania. Nawet biorąc pod uwagę wszystko co powyżej, cały teren depresji Danakilskiej jest bez wątpienia jednym z ostatnich miejsc na ziemi, w którym odnaleźć możemy „własną legendę”…
Widze, że są dwie różne szkoły jeżdżenia etiopskimi autobusami i minibusami. My woleliśmy siedzieć z przodu, najlepiej w pierwszym rzędzie. Dzięki temu nie widzieliśmy tych wszystkich wymiotujących ludzi a tylko ich słyszeliśmy
:-) i na prośbę kierowców podawaliśmy tylko do tyłu torebki folioew...Zazdroszczę Danakilu, generalnie rzecz biorąc Etiopia to póki co jeden z moich top 3 w Afryce.
Cudowna relacja!!! Chociaz przyznam szczerze, ze nie jest to miejsce moich marzen, to wyglada naprawde interesujaco..! Niestety nie wiem jakie czary mary musialabym odprawic (chyba nawet Wasz szaman by nic nie zdzialal
;)), zeby namowic meza na taki kierunek...
;) Tak wiec pozostaje mi tylko czekac na ciag dalszy i zabrac sie na te wyprawe razem z Twoja relacja
:D
Jestem wielbicielką Twoich relacji - pewnie jak połowa tego forum
:-) . Oj, będziesz miała co opowiadać wnukom...
:lol: Ja penie nigdy nie wybiorę się na taką wyprawę, więc super że nas tam zabierasz. Dzięki.
pestycyda napisał:I nadszedł czas zemsty!
:D Sziro. Na środku injery
:D
:D
:D
:lol: Relacja REWELACJAŚwietnie napisane, bez nadęcia z poczuciem humoru i masą cennych informacji. Jest co czytać.DziękujęEch, cudowne zestawienie kolorów w Dallol. Ląduje na mojej mapie miejsc obowiązkowych do zobaczenia.
Jestem Twoją fanką.Relacja świetna -choć ta część świata jest nie dla mnie - ale czytam . Masz tak lekkie pióro, ogromne poczucie humoru i wszystko postrzegasz w jasnych barwach. No i baaaardzo lubisz ludzi. Nie piszesz czasem książek? Pierwsza kupię:)))
jak nie Maroko, to później Kurczaki a teraz Etiopia, ciężko zliczyć, który to już raz zaliczam opad szczęki pomieszany z wybuchami śmiechu i czytaniem Twojej relacji na głos dla lepszej połówki
:)Murowany kandydat na relację roku 2016
:) i sam już nie wiem, czy najlepsze czy najgorsze jest to, że każesz nam czekać kilka dni na kolejny "odcinek".W tym pkp do Lwowa, żądam autografu i wspólnego zdjęcia
;)
@pestycyda -Standardowo nie mogę doczekać się kolejnego odcinka
:D Przy czym Twoja relacja wciąga bardziej, niż "Moda na sukces", "Na wspólnej" i inne "Esmeraldy" razem wzięte
:mrgreen: A los rzeczywiście wciąga w swoje rozgrywki innych, ale cóż zrobić - bez tego wspomnienia nie byłyby takie pikantne!
;)
Ja wiedziałam, ja wiedziałam!! Że to będzie murowany kandydat na relację roku
:D
@pestycyda pokazujesz nam niesamowite miejsca, nigdy bym nie pomyślała, że Etiopia ma tyle do zaoferowania! dzię-ku-je-my
:D
@pestycyda Dziś rano okazało się, że skończyła mi się kawa. Jestem uzależniony od kofeiny, więc było ciężko. Na szczęście Twoja "palona kawa" zastąpiła mi filiżankę espresso
:)
Zacisk to pewnie ten na środkowym planie (ostanie zdjęcie), w białej czapeczce? Pod wodospadem Marcin (z lewej, w zielonym) i Pestycyda (z prawej, w białym) - Was poznaję. Ten w lewym rogu, w pasiaku, to pewnie okrutny przewodnik? Łoś
Skończy się tak, że wszyscy będą wypatrywali promocji tylko do Etiopii
:lol: Ten hipcio wymiata
:D @chaleanthite mam podobnie, w mojej głowie zaczęły powoli pojawiać się pytania typu: hmm ciekawe czy trzeba tam robić jakieś dodatkowe szczepienia, a ciekawe w jakiej porze najlepiej jechać.. itp itd
:D czyli tzw. zalążek podróży
:D
Maxima0909 napisał:@pestycyda dobra, miałam nie komentować do momentu zakończenia relacji, bo szczerze powiedziawszy myśłałam, że poza tym że oczywiście podziwiam wybór kierunku podróży nie będę mogła niestety napisać, że mnie zainspirowałaś do podobnej wyprawy.. relacja pierwszych dni utwierdziła mnie w przekonaniu, że jestem za słaba w uszach na podbój takiej Afryki... bla bla bla......
