Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaDziś mamy mozaikę pogodową. Rano jest całkiem przyzwoicie - słońce/chmury/słońce/chmury. Około południa spełnia się wczorajsza przepowiednia skippera i zaczyna lać. Pada z 3-4 godziny. To pierwsza taka sytuacja w czasie tego wyjazdu. W takiej pogodzie pozostaje nam spakować się na jutrzejszy wyjazd. Po ulewie powoli, ale to bardzo powoli się rozchmurza. Do tego jest parno niczym w palmiarni. Idziemy ponownie do mariny, by popatrzeć na zdobienia pozostawione przez załogi jachtów. I tym razem znajdujemy kilka polskich śladów, na dodatek przeczących mojej wczorajszej tezie o ich wtórności. Ba! Jest jeszcze jeden obrazek zrobiony tu przez załogę F. Chopina, na dodatek sprzed wielu lat. Aż dziw, że jeszcze nie w pełni wyblakł. Po kolacji wyskakujemy na Monte da Guia. Zrobiło się pięknie. Widać nawet szczyt Caldeiry bez żadnej pierzyny z chmur. Przez chwilę kombinuję nawet, czy nie pojechać tam jeszcze raz, ale odganiam ten pomysł. Zanim tam dojadę słońce już zupełnie zajdzie. Okazuje się, że za kapliczką na Monte da Guia jest ścieżka, którą można dojść do końca skał. To świetne miejsce na ogladanie zachodu słońca, mimo że nie do końca, bo zanim wpadnie do Atlantyku, chowa się za dalszą częścią Faial. Tak czy inaczej, widoki są dziś piękne, a Pico okraszony różowiejącymi obłokami to majstersztyk natury. Posiedziałbym tu do nocy, ale jutro mamy jedyną w czasie tej podróży pobudkę niemal o świcie, a potem lot na Terceirę...
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaWczorajsza zapowiedź wstawania "niemal o świcie" była przesadnie łagodna. Budzimy się ok. 6:30, a za oknem kompletnie ciemno. Sprawdzam w internecie - wschód słońca dopiero o 7:13. Wpadamy na szybkie śniadanie (a precyzyjniej, to ja wpadam i robię po dwie kanapki ma wynos). Wymeldowanie, pakujemy się do naszego mikrusa i jedziemy na lotnisko. Troszkę się denerwuję, bo na karcie pokładowej jest informacja, że check in kończy się o 7:40, a my odjeżdżamy spod hotelu o 7:17. Wiem, że jazda zajmie nam tylko 10-15 minut, ale jeszcze trzeba oddać auto (choć to można załatwić też po odprawie). Na lotnisku jesteśmy o 7:30 i co? Stanowiska check in nie są jeszcze nawet otwarte. Razem z nami przyszło akurat dwóch panów, którym uruchomienie komputerów, założenie taśm itp. zajmuje kolejnych 10 minut, więc odprawa zaczyna się dokładnie wtedy, gdy powinna była się skończyć. Po oddaniu bagażu czas na zwrot auta, które czeka sobie (pewnie już za długo) przed terminalem. Szukam stanowiska Hertza, a tu nic. Pytam pani z Ilha Verde, ale też nic nie wie i sugeruje, żebym zadzwonił. Tak też czynię. Po kilku próbach odbiera jakiś zaspany gość, którego ledwo rozumiem, ale ostatecznie dogadujemy się, że mam zostawić auto na małym parkingu przy terminalu, z kluczykami w środku. No dobra, jak chcecie... Po sprawnej kontroli bezpieczeństwa schodzimy do piwnicznego gate'u. Punktualnie o 8:30 ląduje samolot z Terceiry, do którego po chwili pakujemy się z grupą innych pasażerów. Tym razem jest to maleńki Q200. W przeciwieństwie do lotu z Flores na Faial, ten jest idealnie punktualny (w istocie, wydaje mi się, że był to najbardziej punktualny ze wszystkich moich przelotów). Zajmujemy miejsca przy wyjściu awaryjnym po prawej stronie. Silnik i skrzydło nieco zasłaniają widok, ale udaje się uchwycić Pico w pełnej krasie. Po ok. 30 minutach lotu zniżamy się i widać już Terceirę. Idziemy po auto i tu pewien zgrzyt. Wypożyczenie organizowałem w Interrent (przez rentalcars.com), ale stanowisko mają wspólnie ze znienawidzonym chyba przez wszystkich Goldcarem. Teraz na rezygnację już za późno, ale gdybym to wiedział wcześniej, ne pewno wziąłbym auto gdzie indziej. Ostatecznie, po długiej litanii, za co i ile mogą mnie dodatkowo skasować, odbieramy białą Corsę z 9 tys. km przebiegu i ostrożnie jak tylko można jedziemy nią do naszego hotelu - Atlantida Mar. Poprzedniego dnia poprosiłem o możliwość wczesnego zameldowania i obiecali, że się postarają. Cóż, nie starali się wystarczająco mocno, bo na pokój musimy poczekać ok. 45 minut (co i tak jest mocno przed normalną porą), ale za to oferują nam śniadanie, mimo że regulaminowo mamy je dopiero następnego dnia. Miły gest
:) Sam hotel też bardzo przyjemny. Jest basen, obfity bufet śniadaniowy, dobrze urządzony pokój. Jest tylko jedno ale... Przez Agodę zarezerwowałem najtańszy double, licząc na zmianę na miejscu na twin, ale nic z tego. Tak wiec, tego... mamy z dorosłą córką wspólne wyro i to z quasi-baldachimem
:D Za jakiś czas jedziemy do Angra do Heroismo...
