Podobno nocą na wyrobisku pojawia się diabeł. Patrząc na tę nieludzką, właściwie niewolniczą pracę, łatwo w to uwierzyć...
Zwiedzanie skończone, możemy jechać dalej. Tym razem już naprawdę wracamy. Najpierw do wczorajszego hotelu - trochę się, hm...odświeżyć?
:D Potem do wioski militarnej. Trochę nerwowy moment. Trzeba zapłacić ochroniarzom. Jeśli mogą być gdzieś jeszcze jakieś niesnaski, to właśnie tu. Podobno zdarza się, że mimo umówionej wcześniej ceny za wjazd na teren i za ochronę, przy wyjeździe Afarowie żądają więcej pieniędzy i uniemożliwiają wyjazd z wioski. Jak było u nas? Nie wiem, chyba w porządku. Czekaliśmy grzecznie w autach, a nasz przewodnik naprawdę wyglądał na znającego się na rzeczy twardziela. Po jakichś 15 minutach wrócił zadowolony, więc chyba poszło zgodnie z umową. Jedziemy zatem dalej.
Jeszcze tylko obiad w wiosce, w której jedliśmy wcześniej. Do tego właśnie miejsca dojeżdżają karawany z solą. Oni - dwie doby, my - jakieś trzy godziny.
I to już koniec naszej wycieczki. Na znajomym rozjeździe dróg opuszczają nas pozostałe auta i ponownie jesteśmy sami.
Przepiękny rejon, w którym niestety bardzo ciężko żyć.
Barwy domów nieustannie nas zachwycały.
Do Mekele dojechaliśmy około 15.00 (jak to?! Tyle dziś zobaczyliśmy, a dopiero 15.00?!! Aaaaa, no tak, wszystko przez barbarzyńską porę pobudki
:D Czyli jednak, choć trochę udało się nam zdążyć na Timkat!
:) W agencji czekał już na nas bardzo elegancki przewodnik. Jakoś wcześniej wyobrażałam sobie, że, dzięki jego pomocy, wmieszamy się w kolorowy tłum i w ten sposób obejrzymy/poczujemy świętowanie. Jednak pan miał inny pomysł. Nad naszą agencją znajdował się bardzo elegancki hotel (czytaj : drogi
:D (wiem, bo licząc, że może tę noc spędzimy w nim, zapytałam - no cóż, nie spędzimy w nim ani tej, ani żadnej innej nocy
:D I ów hotel miał równie elegancką kawiarnię, z dużym tarasem zwieszającym się nad ulicą. Pan zaplanował, że najlepszym miejscem do oglądania obchodów, będzie właśnie ten tarasik. Hmmm, trochę się to nam wydało podejrzane (mieliśmy obawy, że pan jest po prostu nieco leniwy i nie chce mu się chodzić. Ale z drugiej strony - nam też się niezbyt chciało po pobycie w Danakil, więc przystaliśmy na jego propozycję). Taras rzeczywiście był przygotowany profesjonalnie. Okazało się, że pan zrobił nam rezerwację - nie trzeba było nic płacić, musieliśmy tylko zamówić jakieś napoje. Wzięliśmy dwie kawy i dwie herbaty, choć drżeliśmy o cenę - właściwie byłam pewna, że jej wysokość będzie zawierać i opłatę za rezerwację krzeseł i nawet cenę ozdobnych materiałów, którymi z powodu święta pokryte były krzesła
:D
W tak niesamowicie przygotowanej loży (spójrzcie na okrycia krzeseł!
:D, czułam się prawie jak biskup na Timkat
:D Okazało się, że pan przewodnik miał rację. Taras znajdował się dokładnie nad głównym rondem, na którym spotykały się procesje ze wszystkich kościołów w Mekele. Stojąc w tłumie, nie zobaczylibyśmy za wiele. A tak mieliśmy doskonały widok na wszystko, co odbywało się pod nami. Natomiast cena za napoje zaszokowała mnie tak bardzo, że prawie spadłam z biskupiego krzesła - za wszystko, w tak eleganckiej i przygotowanej kawiarni, zapłaciliśmy...27 birrów
:)
Timkat to Święto Objawienia Pańskiego, najważniejsze święto w Etiopii. Jest obchodzone 19 stycznia. Wierni uczestniczą w procesjach i odnowieniu chrztu świętego. Największe i ściągające najwięcej turystów procesje odbywają się w Aksum (podobno właśnie wtedy wynoszona jest, wg Etiopczyków jedyna i prawdziwa, Arka Przymierza). Ale takie same procesje, za to bez turystów, odbywają się w każdym z miast (z tym, że wynoszone są wtedy repliki Arki).
Pani przygotowana na świąteczny obiad. Spójrzcie na fryzurę
:)
Do ronda prowadziły cztery duże ulice. Każdą z nich szła procesja z innego kościoła. Przed każdą z procesji szła grupa porządkowa - tańcząc i śpiewając.
Później rozkładano czerwony dywan, po którym mieli przejść dostojnicy kościelni. Jednak nie było to takie proste - dywan obrzucano zielonymi łodygami, które były szybko zamiatane przez grupy kobiet. Dopiero wtedy ważni kościoła mogli postawić na nim swoje stopy.
Procesje z różnych kościołów łączyły się na rondzie, aby wspólnie iść piątą ulicą, która prowadziła do najważniejszego kościoła. Tam wierni mieli pozostać na całonocnym czuwaniu, aby rano uczestniczyć wspólnie we mszy i odnowieniu chrztu świętego.
Obserwowanie barwnego tłumu z góry było wręcz mistycznym doświadczeniem.
Każda grupa miała własne kolory strojów, trochę inne ozdoby.
Organizacja niesamowita - grupy porządkowych sterowały ruchem. W odpowiednim momencie zamykały określone ulice sznurami i własnymi ciałami.
Bez porządnego parasola nie ma prawdziwego dostojeństwa.
Pan przewodnik był naprawdę niesamowity - gdybyśmy chcieli to święto oglądać z "poziomu 0", nie zobaczylibyśmy nic, z wyjątkiem cudzych pleców:) Poza tym - był skarbnicą wiedzy, którą chętnie i szczegółowo się dzielił. Z chęcią spędzilibyśmy w jego towarzystwie na tarasie cały wieczór - niestety, procesje przeszły dalej i widowisko się skończyło.