:oops: oj tam oj tam! przecież tylko krowa nie zmienia zdania
:twisted: no to może zorganizujemy jakąś forumową załogę? najpierw wesoły samolot a potem eksytujący podbój Etiopii śladami @pestycydy
;)
@olajaw, @igore - kto wie, ja nie mówię "nie"
;) Chociaż przyznam się Wam, iż zauważyłam chociażby po wyprawie do Peru, że jeśli chociaż parę dni nie spędzę nad ciepłą wodą pod palmami, to po powrocie do domu czuję się, jakbym w ogóle na wakacjach nie była... Ciężko więc będzie mi się zdecydować na wyprawę do krajów, które mi tego nie będą w stanie zaoferować... Jestem zepsutą kobietą
;)
pestycyda napisał:@pbak, no właśnie, trzeba wybrać, co dla kogo mniej stresujące
:) bardzo się cieszę, że Etiopia jest w Twojej ocenie tak wysoko. Ja się zakochałam i wróciłabym w każdym momencie
:) A te dwa pozostałe afrykańskie kraje?Sudan i Benin, ale to pewnie temat na osobna dyskusje
:-) A spotkanie z hienami zdecydowanie trwa dluzej niz pare minut, tu pewnie Marcin mial racje. My bylismy w Harrarze akurat na Sylwestra i po tym calym spektaklu przez cala noc zamiast huku fajerwerkow towarzyszylo namy przerazliwe wycie tych zwierzat. Wrazenie niesamowite.
Super relacja. Jedna z lepszych na tym forum! Sam niedługo będę jeden dzień w Addis Abebie. Czy ma Mercato ten pawilon z pamiątkami znaleźć można bez problemu? Może jakieś wskazówki?
Miałem nadzieję, że ta relacja nie skończy się tak szybko, gdyż każdy nowy wpis czytałem z wielką przyjemnością. Przekonałaś mnie i Etiopia ląduje baaardzo wysoko na liście moich miejsc do zobaczenia. Dziękuje
:)
Świetna relacja, jak zawsze zresztą. W ogóle muszę powiedzieć, że jakoś tak się składa, że do Twoich relacji mam osobisty stosunek (Tajlandia - słonie!). W przypadku Etiopii też tak jest, bo chociaż tam nie byłam, to dawno temu przeczytana książka o tym kraju w dużym stopniu sprawiła, że podróże stały się moją pasją. Jak byłam bardzo małym dzieckiem to namiętnie czytałam "W pustyni i w puszczy" i dzięki temu parę lat później rodzice kupili mi książkę "Śladami Stasia i Nel" o Egipcie i Sudanie, która ma też drugą część poświęconą Etiopii.Swoją drogą bardzo polecam, to jest reportaż z podróży do tych krajów z lat 50, kiedy jeszcze Afryka (nawet ta dość bliska Afryka) wydawała się taka odległa i niedostępna. Książka taka bardziej powiedzmy młodzieżowa, ale bardzo fajnie napisana, dowcipna a jednocześnie zawiera mnóstwo informacji, odniesień do historii tych krajów itp. Jest np cała dość niesamowita historia jedynej linii kolejowej w Etiopii, którą Wam nie udało się pojechać. W ogóle tak porównując to co widzę w Twojej relacji i to co pamiętam z tej książki, to przez te kilkadziesiąt lat tak wiele się w Etiopii nie zmieniło...(Marian Brandys "Śladami Stasia i Nel" oraz "Z panem Biegankiem w Abisynii")
pestycyda napisał:@pbak, hmmm....Sudan i Benin, mówisz? Brzmi bardzo zachęcająco - zwłaszcza, że to rekomendacja kogoś, komu również spodobała się Etiopia:) Napiszesz jakąś relację?Relacji niestety nie bedzie, z paru powodow ale glownie z braku czasu. Ale w razie pytan sluze pomoca, a zainteresowanym podesle linka do zdjec
:-)
Witam serdecznie
:) Ogłoszony konkurs na relacje roku zmobilizował mnie do przeczytania wszystkich nominowanych tekstów do nagrody. Jestem pod wrażeniem Waszej "wycieczki". W trakcie czytania Waszej lektury, przyszło do głowy mi kilka pytań, które chciałbym Wam - uczestnikom wyprawy zadać.Czy przed wylotem przygotowywaliście się jakoś "zdrowotnie" do wyjazdu? (szczepienia, jakieś lekarstwa i.t.p)Czy na miejscu musieliście się pilnować z jedzeniem i piciem? (możliwość zatrucia i inne choroby)Na co jeszcze musieliście uważać, zwracać uwagę? Czekam na odpowiedź i pozdrawiam
:)
@BartekzZabrza,mamy zrobiony standardowy zestaw szczepień. Jadąc do Harer zażywaliśmy malarone. Zawsze bierzemy ze sobą doxycyklinę, bo ma szerokie spektrum działania. Jak chodzi o jedzenie, to unikaliśmy injery, ale nie ze względów zdrowotnych
:D woda tylko butelkowana, tego bardzo pilnowaliśmy. Szkoda tylko, że zapomnieliśmy o tym, ze lód w napojach najczęściej jest z nieprzegotowanej wody. Lodu sobie nie żałowaliśmy
:D A jeśli zastanawiasz się nad wyjazdem, to szczerze zachęcam. Piękny kraj i cudowni ludzie. Pozdrawiam:)
Ze wzgledu na konkurs przeczytalem wlasnie Twoja relacje, delektujac mnie sie przy tym etiopska kawa o nazwie Tarara. Niesamowita spostrzegawczosc oraz dokladne, obiektywne oddanie rzeczywistosci w bardzo interesujacy i przyciagajacy sposob. Twoje opisy i tyle wspanialych zdjec serwuja czytelnikowi wspaniale skomponowany kolorowy, teczowy koktajl, pobudzaja wyobraznie, jak rowniez chec zobaczenia tego ciekawego kraju. Wydaje mi sie, ze taka wyprawa potrafi zmienic czlowieka na cale zycie i nasuwa do wielu refleksji, ktorymi do tej pory nie zaprzatal sobie glowy.