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaZostaje jeszcze balkon lub leżaki przy basenie o ile nie zabiorą mięciutkich mat
:D
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaDziś rozpoczyna się droga powrotna do domu. Trochę potrwa, więc kilka słów o niej oddzielnie. Teraz o naszej krótkiej wizycie w Angra do Heroismo. Terceira jest bardziej płaska od wcześniej przez nas odwiedzonych wysp Azorów, więc mają tu całkiem długą drogę szybkiego ruchu, po dwa pasy w każdym kierunku, biegnąca z grubsza od naszego lokum w Praia da Victoria do Angra do Heroismo i chyba nawet dalej. Z uwagi na wszelkie kalkulacje odszkodowawcze przedstawione nam w Interrent vel Goldcar, jedziemy naszą Corsą, jakby to było jajko na kołach, choć nie ślamarzymy się i dobijamy do dozwolonej prędkości (100 km/h). Po 20 minutach jesteśmy na miejscu. Droga otacza miasto od góry, więc można już stąd popatrzeć na jego zwartą zabudowę z pomarańczowymi dachami. Najpierw jedziemy w okolice Monte Brasil. Nawigacja pokazuje, że auto trzeba zostawić u jej podstawy, a dalej iść pieszo. To by się zgadzało, bo brukowana ścieżka pod górę prowadzi do bramy cytadeli, w której jest jednostka wojskowa. Szlak prowadzi jednak dalej, żołnierze nas nie zatrzymują, więc idziemy. Wspinamy się, a tu na naszej drodze zaczynają pojawiać się co jakiś czas prywatne auta. Po dotarciu na szczyt (a było dość gorąco) widzimy pełno piknikujących tam ludzi, którzy na miejsce dotarli samochodami, a nie frajersko na piechotę, jak my. Wśród weekendowych gości spacerują sobie koguty (kury gdzieś się chyba pochowały). Dość osobliwe to miejsce dla tego rodzaju ptactwa. Liczyłem na to, że widoki z Monte Brasil będą bardziej panoramiczne, ale pole widzenia ogranicza gdzieniegdzie roślinność. Dla miłośników historii pozostawiono na szczycie baterię armat ulokowanych tam przez Brytyjczyków w 1940 r. Po zejściu robimy objazd autem wąskimi uliczkami miasta (tym razem jadę jak saper po polu minowym). Świadomość, że większość budynków to wynik odbudowy po katastrofalnym trzęsieniu ziemi w 1980 r. sprawia, że patrzę nieco z przymrużeniem oka na miejscowe zabytki. Na jedzenie wybieramy sie do chwalonego tu i ówdzie QB Food Court położonego na obrzeżach miasta. Nazwa nie pasuje zbytnio do miejsca, którym okazuje się elegancki dom za kutą bramą, z dużym parkingiem. Jest przed 18:00, więc jest tu jeszcze pustawo, ale podejrzewam, że wkrótce zapełnią się oba piętra. Na parterze jest część snackowa, w której jest ciut inne menu, niż na restauracyjnym piętrze. Ceny są bardzo przystępne (np. zupa dnia za 1,80 €), a smak potraw też bardzo dobry, więc mogę polecić ten lokal. Drogą szybkiego ruchu wracamy do hotelu. Po drodze moją uwagę zwraca drogowskaz do Porto Judeu, czyli Portu Żydowskiego. Hmm, ciekawa nazwa, jak na niemal środek Atlantyku. Po powrocie do pokoju znajduję w portugalskiej Wikipedii informację, że nazwa miasteczka pochodzi najprawdopodobniej stąd, że w XV w., gdy pojawili się tam pierwsi kolonizatorzy, mianem "żydowski" określano w Portugalii wszystko, co złe, kiepskie. A że podejście dla okrętów do brzegu było w tym miejscu właśnie niekorzystne (choć chyba nie takie najgorsze, skoro jednak tu lądowali), port nazwano żydowskim. Ot, taka dygresja
:) Z hotelu robimy jeszcze spacer do Praia da Victoria, co by ułatwić trawienie i ze smutkiem konstatujemy, że to już koniec azorskiej przygody. Następnego dnia jeszcze tylko śniadanie w Atlantida Mar, zwrot auta (oby bez niespodzianek) i lot do Lizbony, a potem Hamburga...
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaWidziałem go już nawet wcześniej, tylko że głupi myślałem, że to teren wojskowy i przejazd jest dla ich własnych pojazdów.
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaPoranek przed lotem mamy dość emocjonujący, bo czeka nas zwrot auta. Po obfitym śniadaniu w Atlantida Mar (duży wybór w bufecie) w 5 minut docieramy na lotnisko. Do tego momentu mam dwie wątpliwości: 1) czy wskazówka stanu zbiornika paliwa drgnie i będę musiał uzupełnić bak do pełna (bo póki co, jest cały czas full)? 2) czy w czasie inspekcji stwierdzą cokolwiek, czego nie zaznaczono przy odbiorze auta i będą chcieli wpakować mi 150, czy 200 € opłaty? Obie rozwiewają się pozytywnie. Zbiornik Corsy musiał być przed naszą jazdą zapełniony pod korek (a do tego, samo auto jest chyba bardzo oszczędne), bo mimo, że wczoraj i dziś przejechaliśmy na Terceirze łącznie ok. 60-70 km, na desce rozdzielczej nadal podświetlone są wszystkie kwadraciki paliwowe
:) Co do uszkodzeń, to wiem, że sam na pewno nic nie zrobiłem, ale pracownik wypożyczalni znajduje na drzwiach rysę, której wczoraj nie było. Najwyraźniej, w czasie, gdy auto było gdzieś zaparkowane, ktoś musiał niezbyt ostrożnie otwierać swoje drzwi. Na szczęście, chłopak jest dopiero drugi dzień w pracy, a wczoraj, byliśmy jednymi z jego pierwszych klientów (w zasadzie jeszcze się na nas przyuczał) i byłem dla niego - przynajmniej tak mi się wydaje - miły i wyrozumiały, więc dziś tak długo skrobie tą rysę, aż stwierdza, że to jednak guma, czy inne zabrudzenie, więc pewnie zejdzie. Reasumując, moja pierwsza przygoda z Goldcarem vel Interrent zakończyła się sukcesem. Nie dość, że nie było żadnego kombinowania (a przy bardziej doświadczonym pracowniku cholera wie, jak by to wyglądało), to na dodatek koszt najmu ograniczył się do 25€, bo paliwo mieliśmy gratis. To taki cebulowy wsad do azorskiej zupy
:D Czas na odprawę. Stajemy w krótkim ogonku dla biznesu i goldów ze *A. Jeszcze o tym nie wspominałem, ale powrót mamy w C. Nie dlatego, że jakoś mi szczególnie na tym zależało, albo że kasa mi się z portfela wylewa. W końcu to tylko dwa loty po 2,5 i 3,5 godziny. Chodzi o to, że dopłacając całkiem niedużo do C mieliśmy do wyboru połączenia, których w najniższych cenach w Y nie było. Dzięki temu uniknęliśmy dodatkowego noclegu w Lizbonie, co ma znaczenie z uwagi na rok szkolny, na którego początek i tak nie zdążymy. Przemówił zatem pragmatyzm, a nie żądza klasy biznes, która - jak większość z nas zdaje sobie z tego sprawę - na tak niedługich trasach, co do zasady nie daje nic nadzwyczajnego. Zatem nadajemy bagaż, mijamy model dwupłatowca podwieszonego pod sufit (niemal jak w HKG
:D), poddajemy się kontroli bezpieczeństwa i mamy jeszcze około pół godziny do boardingu. Na lotnisku TER jest salonik (m.in. dla pasażerów C w TP), więc tam też idziemy. Wcześniej narzekałem na salonik w PDL, ale ten tu jest chyba najbardziej dziadowskim, jaki do tej pory odwiedziłem. Szkoda marnować na niego litery...