Zabraliśmy więc z agencji duże plecaki i chcieliśmy wyruszyć na poszukiwanie noclegu, jednak pan bardzo się obruszył i nie pozwolił nam tego zrobić samodzielnie
:) Zaprowadził nas do bardzo miłego pensjonatu w centrum, przedstawił jako rodzinę (Ha, jednak kłamliwością się można zarazić!
:D i dopiero wtedy zgodził się pożegnać. Naprawdę, bardzo miły i mądry pan. Szkoda tylko, że nabył od nas brzydką cechę
:D
Pensjonat był naprawdę super. Pokój dwuosobowy - 250 birrów, jednoosobowy - 230. A w pokoju niespodzianka! Łazienka! Z ciepłą wodą! To było naprawdę coś - pierwsza ciepła woda w Etiopii. Oj, przydała się
:)
Wieczór spędziliśmy na zwiedzaniu Mekele. Ale tak bardziej w pomieszczeniach
:D (piwo - 14 birrów). Znaleźliśmy też kafejkę internetową (5 min - 3 birry), gdzie wreszcie odważyłam się napisać do bliskich : Jesteśmy w Mekele, jest super. A, i zapomniałam wam powiedzieć - byliśmy w Danakil
:D (po co się mieli denerwować wcześniej, prawda?
:D
C.D.N.Pensjonat musieliśmy opuścić do 10.00 rano kolejnego dnia. Bardzo chcieliśmy obejrzeć odnowienie chrztu, więc wstaliśmy przed 6.00 (znowu :/ ) i pognaliśmy do głównego kościoła w Mekele. Pewnie część wiernych czuwała tam przez całą noc, ale jednak większość postanowiła przespać się we własnym domu, bo na drodze do kościoła spotkaliśmy tłumy zmierzające w jednym kierunku(dzięki temu nie sposób było się zgubić
:)
To akurat grupa porządkowych - uzbrojeni w kije, ze śpiewem biegli w stronę kościoła.
Timkat jest najważniejszym świętem w Etiopii. Żeby podkreślić jego wyjątkowość, miejscowi ubierają nowe stroje (jeśli tylko ich na to stać) i przykrywają się idealnie białymi chustami.
Na tle białości szczególnie wyraźnie wyróżniali się wyjątkowo ubodzy. Trzeba przyznać, że Etiopczycy często dają jałmużnę. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że dużo częściej, niż Europejczycy. Sami mają niewiele, a potrafią się tym dzielić. Przykład z Timkatu może nie jest do końca wiarygodny (wiadomo, podczas święta pewnie każda moneta ofiarowana ubogim przybliża do zbawienia), ale podobne zachowania widziałam wszędzie - i w dużych miastach, i w mniejszych.
(to a'propos najbardziej banalnych zdjęć z artykułu z głównej
:)
Razem z innymi doszliśmy do ogromnego placu pod kościołem. Na trawie, wszędzie - tłumy. Barwne stroje, radość na twarzach i klimat wzniosłości.
Na centralnym miejscu znajdował się basen, w którym miało nastąpić odnowienie chrztu (tak przynajmniej przypuszczaliśmy) oraz hierarchowie kościoła, przemawiający przez mikrofon.
Basen otoczony był wokół przez wiernych. Służby porządkowe bardzo dbały, aby nikt nie przekraczał "pasa bezpieczeństwa" - co rusz cofali w tłum kogoś, kto, chcąc lepiej widzieć, odważył się postawić nogę na pustej przestrzeni.
Blisko centrum święta mogły stać tylko specjalne grupy (najprawdopodobniej reprezentanci poszczególnych kościołów - każda grupa ubrana w inne, charakterystyczne stroje).
Jednak ponieważ byliśmy jedynymi białymi w tym tłumie (widziałam jeszcze tylko jedną parę - prawdopodobnie dziennikarze, biegali po terenie z identyfikatorami na piersiach i ogromną ilością sprzętu fotograficzno-filmowego), tłum oraz ochrona zapałali do nas chyba ponownie czymś w rodzaju sympatii (nie łudź się, dziewczyno:) znowu litość i chęć zrobienia dobrego uczynku na drodze do zbawienia
:D i sami wręcz nas zachęcali do przekraczania niedozwolonej granicy
:) Skończyło się tak, że siedziałam na trawie na pustej przestrzeni, a tłum zaczynał się dopiero jakieś dobre parę metrów za moimi plecami. Mogliśmy chodzić wszędzie (ze szczególnym uwzględnieniem okolic basenu i głów kościoła), a wszyscy uśmiechali się do nas życzliwie.
Widać było, że Etiopczycy są bardzo dumni ze swojego święta i umożliwiając nam tak wyjątkowe przywileje, chcą się nim pochwalić i okazać życzliwość "przybyszom". Cieszyli się, że białasy oglądają i uczestniczą w czymś dla nich tak ważnym. Poza tym, nasza obecność akurat tam (nie w Aksum, nie w Gonderze i nie w najbardziej oczywistej Lalibelii) w jakiś sposób ponosi rangę całych obchodów.
Dla uważnych - jaki napis mam na koszulce?
:) (w końcu święto i każdy ubierał swoje najlepsze stroje
:D + bonus - świeżo umyte włosy, w dodatku w ciepłej wodzie, co później nie zdarzało się tak często
:D (właściwie to nie mogę sobie przypomnieć, czy w ogóle się jeszcze zdarzyło
:D
Niesamowicie rozczulały mnie nakrycia głowy zrobione z papieru. Na niektórych właściciele, najprawdopodobniej własnoręcznie, rysowali kredkami krzyż...
Cały czas trwała polowa msza święta. Atmosfera trochę jak podczas pielgrzymek czy wizyty papieża, jednak z olbrzymim dodatkiem egzotyki. Klimat cudowny - szczerze mówiąc, to był ten moment, kiedy resztki (już naprawdę resztki) moich obaw dotyczących pobytu w tym kraju zupełnie pierzchły. Było coś w tym klimacie, co spowodowało u nas uczucie współuczestniczenia, współbycia - nie wiem, jak to wyjaśnić. Wiem jedno - od tej pory każdy nasz uśmiech skierowany do miejscowych, był w 100% szczery. Przestaliśmy też się przejmować tym, że wszędzie wszyscy na nas patrzą (to może być trochę uciążliwe dla niektórych). Zaakceptowaliśmy to, jak i pozostałe "obce" dla nas elementy kultury.