;) W Etiopii, oprocz lotniska nie bylem, ale od kilku lat jest na mojej liscie. Te hieny to mnie po prostu rozwalily, mialem co prawda okazje widziec je juz kilka razy, w RPA (Kruger), Botswanie, a ostatnio podczas nocnego safari w Manyara (Tanzania). Jedynym prawdziwym zblizeniem byla dzika hiena, ktora podeszla w nocy do ogniska, jak bylem na dziko pod namiotami w Botswanie, ale nie przyszlo mi do glowy zeby ja nakarmic.
;) Przyszla popatrzyla i tak jak sie pojawila, tak zniknela w ciemnosciach, najwyrazniej chciala powiedziec "dobry wieczor".W Manyara widzialem po raz pierwszy w zyciu biegajace po sawannie hipopotamy, zaraz obok biegaly hieny, ale o dziwo nie atakowaly sie nawzajem.
:D Indżerę, porowate podlomyki etiopskie o smaku wyjatkowo gabczastym skosztowalem na lotnisku w Addis Abebie, gdzie mnie ostatnio wiatry poniosly az 4 razy.W restauracji na lotnisku poprosilem pania, rzeczywiscie szliczne kobiety (mimo ze Polki sa najladniejsze) o jakas lokalna potrawe, najchetniej z baraninka i otrzymalem wlasnie indżerę.Moje gratulacje, chyle czola i pozdrawiam.
@pestycyda Twoja relacja jest urzekająca pod każdym względem.Fascynuje nie tylko Etiopia widziana twoimi oczami ale również osobowość i podejście do tematu samej autorki.Wielkie gratulacje
:)
chapeau bas!Zobaczyłam Etiopię Twoimi oczami, śmiałam się, wzruszałam, denerwowałam a i łezka w oku się zakręciła. Nigdy nie myślałam o tak dalekich kierunkach, jestem jeszcze na etapie zwiedzania Europy, ale aż chce się tam być. Tylko chyba jeszcze odwagi brak
;) Trzymam kciuki za kolejną wyprawę
@pestycyda mimo ze nie widzę zdjec bo chyba jakoś zniknęły.... to i tak jestem zachwycona! Swietne pioro, ale to juz psl kazdy kto tu komentowal, barwne opisy i szereg informacji. Dziekuje! Najprawdopodbniej bedziemy w Etiopii pod koniec grudnia (ostatnie dwa tygodnie). Marzy mi sie Dallol. Czy ktos wiec jak sytuacja wygląda obecnie?
Przepraszam, wiem, że oglądanie relacji bez zdjęć jest niezbyt fajne :/ Wgrywam jeszcze raz, dzięki poradzie @olus, tym razem na Społeczność - tylko to trochę potrwa. Mam nadzieję, że to jest moja ostatnia walka ze zdjęciami i że już tu zostaną na zawsze
:)
@TikTak, czyli jednak...
:D Kto się zdecydował, Wy czy córka? Bardzo się cieszę i czekam na relację
:) Z tego co pamiętam, można było wymieniać euro w kantorach, ale cenniejsze dla Etiopczyków były dolary i chętniej je wymieniali. Zwracali jednak dużą uwagę na to, żeby banknot był nowy, bez zagięć, naddarć itp. Dolarami można było też zapłacić za wycieczki (wydaje mi się, że nie było to możliwe w euro). Kurs był też trochę wyższy (tzn. nie dostawałeś za dolara więcej birrów, niż za euro, ale, zakładając, że walutę kupujesz w Polsce - w stosunku do wydanych złotówek, przy dolarze otrzymujesz więcej birrów). @jerzy5, bardzo mi miło i dziękuję za taki piękny komplement. Usłyszeć, że zachęciło się kogoś do odwiedzenia jednego ze swoich ulubionych krajów, to chyba najmilsze słowa:) I bardzo się cieszę - zrób to, warto!