Zaczyna się boarding. Do samolotu dowożą nas autobusem. Przed wejściem do niego zauważam, że są tu dobrze przygotowani na zmienną pogodę.
Mamy miejsca w drugim rzędzie. Cały przedział dla C, to tylko dwa rzędy. Tradycyjnie na takich trasach w każdym 3-fotelowym sektorze ten środkowy jest pusty. Miejsca na nogi z grubsza tyle, ile w exit row. Fotele Recaro - świeżutkie - bardzo wygodne, z podnoszonym i regulowanym zagłówkiem. W fotelu przed nami gniazdka elektryczne i USB. Nie ma się do czego przyczepić. Po starcie robię z żalem ostatnie ujęcia Azorów. Będę je wspominał bardzo ciepło (dosłownie). Nareszcie okna nie są porysowane
:) Steward rozdaje menu. Po bułkach serwowanych w tamtą stronę w Y, tu widzę ogromną zmianę. Gdy podają już tacę, jestem pod bardzo pozytywnym wrażeniem. Wszystko w porcelanie, szkle i metalu. Smak potraw też świetny. Stawiam TP dużego plusa. Gdybyście zatem znaleźli ich ciekawą cenowo ofertę na lot w biznesie (np. z WAW do LIS), możecie bez obaw skorzystać. Cytując klasyka: "Będzie Pan zadowolony"
:D
Zbliżamy się do Lizbony. Powietrze dziś dość gęste, ale filtr "usuń mgłę" je rozrzedza i pod nami widać już wybrzeże, a potem zabudowania. Jest chyba kolejka do lądowania, bo robimy nawrotkę i trochę krążymy wokół miasta i jego obrzeży. Lądujemy z 10-minutowym opóźnieniem. To nie zmienia jednak mojej bardzo pozytywnej opinii o tym locie...
@tropikeyUdanej podróży!Ja wróciłem z Flores 2 tygodnie temu i jestem tą wyspą zachwycony. Pamiętaj tylko, że standardem jest tam rezerwacja stolika na kolację w restauracjach czasem nawet z 2 dniowym wyprzedzeniem, a komunikacja publiczna w weekendy nie funkcjonuje ( ja przez ten brak świadomości nie dojechałem z Faja Grande do Santa Cruz i straciłem rejs na Corvo, ale przynajmniej jest pretekst do kolejnego wyjazdu)
Na wszystkich wyspach mamy auto, więc z transportem nie ma problemu
;)Z drugiej strony, akurat na Flores ayto niekoniecznie jest chyba atutem, bo ogranicza w chodzeniu, albo wymusza robienie tej samej trasy w obu kierunkach. Jakoś damy radę.A co do jedzenia - stołowałeś się może w Casa do Rei? To jest prawie po sąsiedzku z naszym zakwaterowaniem tam i przymierzamy się do tego lokalu.Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Moim zdaniem samochód na Flores jest niezbędny, Ja podczas 5 dni pobytu miałem auto na 3 dni i żałowałem że nie wziąłem na cały pobyt. Do większości punktów początkowych i końcowych szlaków i tak nie dociera komunikacja publiczna, która zresztą jest bardzo ograniczona.Co do Casa de Rei owszem jadłem tam- knajpka przyjemna, obsługa bardzo miła (niemieckie małżeństwo ). Jedzenie dobre choć nie powalające- jedliśmy rybę na dwie osoby- trzy rodzaje małych filecików - całkiem niezłe i makaron z warzywami- bardzo przeciętny.
Samochod nie jest niezbedny nigdzie. Kwestia radzenia sobie i umiejetnosci. Oraz tego na co jestes gotowy. Na Flores bylem wiele razy, samochodu nie mialem nigdy. Kocham te autorytatywne wypowiedzi typu "autko niezbedne" albo "bez samochodu nie lec". Wysłane z mojego HUAWEI NXT-L29 przy użyciu Tapatalka
@otakesanzależy co chcesz robić i ile masz czasu. Mimo wszystko większość odwiedzających Azory, szczególnie mniejsze wyspy podziela moje zdanie. Mając mnóstwo czasu nie musisz też lecieć samolotem- są przecież promy.