Niestety, coraz bardziej nerwowo zerkaliśmy na zegarki - zbliżał się czas opuszczenia pensjonatu, a jeszcze plecaki czekały na zapakowanie
:(
Najbardziej było nam szkoda odnowienia chrztu - to musi być wspaniałe przeżycie i widowisko. Niestety - czas gonił i musieliśmy opuścić obchody Timkat w trakcie ich trwania.
W ten sposób zbierane są pieniądze na kościół. Parasole, oprócz roli reprezentacyjnej, pełnią więc też funkcję praktyczną
:)
Chociaż opóźnialiśmy wyjście, ile tylko mogliśmy ("To poczekajmy jeszcze parę minut. Może akurat się zacznie"
:D i tak okazało się to bezcelowe. Byliśmy jedynymi osobami, które wracając, szły w stronę centrum. Do kościoła nadal kierował się tłum, blokując prawie całą ulicę. To raczej oznaczało, że do rozpoczęcia "głównego punktu programu" zostało jeszcze bardzo dużo czasu...
Przejeżdżałem po liście nieprzeczytanych, nic nowego, nic nowego, o relacja z Etiopii... W sumie tam się nie wybieram i mnie to nie interesuję i zaczynam patrzeć dalej.Chwila..."pestycyda"hm... Kurczaki... Bałkany... Chyba kojarzęZapinam pasy i jedziemy
:D
Wow wow wow!! Nastepna genialna relacja z Etiopii. Z niecierpliwoscia czekam na ciag dalszy. Trzeba bedzie pomyslec czy nie uwzglednic Etiopii w planach na 2017
:D
Wojtas_88 napisał:Wow wow wow!! Nastepna genialna relacja z Etiopii. Z niecierpliwoscia czekam na ciag dalszy. Trzeba bedzie pomyslec czy nie uwzglednic Etiopii w planach na 2017
:Ddokaldnie tez o tym pomyslalam
:)
Niesamowite miejsca! Zdjęcia są naprawdę niezwykłe, a tekst jak zwykle.. najwyższych lotów
:D Podziwiam Was za tę wyprawę, bo ja chyba bym się nie odważyła tam jechać, ale może kiedyś
:)PS. A już miałam się dopominać o kolejną część relacji
;)
@olajaw, @ewaolivka - bardzo Wam dziękuję za miłe słowa i naprawdę, naprawdę polecam Etiopię! Najlepiej szybko kupić bilet, nie zastanawiać się za bardzo i nie oczekiwać
:) Mnie trochę nastraszyły niektóre wypowiedzi w sieci, ale rzeczywistość i Briggs (od przewodnika) szybko mnie naprostowali
:) Żadna negatywna opinia/stereotyp z blogów, jak dla mnie nie miał odzwierciedlenia w rzeczywistości. Naprawdę - cudowny kraj i cudowni ludzie:) Cieszę się bardzo, że mogę o nim choć trochę opowiedzieć i pokazać:) (i mam taką małą nadzieję, że może kogoś jednak zainspiruję do wyjazdu:) (a, a jeśli to wszystko mało żeby Was zachęcić, to powiem Wam, drogie Panie, że na tym wyjeździe schudłam 4 kg
:D Pozdrawiam:*
Ja nie doszłam do etapu chusteczek, ale musiałam podtrzymywać opadającą dolną szczękę. @pestycyda masz magiczne pióro, godną pozazdroszczenia wrażliwość, a do tego jesteś babką z jajami. Jak Ty to robisz?
:-)(Nie)Cierpliwie
;-) czekam na kolejną dobranockę.
:-)
może wstyd się przyznać, ale rzadko czytam relacje,chyba dlatego, że informacje jak wygląda salonik, co podawali w samolocie albo ile kto ma wzrostu średnio mnie interesują,natomiast Twoje jest dla mnie kwintensęcją podróży,podziwiam, zazdroszczę i życzę powodzenia!
Wygląda to wszystko jaki film z gatunku S/F , krajobrazy iście nieziemskie, a do tego w oddali czają się jacyś "obcy", w każdej chili gotowi zrobić ziemianom krzywdę. W właściwie niebezpieczeństwo wynika ze strony Erytrejczyków czy ze strony tubylców. Porywają? Zabijają czy to może wszystko jednak trochę na wyrost?
Wygląda to wszystko jaki film z gatunku S/F , krajobrazy iście nieziemskie, a do tego w oddali czają się jacyś "obcy", w każdej chili gotowi zrobić ziemianom krzywdę. W właściwie niebezpieczeństwo wynika ze strony Erytrejczyków czy ze strony tubylców. Porywają? Zabijają czy to może wszystko jednak trochę na wyrost?