Z przyjemnością przeczytałam Twoją relację i o ile wczoraj mówiłam do męża, że choć podziwiam odwagę i ducha przygody takich turystów, to jednak sama bym się nie zdecydowała, o tyle dzisiaj moje serce aż rwie się, żeby przeżyć coś podobnego. Choć czasami zastanawiam się, czy nie trzeba mieć czegoś w sobie, żeby przyciągać takich ludzi i takie atrakcje, jak wam się udało...
;)
@Calaira, myślę, że masz w sobie dokładnie to samo "coś", co i ja
:D I nawet pięknie to nazwałaś w swojej relacji
:D Cyt : "Czasami moją osobę podsumowuje jedno proste zdanie - "To jest k...a dramat"
:D
:D Pozdrawiam
:)
Myślę, że byliby w stanie zaakceptować nasze dziwne zachowanie, gdyby nie fakt, że kolega Marcin się uparł i poszedł też umyć szybę kierowcy :D Bo tam były najlepsze widoki :D
Krajobraz za oknem zmieniał się co chwilę. Właściwie to skakaliśmy z jednego boku autobusu na drugi (ugruntowując opinię o nas w oczach współpasażerów :D
To jest wnętrze naszego autobusu po tym, jak dużo ludzi zostało w miejscowości o nieznanej nazwie (teraz mamy naprawdę super luz :D
Pojemniki na wodę...
I proszę bardzo, jak się już wewnętrznie pogodziliśmy z faktem, że będziemy brać, co los przyniesie, to okazało się, że ta filozofia przynosi niesamowite efekty :D Godzina 12.00 (etiopska 6.00). Mekele.
C.D.N.@Antia, @Wojtas_88 - nie ma co myśleć, trzeba pojechać! Niesamowity kraj :)
Mekele. Stolica regionu Tigraj. Duże, cały czas rozwijające się miasto. A przy okazji - pierwsze miejsce, w którym mieliśmy wreszcie "doświadczyć" Etiopii, nie tylko podziwiać z poziomu autobusowej podróży i, wprawdzie przepięknych, ale tylko migających za szybą krajobrazów. Trochę smutno i trochę nieswojo było pożegnać się ze współpasażerami - od teraz, bez ich kojącej opieki, zdani byliśmy tylko na własne siły :)
Najważniejsze wyzwanie - znalezienie hotelu. To akurat było bardzo proste - dworzec autobusowy znajdował się zaraz przy ulicy pełnej takich przybytków. Weszliśmy do pierwszego, który wydawał nam się na oko niezbyt drogi. Pokoje są, cena też atrakcyjna - bierzemy! Podobno jednak podróże kształcą :D I tu właśnie odbyła się nasza pierwsza nauka odnośnie Etiopii. My - na własnych błędach, czytający mogą na naszych :D
1. Etiopia jest bardzo konserwatywnym krajem, a większość Etiopczyków to członkowie Etiopskiego Kościoła Ortodoksyjnego. Jak się to ma do hoteli? Otóż, jak się okazało, ma się, i to bardzo :D Szukaliśmy miejsc dla pięciu osób (dwóch nowych kolegów Polaków i nasza trójka). Nowo poznani koledzy nie mieli żadnego kłopotu z noclegiem - dostali dwuosobowy pokój. My natomiast...trzy dwuosobowe pokoje :D (jedynek, ani żadnych innych pokojów po prostu nie było). Bo tak : mężczyzna z mężczyzną spać w jednym pokoju może, para małżeńska może, natomiast nie ma szans, żeby dwie osoby odmiennej płci nie związane ze sobą węzłem małżeńskim mieszkały w tym samym pomieszczeniu :/ dwie kobiety również :/ I może nawet byśmy nie robili z tego dużego problemu (zawsze lepiej mieć więcej miejsca, zwłaszcza, że ostatnie dwa dni spędziliśmy w autobusowym ścisku), gdyby nie fakt, że trzeba wtedy zapłacić i za drugie, puste łóżko (w sumie logiczne. Biorąc pod uwagę zapatrywania miejscowych, nie ma szans, żeby je wynajęli komuś zupełnie innemu, a dlaczego mają być stratni?). Natomiast trzeba przyznać, że gdy im wytłumaczyliśmy OGROMNĄ pomyłkę, jak zaszła przez niedopatrzenie (czyli, że tak naprawdę jesteśmy rodziną podróżującą wspólnie, a ja koniecznie chcę być w pokoju z "mężem" :D), natychmiast dostaliśmy dwa dwuosobowe pokoje ("siostra" niestety musiała spać sama w dwójce - nie było innej opcji). W sumie kosztowało nas to 600 birrów (po 150 za miejsce). I od tej pory, na cały czas podróży po Etiopii, staliśmy się taką trochę zakłamaną rodziną :D Sprawdzało się za każdym razem - na szczęście nigdzie nie musieliśmy pokazywać wszystkich paszportów (choć tak sobie myślę, że dla miejscowych i tak sprawdzanie podobieństwa naszych nazwisk, byłoby tak samo trudne, jak dla nas ich :D