To jest kwestia subiektywna i każdy musi w zaciszu swego umysłu rozstrzygnąć, co mu najbardziej odpowiada. Ja akurat jestem z tych, co tolerują komunikację publiczną wyłącznie w metropoliach. Na wszelakiej maści wyspach w grę wchodzi wyłącznie wypożyczenie auta. No chyba, że nikt w danym miejscu takowej usługi nie oferuje, bo nie byłoby nawet specjalnie gdzie tym autem jeździć (vide np. Mayreau, Koh Ngai, Koh Kradan, itp.).A wracając do relacji (co by utrzymać tempo chociaż zbliżone do typu "live")...Wczorajsze popołudnie i wieczór poszły zgodnie z planem, za wyjątkiem karuzel. Przed teatrem było jeszcze zbyt jasno i ciepło, a po nim byliśmy już zbyt zmęczeni na takie odloty.Ale po kolei.Jak już pisałem, wyrychtowaliśmy się adekwatnie do miejsca docelowego i ruszamy na miasto. W międzyczasie zrobiło się regularnie gorąco, więc schowanie bluzy dla córki do słynnego Arpenaza 10 z Decathlonu (ten akurat chyba za 4,50 zł
:D ) okazuje się zbędne, nawet po 22:00, gdy wracamy do hotelu.Za 12 € kupujemy polecony na forum całodzienny bilet grupowy i jakieś 25 minut jedziemy na dworzec główny. Na zewnątrz sporo meneli, ale taki to już urok dworców głównych, nie tylko w miastach niemieckich. Najpierw w biurze DB składamy wniosek o zwrot za bilet na podróż córki przerwaną kilkanaście dni temu przez niejaką Nadine vel Orianę (online z domu się nie udało) - pisałem o tym w innym wątku. Mamy teraz jakieś 5 godzin do spektaklu, więc w naszych galowych strojach (+ plecaczek Arpenaz
:D ) ruszamy dalej...Ciąg dalszy za jakiś czas, bo pora iść na lotnisko...Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Właśnie stoimy w ogonku do jeszcze nie otwartej odprawy bagażowej. Przyszliśmy niby dość wcześnie, a i tak jesteśmy prawie ostatni. Jeśli nie będzie osobnego stanowiska dla goldów, to słabo to widzę (bo nie zdecydowałem się na zakup).Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
tropikey napisał:ERRATA: stojąc w ogonku wchodzę sobie w aplikację TP i co widzę? Mogę sobie wybrać exit row, ktory jeszcze wczoraj był płatny. Tak więc mamy już rząd 9-ty 4free
:DCiekaw jestem tylko, czy to kwestia *G, czy każdy w tej kolejce mógłby zrobić to samo...nie sądzę, nie mam statusu a wybierałem sobie miejsce przy emergency exit wylatując z LIS i odprawiając się w kiosku
Lokalizacja Radisson Blu jest rewelacyjna. Stacja Sbahn jest prawie pod nim, a do obu terminali idzie się jakieś 3 minuty.Stajemy w dość już długiej kolejce do nieotwartych jeszcze stanowisk odprawy. O tym, że w czasie oczekiwania udało się uzyskać exit row napisałem już wcześniej.Fast track do kontroli bezpieczeństwa jest iście fast, więc wkrótce jesteśmy już w saloniku LH Senator. Ten prezentuje się bez zarzutu. Nawet gdybyśmy nie mieli śniadania w hotelu, jest tu na tyle dużo do zjedzenia, że zapewne napełnilibyśmy brzuszki.Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Hortensje na Sao Miguel są przepiękne.Sao Miguel przy Maderze jest płaska jak stół.Koniecznie odwiedźcie Caldeira Velha, jak dla mnie jedno z fajniejszych miejsc viewtopic.php?p=881151#p881151
Nie dość, że przepiękne, to w ilościach takich, że wyspa powinna mieć raczej nazwę w stylu Ilha da Hortencia
:DNa pewno skorzystam z Twej podpowiedzi
:)W poprzednim wpisie zapomniałem wspomnieć o jeszcze jednym pozytywnym zaskoczeniu, jakże istotnym z punktu widzenia fly4FREE... Wszystkie atrakcje, przynajmniej te widokowo-naturalne, są bezpłatne. Czy to wodospady, plantacja herbaty czy wyziewy siarkowe itp. - nie są one "biletowane". Myślę, że to kwestia czasu i gdy ilość turystów jeszcze wzrośnie (na razie nie jest wcale tak źle, jak się spodziewałem), pojawią się i kasy. Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Dzięki za miłe słowo
:) To tylko z telefonu (Huawei P9). Z aparatu będą (mam nadzieję) lepsze.O nazwy tych kwiatów zapytam miejscowych. Te żółte prezentują się świetnie w dużych skupiskach, a takich jest tu od groma.Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Cicha_Woda napisał:Piękne widoki i super fotki! @tropikey nie wiesz czasem jak się nazywają te czerwone i żółte kwiaty z Twoich zdjęć? Mają niesamowite kształty
:DTe czerwone to może być Erythrina crista-galihttps://pl.wikipedia.org/wiki/Erytryna_grzebieniasta
Koniecznie zajedź nad lagoa do Fogo i zejdź ścieżką nad brzeg jeziora- nieco forsowny spacer szczególnie z powrotem, ale miejsce z kategorii must na Sao Miguel.A hortensji zobaczysz jeszcze więcej na Flores ( co z perspektywy Sao Miguel wydaje się nieprawdopodobne)
Dzięki za miłe słowa
:)Ale tu nie ma miejsca na żadne rozterki
:) Pisz i dawaj zdjęć ile wlezie
:) Ależ masz cudowną pogodę. Ile dni tam jesteś bo jakoś nie wyłapałem tej informacji. Pamiętaj żeby zjeść miejscowego ananasa:)
Widać, że na Azorach pogoda zmienna jest i tym razem niebo było bardziej zachmurzone. Ja bardzo bym chciała trafić na takie tylko trochę zachmurzone niebo, a nie całkowite mgielne mleko, bo na Sao Miguel i Sete Cidades wybieram się dopiero w listopadzie
:) @tropikey gdybyś zauważył jakie są aktualnie ceny wynajęcia taksówki na godziny na lotnisku albo w Ponta Delgada to będę bardzo wdzięczna za informacje. W necie znalazłam info, że cena to ok. 20-25 euro za godzinę, ale nie wiem czy jest ona aktualna. Na Sao Miguel przylatuję rano po mocno niedospanej nocy i nie wypożyczam auta, a będę tam tylko dobę. I również poproszę o więcej fotek
:lol:
Tom K napisał:Ależ masz cudowną pogodę. Ile dni tam jesteś bo jakoś nie wyłapałem tej informacji.Dziś się zachmurzyło, choć chyba powoli się ta pierzyna rozchodzi. Ale faktycznie, jak dotąd, narzekać na aurę nie mogę
:)Na samych Azorach jesteśmy 13 dni (SM 4, Flores 4, Faial 4 i Terceira 1).Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Cicha_Woda napisał:Widać, że na Azorach pogoda zmienna jest i tym razem niebo było bardziej zachmurzone. Ja bardzo bym chciała trafić na takie tylko trochę zachmurzone niebo, a nie całkowite mgielne mleko, bo na Sao Miguel i Sete Cidades wybieram się dopiero w listopadzie
:) @tropikey gdybyś zauważył jakie są aktualnie ceny wynajęcia taksówki na godziny na lotnisku albo w Ponta Delgada to będę bardzo wdzięczna za informacje. W necie znalazłam info, że cena to ok. 20-25 euro za godzinę, ale nie wiem czy jest ona aktualna. Na Sao Miguel przylatuję rano po mocno niedospanej nocy i nie wypożyczam auta, a będę tam tylko dobę. I również poproszę o więcej fotek [emoji38]Kurczę, tylko jedna doba tutaj, to naprawdę krótko. Najlepiej będzie chyba skupić się na Ponta Delgada i tylko jednej części - wschodniej lub zachodniej.Po przylocie widziałem tablicę z różnymi stawkami za jazdę taxi, ale nie zwróciłem uwagi, czy jest też godzinowa. 20-25 € brzmi realnie, ale żeby cokolwiek zobaczyć potrzebujesz, moim zdaniem, minimum 4 godziny, czyli ok. 100 €. Z Ponta Delgada jeżdżą różne mniejsze i większe busy wycieczkowe. To na pewno wyszłoby taniej.Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Chyba, zeby dogadać się z taksówkarzem - niech zawiezie pod wejście w kierunku Lagoa de Canaria. Stamtąd można zrobić spacerek na sławny Miradoro da Boca do Inferno. Widac Sete Cidades i oczywiście krater. Umówić się na powrót za 2-3h. Przy dobrej pogodzie to wg mnie najważniejsze co można zrobić na Sao Miguel.