@pestycyda dobra, miałam nie komentować do momentu zakończenia relacji, bo szczerze powiedziawszy myśłałam, że poza tym że oczywiście podziwiam wybór kierunku podróży nie będę mogła niestety napisać, że mnie zainspirowałaś do podobnej wyprawy.. relacja pierwszych dni utwierdziła mnie w przekonaniu, że jestem za słaba w uszach na podbój takiej Afryki... nie to, żebym była salonowym pieskiem, ale ta bieda, brud, ścisk, ciągle unoszący się w powietrzu piach i absolutny brak zieleni to raczej krajobraz, którego bym nie udźwignęła... Nie doczekam jednak do końca relacji, żeby wrzucić swoje trzy grosze, bo wiem, że wszystkie komentarze motywują do dalszego pisania
:) więc pisz kochana, bo chociaż uświadomiłaś mi, że do Etiopii jeszcze nie dojrzałam to jednocześnie sprowokowałaś do myślenia i za to Ci dziękuję
:)
dziabulek napisał: niebezpieczeństwo wynika ze strony Erytrejczyków czy ze strony tubylców. Porywają? Zabijają czy to może wszystko jednak trochę na wyrost?Ostatni konflikt między Etiopią a Erytreą rozpoczął się w 1998 roku i dotyczył przebiegu granicy między tymi dwoma państwami. Tereny ze złotem pustyni czyli solą (na ziemi Afarów bryły soli nadal są środkiem płatniczym), złożami potasu i innych minerałów, powodują, że ten najbardziej niegościnny obszar ziemi, jest jednocześnie niezwykle atrakcyjny ekonomicznie. Dallol, ErtaAle z uwagi na bliskość granicy z Erytreą, wzdłuż której utrzymuje się napięcie, przyczynia się do wzrostu zagrożenia porwaniami i atakami grupy Al-Shabaab (kilka lat temu zabito 12 francuskich turystów, zdarzają się incydenty ostrzeliwania – odstraszania grup podróżników). Do tego wszystkiego mit o Afarach - dzikich, niebezpiecznych, bezwględnych, wojowniczych, mściwych mieszkańcach tego terenu. Prawda jest taka, żeby przeżyć w takim miejscu, gdzie z popękanej, wysuszonej ziemi wydobywają się różne, często szkodliwe dla zdrowia wyziewy, gdzie wydobywana ze studni słodka woda w kolorze kawy z mlekiem jest szczytem szczęścia, gdzie w najgorętsze dni w roku temperatura sięga 50 stopni, trzeba być niewątpliwie odważnym i twardym człowiekiem. Tylko najsilniejsi mogą przetrwać. Afarowie do dzisiaj walczą między sobą, porywają kobiety, zwierzęta, walczą o tereny z wodą. Całkowicie kontrolują ruch na swoim terenie. Mimo, że ostatnio jest już coraz mniej napaści na przyjezdnych, strach powoduje sama ich postawa, pełna dystansu do świata „obcego”, pełna dumy i godności. Myślę, że nie ma osoby, która wjeżdżając na teren Afarów, nie będzie czuć niepewności. Większość biur turystycznych oferujących podróże do Etiopii na swych stronach ma taką oto informację: UWAGA! Ze względów bezpieczeństwa na tę chwilę wszystkie wycieczki w rejon Danakil zostały zawieszone do odwołania. Nawet biorąc pod uwagę wszystko co powyżej, cały teren depresji Danakilskiej jest bez wątpienia jednym z ostatnich miejsc na ziemi, w którym odnaleźć możemy „własną legendę”…
Widze, że są dwie różne szkoły jeżdżenia etiopskimi autobusami i minibusami. My woleliśmy siedzieć z przodu, najlepiej w pierwszym rzędzie. Dzięki temu nie widzieliśmy tych wszystkich wymiotujących ludzi a tylko ich słyszeliśmy
:-) i na prośbę kierowców podawaliśmy tylko do tyłu torebki folioew...Zazdroszczę Danakilu, generalnie rzecz biorąc Etiopia to póki co jeden z moich top 3 w Afryce.
Cudowna relacja!!! Chociaz przyznam szczerze, ze nie jest to miejsce moich marzen, to wyglada naprawde interesujaco..! Niestety nie wiem jakie czary mary musialabym odprawic (chyba nawet Wasz szaman by nic nie zdzialal
;)), zeby namowic meza na taki kierunek...
;) Tak wiec pozostaje mi tylko czekac na ciag dalszy i zabrac sie na te wyprawe razem z Twoja relacja
:D
Jestem wielbicielką Twoich relacji - pewnie jak połowa tego forum
:-) . Oj, będziesz miała co opowiadać wnukom...
:lol: Ja penie nigdy nie wybiorę się na taką wyprawę, więc super że nas tam zabierasz. Dzięki.
pestycyda napisał:I nadszedł czas zemsty!
:D Sziro. Na środku injery
:D
:D
:D
:lol: Relacja REWELACJAŚwietnie napisane, bez nadęcia z poczuciem humoru i masą cennych informacji. Jest co czytać.DziękujęEch, cudowne zestawienie kolorów w Dallol. Ląduje na mojej mapie miejsc obowiązkowych do zobaczenia.
Jestem Twoją fanką.Relacja świetna -choć ta część świata jest nie dla mnie - ale czytam . Masz tak lekkie pióro, ogromne poczucie humoru i wszystko postrzegasz w jasnych barwach. No i baaaardzo lubisz ludzi. Nie piszesz czasem książek? Pierwsza kupię:)))
jak nie Maroko, to później Kurczaki a teraz Etiopia, ciężko zliczyć, który to już raz zaliczam opad szczęki pomieszany z wybuchami śmiechu i czytaniem Twojej relacji na głos dla lepszej połówki
:)Murowany kandydat na relację roku 2016
:) i sam już nie wiem, czy najlepsze czy najgorsze jest to, że każesz nam czekać kilka dni na kolejny "odcinek".W tym pkp do Lwowa, żądam autografu i wspólnego zdjęcia
;)
@pestycyda -Standardowo nie mogę doczekać się kolejnego odcinka
:D Przy czym Twoja relacja wciąga bardziej, niż "Moda na sukces", "Na wspólnej" i inne "Esmeraldy" razem wzięte
:mrgreen: A los rzeczywiście wciąga w swoje rozgrywki innych, ale cóż zrobić - bez tego wspomnienia nie byłyby takie pikantne!
;)
Ja wiedziałam, ja wiedziałam!! Że to będzie murowany kandydat na relację roku
:D
@pestycyda pokazujesz nam niesamowite miejsca, nigdy bym nie pomyślała, że Etiopia ma tyle do zaoferowania! dzię-ku-je-my
:D
@pestycyda Dziś rano okazało się, że skończyła mi się kawa. Jestem uzależniony od kofeiny, więc było ciężko. Na szczęście Twoja "palona kawa" zastąpiła mi filiżankę espresso
:)
Zacisk to pewnie ten na środkowym planie (ostanie zdjęcie), w białej czapeczce? Pod wodospadem Marcin (z lewej, w zielonym) i Pestycyda (z prawej, w białym) - Was poznaję. Ten w lewym rogu, w pasiaku, to pewnie okrutny przewodnik? Łoś
Skończy się tak, że wszyscy będą wypatrywali promocji tylko do Etiopii
:lol: Ten hipcio wymiata
:D @chaleanthite mam podobnie, w mojej głowie zaczęły powoli pojawiać się pytania typu: hmm ciekawe czy trzeba tam robić jakieś dodatkowe szczepienia, a ciekawe w jakiej porze najlepiej jechać.. itp itd
:D czyli tzw. zalążek podróży
:D
Maxima0909 napisał:@pestycyda dobra, miałam nie komentować do momentu zakończenia relacji, bo szczerze powiedziawszy myśłałam, że poza tym że oczywiście podziwiam wybór kierunku podróży nie będę mogła niestety napisać, że mnie zainspirowałaś do podobnej wyprawy.. relacja pierwszych dni utwierdziła mnie w przekonaniu, że jestem za słaba w uszach na podbój takiej Afryki... bla bla bla......