Wydaje mi się, że to obostrzenie nie działa w luksusowych hotelach, ale pewności nie mam - nie sypiam w takich :D Poza tym, podczas przymusowego postoju na nocleg w podróży, też nikt nam takich problemów nie robił. To jednak mogło wynikać z faktu, że miejscowość była typowo noclegowo-postojowa, a sam hotel, no nie był najwyższej klasy :D
2. Przed wyjazdem ktoś mi poradził - zawsze przed wynajęciem idź obejrzeć pokój. I owszem, trzymaliśmy się tej zasady cały czas. Jednak ten ktoś nie powiedział o najważniejszej sprawie - oprócz obejrzenia SPRAWDŹ łazienkę (a dokładniej : odkręć kran prysznica - jeśli jest, oczywiście :D i, jeśli jest europejska ubikacja, spróbuj spuścić wodę). Za pierwszym razem, ulegając całkiem ładnemu wyglądowi (a mówili - nie oceniaj po wyglądzie :D pokojowej łazienki, trochę to zaniedbaliśmy. W efekcie, po rozmowie na portierni, dowiedzieliśmy się, że na naszym piętrze jest jeden pokój otwarty dla wszystkich mieszkańców, który spełnia rolę łazienki - bo tylko tam jest woda. Natomiast pan zachował się bardzo uprzejmie, bo do spuszczania naszej własnej toalety przyniósł nam wiadro wody :)
Później zawsze pamiętaliśmy o zasadzie "kranowej", ale, no cóż, i tak nie zawsze się sprawdzała (początkowo pytaliśmy : czy jest ciepła woda? Później cieszyliśmy się, jeśli była w określonych godzinach. Jeszcze później sama obecność zimnej wody powodowała, że hotel uznawaliśmy za "luksusowy". Na samy końcu - no cóż, woda w wiadrze też jest ok, grunt, żeby była jakakolwiek :D
Etiopskie rusztowania.
Po rozlokowaniu się w pokojach, ruszyliśmy do miasta. Koledzy z Polski chcieli jak najszybciej pojechać do Aksum, więc wyruszyli na poszukiwania dworca autobusowego, zbadać połączenia (w Mekele są dwa dworce i z każdego z nich odjeżdżają autobusy w inne strony). My mieliśmy trochę inne priorytety :D Chcieliśmy sobie tak pochodzić po Mekele i pozwiedzać i ponapawać się klimatem. No a gdybyśmy tak zupełnie przez przypadek przechodzili koło jakiejś agencji turystycznej, zapytać się o wycieczki do Danakil. Czysto informacyjnie oczywiście, może ktoś znajomy by potrzebował. Bo my się tam przecież wcale nie wybieramy, co to, to nie. Dosyć już ryzykownych zachowań, no i przecież złożyliśmy sobie obietnicę :D Trochę mnie tylko zaniepokoiła myśl, która cały czas kołatała w głowie : "Jak się nie uda, to pojedziemy z chłopakami do Aksum" - zwłaszcza enigmatyczne było : "jak się nie uda" :D
Etiopskie birry. Za 100 dolarów dostawało się prawie 2200 birrów. Grube pliki pieniędzy, trudne do wciśnięcia gdziekolwiek.
I tak, nasza pierwsza injera! :D Trudno to nazwać miłością od pierwszego wejrzenia, a do drugiego nie dopuściłam :D Owszem, to pierwsza i zarazem ostatnia :D Placek ze zboża tef, posiłek, a zarazem sztućce (oderwanymi kawałkami nabiera się sos ze środka. Do tej pory nie wiem, jak miejscowi sobie z tym radzą, bo placek był gumowaty, giętki, namoknięty i zupełnie nie nadawał się do tego, żeby coś nim nabrać :D Gdy przed wyjazdem przeglądałam zdjęcia z Etiopii, od razu mi się nie spodobał :D (dzięki tej awersji zabraliśmy trochę konserw itp. z Polski. Przydały się :D Koleżanka Ala tak bardzo nie polubiła injery "z wyglądu". że nie chciała jej zamawiać nawet po raz pierwszy. Przeczytała, że w Etiopii można zjeść bardzo smaczną (podobno) zupę z fasoli, sziro. I gdy czekała na swoje zamówienie, naprawdę bardzo jej zazdrościłam, biedząc się nad moją potrawą.