@tropikey dzięki za wiadomość. No niestety czasu na wyjazdach zawsze jest za mało
;) A, że w listopadzie jest największa szansa spotkania wielorybów i delfinów w kanale Pico, to pobyt na Sao Miguel został skrócony. Na Pico i Faial będziemy trochę dłużej (po 3 dni) i jeszcze dobę na Terceirze. Oferty wycieczek objazdowych po wschodniej lub zachodniej części wyspy też oglądam. Przy dwóch osobach kosztowo to wygląda bardzo podobnie do taksówki, a ta daje większą niezależność. Na razie zbieram jak najwięcej informacji przed wybraniem optymalnej opcji
8-)
Ta fotka z tęczą, groźnymi chmurami i ślicznie doświetlonymi słońcem wianecznikami ma niesamowity klimat. Wodospady oraz urwiska skalne z ciosem bazaltowym (tymi regularnymi kolumnami) też są widowiskowe. A ta okrągła metalowa konstrukcja to jakaś antena radiowa?
Zgadza się - gdy dojeżdża się do tej latarni, jeszcze z daleka wygląda to jak krzyż, a dopiero na miejscu uwypuklają się prawdziwe kształty. To zapewne jakiś rodzaj radaru.Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Pozwolę sobie na małą prywatę w tej fajnej relacji.Na Faial w mieście Horta polecam wejść do akwarium z rybkami z Azorów. Rok temu jedna z nich podrywała moją dziewczynę. Nieważne przy którym oknie basenu stanęła, to ryba zaraz podpływała wyraźnie interesując się tylko nią.
Do tego jeżeli będziecie jechali do latarni Lighthouse of Ponta dos Capelinhos, możecie tam dojechać drogą szutrową nad oceanem z miasteczka Valadouro / Varadouro. Jest tam najtańszy hostel na wyspie z restauracją Restaurante O Varadouro, kąpielisko ze sztucznymi basenami, a w kierunku latarni miradouro.I tak jak piszesz @tropikey Na Azory na pewno się wraca
:D
Dzięki za podpowiedź
:)A w samej Horcie znaleźliście jakąś godną polecenia jadlodajnię za rozsądne pieniądze? Poleceń dotyczących Sao Miguel, a zwłaszcza Ponta Delgada jest na forum bez liku, a o Faial i o Horcie cisza. Mogę co prawda sugerować się goiglami, czy tripadvisorem, ale polskie podniebienie bywa odmienne
:DWysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Ze względu na ceny noclegów, loty SATA za 137 EUR RT dla jednej osoby, wynajem auta, i długość pobytu (dwa tygodnie w Portugalii z czego ponad 7 dni na Azorach) ograniczyliśmy wyjścia do restauracji do jednej na Pico - na tej wyspie byliśmy trzy noce. W Horcie stołowaliśmy się
;) tylko supermarket Modelo Continente Horta. Portugalskie sardynki, ichnie banany, azorańskie mleko, sery i Superbocki. Do restauracji przy hotelu z poprzedniego postu zajeżdżali ludzie samochodami, niekoniecznie miejscowi, wnioskuję że była dobra.Przy porcie w mieście oraz przy tej drugiej zatoczce z plażą (koło akwarium) jest dużo knajp, ale z przyczyn wymienionych powyżej nie startowałem do nich.
My w ten sposób zorganizowaliśmy się gastronomicznie na Flores (za wyjątkiem frytek i burgera u tutejszego Greka). Kupowaliśmy z grubsza to samo
:DNa Faial mamy jednak noclegi w hotelu, czyli bez kuchni...Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
na browarka wieczorem w Horcie polecam najbardziej znaną i klimatyczną knajpkę w Marinie - Peter's Cafe Sport, ale jedzenia tam nie polecam polecam też trekking po wzniesieniu po byłym wulkanie dos Capelinhos a gybyście mieli dużo samozaparcia polecam PR6 - 10 wulkanów ok. 20 kmproszę o zdjęcie kaldery, bo mi nie było dane ujrzeć tego widoku ze względu na mgłę (byłam na początku październiku)
tropikey napisał:A w samej Horcie znaleźliście jakąś godną polecenia jadlodajnię za rozsądne pieniądze? Fajnym i niedrogim miejscem, ale na piwo z bifaną (treściwą kanapką), a nie pełny obiad, jest snack bar nad zatoką Porto Pim. Poza tym, to na ile pamiętam z moich dwóch wyjazdów, szału w gastronomii tam nie ma. Niedroga była jeszcze pizzeria California w północnej części miasta, Google podpowiada, że przy Rua Almeida Garrett.
