Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaOstatnie śniadanie u Thomasa, rzut oka za okno, gdzie przelatuje zapowiedź naszej dzisiejszej podróży (choć model raczej nie ten), błyskawiczne wymeldowanie i jedziemy na lotnisko. Pracownicy Hertza nic nie kombinują przy oddaniu auta (a nieco się tego obawiałem z uwagi na ilość rys i innych śladów na karoserii). Oddajemy bagaż i po szybkiej kontroli bezpieczeństwa przechodzimy na drugą stronę. Tu ciekawostka - na trasach azorskich linie SATA nie przydzielają (ani nie pozwalają na wcześniejszy samodzielny wybór) miejsc. W samolocie siada się według własnego uznania i dostępności. Zanim jednak wstąpimy na pokład naszego Dasha, idziemy do SATA Lounge (na kartę PP i DC). Cóż, jeśli macie ograniczenia we wstępach, to ten salonik z pewnością należy do kategorii "można sobie lekką ręką odpuścić". Z moich kalkulacji wynika, że w tym roku karty PP i DC używać już nie będę, więc nie mam nic do stracenia. Korzystamy zatem z tego miejsca, choćby po to, by napić się pysznego mleka czekoladowego
:D Boarding odbywa się na piechotę. Akurat teraz łapie nas lekki deszczyk, pierwszy w czasie tej podróży. Zajmujemy niezbyt udane miejsca w rzędzie 15 (wszystkie awaryjne już zajęte). Przez potwornie porysowane okienko robię pożegnalne ujęcie oddalającego się Sao Miguel i hop na Flores...
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaSiedzę sobie z piwkiem Sagres na ganku naszego mieszkanka na Flores i powiem tak... To jest jakiś inny świat, nawet w porównaniu do bądź co bądź peryferyjnego Sao Miguel. Tu jest tak cicho, jak nie pamiętam gdzie i kiedy było. A mieszkamy nie gdzieś na odludziu, tylko w Lajes - drugiej co do wielkości mieścinie na tym skawku lądu. Słychać tylko świerszcze i kompletnie nic ponadto. Do tego widok na bezkresny ocean, nad którym wstaje księżyc w pełni. Wspaniale... Oby tylko rewelacyjna wprost pogoda, która przywitała nas na lotnisku w Santa Cruz utrzymała się przez kolejne dni.
Miejsca po prawej stronie samolotu okazały się nie takie złe. Przy lądowaniu maszyna robi nawrotkę i z okien widać maleńką Corvo i poszarpany brzeg Flores. Po wylądowaniu idziemy do tyciego terminala po bagaż, a potem odczekujemy w ogonku do stanowiska Ilha Verde, skąd odbieramy klucze do czarnej Micry. Jest znacznie bardziej żwawa, niż poprzednie Clio. Droga to Lajes wije się niesamowicie, ale jest pusta i w świetnym stanie, więc do naszego lokalu z Airbnb docieramy w jakieś 20 minut. Jest to połowa bliźniaka stanowiącego część miniosiedla 4 identycznych budynków. Wygląda mi to na jakieś "czworaki" z początku XX w. dla pracowników jakiegoś zakładu. Teraz są świeżo wyremontowane i prezentują się cacy. Do dyspozycji mamy kuchnię, 2 sypialnie, pokój dzienny i łazienkę. Wszystko bardzo przytulnie urządzone. Z ręką na sercu polecam (https://www.airbnb.pl/rooms/8928470).
Dziś już dużo nie zrobimy. W pobliskim sklepie czynimy najważniejsze zakupy, przygotowujemy gustowne spaghetti w dwóch wersjach, a potem pozostaje zwiedzić najbliższą okolicę. Na więcej przyjdzie pora jutro...