:oops: oj tam oj tam! przecież tylko krowa nie zmienia zdania
:twisted: no to może zorganizujemy jakąś forumową załogę? najpierw wesoły samolot a potem eksytujący podbój Etiopii śladami @pestycydy
;)
@olajaw, @igore - kto wie, ja nie mówię "nie"
;) Chociaż przyznam się Wam, iż zauważyłam chociażby po wyprawie do Peru, że jeśli chociaż parę dni nie spędzę nad ciepłą wodą pod palmami, to po powrocie do domu czuję się, jakbym w ogóle na wakacjach nie była... Ciężko więc będzie mi się zdecydować na wyprawę do krajów, które mi tego nie będą w stanie zaoferować... Jestem zepsutą kobietą
;)
pestycyda napisał:@pbak, no właśnie, trzeba wybrać, co dla kogo mniej stresujące
:) bardzo się cieszę, że Etiopia jest w Twojej ocenie tak wysoko. Ja się zakochałam i wróciłabym w każdym momencie
:) A te dwa pozostałe afrykańskie kraje?Sudan i Benin, ale to pewnie temat na osobna dyskusje
:-) A spotkanie z hienami zdecydowanie trwa dluzej niz pare minut, tu pewnie Marcin mial racje. My bylismy w Harrarze akurat na Sylwestra i po tym calym spektaklu przez cala noc zamiast huku fajerwerkow towarzyszylo namy przerazliwe wycie tych zwierzat. Wrazenie niesamowite.
Super relacja. Jedna z lepszych na tym forum! Sam niedługo będę jeden dzień w Addis Abebie. Czy ma Mercato ten pawilon z pamiątkami znaleźć można bez problemu? Może jakieś wskazówki?
Miałem nadzieję, że ta relacja nie skończy się tak szybko, gdyż każdy nowy wpis czytałem z wielką przyjemnością. Przekonałaś mnie i Etiopia ląduje baaardzo wysoko na liście moich miejsc do zobaczenia. Dziękuje
:)
Świetna relacja, jak zawsze zresztą. W ogóle muszę powiedzieć, że jakoś tak się składa, że do Twoich relacji mam osobisty stosunek (Tajlandia - słonie!). W przypadku Etiopii też tak jest, bo chociaż tam nie byłam, to dawno temu przeczytana książka o tym kraju w dużym stopniu sprawiła, że podróże stały się moją pasją. Jak byłam bardzo małym dzieckiem to namiętnie czytałam "W pustyni i w puszczy" i dzięki temu parę lat później rodzice kupili mi książkę "Śladami Stasia i Nel" o Egipcie i Sudanie, która ma też drugą część poświęconą Etiopii.Swoją drogą bardzo polecam, to jest reportaż z podróży do tych krajów z lat 50, kiedy jeszcze Afryka (nawet ta dość bliska Afryka) wydawała się taka odległa i niedostępna. Książka taka bardziej powiedzmy młodzieżowa, ale bardzo fajnie napisana, dowcipna a jednocześnie zawiera mnóstwo informacji, odniesień do historii tych krajów itp. Jest np cała dość niesamowita historia jedynej linii kolejowej w Etiopii, którą Wam nie udało się pojechać. W ogóle tak porównując to co widzę w Twojej relacji i to co pamiętam z tej książki, to przez te kilkadziesiąt lat tak wiele się w Etiopii nie zmieniło...(Marian Brandys "Śladami Stasia i Nel" oraz "Z panem Biegankiem w Abisynii")
pestycyda napisał:@pbak, hmmm....Sudan i Benin, mówisz? Brzmi bardzo zachęcająco - zwłaszcza, że to rekomendacja kogoś, komu również spodobała się Etiopia:) Napiszesz jakąś relację?Relacji niestety nie bedzie, z paru powodow ale glownie z braku czasu. Ale w razie pytan sluze pomoca, a zainteresowanym podesle linka do zdjec
:-)
Witam serdecznie
:) Ogłoszony konkurs na relacje roku zmobilizował mnie do przeczytania wszystkich nominowanych tekstów do nagrody. Jestem pod wrażeniem Waszej "wycieczki". W trakcie czytania Waszej lektury, przyszło do głowy mi kilka pytań, które chciałbym Wam - uczestnikom wyprawy zadać.Czy przed wylotem przygotowywaliście się jakoś "zdrowotnie" do wyjazdu? (szczepienia, jakieś lekarstwa i.t.p)Czy na miejscu musieliście się pilnować z jedzeniem i piciem? (możliwość zatrucia i inne choroby)Na co jeszcze musieliście uważać, zwracać uwagę? Czekam na odpowiedź i pozdrawiam
:)
@BartekzZabrza,mamy zrobiony standardowy zestaw szczepień. Jadąc do Harer zażywaliśmy malarone. Zawsze bierzemy ze sobą doxycyklinę, bo ma szerokie spektrum działania. Jak chodzi o jedzenie, to unikaliśmy injery, ale nie ze względów zdrowotnych
:D woda tylko butelkowana, tego bardzo pilnowaliśmy. Szkoda tylko, że zapomnieliśmy o tym, ze lód w napojach najczęściej jest z nieprzegotowanej wody. Lodu sobie nie żałowaliśmy
:D A jeśli zastanawiasz się nad wyjazdem, to szczerze zachęcam. Piękny kraj i cudowni ludzie. Pozdrawiam:)
Ze wzgledu na konkurs przeczytalem wlasnie Twoja relacje, delektujac mnie sie przy tym etiopska kawa o nazwie Tarara. Niesamowita spostrzegawczosc oraz dokladne, obiektywne oddanie rzeczywistosci w bardzo interesujacy i przyciagajacy sposob. Twoje opisy i tyle wspanialych zdjec serwuja czytelnikowi wspaniale skomponowany kolorowy, teczowy koktajl, pobudzaja wyobraznie, jak rowniez chec zobaczenia tego ciekawego kraju. Wydaje mi sie, ze taka wyprawa potrafi zmienic czlowieka na cale zycie i nasuwa do wielu refleksji, ktorymi do tej pory nie zaprzatal sobie glowy.