cyberpunk64 napisał: proszę o zdjęcie kaldery, bo mi nie było dane ujrzeć tego widoku ze względu na mgłę (byłam na początku październiku)Postaram się spełnić Twe życzenie
:)Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
tropikey napisał:Tak wiec, tego... mamy z dorosłą córką wspólne wyro i to z quasi-baldachimem
:DOjciec na glebę/wykładzinę, córa pod baldachim
:twisted:
Widziałem go już nawet wcześniej, tylko że głupi myślałem, że to teren wojskowy i przejazd jest dla ich własnych pojazdów. Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Czekamy na nasz lot z HAM do GDN, więc pora zakończyć tą relację. Na koniec pozwolę sobie na kilka przemyśleń ogólnej natury ma temat Azorów (kolejność absolutnie przypadkowa):1) ptaki zachowują się tu bardzo dziwnie. Można odnieść wrażenie, że niezależnie od gatunku walczą ze sobą o miano Pierzastego Jamesa Deana. Jadąc autem co chwilę obserwuje się osobniki wzbijające się do lotu tuż przed autem. Czasem przelatują centymetry przed maską, a czasem jadą po bandzie i fruną przed szybą, w ostatniej chwili odbijając gdzieś w bok. Zjawisko to jest szczególnie nasilone na Flores. Niestety, nie wszystkim chojrakom się ta sztuka udaje,2) mimo że o Azorach mówi się i pisze całkiem sporo, zaskoczyła mnie mała, wręcz znikoma liczba turystów. Byliśmy tu w szczycie sezonu letniego, a nawet w najbardziej znanych punktach turystycznych można było mówić co najwyżej o zgrupowaniach, ale nigdy o tłumach. Największe takie zgrupowanie było na Vista do Rei. W czasie gdy tam byliśmy, towarzyszyło nam jeszcze może 200 osób, ale nie na samym punkcie widokowym, tylko ogólnie w tym rejonie (ostry zakręt wokół niedokończonego hotelu). Trochę ludzi było też w parku Caldeira Velha, ale w dużej mierze to zasługa bezpłatnego wstępu dla rezydentów Azorów. A Flores to już zupełne pustki. I to jest wspaniałe
:DSwoją drogą, zaskakuje też bardzo nieliczna reprezentacja Polaków. Wszędzie nas pełno, ale tu jeszcze nie. Oprócz samych Portugalczyków dominują goście z Ameryki Północnej oraz Francuzi i Hiszpanie. Są też Niemcy i Holendrzy. Zaskakująco mało jest Skandynawów. Rosjan nie spotkaliśmy żadnych, a Azjatów można było policzyć na palcach dwóch rąk. Ciekawe, jak długo taki stan potrwa? Ruch lotniczy może tu jeszcze urosnąć, ale generalnie baza hotelowo-usługowa nie jest wcale przygotowana na jakiś drastyczny wzrost. Co więcej, jak sami mi mówili co niektórzy, wcale im na takim wzroście nie zależy,3) jestem pod wielkim wrażeniem, jak bardzo dbają tu o czystość i porządek (no, w toaletach mogłoby być czasem bardziej higienicznie). Niewykluczone, że to efekt braku masowej turystyki, której jednym z najbardziej dotkliwych objawów są właśnie tony śmieci rzucanych gdzie popadnie. Jestem jednak przekonany, że w głównej mierze to zasługa mentalności miejscowych (i chwała im za to). Nie wszędzie jest jednak tak samo - Faial odstępuje w tym zakresie in minus,4) a propos mentalności - o ile ogólnie uważam Portugalczyków za bardzo stonowany i mało "południowy" naród, to Azorczyków cechuje chyba jeszcze większy stoicyzm. Jeden jedyny raz, gdy myślałem, że dwóch gości się kłóci, okazało się, że mylnie zinterpretowałem sytuację i tak naprawde śmiali się z czegoś. Z kolei u kierowców (młodych) jedyny przejaw szaleństwa, to jazda z opuszczonymi szybami i muzyką włączoną na cały regulator. Zero jazdy na zderzaku, wyprzedzania (już nawet nie mówię, że na trzeciego, ale ogólnie, no chyba że ktoś się wlecze), zero wypadków, czy stłuczek (choć auta są często porysowane - to pewnie wynik parkowania w wąskich uliczkach). Czasem to ja wprowadzałem nieco wschodniego barbarzyństwa do ruchu drogowego, ale ręczę, że w pełni bezpiecznie,5) naczytałem się o zmienności azorskiej pogody i zabraliśmy ze sobą odzież na różne warianty sytuacji na zewnątrz. Cóż, okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Albo mieliśmy wyjątkowe szczęście, albo lato 2018 jest pierwszym z wielu kolejnych, gdy azorska pogoda - na skutek zmian klimatycznych - jest idealnie wakacyjna. Przez 13 dni na 4 wyspach, dwanaście było dokładnie takich, jakie lubię najbardziej, czyli słonecznych, ale z odrobiną chmur oraz cieplych, tak w przedziale miedzy 25 i 30 st. C (jedynie na Faial ta granica chyba pękła). Deszcz padał tylko raz, przez kilka godzin w Horcie (i tak musieliśmy się wtedy pakować). Miejscowi mówili, że to bardzo nietypowa sytuacja i byli tym już zmęczeni. Z jednej strony rozumiem ich, ale z drugiej, gdybym miał pewność, że w kolejnych latach miesiące wakacyjne będą takie same, to mogę tu przyjeżdżać nawet co rok.No dobra, ktoś zapyta jednak, co z wiatrem, który uniemożliwił pływanie z delfinami? Przyznaję - w tym wypadku pogoda spłatała mi psikusa. Do przylotu na Faial, ocean był przez caly czas płaski niemal jak tafla szkła. Nigdy nie przytrafiło mi się jeszcze obserwować tak spokojnych wód morskich/oceanicznych przez tak długi czas (a według miejscowych było tak już na 2-3 tygodnie przed naszym przybyciem tu). Ale gdy miałem już z tych wód skorzystać, akurat wtedy musiało zacząć dąć... To moje jedyne prawdziwe rozczarowanie tego wyjazdu,6) wypożyczalnie aut - bez dwóch zdań domunije tu Ilha Verde, choć akurat my samochód mieliśmy od nich tylko raz na cztery wypożyczenia. Trzy razy (dwa w Hertzu i raz w Ilha Verde) auta były już dość sfatygowane. Tylko ostatni Opel z Interrent był niemal nowy i jeździło się nim naprawdę przyjemnie. Gdybym jednak miał doradzić cokolwiek w sprawie najmu auta na Azorach, to sugerowałbym właśnie branie aut już po przejściach. Powód jest prozaiczny. Przy tutejszych uwarunkowaniach ubezpieczeniowych (wersja z likwidacją udziału własnego jest bardzo droga, no chyba, że ktoś ma ubezpieczenie zewnętrzne), na samochodzie usianym już rysami, otarciami i innymi szkodami lakierniczymi, nie sposób przy oddawaniu auta dojść, czy są jakieś nowe (za wyjątkiem oczywiście poważniejszych wgnieceń, itp.), a pracownicy wypożyczalni robią bardzo pobieżną kontrolę auta (głównie stan paliwa). Opel był na tyle świeży, że łatwo było zaznaczyć na karcie kontrolnej wszystkie widoczne uszkodzenia, no i wyłapać ewentualne nowe (jak w naszym wypadku, o czym pisałem wcześniej). Reasumując, nie zawsze nowe i świeże znaczy lepsze