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaNoc mieliśmy dość ciężką, bo przyszło nam walczyć z komarami. W niesamowitej ciszy, która tu panuje, każde bzyczenie takiego owada jest, jak szpilka wbijana w mózg. A że wredoty nieźle się chowają, trochę nam to zajęło, zanim wyeksterminowaliśmy je wszystkie. Rano zwlekam córkę z łóżka i po dość skromnym śniadaniu (na 4 dni nie chcemy kupować zbyt dużo, żeby nie zostać ze zbędnymi zapasami) ruszamy w drogę. Nad oceanem i wybrzeżem jest błękitne niebo, ale wnętrze wyspy przykrywają ciemne chmury. Kieruję się zatem na Santa Cruz. Po drodze zatrzymujemy się w kilku punktach widokowych. Wcześniej pisałem o świetnym położeniu lotniska PDL z punktu widzenia spotterów. Cóż, nie wiedziałem wtedy jeszcze, co ujrzę na Flores. To dopiero perełka. Szkoda tylko - ale wyłącznie z uwagi na obserwacje - że ruch tu taki malutki. Nie dość, że nic teraz nie startuje i nie ląduje, to nawet na płycie postojowej nic nie parkuje. Samo Santa Cruz jest senne i puste. Ot, kilka starych budynków, hotel i "centrum handlowe", w którym działa tylko spożywczak, jakiś lokal i punkt miejscowej firmy turystycznej. Ale są toalety i to duży plus tego miejsca
;) Dalsza droga prowadzi do tutejszego Ponta Delgada. Z drogi widać przykryte pierzastą czapką Corvo, więc co chwilę robimy stopa na zdjęcia. Docieramy do Farol de Albarnaz. To północno-zachodni kraniec wyspy i koniec drogi. Nawigacja pokazuje, że w celu pojechania w kierunku Faja Grande, musimy wspiąć się ponownie tą samą trasą, którą dotarliśmy tu od strony Santa Cruz. Na drukowanej mapce dostrzegam jednak również cienką, ale dwa razy krótszą droga. Widzę ją nawet na wzgórzach za latarnią. Wygląda na utwardzoną, więc próbujemy. Na początku jest całkiem miło. Nawierzchnia jest betonowa, w dobrym stanie. Gdy jednak kąt nachylenia robi się taki, że muszę jechać głównie na jedynce, a potem jeszcze kończy się beton i spod kół lecą kamyki, daję sobie spokój z tą alternatywą. Aż taki ułan, to ja nie jestem (o ile w ogóle). Ale widoki są stąd piękne
:) Pokornie wracamy na GPS-ową trasę. Po drodze do Faja Grande rzucamy okiem na trzy jeziorka: Seca, Comprida i Negra, ale nie robią na nas szczególnego wrażenia. Wybrzeże w Faja Grande jest za to przepiękne. Tego dnia omijamy co prawda Lagoa dos Patos (mamy zamiar wrócić tam jutro), ale już sama Cascata do Poço do Bacalhau jest miejscem cudownym. Zielony klif porośnięty u dołu rzeczonymi wcześniej wianecznikami Gardnera, z góry leci wąska, ale intensywna struga wody wpadająca z impetem do niewielkiego oka skalnego. Po zanurzeniu w nim woda jest w pierwszym momencie zimna, ale już po chwili przyzwyczajamy się do temperatury i wraz z kilkoma innymi osobami odpoczywamy od gorąca. Takich wodospadów jest tu jeszcze kilka, ake wygląda na to, że znajdują się na prywatnych gruntach, więc nie udaje się nam do nich dotrzeć. Wracamy na późny obiad do naszego lokum w Lajes (raptem kilkanaście minut jazdy). Po drodze spoglądamy na Rocha dos Bordões i najbardziej prostą drogą na wyspie pędzimy jeszcze po zakupy przed niedzielą niehandlową. Potem, po krótkiej sieście udajemy się na chwilkę do Costa da Lajedo, gdzie łapiemy tęczę, a potem do punktu widokowego nad Fajazinha by delektować się bezkresnym oceanem i chowającym się w nim słońcem...
@tropikeyUdanej podróży!Ja wróciłem z Flores 2 tygodnie temu i jestem tą wyspą zachwycony. Pamiętaj tylko, że standardem jest tam rezerwacja stolika na kolację w restauracjach czasem nawet z 2 dniowym wyprzedzeniem, a komunikacja publiczna w weekendy nie funkcjonuje ( ja przez ten brak świadomości nie dojechałem z Faja Grande do Santa Cruz i straciłem rejs na Corvo, ale przynajmniej jest pretekst do kolejnego wyjazdu)
Na wszystkich wyspach mamy auto, więc z transportem nie ma problemu
;)Z drugiej strony, akurat na Flores ayto niekoniecznie jest chyba atutem, bo ogranicza w chodzeniu, albo wymusza robienie tej samej trasy w obu kierunkach. Jakoś damy radę.A co do jedzenia - stołowałeś się może w Casa do Rei? To jest prawie po sąsiedzku z naszym zakwaterowaniem tam i przymierzamy się do tego lokalu.Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Moim zdaniem samochód na Flores jest niezbędny, Ja podczas 5 dni pobytu miałem auto na 3 dni i żałowałem że nie wziąłem na cały pobyt. Do większości punktów początkowych i końcowych szlaków i tak nie dociera komunikacja publiczna, która zresztą jest bardzo ograniczona.Co do Casa de Rei owszem jadłem tam- knajpka przyjemna, obsługa bardzo miła (niemieckie małżeństwo ). Jedzenie dobre choć nie powalające- jedliśmy rybę na dwie osoby- trzy rodzaje małych filecików - całkiem niezłe i makaron z warzywami- bardzo przeciętny.
Samochod nie jest niezbedny nigdzie. Kwestia radzenia sobie i umiejetnosci. Oraz tego na co jestes gotowy. Na Flores bylem wiele razy, samochodu nie mialem nigdy. Kocham te autorytatywne wypowiedzi typu "autko niezbedne" albo "bez samochodu nie lec". Wysłane z mojego HUAWEI NXT-L29 przy użyciu Tapatalka
@otakesanzależy co chcesz robić i ile masz czasu. Mimo wszystko większość odwiedzających Azory, szczególnie mniejsze wyspy podziela moje zdanie. Mając mnóstwo czasu nie musisz też lecieć samolotem- są przecież promy.