I nadszedł czas zemsty! :D Sziro. Na środku injery :D :D :D W Etiopii injera jest bardzo popularnym daniem. Podaje się ją z różnymi sosami, zwiniętą w rulonik, pociętą na kawałeczki...Naprawdę trzeba bardzo uważać, żeby się na nią przypadkiem nie natknąć :D
Dwie ogromne injery (przepraszam! Jedna injera oraz zupa z fasoli :D + 3 herbaty - 100 birrów.
Mieliśmy za to bardzo miłego towarzysza nad stolikiem. Koliber. Chyba :)
I teraz nie wiem, jak to ująć, bo przecież przyjechaliśmy do Mekele się tylko zrelaksować, ale nasze przeznaczenie jakoś nas dogoniło :D Na głównej ulicy, jakieś 200 metrów od wejścia do hotelu, zupełnie nie chcący (przysięgam, nie szukaliśmy specjalnie. Tzn. jeszcze nie zaczęliśmy :D stał zaparkowany samochód terenowy. Z wielkim napisem : Agencja Turystyczna. Wyprawy do Danakil :D :D :D No to przecież zupełną głupotą byłoby nie podejść do pana i nie zapytać, prawda? :D I jakoś tak od słowa do słowa (w całkowicie luźnej, miłej pogawędce - bez żadnych ukrytych motywów :D, dowiedzieliśmy się, że tak, pan jeździ jako kierowca do Danakil. I jakoś zupełnie przypadkiem, wcale przez nas nie ponaglany, zadzwonił do swojej agencji. Jednak cena, którą podał, trochę nas zmroziła - 400 dolarów od osoby, wyjazd na dwa dni i jedną noc (bez wulkanu Erta Ale). I w tym momencie nasza miła pogawędka powinna się zakończyć - osiągnęliśmy cel : ugruntowaliśmy się w przekonaniu, że to bardzo droga wycieczka, więc "z czystym sumieniem" możemy ją odpuścić. Niestety, mamy wiele wad, ale mamy też jedną zaletę (przynajmniej według rekruterów korporacyjnych oraz akwizytorów. Może jednak tam powinniśmy ją uskuteczniać? :D - nie poddajemy się przy byle przeszkodzie :D Więc niestety zapytaliśmy pana nieśmiało, czy, przez przypadek, nie zna może innej agencji, która byłaby tańsza. I proszę - kto szuka, ten znajduje :D Pan oczywiście zna taką i zaraz nas może tam zawieźć...No a skoro już postanowiliśmy brać to, co los przynosi... :D
Z zewnątrz agencja nie wyglądała może imponująco. Natomiast w środku - pełen profesjonalizm. Przemiła pani, posługująca się płynnie językiem angielskim, a na ścianie powieszone rekomendacje uczestników wypraw. I coś, co nas szczególnie ucieszyło - pełna zachwytów rekomendacja napisana po polsku, z budzącym duże nadzieje P.S. Ceny da się negocjować :D Zasiedliśmy więc do owych negocjacji. I tak - do wyboru dwie wycieczki. Jedna, obejmująca wszystko, co chcieliśmy zobaczyć (z wulkanem Erta Ale) - 3 dni, dwie noce - 400 dolarów. Druga, bez wulkanu, dwa dni, jedna noc - 250 dolarów. Dylemat straszliwy - bardzo, ale to bardzo zależało nam na tym, żeby 19 stycznia być w Gonder lub Axum (wtedy właśnie odbywa się Timkat - Święto Objawienia Pańskiego. Podobno najbardziej barwne i klimatyczne święto w Etiopii, zwłaszcza oglądane w którymś z tych dwóch miast). Gdybyśmy wybrali wycieczkę z wulkanem, nawet do Mekele wrócilibyśmy po święcie, a co dopiero mówić o dojeździe do Gonderu :/ Pytaliśmy, błagaliśmy, korzyliśmy się - może da się wszystkie te miejsca zmieścić w dwudniowej wycieczce? Pani jednak była nieubłagana. Natomiast zaproponowała nam inne rozwiązanie - odpuścimy sobie wulkan, pojedziemy na dwudniową wycieczkę, zapłacimy 250 dolarów, a ona dołoży nam jeszcze przewodnika po Mekele, który oprowadzi nas po mieście podczas Timkatu i pokaże prawdziwe obchody, nie takie jak w Gonderze np., no owszem, ładnie tam, ale turystycznie bardzo. A w Mekele jest sama prawda o tym święcie i będziemy bardzo zadowoleni. Szczerze? Mieliśmy ogromny dylemat (jakoś dylemat, czy w ogóle jechać do Danakil ze względów bezpieczeństwa, zniknął nam zupełnie :D - wybór między wulkanem a Timkatem...Jedno i drugie bardzo dla nas ważne... Ciężko było. Ostatecznie przeważył argument zdroworozsądkowy - 400 dolarów, to jednak kupa pieniędzy, a tak, to będziemy mieć trochę jednego i drugiego. Podpisaliśmy umowę, dowiedzieliśmy się, że jutro wyruszymy spod agencji między 9.00, a 10.00 i, zadowoleni z siebie, poszliśmy zwiedzać miasto.