;)Pod tym względem zawsze stawiam Wyspy Kanaryjskie, jako wzór. Nigdzie indziej wypożyczanie samochodów nie jest tak bezstresowe, a przy tym tanie.Teraz jeszcze drobiazgi, które - oprócz wiatru w Horcie - nie przypadły mi do gustu (kolejność również przypadkowa):1) zaopatrzenie w sklepach jest nie najlepsze. Wiadomo, wyspy. O ile jednak produkty paczkowane są dostępne bez większych problemów, o tyle zaskakująco słabo prezentuje się oferta owocowo-warzywna. Wynika to chyba z tego, że skupili się tu na produkcji "okołokrowiej" (swoją drogą pysznej - np. sery, czy mleko czekoladowe), a zupełnie odpuścili sobie samodzielną uprawę czegolwiek poza ananasami. Chyba wszystko inne jest importowane. Odbija się to również na ofercie śniadaniowej w hotelach. Sera jest bez liku, a warzywa - jeśli w ogóle są - ograniczają się do niezbyt smacznych pomidorów,2) kontynuując wątek sklepowy - kupiłem tu i zjadłem najgorsze parówki, jakie kiedykolwiek wyprodukował homo sapiens. Nie zrobiłem niestety zdjęcia, ale jeśli zobaczycie w Continente, czy innym sklepie bordowe puszki ze zdjęciem apetycznych paróweczek z napisem mówiącym coś o oryginalnych frankfurterkach, niech Was ręka boska strzeże przed ich włożeniem do koszyka!3) gdy zaczyna porządnie padać - tak, że człowiekowi nie jest w głowie przemierzanie danej wyspy wzdłuż i wszerz - nie ma tu po prostu co robić. Nas dopadło to w Horcie. Przyznam, że gdybym trafił tu wyłącznie w takich warunkach atmosferycznych, to moja opinia o Azorach mogłaby być diametralnie odmienna,4) jest tu gdzieniegdzie dziwna sytuacja z płaceniem kartą - zdarzyło mi się w kilku miejscach, że odmawiano przyjęcia mojego revoluta lub innej karty, twierdząc, że terminal akceptuje wyłącznie karty portugalskie. Na kontynencie, czy na Maderze takie problemy nie występowały. Na dodatek, jest tu sporo miejsc (na Flores nawet stacje benzynowe), gdzie płacić można tylko gotówką.Jaka jest zatem moja odpowiedź na tytułowe pytanie? Bez żadnych wątpliwości o jakimkolwiek gryzieniu nie ma mowy. Azory okazały się najpotulniejszymi na świecie pupilami. Przynajmniej dla nas. Inna sprawa, że z pieskami mają one tyle wspólnego, co Paryż z ryżem. Tytuł był bez sensu, bo owe Azory, to tylko spolszczenie portugalskiego Açores, a to z kolei pochodzi ponoć od portugalskiej nazwy jakiegoś jastrzębia, który z resztą nigdy na tych wyspach nie występował. Pytanie powinno brzmieć więc raczej, czy Azory dziobią lub szarpią? I na takie odpowiadam stanowczo: nie! Do kolejnego razu
:)Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaDziś mamy mozaikę pogodową. Rano jest całkiem przyzwoicie - słońce/chmury/słońce/chmury. Około południa spełnia się wczorajsza przepowiednia skippera i zaczyna lać. Pada z 3-4 godziny. To pierwsza taka sytuacja w czasie tego wyjazdu. W takiej pogodzie pozostaje nam spakować się na jutrzejszy wyjazd.
Po ulewie powoli, ale to bardzo powoli się rozchmurza. Do tego jest parno niczym w palmiarni.
Idziemy ponownie do mariny, by popatrzeć na zdobienia pozostawione przez załogi jachtów. I tym razem znajdujemy kilka polskich śladów, na dodatek przeczących mojej wczorajszej tezie o ich wtórności. Ba! Jest jeszcze jeden obrazek zrobiony tu przez załogę F. Chopina, na dodatek sprzed wielu lat. Aż dziw, że jeszcze nie w pełni wyblakł.
Po kolacji wyskakujemy na Monte da Guia. Zrobiło się pięknie. Widać nawet szczyt Caldeiry bez żadnej pierzyny z chmur. Przez chwilę kombinuję nawet, czy nie pojechać tam jeszcze raz, ale odganiam ten pomysł. Zanim tam dojadę słońce już zupełnie zajdzie.
Okazuje się, że za kapliczką na Monte da Guia jest ścieżka, którą można dojść do końca skał. To świetne miejsce na ogladanie zachodu słońca, mimo że nie do końca, bo zanim wpadnie do Atlantyku, chowa się za dalszą częścią Faial.
Tak czy inaczej, widoki są dziś piękne, a Pico okraszony różowiejącymi obłokami to majstersztyk natury. Posiedziałbym tu do nocy, ale jutro mamy jedyną w czasie tej podróży pobudkę niemal o świcie, a potem lot na Terceirę...
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaWczorajsza zapowiedź wstawania "niemal o świcie" była przesadnie łagodna. Budzimy się ok. 6:30, a za oknem kompletnie ciemno. Sprawdzam w internecie - wschód słońca dopiero o 7:13.
Wpadamy na szybkie śniadanie (a precyzyjniej, to ja wpadam i robię po dwie kanapki ma wynos). Wymeldowanie, pakujemy się do naszego mikrusa i jedziemy na lotnisko. Troszkę się denerwuję, bo na karcie pokładowej jest informacja, że check in kończy się o 7:40, a my odjeżdżamy spod hotelu o 7:17. Wiem, że jazda zajmie nam tylko 10-15 minut, ale jeszcze trzeba oddać auto (choć to można załatwić też po odprawie).
Na lotnisku jesteśmy o 7:30 i co? Stanowiska check in nie są jeszcze nawet otwarte. Razem z nami przyszło akurat dwóch panów, którym uruchomienie komputerów, założenie taśm itp. zajmuje kolejnych 10 minut, więc odprawa zaczyna się dokładnie wtedy, gdy powinna była się skończyć.
Po oddaniu bagażu czas na zwrot auta, które czeka sobie (pewnie już za długo) przed terminalem. Szukam stanowiska Hertza, a tu nic. Pytam pani z Ilha Verde, ale też nic nie wie i sugeruje, żebym zadzwonił. Tak też czynię. Po kilku próbach odbiera jakiś zaspany gość, którego ledwo rozumiem, ale ostatecznie dogadujemy się, że mam zostawić auto na małym parkingu przy terminalu, z kluczykami w środku. No dobra, jak chcecie...