To jest kwestia subiektywna i każdy musi w zaciszu swego umysłu rozstrzygnąć, co mu najbardziej odpowiada. Ja akurat jestem z tych, co tolerują komunikację publiczną wyłącznie w metropoliach. Na wszelakiej maści wyspach w grę wchodzi wyłącznie wypożyczenie auta. No chyba, że nikt w danym miejscu takowej usługi nie oferuje, bo nie byłoby nawet specjalnie gdzie tym autem jeździć (vide np. Mayreau, Koh Ngai, Koh Kradan, itp.).A wracając do relacji (co by utrzymać tempo chociaż zbliżone do typu "live")...Wczorajsze popołudnie i wieczór poszły zgodnie z planem, za wyjątkiem karuzel. Przed teatrem było jeszcze zbyt jasno i ciepło, a po nim byliśmy już zbyt zmęczeni na takie odloty.Ale po kolei.Jak już pisałem, wyrychtowaliśmy się adekwatnie do miejsca docelowego i ruszamy na miasto. W międzyczasie zrobiło się regularnie gorąco, więc schowanie bluzy dla córki do słynnego Arpenaza 10 z Decathlonu (ten akurat chyba za 4,50 zł
:D ) okazuje się zbędne, nawet po 22:00, gdy wracamy do hotelu.Za 12 € kupujemy polecony na forum całodzienny bilet grupowy i jakieś 25 minut jedziemy na dworzec główny. Na zewnątrz sporo meneli, ale taki to już urok dworców głównych, nie tylko w miastach niemieckich. Najpierw w biurze DB składamy wniosek o zwrot za bilet na podróż córki przerwaną kilkanaście dni temu przez niejaką Nadine vel Orianę (online z domu się nie udało) - pisałem o tym w innym wątku. Mamy teraz jakieś 5 godzin do spektaklu, więc w naszych galowych strojach (+ plecaczek Arpenaz
:D ) ruszamy dalej...Ciąg dalszy za jakiś czas, bo pora iść na lotnisko...Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Właśnie stoimy w ogonku do jeszcze nie otwartej odprawy bagażowej. Przyszliśmy niby dość wcześnie, a i tak jesteśmy prawie ostatni. Jeśli nie będzie osobnego stanowiska dla goldów, to słabo to widzę (bo nie zdecydowałem się na zakup).Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
tropikey napisał:ERRATA: stojąc w ogonku wchodzę sobie w aplikację TP i co widzę? Mogę sobie wybrać exit row, ktory jeszcze wczoraj był płatny. Tak więc mamy już rząd 9-ty 4free
:DCiekaw jestem tylko, czy to kwestia *G, czy każdy w tej kolejce mógłby zrobić to samo...nie sądzę, nie mam statusu a wybierałem sobie miejsce przy emergency exit wylatując z LIS i odprawiając się w kiosku
Lokalizacja Radisson Blu jest rewelacyjna. Stacja Sbahn jest prawie pod nim, a do obu terminali idzie się jakieś 3 minuty.Stajemy w dość już długiej kolejce do nieotwartych jeszcze stanowisk odprawy. O tym, że w czasie oczekiwania udało się uzyskać exit row napisałem już wcześniej.Fast track do kontroli bezpieczeństwa jest iście fast, więc wkrótce jesteśmy już w saloniku LH Senator. Ten prezentuje się bez zarzutu. Nawet gdybyśmy nie mieli śniadania w hotelu, jest tu na tyle dużo do zjedzenia, że zapewne napełnilibyśmy brzuszki.Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Hortensje na Sao Miguel są przepiękne.Sao Miguel przy Maderze jest płaska jak stół.Koniecznie odwiedźcie Caldeira Velha, jak dla mnie jedno z fajniejszych miejsc viewtopic.php?p=881151#p881151
Nie dość, że przepiękne, to w ilościach takich, że wyspa powinna mieć raczej nazwę w stylu Ilha da Hortencia
:DNa pewno skorzystam z Twej podpowiedzi
:)W poprzednim wpisie zapomniałem wspomnieć o jeszcze jednym pozytywnym zaskoczeniu, jakże istotnym z punktu widzenia fly4FREE... Wszystkie atrakcje, przynajmniej te widokowo-naturalne, są bezpłatne. Czy to wodospady, plantacja herbaty czy wyziewy siarkowe itp. - nie są one "biletowane". Myślę, że to kwestia czasu i gdy ilość turystów jeszcze wzrośnie (na razie nie jest wcale tak źle, jak się spodziewałem), pojawią się i kasy. Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Dzięki za miłe słowo
:) To tylko z telefonu (Huawei P9). Z aparatu będą (mam nadzieję) lepsze.O nazwy tych kwiatów zapytam miejscowych. Te żółte prezentują się świetnie w dużych skupiskach, a takich jest tu od groma.Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Cicha_Woda napisał:Piękne widoki i super fotki! @tropikey nie wiesz czasem jak się nazywają te czerwone i żółte kwiaty z Twoich zdjęć? Mają niesamowite kształty
:DTe czerwone to może być Erythrina crista-galihttps://pl.wikipedia.org/wiki/Erytryna_grzebieniasta