;) W Etiopii, oprocz lotniska nie bylem, ale od kilku lat jest na mojej liscie. Te hieny to mnie po prostu rozwalily, mialem co prawda okazje widziec je juz kilka razy, w RPA (Kruger), Botswanie, a ostatnio podczas nocnego safari w Manyara (Tanzania). Jedynym prawdziwym zblizeniem byla dzika hiena, ktora podeszla w nocy do ogniska, jak bylem na dziko pod namiotami w Botswanie, ale nie przyszlo mi do glowy zeby ja nakarmic.
;) Przyszla popatrzyla i tak jak sie pojawila, tak zniknela w ciemnosciach, najwyrazniej chciala powiedziec "dobry wieczor".W Manyara widzialem po raz pierwszy w zyciu biegajace po sawannie hipopotamy, zaraz obok biegaly hieny, ale o dziwo nie atakowaly sie nawzajem.
:D Indżerę, porowate podlomyki etiopskie o smaku wyjatkowo gabczastym skosztowalem na lotnisku w Addis Abebie, gdzie mnie ostatnio wiatry poniosly az 4 razy.W restauracji na lotnisku poprosilem pania, rzeczywiscie szliczne kobiety (mimo ze Polki sa najladniejsze) o jakas lokalna potrawe, najchetniej z baraninka i otrzymalem wlasnie indżerę.Moje gratulacje, chyle czola i pozdrawiam.
@pestycyda Twoja relacja jest urzekająca pod każdym względem.Fascynuje nie tylko Etiopia widziana twoimi oczami ale również osobowość i podejście do tematu samej autorki.Wielkie gratulacje
:)
chapeau bas!Zobaczyłam Etiopię Twoimi oczami, śmiałam się, wzruszałam, denerwowałam a i łezka w oku się zakręciła. Nigdy nie myślałam o tak dalekich kierunkach, jestem jeszcze na etapie zwiedzania Europy, ale aż chce się tam być. Tylko chyba jeszcze odwagi brak
;) Trzymam kciuki za kolejną wyprawę
@pestycyda mimo ze nie widzę zdjec bo chyba jakoś zniknęły.... to i tak jestem zachwycona! Swietne pioro, ale to juz psl kazdy kto tu komentowal, barwne opisy i szereg informacji. Dziekuje! Najprawdopodbniej bedziemy w Etiopii pod koniec grudnia (ostatnie dwa tygodnie). Marzy mi sie Dallol. Czy ktos wiec jak sytuacja wygląda obecnie?
Przepraszam, wiem, że oglądanie relacji bez zdjęć jest niezbyt fajne :/ Wgrywam jeszcze raz, dzięki poradzie @olus, tym razem na Społeczność - tylko to trochę potrwa. Mam nadzieję, że to jest moja ostatnia walka ze zdjęciami i że już tu zostaną na zawsze
:)
@TikTak, czyli jednak...
:D Kto się zdecydował, Wy czy córka? Bardzo się cieszę i czekam na relację
:) Z tego co pamiętam, można było wymieniać euro w kantorach, ale cenniejsze dla Etiopczyków były dolary i chętniej je wymieniali. Zwracali jednak dużą uwagę na to, żeby banknot był nowy, bez zagięć, naddarć itp. Dolarami można było też zapłacić za wycieczki (wydaje mi się, że nie było to możliwe w euro). Kurs był też trochę wyższy (tzn. nie dostawałeś za dolara więcej birrów, niż za euro, ale, zakładając, że walutę kupujesz w Polsce - w stosunku do wydanych złotówek, przy dolarze otrzymujesz więcej birrów). @jerzy5, bardzo mi miło i dziękuję za taki piękny komplement. Usłyszeć, że zachęciło się kogoś do odwiedzenia jednego ze swoich ulubionych krajów, to chyba najmilsze słowa:) I bardzo się cieszę - zrób to, warto!
Z przyjemnością przeczytałam Twoją relację i o ile wczoraj mówiłam do męża, że choć podziwiam odwagę i ducha przygody takich turystów, to jednak sama bym się nie zdecydowała, o tyle dzisiaj moje serce aż rwie się, żeby przeżyć coś podobnego. Choć czasami zastanawiam się, czy nie trzeba mieć czegoś w sobie, żeby przyciągać takich ludzi i takie atrakcje, jak wam się udało...
;)
@Calaira, myślę, że masz w sobie dokładnie to samo "coś", co i ja
:D I nawet pięknie to nazwałaś w swojej relacji
:D Cyt : "Czasami moją osobę podsumowuje jedno proste zdanie - "To jest k...a dramat"
:D
:D Pozdrawiam
:)
Podobno nocą na wyrobisku pojawia się diabeł. Patrząc na tę nieludzką, właściwie niewolniczą pracę, łatwo w to uwierzyć...
Zwiedzanie skończone, możemy jechać dalej. Tym razem już naprawdę wracamy.
Najpierw do wczorajszego hotelu - trochę się, hm...odświeżyć? :D Potem do wioski militarnej. Trochę nerwowy moment. Trzeba zapłacić ochroniarzom. Jeśli mogą być gdzieś jeszcze jakieś niesnaski, to właśnie tu. Podobno zdarza się, że mimo umówionej wcześniej ceny za wjazd na teren i za ochronę, przy wyjeździe Afarowie żądają więcej pieniędzy i uniemożliwiają wyjazd z wioski. Jak było u nas? Nie wiem, chyba w porządku. Czekaliśmy grzecznie w autach, a nasz przewodnik naprawdę wyglądał na znającego się na rzeczy twardziela. Po jakichś 15 minutach wrócił zadowolony, więc chyba poszło zgodnie z umową. Jedziemy zatem dalej.
Jeszcze tylko obiad w wiosce, w której jedliśmy wcześniej. Do tego właśnie miejsca dojeżdżają karawany z solą. Oni - dwie doby, my - jakieś trzy godziny.