Trafiliśmy na pochód kobiet. Pewnie związany w jakiś sposób z Timkatem, ale w jaki? Nie mam pojęcia :D
Zaczęliśmy zagłębiać się w miasto. Zaczynaliśmy coraz bardziej lubić Etiopczyków. Wszyscy się do nas uśmiechali, machali, w powietrzu było czuć życzliwość, spokój i ciepło.
Ta reklama, ustawiona w takim miejscu, niesamowicie mnie rozczuliła.
Dodatkowo odkryliśmy miejsce, które stało się naszym ulubionym :)
Taki sok, świeżo robiony z mango, ananasów, awokado... - 15 birrów. Bardzo gęsty, na końcu trzeba go jeść łyżeczką. Przepyszny - do końca wyjazdu stał się naszą główną potrawą (w odróżnieniu od injery :D
I teraz mam trochę dylemat, bo nie chciałabym uprawiać jakichś pseudofilozoficznych wywodów. A z drugiej strony chcę ten temat poruszyć. Przed wyjazdem długo zastanawiałam się, co zrobić. Etiopia jest ubogim krajem i bardzo chciałam coś zawieźć, szczególnie dla dzieci. Jednak, przynajmniej dla mnie, nie jest to takie proste. Bo jak to zrobić, żeby nie być protekcjonalnym? Żeby nie dawać w sposób uwłaczający i równocześnie nie przyzwyczajać dzieci do faktu, że "biały" daje (temat poruszany w wielu miejscach - najgorszą formą pomocy jest przyzwyczajanie do "dawania"). Poza tym, jak to zrobić? Iść ulicą i wyciągać rękę raz na prawo, raz na lewo i napawać się swoją dobrocią? Obrzydliwe:/ I w końcu wymyśliłam - wezmę coś, co pozwoli mi nawiązać z dziećmi interakcję, pobawić się z nimi. A jak już będzie nawiązana nić porozumienia, to łatwiej będzie stworzyć sytuację, w której "obdarowanie" nie będzie protekcjonalne. I wiecie co myślę? Te rzeczy, które zabrałam do Etiopii z myślą o dzieciach, w efekcie dały chyba tak naprawdę więcej mi, niż im:) I bardzo mnie to cieszy:)
Bańki mydlane zawsze się sprawdzają. I balony. Pod warunkiem, że nie są rzucone łaskawie w tłum, tylko stanowią pretekst do zabawy. A i tak chyba najlepiej bawiłam się ja:)
I rzecz, która mnie niesamowicie poruszała, to fakt, że gdy trzeba było już iść (zawsze za wcześnie:) , zostawiałam aparacik do baniek grupie dzieci, próbując im tłumaczyć na migi, że jest dla nich wszystkich, do wspólnej zabawy. I nigdy się nie zdarzyło, żeby któreś wyrwało aparat i odbiegło w swoją stronę. Zazwyczaj zabawkę przejmowało jedno ze starszych dzieci i dawało do dmuchania wszystkim po kolei. Pilnując, czy aby na pewno jest sprawiedliwie i po równo...
Wieczór spędziliśmy na pożegnaniu z kolegami z Polski. Oni jutro do Aksum, a my tam, gdzie nas doprowadziło przeznaczenie :D (no i nie wiadomo, czy się jeszcze spotkamy, więc to 100 birrów zostawione w hotelowym barze, było jak najbardziej uzasadnione, prawda? :D (przepraszam, jakoś nie pamiętam ceny jednostkowej :D
C.D.N.Kolejnego poranka przepakowaliśmy się do małych plecaków (duże, na czas wycieczki, mogliśmy pozostawić w agencji) i wyruszyliśmy na poszukiwanie śniadania. Chyba nie znam nikogo, z wyjątkiem miejscowych, kto naprawdę polubiłby injerę. Tzn., gdy nie ma nic innego, da się ją oczywiście zjeść, na szczęście w Etiopii jest jeszcze jedna potrawa dostępna prawie wszędzie - jajka.
Najczęściej smażone, z różnymi dodatkami. W charakterze sztućców - oczywiście pieczywo. Od tej pory jajecznica stanowiła podstawę naszego wyżywienia w Etiopii (oczywiście oprócz soków:) Bardzo smaczne. Trzy porcje + trzy herbaty - 75 birrów.
Pod agencją zjawiliśmy się po 9.00 rano (powoli zaczęliśmy przejmować podejście Etiopczyków, więc słowa "wyjazd między 9.00 a 10.00" potraktowaliśmy tak, jak trzeba - czyli z dużym luzem :) Okazało się to słuszne, gdyż pan kierowca nas miło przywitał i poszedł gdzieś sobie :) Szczerze mówiąc, bardzo mi się takie podejście podoba - nic nerwowo, bez stresów. O ile to zdrowsze od wiecznego pośpiechu :)
W końcu (tak, tak, papierosa musiałam zgasić w połowie :D ruszyliśmy.