Koniecznie zajedź nad lagoa do Fogo i zejdź ścieżką nad brzeg jeziora- nieco forsowny spacer szczególnie z powrotem, ale miejsce z kategorii must na Sao Miguel.A hortensji zobaczysz jeszcze więcej na Flores ( co z perspektywy Sao Miguel wydaje się nieprawdopodobne)
Dzięki za miłe słowa
:)Ale tu nie ma miejsca na żadne rozterki
:) Pisz i dawaj zdjęć ile wlezie
:) Ależ masz cudowną pogodę. Ile dni tam jesteś bo jakoś nie wyłapałem tej informacji. Pamiętaj żeby zjeść miejscowego ananasa:)
Widać, że na Azorach pogoda zmienna jest i tym razem niebo było bardziej zachmurzone. Ja bardzo bym chciała trafić na takie tylko trochę zachmurzone niebo, a nie całkowite mgielne mleko, bo na Sao Miguel i Sete Cidades wybieram się dopiero w listopadzie
:) @tropikey gdybyś zauważył jakie są aktualnie ceny wynajęcia taksówki na godziny na lotnisku albo w Ponta Delgada to będę bardzo wdzięczna za informacje. W necie znalazłam info, że cena to ok. 20-25 euro za godzinę, ale nie wiem czy jest ona aktualna. Na Sao Miguel przylatuję rano po mocno niedospanej nocy i nie wypożyczam auta, a będę tam tylko dobę. I również poproszę o więcej fotek
:lol:
Tom K napisał:Ależ masz cudowną pogodę. Ile dni tam jesteś bo jakoś nie wyłapałem tej informacji.Dziś się zachmurzyło, choć chyba powoli się ta pierzyna rozchodzi. Ale faktycznie, jak dotąd, narzekać na aurę nie mogę
:)Na samych Azorach jesteśmy 13 dni (SM 4, Flores 4, Faial 4 i Terceira 1).Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Cicha_Woda napisał:Widać, że na Azorach pogoda zmienna jest i tym razem niebo było bardziej zachmurzone. Ja bardzo bym chciała trafić na takie tylko trochę zachmurzone niebo, a nie całkowite mgielne mleko, bo na Sao Miguel i Sete Cidades wybieram się dopiero w listopadzie
:) @tropikey gdybyś zauważył jakie są aktualnie ceny wynajęcia taksówki na godziny na lotnisku albo w Ponta Delgada to będę bardzo wdzięczna za informacje. W necie znalazłam info, że cena to ok. 20-25 euro za godzinę, ale nie wiem czy jest ona aktualna. Na Sao Miguel przylatuję rano po mocno niedospanej nocy i nie wypożyczam auta, a będę tam tylko dobę. I również poproszę o więcej fotek [emoji38]Kurczę, tylko jedna doba tutaj, to naprawdę krótko. Najlepiej będzie chyba skupić się na Ponta Delgada i tylko jednej części - wschodniej lub zachodniej.Po przylocie widziałem tablicę z różnymi stawkami za jazdę taxi, ale nie zwróciłem uwagi, czy jest też godzinowa. 20-25 € brzmi realnie, ale żeby cokolwiek zobaczyć potrzebujesz, moim zdaniem, minimum 4 godziny, czyli ok. 100 €. Z Ponta Delgada jeżdżą różne mniejsze i większe busy wycieczkowe. To na pewno wyszłoby taniej.Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Chyba, zeby dogadać się z taksówkarzem - niech zawiezie pod wejście w kierunku Lagoa de Canaria. Stamtąd można zrobić spacerek na sławny Miradoro da Boca do Inferno. Widac Sete Cidades i oczywiście krater. Umówić się na powrót za 2-3h. Przy dobrej pogodzie to wg mnie najważniejsze co można zrobić na Sao Miguel.
@tropikey dzięki za wiadomość. No niestety czasu na wyjazdach zawsze jest za mało
;) A, że w listopadzie jest największa szansa spotkania wielorybów i delfinów w kanale Pico, to pobyt na Sao Miguel został skrócony. Na Pico i Faial będziemy trochę dłużej (po 3 dni) i jeszcze dobę na Terceirze. Oferty wycieczek objazdowych po wschodniej lub zachodniej części wyspy też oglądam. Przy dwóch osobach kosztowo to wygląda bardzo podobnie do taksówki, a ta daje większą niezależność. Na razie zbieram jak najwięcej informacji przed wybraniem optymalnej opcji
8-)
Ta fotka z tęczą, groźnymi chmurami i ślicznie doświetlonymi słońcem wianecznikami ma niesamowity klimat. Wodospady oraz urwiska skalne z ciosem bazaltowym (tymi regularnymi kolumnami) też są widowiskowe. A ta okrągła metalowa konstrukcja to jakaś antena radiowa?
Zgadza się - gdy dojeżdża się do tej latarni, jeszcze z daleka wygląda to jak krzyż, a dopiero na miejscu uwypuklają się prawdziwe kształty. To zapewne jakiś rodzaj radaru.Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Pozwolę sobie na małą prywatę w tej fajnej relacji.Na Faial w mieście Horta polecam wejść do akwarium z rybkami z Azorów. Rok temu jedna z nich podrywała moją dziewczynę. Nieważne przy którym oknie basenu stanęła, to ryba zaraz podpływała wyraźnie interesując się tylko nią.