I to już koniec naszej wycieczki. Na znajomym rozjeździe dróg opuszczają nas pozostałe auta i ponownie jesteśmy sami.
Przepiękny rejon, w którym niestety bardzo ciężko żyć.
Barwy domów nieustannie nas zachwycały.
Do Mekele dojechaliśmy około 15.00 (jak to?! Tyle dziś zobaczyliśmy, a dopiero 15.00?!! Aaaaa, no tak, wszystko przez barbarzyńską porę pobudki :D Czyli jednak, choć trochę udało się nam zdążyć na Timkat! :)
W agencji czekał już na nas bardzo elegancki przewodnik. Jakoś wcześniej wyobrażałam sobie, że, dzięki jego pomocy, wmieszamy się w kolorowy tłum i w ten sposób obejrzymy/poczujemy świętowanie. Jednak pan miał inny pomysł. Nad naszą agencją znajdował się bardzo elegancki hotel (czytaj : drogi :D (wiem, bo licząc, że może tę noc spędzimy w nim, zapytałam - no cóż, nie spędzimy w nim ani tej, ani żadnej innej nocy :D I ów hotel miał równie elegancką kawiarnię, z dużym tarasem zwieszającym się nad ulicą. Pan zaplanował, że najlepszym miejscem do oglądania obchodów, będzie właśnie ten tarasik. Hmmm, trochę się to nam wydało podejrzane (mieliśmy obawy, że pan jest po prostu nieco leniwy i nie chce mu się chodzić. Ale z drugiej strony - nam też się niezbyt chciało po pobycie w Danakil, więc przystaliśmy na jego propozycję).
Taras rzeczywiście był przygotowany profesjonalnie. Okazało się, że pan zrobił nam rezerwację - nie trzeba było nic płacić, musieliśmy tylko zamówić jakieś napoje. Wzięliśmy dwie kawy i dwie herbaty, choć drżeliśmy o cenę - właściwie byłam pewna, że jej wysokość będzie zawierać i opłatę za rezerwację krzeseł i nawet cenę ozdobnych materiałów, którymi z powodu święta pokryte były krzesła :D
W tak niesamowicie przygotowanej loży (spójrzcie na okrycia krzeseł! :D, czułam się prawie jak biskup na Timkat :D
Okazało się, że pan przewodnik miał rację. Taras znajdował się dokładnie nad głównym rondem, na którym spotykały się procesje ze wszystkich kościołów w Mekele. Stojąc w tłumie, nie zobaczylibyśmy za wiele. A tak mieliśmy doskonały widok na wszystko, co odbywało się pod nami. Natomiast cena za napoje zaszokowała mnie tak bardzo, że prawie spadłam z biskupiego krzesła - za wszystko, w tak eleganckiej i przygotowanej kawiarni, zapłaciliśmy...27 birrów :)
Timkat to Święto Objawienia Pańskiego, najważniejsze święto w Etiopii. Jest obchodzone 19 stycznia. Wierni uczestniczą w procesjach i odnowieniu chrztu świętego. Największe i ściągające najwięcej turystów procesje odbywają się w Aksum (podobno właśnie wtedy wynoszona jest, wg Etiopczyków jedyna i prawdziwa, Arka Przymierza). Ale takie same procesje, za to bez turystów, odbywają się w każdym z miast (z tym, że wynoszone są wtedy repliki Arki).
Pani przygotowana na świąteczny obiad. Spójrzcie na fryzurę :)
Do ronda prowadziły cztery duże ulice. Każdą z nich szła procesja z innego kościoła.
Przed każdą z procesji szła grupa porządkowa - tańcząc i śpiewając.
Później rozkładano czerwony dywan, po którym mieli przejść dostojnicy kościelni. Jednak nie było to takie proste - dywan obrzucano zielonymi łodygami, które były szybko zamiatane przez grupy kobiet. Dopiero wtedy ważni kościoła mogli postawić na nim swoje stopy.
Tłum tańczył, śpiewał, skandował...Wrażenie niesamowite...
Procesje z różnych kościołów łączyły się na rondzie, aby wspólnie iść piątą ulicą, która prowadziła do najważniejszego kościoła. Tam wierni mieli pozostać na całonocnym czuwaniu, aby rano uczestniczyć wspólnie we mszy i odnowieniu chrztu świętego.
Obserwowanie barwnego tłumu z góry było wręcz mistycznym doświadczeniem.
Każda grupa miała własne kolory strojów, trochę inne ozdoby.
Organizacja niesamowita - grupy porządkowych sterowały ruchem. W odpowiednim momencie zamykały określone ulice sznurami i własnymi ciałami.
Bez porządnego parasola nie ma prawdziwego dostojeństwa.
Pan przewodnik był naprawdę niesamowity - gdybyśmy chcieli to święto oglądać z "poziomu 0", nie zobaczylibyśmy nic, z wyjątkiem cudzych pleców:) Poza tym - był skarbnicą wiedzy, którą chętnie i szczegółowo się dzielił. Z chęcią spędzilibyśmy w jego towarzystwie na tarasie cały wieczór - niestety, procesje przeszły dalej i widowisko się skończyło.
Zabraliśmy więc z agencji duże plecaki i chcieliśmy wyruszyć na poszukiwanie noclegu, jednak pan bardzo się obruszył i nie pozwolił nam tego zrobić samodzielnie :) Zaprowadził nas do bardzo miłego pensjonatu w centrum, przedstawił jako rodzinę (Ha, jednak kłamliwością się można zarazić! :D i dopiero wtedy zgodził się pożegnać. Naprawdę, bardzo miły i mądry pan. Szkoda tylko, że nabył od nas brzydką cechę :D
Pensjonat był naprawdę super. Pokój dwuosobowy - 250 birrów, jednoosobowy - 230. A w pokoju niespodzianka! Łazienka! Z ciepłą wodą! To było naprawdę coś - pierwsza ciepła woda w Etiopii. Oj, przydała się :)
Wieczór spędziliśmy na zwiedzaniu Mekele. Ale tak bardziej w pomieszczeniach :D (piwo - 14 birrów). Znaleźliśmy też kafejkę internetową (5 min - 3 birry), gdzie wreszcie odważyłam się napisać do bliskich : Jesteśmy w Mekele, jest super. A, i zapomniałam wam powiedzieć - byliśmy w Danakil :D (po co się mieli denerwować wcześniej, prawda? :D
C.D.N.Pensjonat musieliśmy opuścić do 10.00 rano kolejnego dnia. Bardzo chcieliśmy obejrzeć odnowienie chrztu, więc wstaliśmy przed 6.00 (znowu :/ ) i pognaliśmy do głównego kościoła w Mekele. Pewnie część wiernych czuwała tam przez całą noc, ale jednak większość postanowiła przespać się we własnym domu, bo na drodze do kościoła spotkaliśmy tłumy zmierzające w jednym kierunku(dzięki temu nie sposób było się zgubić :)
To akurat grupa porządkowych - uzbrojeni w kije, ze śpiewem biegli w stronę kościoła.