Panorama Mekele. To naprawdę olbrzymie miasto. Gdzieś majaczy baza wojskowa.
Most widziany niestety tylko podczas jazdy :( Szkoda. Do tej pory jak widzę to zdjęcie, mam olbrzymią ochotę przejść się po nim.
Życie wzdłuż drogi cd. :)
Po drodze zatrzymaliśmy się w małym miasteczku na kawie - prezencie od pana kierowcy, który ustawił dla nas małe stołeczki pod drzewem i gdzieś poszedł :D Zaczęło nam towarzyszyć trochę dziwne uczucie - jedziemy, właściwie do końca nie wiemy dokąd i o której znajdziemy się u celu. Poza tym, naczytaliśmy się przed wyjazdem, że jadąc do Danakil trzeba mieć dwa auta (gdyby jedno się zepsuło np. - trzeba być samowystarczalnym, bo tam po prostu niczego nie ma). Zapas wody mieliśmy - widzieliśmy ją w aucie. Zapasowe koło chyba też (tzn. liczyliśmy, że jest pod plandeką osłaniającą przedmioty na dachu). Ale gdzie jest ochrona, o której rozpisywano się na blogach? :/ Polskie agencje nie organizują wycieczek do Danakil ze względu na bezpieczeństwo, a my sobie tak po prostu jedziemy we czwórkę (nasza trójka + kierowca), jak na imieniny do cioci? :/
Trochę głupio nam było pytać kierowcę o bezpieczeństwo, nie chcieliśmy go urazić. Poza tym, i tak nie było kogo, bo sobie gdzieś poszedł :D Dodatkowo w miasteczku leżącym na granicy z terenami Afarów jakoś w ogóle woleliśmy nikogo nie urażać :D
Etiopczycy są pięknymi ludźmi - zwłaszcza kobiety. Mają bardzo harmonijną budowę ciała, chodzą dumnie wyprostowane, a z całej ich postawy bije godność. A ich fryzury? Niesamowite! (akurat na tym zdjęciu nie widać, natomiast ilość i różnorodność splotów i podpięć robi wrażenie).
Pan wrócił, jedziemy dalej :)
Teraz do Danakil prowadzi nowa droga. Została niedawno ukończona i znacznie ułatwia dotarcie w te tereny. Podobno wcześniej podróżowanie do Depresji Danakilskiej było zmorą wszystkich turystów - jechało się strasznie powoli i bardzo długo, po kamieniach, usypiskach...Teraz już nie ma tego problemu.
Po drodze kolejny postój na podziwianie widoków. Zdjęcia tego nie oddają, ale będąc tam, muszę się zgodzić z przypuszczeniami, że to właśnie w Etiopii był mityczny Eden :)
Im bliżej do granicy, tym kolor skóry ciemniejszy.
Tym mniej żyzna ziemia i jeszcze trudniejsze warunki życia.
I nagle zdarzyło się coś bardzo zaskakującego, coś, co do tej pory widziałam tylko na filmach. W dodatku sensacyjnych :D Nasza droga łączyła się z drugą, bardzo podobną. I gdy dojeżdżaliśmy do miejsca połączenia, zza zakrętu wyłoniła się kawalkada aut, wyglądających dokładnie tak, jak nasze. Przy wjeździe na wspólną już drogę, kawalkada, nie tracąc prędkości, rozstąpiła się i wpuściła nas między siebie. I od tej pory jechaliśmy już jako drudzy, w sznurze aut. Do tej pory nie mogę sobie uzmysłowić, jak była możliwa tak doskonała synchronizacja czasu. Poważnie, to była kwestia sekund, a nasz kierowca ani nigdzie wcześniej nie dzwonił, ani z nikim nie rozmawiał.
No, teraz to już poczuliśmy się trochę bezpieczniej :D
Gdy wszystkie auta zatrzymały się w szeregu na postoju "toaletowym", podszedł do nas mężczyzna i w pięknym angielskim przedstawił się, jako nasz przewodnik i osoba dbająca o bezpieczeństwo. Tak, teraz to już zupełnie zaczęło się nam to podobać - wreszcie znowu ktoś, kto się nami opiekuje i mówi, co mamy robić. Uff, coś, co lubimy :D
Gdzieś w tym miejscu znajdowała się granica z terenem Afarów. Rozciągnięty wzdłuż drogi sznur, trzymany po dwóch stronach przez uzbrojonych mężczyzn. Jadący w pierwszym aucie przewodnik nawet nie wysiadł z pojazdu. Powiedział tylko parę słów przez uchylone okno i "granica", jak i broń, zostały opuszczone. To też nas bardzo ucieszyło - widać było, że przewodnik jest tu nie pierwszy raz i wie, co robi.
Wioski Afarów przy drodze.