Do tego jeżeli będziecie jechali do latarni Lighthouse of Ponta dos Capelinhos, możecie tam dojechać drogą szutrową nad oceanem z miasteczka Valadouro / Varadouro. Jest tam najtańszy hostel na wyspie z restauracją Restaurante O Varadouro, kąpielisko ze sztucznymi basenami, a w kierunku latarni miradouro.I tak jak piszesz @tropikey Na Azory na pewno się wraca
:D
Dzięki za podpowiedź
:)A w samej Horcie znaleźliście jakąś godną polecenia jadlodajnię za rozsądne pieniądze? Poleceń dotyczących Sao Miguel, a zwłaszcza Ponta Delgada jest na forum bez liku, a o Faial i o Horcie cisza. Mogę co prawda sugerować się goiglami, czy tripadvisorem, ale polskie podniebienie bywa odmienne
:DWysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Ze względu na ceny noclegów, loty SATA za 137 EUR RT dla jednej osoby, wynajem auta, i długość pobytu (dwa tygodnie w Portugalii z czego ponad 7 dni na Azorach) ograniczyliśmy wyjścia do restauracji do jednej na Pico - na tej wyspie byliśmy trzy noce. W Horcie stołowaliśmy się
;) tylko supermarket Modelo Continente Horta. Portugalskie sardynki, ichnie banany, azorańskie mleko, sery i Superbocki. Do restauracji przy hotelu z poprzedniego postu zajeżdżali ludzie samochodami, niekoniecznie miejscowi, wnioskuję że była dobra.Przy porcie w mieście oraz przy tej drugiej zatoczce z plażą (koło akwarium) jest dużo knajp, ale z przyczyn wymienionych powyżej nie startowałem do nich.
My w ten sposób zorganizowaliśmy się gastronomicznie na Flores (za wyjątkiem frytek i burgera u tutejszego Greka). Kupowaliśmy z grubsza to samo
:DNa Faial mamy jednak noclegi w hotelu, czyli bez kuchni...Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
na browarka wieczorem w Horcie polecam najbardziej znaną i klimatyczną knajpkę w Marinie - Peter's Cafe Sport, ale jedzenia tam nie polecam polecam też trekking po wzniesieniu po byłym wulkanie dos Capelinhos a gybyście mieli dużo samozaparcia polecam PR6 - 10 wulkanów ok. 20 kmproszę o zdjęcie kaldery, bo mi nie było dane ujrzeć tego widoku ze względu na mgłę (byłam na początku październiku)
tropikey napisał:A w samej Horcie znaleźliście jakąś godną polecenia jadlodajnię za rozsądne pieniądze? Fajnym i niedrogim miejscem, ale na piwo z bifaną (treściwą kanapką), a nie pełny obiad, jest snack bar nad zatoką Porto Pim. Poza tym, to na ile pamiętam z moich dwóch wyjazdów, szału w gastronomii tam nie ma. Niedroga była jeszcze pizzeria California w północnej części miasta, Google podpowiada, że przy Rua Almeida Garrett.
cyberpunk64 napisał: proszę o zdjęcie kaldery, bo mi nie było dane ujrzeć tego widoku ze względu na mgłę (byłam na początku październiku)Postaram się spełnić Twe życzenie
:)Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
tropikey napisał:Tak wiec, tego... mamy z dorosłą córką wspólne wyro i to z quasi-baldachimem
:DOjciec na glebę/wykładzinę, córa pod baldachim
:twisted:
Widziałem go już nawet wcześniej, tylko że głupi myślałem, że to teren wojskowy i przejazd jest dla ich własnych pojazdów. Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Czekamy na nasz lot z HAM do GDN, więc pora zakończyć tą relację. Na koniec pozwolę sobie na kilka przemyśleń ogólnej natury ma temat Azorów (kolejność absolutnie przypadkowa):1) ptaki zachowują się tu bardzo dziwnie. Można odnieść wrażenie, że niezależnie od gatunku walczą ze sobą o miano Pierzastego Jamesa Deana. Jadąc autem co chwilę obserwuje się osobniki wzbijające się do lotu tuż przed autem. Czasem przelatują centymetry przed maską, a czasem jadą po bandzie i fruną przed szybą, w ostatniej chwili odbijając gdzieś w bok. Zjawisko to jest szczególnie nasilone na Flores. Niestety, nie wszystkim chojrakom się ta sztuka udaje,2) mimo że o Azorach mówi się i pisze całkiem sporo, zaskoczyła mnie mała, wręcz znikoma liczba turystów. Byliśmy tu w szczycie sezonu letniego, a nawet w najbardziej znanych punktach turystycznych można było mówić co najwyżej o zgrupowaniach, ale nigdy o tłumach. Największe takie zgrupowanie było na Vista do Rei. W czasie gdy tam byliśmy, towarzyszyło nam jeszcze może 200 osób, ale nie na samym punkcie widokowym, tylko ogólnie w tym rejonie (ostry zakręt wokół niedokończonego hotelu). Trochę ludzi było też w parku Caldeira Velha, ale w dużej mierze to zasługa bezpłatnego wstępu dla rezydentów Azorów. A Flores to już zupełne pustki. I to jest wspaniałe