Timkat jest najważniejszym świętem w Etiopii. Żeby podkreślić jego wyjątkowość, miejscowi ubierają nowe stroje (jeśli tylko ich na to stać) i przykrywają się idealnie białymi chustami.
Na tle białości szczególnie wyraźnie wyróżniali się wyjątkowo ubodzy. Trzeba przyznać, że Etiopczycy często dają jałmużnę. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że dużo częściej, niż Europejczycy. Sami mają niewiele, a potrafią się tym dzielić. Przykład z Timkatu może nie jest do końca wiarygodny (wiadomo, podczas święta pewnie każda moneta ofiarowana ubogim przybliża do zbawienia), ale podobne zachowania widziałam wszędzie - i w dużych miastach, i w mniejszych.
(to a'propos najbardziej banalnych zdjęć z artykułu z głównej :)
Razem z innymi doszliśmy do ogromnego placu pod kościołem. Na trawie, wszędzie - tłumy. Barwne stroje, radość na twarzach i klimat wzniosłości.
Na centralnym miejscu znajdował się basen, w którym miało nastąpić odnowienie chrztu (tak przynajmniej przypuszczaliśmy) oraz hierarchowie kościoła, przemawiający przez mikrofon.
Basen otoczony był wokół przez wiernych. Służby porządkowe bardzo dbały, aby nikt nie przekraczał "pasa bezpieczeństwa" - co rusz cofali w tłum kogoś, kto, chcąc lepiej widzieć, odważył się postawić nogę na pustej przestrzeni.
Blisko centrum święta mogły stać tylko specjalne grupy (najprawdopodobniej reprezentanci poszczególnych kościołów - każda grupa ubrana w inne, charakterystyczne stroje).
Jednak ponieważ byliśmy jedynymi białymi w tym tłumie (widziałam jeszcze tylko jedną parę - prawdopodobnie dziennikarze, biegali po terenie z identyfikatorami na piersiach i ogromną ilością sprzętu fotograficzno-filmowego), tłum oraz ochrona zapałali do nas chyba ponownie czymś w rodzaju sympatii (nie łudź się, dziewczyno:) znowu litość i chęć zrobienia dobrego uczynku na drodze do zbawienia :D i sami wręcz nas zachęcali do przekraczania niedozwolonej granicy :) Skończyło się tak, że siedziałam na trawie na pustej przestrzeni, a tłum zaczynał się dopiero jakieś dobre parę metrów za moimi plecami. Mogliśmy chodzić wszędzie (ze szczególnym uwzględnieniem okolic basenu i głów kościoła), a wszyscy uśmiechali się do nas życzliwie.
Widać było, że Etiopczycy są bardzo dumni ze swojego święta i umożliwiając nam tak wyjątkowe przywileje, chcą się nim pochwalić i okazać życzliwość "przybyszom". Cieszyli się, że białasy oglądają i uczestniczą w czymś dla nich tak ważnym. Poza tym, nasza obecność akurat tam (nie w Aksum, nie w Gonderze i nie w najbardziej oczywistej Lalibelii) w jakiś sposób ponosi rangę całych obchodów.
Dla uważnych - jaki napis mam na koszulce? :) (w końcu święto i każdy ubierał swoje najlepsze stroje :D + bonus - świeżo umyte włosy, w dodatku w ciepłej wodzie, co później nie zdarzało się tak często :D (właściwie to nie mogę sobie przypomnieć, czy w ogóle się jeszcze zdarzyło :D
Niesamowicie rozczulały mnie nakrycia głowy zrobione z papieru. Na niektórych właściciele, najprawdopodobniej własnoręcznie, rysowali kredkami krzyż...
Cały czas trwała polowa msza święta. Atmosfera trochę jak podczas pielgrzymek czy wizyty papieża, jednak z olbrzymim dodatkiem egzotyki. Klimat cudowny - szczerze mówiąc, to był ten moment, kiedy resztki (już naprawdę resztki) moich obaw dotyczących pobytu w tym kraju zupełnie pierzchły. Było coś w tym klimacie, co spowodowało u nas uczucie współuczestniczenia, współbycia - nie wiem, jak to wyjaśnić. Wiem jedno - od tej pory każdy nasz uśmiech skierowany do miejscowych, był w 100% szczery. Przestaliśmy też się przejmować tym, że wszędzie wszyscy na nas patrzą (to może być trochę uciążliwe dla niektórych). Zaakceptowaliśmy to, jak i pozostałe "obce" dla nas elementy kultury.
Niestety, coraz bardziej nerwowo zerkaliśmy na zegarki - zbliżał się czas opuszczenia pensjonatu, a jeszcze plecaki czekały na zapakowanie :(
Najbardziej było nam szkoda odnowienia chrztu - to musi być wspaniałe przeżycie i widowisko. Niestety - czas gonił i musieliśmy opuścić obchody Timkat w trakcie ich trwania.
W ten sposób zbierane są pieniądze na kościół. Parasole, oprócz roli reprezentacyjnej, pełnią więc też funkcję praktyczną :)
Chociaż opóźnialiśmy wyjście, ile tylko mogliśmy ("To poczekajmy jeszcze parę minut. Może akurat się zacznie" :D i tak okazało się to bezcelowe. Byliśmy jedynymi osobami, które wracając, szły w stronę centrum. Do kościoła nadal kierował się tłum, blokując prawie całą ulicę. To raczej oznaczało, że do rozpoczęcia "głównego punktu programu" zostało jeszcze bardzo dużo czasu...