:DSwoją drogą, zaskakuje też bardzo nieliczna reprezentacja Polaków. Wszędzie nas pełno, ale tu jeszcze nie. Oprócz samych Portugalczyków dominują goście z Ameryki Północnej oraz Francuzi i Hiszpanie. Są też Niemcy i Holendrzy. Zaskakująco mało jest Skandynawów. Rosjan nie spotkaliśmy żadnych, a Azjatów można było policzyć na palcach dwóch rąk. Ciekawe, jak długo taki stan potrwa? Ruch lotniczy może tu jeszcze urosnąć, ale generalnie baza hotelowo-usługowa nie jest wcale przygotowana na jakiś drastyczny wzrost. Co więcej, jak sami mi mówili co niektórzy, wcale im na takim wzroście nie zależy,3) jestem pod wielkim wrażeniem, jak bardzo dbają tu o czystość i porządek (no, w toaletach mogłoby być czasem bardziej higienicznie). Niewykluczone, że to efekt braku masowej turystyki, której jednym z najbardziej dotkliwych objawów są właśnie tony śmieci rzucanych gdzie popadnie. Jestem jednak przekonany, że w głównej mierze to zasługa mentalności miejscowych (i chwała im za to). Nie wszędzie jest jednak tak samo - Faial odstępuje w tym zakresie in minus,4) a propos mentalności - o ile ogólnie uważam Portugalczyków za bardzo stonowany i mało "południowy" naród, to Azorczyków cechuje chyba jeszcze większy stoicyzm. Jeden jedyny raz, gdy myślałem, że dwóch gości się kłóci, okazało się, że mylnie zinterpretowałem sytuację i tak naprawde śmiali się z czegoś. Z kolei u kierowców (młodych) jedyny przejaw szaleństwa, to jazda z opuszczonymi szybami i muzyką włączoną na cały regulator. Zero jazdy na zderzaku, wyprzedzania (już nawet nie mówię, że na trzeciego, ale ogólnie, no chyba że ktoś się wlecze), zero wypadków, czy stłuczek (choć auta są często porysowane - to pewnie wynik parkowania w wąskich uliczkach). Czasem to ja wprowadzałem nieco wschodniego barbarzyństwa do ruchu drogowego, ale ręczę, że w pełni bezpiecznie,5) naczytałem się o zmienności azorskiej pogody i zabraliśmy ze sobą odzież na różne warianty sytuacji na zewnątrz. Cóż, okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Albo mieliśmy wyjątkowe szczęście, albo lato 2018 jest pierwszym z wielu kolejnych, gdy azorska pogoda - na skutek zmian klimatycznych - jest idealnie wakacyjna. Przez 13 dni na 4 wyspach, dwanaście było dokładnie takich, jakie lubię najbardziej, czyli słonecznych, ale z odrobiną chmur oraz cieplych, tak w przedziale miedzy 25 i 30 st. C (jedynie na Faial ta granica chyba pękła). Deszcz padał tylko raz, przez kilka godzin w Horcie (i tak musieliśmy się wtedy pakować). Miejscowi mówili, że to bardzo nietypowa sytuacja i byli tym już zmęczeni. Z jednej strony rozumiem ich, ale z drugiej, gdybym miał pewność, że w kolejnych latach miesiące wakacyjne będą takie same, to mogę tu przyjeżdżać nawet co rok.No dobra, ktoś zapyta jednak, co z wiatrem, który uniemożliwił pływanie z delfinami? Przyznaję - w tym wypadku pogoda spłatała mi psikusa. Do przylotu na Faial, ocean był przez caly czas płaski niemal jak tafla szkła. Nigdy nie przytrafiło mi się jeszcze obserwować tak spokojnych wód morskich/oceanicznych przez tak długi czas (a według miejscowych było tak już na 2-3 tygodnie przed naszym przybyciem tu). Ale gdy miałem już z tych wód skorzystać, akurat wtedy musiało zacząć dąć... To moje jedyne prawdziwe rozczarowanie tego wyjazdu,6) wypożyczalnie aut - bez dwóch zdań domunije tu Ilha Verde, choć akurat my samochód mieliśmy od nich tylko raz na cztery wypożyczenia. Trzy razy (dwa w Hertzu i raz w Ilha Verde) auta były już dość sfatygowane. Tylko ostatni Opel z Interrent był niemal nowy i jeździło się nim naprawdę przyjemnie. Gdybym jednak miał doradzić cokolwiek w sprawie najmu auta na Azorach, to sugerowałbym właśnie branie aut już po przejściach. Powód jest prozaiczny. Przy tutejszych uwarunkowaniach ubezpieczeniowych (wersja z likwidacją udziału własnego jest bardzo droga, no chyba, że ktoś ma ubezpieczenie zewnętrzne), na samochodzie usianym już rysami, otarciami i innymi szkodami lakierniczymi, nie sposób przy oddawaniu auta dojść, czy są jakieś nowe (za wyjątkiem oczywiście poważniejszych wgnieceń, itp.), a pracownicy wypożyczalni robią bardzo pobieżną kontrolę auta (głównie stan paliwa). Opel był na tyle świeży, że łatwo było zaznaczyć na karcie kontrolnej wszystkie widoczne uszkodzenia, no i wyłapać ewentualne nowe (jak w naszym wypadku, o czym pisałem wcześniej). Reasumując, nie zawsze nowe i świeże znaczy lepsze
;)Pod tym względem zawsze stawiam Wyspy Kanaryjskie, jako wzór. Nigdzie indziej wypożyczanie samochodów nie jest tak bezstresowe, a przy tym tanie.Teraz jeszcze drobiazgi, które - oprócz wiatru w Horcie - nie przypadły mi do gustu (kolejność również przypadkowa):1) zaopatrzenie w sklepach jest nie najlepsze. Wiadomo, wyspy. O ile jednak produkty paczkowane są dostępne bez większych problemów, o tyle zaskakująco słabo prezentuje się oferta owocowo-warzywna. Wynika to chyba z tego, że skupili się tu na produkcji "okołokrowiej" (swoją drogą pysznej - np. sery, czy mleko czekoladowe), a zupełnie odpuścili sobie samodzielną uprawę czegolwiek poza ananasami. Chyba wszystko inne jest importowane. Odbija się to również na ofercie śniadaniowej w hotelach. Sera jest bez liku, a warzywa - jeśli w ogóle są - ograniczają się do niezbyt smacznych pomidorów,2) kontynuując wątek sklepowy - kupiłem tu i zjadłem najgorsze parówki, jakie kiedykolwiek wyprodukował homo sapiens. Nie zrobiłem niestety zdjęcia, ale jeśli zobaczycie w Continente, czy innym sklepie bordowe puszki ze zdjęciem apetycznych paróweczek z napisem mówiącym coś o oryginalnych frankfurterkach, niech Was ręka boska strzeże przed ich włożeniem do koszyka!3) gdy zaczyna porządnie padać - tak, że człowiekowi nie jest w głowie przemierzanie danej wyspy wzdłuż i wszerz - nie ma tu po prostu co robić. Nas dopadło to w Horcie. Przyznam, że gdybym trafił tu wyłącznie w takich warunkach atmosferycznych, to moja opinia o Azorach mogłaby być diametralnie odmienna,4) jest tu gdzieniegdzie dziwna sytuacja z płaceniem kartą - zdarzyło mi się w kilku miejscach, że odmawiano przyjęcia mojego revoluta lub innej karty, twierdząc, że terminal akceptuje wyłącznie karty portugalskie. Na kontynencie, czy na Maderze takie problemy nie występowały. Na dodatek, jest tu sporo miejsc (na Flores nawet stacje benzynowe), gdzie płacić można tylko gotówką.Jaka jest zatem moja odpowiedź na tytułowe pytanie? Bez żadnych wątpliwości o jakimkolwiek gryzieniu nie ma mowy. Azory okazały się najpotulniejszymi na świecie pupilami. Przynajmniej dla nas. Inna sprawa, że z pieskami mają one tyle wspólnego, co Paryż z ryżem. Tytuł był bez sensu, bo owe Azory, to tylko spolszczenie portugalskiego Açores, a to z kolei pochodzi ponoć od portugalskiej nazwy jakiegoś jastrzębia, który z resztą nigdy na tych wyspach nie występował. Pytanie powinno brzmieć więc raczej, czy Azory dziobią lub szarpią? I na takie odpowiadam stanowczo: nie! Do kolejnego razu
:)Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaOstatnie śniadanie u Thomasa, rzut oka za okno, gdzie przelatuje zapowiedź naszej dzisiejszej podróży (choć model raczej nie ten), błyskawiczne wymeldowanie i jedziemy na lotnisko.
Pracownicy Hertza nic nie kombinują przy oddaniu auta (a nieco się tego obawiałem z uwagi na ilość rys i innych śladów na karoserii). Oddajemy bagaż i po szybkiej kontroli bezpieczeństwa przechodzimy na drugą stronę.
Tu ciekawostka - na trasach azorskich linie SATA nie przydzielają (ani nie pozwalają na wcześniejszy samodzielny wybór) miejsc. W samolocie siada się według własnego uznania i dostępności.
Zanim jednak wstąpimy na pokład naszego Dasha, idziemy do SATA Lounge (na kartę PP i DC). Cóż, jeśli macie ograniczenia we wstępach, to ten salonik z pewnością należy do kategorii "można sobie lekką ręką odpuścić". Z moich kalkulacji wynika, że w tym roku karty PP i DC używać już nie będę, więc nie mam nic do stracenia. Korzystamy zatem z tego miejsca, choćby po to, by napić się pysznego mleka czekoladowego :D
Boarding odbywa się na piechotę. Akurat teraz łapie nas lekki deszczyk, pierwszy w czasie tej podróży.
Zajmujemy niezbyt udane miejsca w rzędzie 15 (wszystkie awaryjne już zajęte). Przez potwornie porysowane okienko robię pożegnalne ujęcie oddalającego się Sao Miguel i hop na Flores...
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaSiedzę sobie z piwkiem Sagres na ganku naszego mieszkanka na Flores i powiem tak... To jest jakiś inny świat, nawet w porównaniu do bądź co bądź peryferyjnego Sao Miguel. Tu jest tak cicho, jak nie pamiętam gdzie i kiedy było. A mieszkamy nie gdzieś na odludziu, tylko w Lajes - drugiej co do wielkości mieścinie na tym skawku lądu. Słychać tylko świerszcze i kompletnie nic ponadto. Do tego widok na bezkresny ocean, nad którym wstaje księżyc w pełni. Wspaniale...
Oby tylko rewelacyjna wprost pogoda, która przywitała nas na lotnisku w Santa Cruz utrzymała się przez kolejne dni.
Miejsca po prawej stronie samolotu okazały się nie takie złe. Przy lądowaniu maszyna robi nawrotkę i z okien widać maleńką Corvo i poszarpany brzeg Flores.
Po wylądowaniu idziemy do tyciego terminala po bagaż, a potem odczekujemy w ogonku do stanowiska Ilha Verde, skąd odbieramy klucze do czarnej Micry. Jest znacznie bardziej żwawa, niż poprzednie Clio.
Droga to Lajes wije się niesamowicie, ale jest pusta i w świetnym stanie, więc do naszego lokalu z Airbnb docieramy w jakieś 20 minut.
Jest to połowa bliźniaka stanowiącego część miniosiedla 4 identycznych budynków. Wygląda mi to na jakieś "czworaki" z początku XX w. dla pracowników jakiegoś zakładu. Teraz są świeżo wyremontowane i prezentują się cacy. Do dyspozycji mamy kuchnię, 2 sypialnie, pokój dzienny i łazienkę. Wszystko bardzo przytulnie urządzone. Z ręką na sercu polecam (https://www.airbnb.pl/rooms/8928470).
Dziś już dużo nie zrobimy. W pobliskim sklepie czynimy najważniejsze zakupy, przygotowujemy gustowne spaghetti w dwóch wersjach, a potem pozostaje zwiedzić najbliższą okolicę.
Na więcej przyjdzie pora jutro...
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaNoc mieliśmy dość ciężką, bo przyszło nam walczyć z komarami. W niesamowitej ciszy, która tu panuje, każde bzyczenie takiego owada jest, jak szpilka wbijana w mózg. A że wredoty nieźle się chowają, trochę nam to zajęło, zanim wyeksterminowaliśmy je wszystkie.
Rano zwlekam córkę z łóżka i po dość skromnym śniadaniu (na 4 dni nie chcemy kupować zbyt dużo, żeby nie zostać ze zbędnymi zapasami) ruszamy w drogę.
Nad oceanem i wybrzeżem jest błękitne niebo, ale wnętrze wyspy przykrywają ciemne chmury. Kieruję się zatem na Santa Cruz. Po drodze zatrzymujemy się w kilku punktach widokowych.
Wcześniej pisałem o świetnym położeniu lotniska PDL z punktu widzenia spotterów. Cóż, nie wiedziałem wtedy jeszcze, co ujrzę na Flores. To dopiero perełka. Szkoda tylko - ale wyłącznie z uwagi na obserwacje - że ruch tu taki malutki. Nie dość, że nic teraz nie startuje i nie ląduje, to nawet na płycie postojowej nic nie parkuje.
Samo Santa Cruz jest senne i puste. Ot, kilka starych budynków, hotel i "centrum handlowe", w którym działa tylko spożywczak, jakiś lokal i punkt miejscowej firmy turystycznej. Ale są toalety i to duży plus tego miejsca ;)
Dalsza droga prowadzi do tutejszego Ponta Delgada. Z drogi widać przykryte pierzastą czapką Corvo, więc co chwilę robimy stopa na zdjęcia.
Docieramy do Farol de Albarnaz. To północno-zachodni kraniec wyspy i koniec drogi. Nawigacja pokazuje, że w celu pojechania w kierunku Faja Grande, musimy wspiąć się ponownie tą samą trasą, którą dotarliśmy tu od strony Santa Cruz. Na drukowanej mapce dostrzegam jednak również cienką, ale dwa razy krótszą droga. Widzę ją nawet na wzgórzach za latarnią. Wygląda na utwardzoną, więc próbujemy.
Na początku jest całkiem miło. Nawierzchnia jest betonowa, w dobrym stanie. Gdy jednak kąt nachylenia robi się taki, że muszę jechać głównie na jedynce, a potem jeszcze kończy się beton i spod kół lecą kamyki, daję sobie spokój z tą alternatywą. Aż taki ułan, to ja nie jestem (o ile w ogóle). Ale widoki są stąd piękne :)
Pokornie wracamy na GPS-ową trasę. Po drodze do Faja Grande rzucamy okiem na trzy jeziorka: Seca, Comprida i Negra, ale nie robią na nas szczególnego wrażenia.
Wybrzeże w Faja Grande jest za to przepiękne. Tego dnia omijamy co prawda Lagoa dos Patos (mamy zamiar wrócić tam jutro), ale już sama Cascata do Poço do Bacalhau jest miejscem cudownym. Zielony klif porośnięty u dołu rzeczonymi wcześniej wianecznikami Gardnera, z góry leci wąska, ale intensywna struga wody wpadająca z impetem do niewielkiego oka skalnego. Po zanurzeniu w nim woda jest w pierwszym momencie zimna, ale już po chwili przyzwyczajamy się do temperatury i wraz z kilkoma innymi osobami odpoczywamy od gorąca.
Takich wodospadów jest tu jeszcze kilka, ake wygląda na to, że znajdują się na prywatnych gruntach, więc nie udaje się nam do nich dotrzeć.
Wracamy na późny obiad do naszego lokum w Lajes (raptem kilkanaście minut jazdy). Po drodze spoglądamy na Rocha dos Bordões i najbardziej prostą drogą na wyspie pędzimy jeszcze po zakupy przed niedzielą niehandlową. Potem, po krótkiej sieście udajemy się na chwilkę do Costa da Lajedo, gdzie łapiemy tęczę, a potem do punktu widokowego nad Fajazinha by delektować się bezkresnym oceanem i chowającym się w nim słońcem...