Po sprawnej kontroli bezpieczeństwa schodzimy do piwnicznego gate'u. Punktualnie o 8:30 ląduje samolot z Terceiry, do którego po chwili pakujemy się z grupą innych pasażerów. Tym razem jest to maleńki Q200. W przeciwieństwie do lotu z Flores na Faial, ten jest idealnie punktualny (w istocie, wydaje mi się, że był to najbardziej punktualny ze wszystkich moich przelotów).
Zajmujemy miejsca przy wyjściu awaryjnym po prawej stronie. Silnik i skrzydło nieco zasłaniają widok, ale udaje się uchwycić Pico w pełnej krasie.
Po ok. 30 minutach lotu zniżamy się i widać już Terceirę.
Idziemy po auto i tu pewien zgrzyt. Wypożyczenie organizowałem w Interrent (przez rentalcars.com), ale stanowisko mają wspólnie ze znienawidzonym chyba przez wszystkich Goldcarem. Teraz na rezygnację już za późno, ale gdybym to wiedział wcześniej, ne pewno wziąłbym auto gdzie indziej. Ostatecznie, po długiej litanii, za co i ile mogą mnie dodatkowo skasować, odbieramy białą Corsę z 9 tys. km przebiegu i ostrożnie jak tylko można jedziemy nią do naszego hotelu - Atlantida Mar.
Poprzedniego dnia poprosiłem o możliwość wczesnego zameldowania i obiecali, że się postarają. Cóż, nie starali się wystarczająco mocno, bo na pokój musimy poczekać ok. 45 minut (co i tak jest mocno przed normalną porą), ale za to oferują nam śniadanie, mimo że regulaminowo mamy je dopiero następnego dnia. Miły gest :)
Sam hotel też bardzo przyjemny. Jest basen, obfity bufet śniadaniowy, dobrze urządzony pokój. Jest tylko jedno ale... Przez Agodę zarezerwowałem najtańszy double, licząc na zmianę na miejscu na twin, ale nic z tego. Tak wiec, tego... mamy z dorosłą córką wspólne wyro i to z quasi-baldachimem :D
Za jakiś czas jedziemy do Angra do Heroismo...
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaZostaje jeszcze balkon lub leżaki przy basenie o ile nie zabiorą mięciutkich mat :D
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaDziś rozpoczyna się droga powrotna do domu. Trochę potrwa, więc kilka słów o niej oddzielnie. Teraz o naszej krótkiej wizycie w Angra do Heroismo.
Terceira jest bardziej płaska od wcześniej przez nas odwiedzonych wysp Azorów, więc mają tu całkiem długą drogę szybkiego ruchu, po dwa pasy w każdym kierunku, biegnąca z grubsza od naszego lokum w Praia da Victoria do Angra do Heroismo i chyba nawet dalej.
Z uwagi na wszelkie kalkulacje odszkodowawcze przedstawione nam w Interrent vel Goldcar, jedziemy naszą Corsą, jakby to było jajko na kołach, choć nie ślamarzymy się i dobijamy do dozwolonej prędkości (100 km/h).
Po 20 minutach jesteśmy na miejscu. Droga otacza miasto od góry, więc można już stąd popatrzeć na jego zwartą zabudowę z pomarańczowymi dachami.
Najpierw jedziemy w okolice Monte Brasil. Nawigacja pokazuje, że auto trzeba zostawić u jej podstawy, a dalej iść pieszo. To by się zgadzało, bo brukowana ścieżka pod górę prowadzi do bramy cytadeli, w której jest jednostka wojskowa. Szlak prowadzi jednak dalej, żołnierze nas nie zatrzymują, więc idziemy. Wspinamy się, a tu na naszej drodze zaczynają pojawiać się co jakiś czas prywatne auta. Po dotarciu na szczyt (a było dość gorąco) widzimy pełno piknikujących tam ludzi, którzy na miejsce dotarli samochodami, a nie frajersko na piechotę, jak my. Wśród weekendowych gości spacerują sobie koguty (kury gdzieś się chyba pochowały). Dość osobliwe to miejsce dla tego rodzaju ptactwa.
Liczyłem na to, że widoki z Monte Brasil będą bardziej panoramiczne, ale pole widzenia ogranicza gdzieniegdzie roślinność.
Dla miłośników historii pozostawiono na szczycie baterię armat ulokowanych tam przez Brytyjczyków w 1940 r.
Po zejściu robimy objazd autem wąskimi uliczkami miasta (tym razem jadę jak saper po polu minowym). Świadomość, że większość budynków to wynik odbudowy po katastrofalnym trzęsieniu ziemi w 1980 r. sprawia, że patrzę nieco z przymrużeniem oka na miejscowe zabytki.
Na jedzenie wybieramy sie do chwalonego tu i ówdzie QB Food Court położonego na obrzeżach miasta. Nazwa nie pasuje zbytnio do miejsca, którym okazuje się elegancki dom za kutą bramą, z dużym parkingiem. Jest przed 18:00, więc jest tu jeszcze pustawo, ale podejrzewam, że wkrótce zapełnią się oba piętra. Na parterze jest część snackowa, w której jest ciut inne menu, niż na restauracyjnym piętrze. Ceny są bardzo przystępne (np. zupa dnia za 1,80 €), a smak potraw też bardzo dobry, więc mogę polecić ten lokal.
Drogą szybkiego ruchu wracamy do hotelu. Po drodze moją uwagę zwraca drogowskaz do Porto Judeu, czyli Portu Żydowskiego. Hmm, ciekawa nazwa, jak na niemal środek Atlantyku. Po powrocie do pokoju znajduję w portugalskiej Wikipedii informację, że nazwa miasteczka pochodzi najprawdopodobniej stąd, że w XV w., gdy pojawili się tam pierwsi kolonizatorzy, mianem "żydowski" określano w Portugalii wszystko, co złe, kiepskie. A że podejście dla okrętów do brzegu było w tym miejscu właśnie niekorzystne (choć chyba nie takie najgorsze, skoro jednak tu lądowali), port nazwano żydowskim. Ot, taka dygresja :)
Z hotelu robimy jeszcze spacer do Praia da Victoria, co by ułatwić trawienie i ze smutkiem konstatujemy, że to już koniec azorskiej przygody.
Następnego dnia jeszcze tylko śniadanie w Atlantida Mar, zwrot auta (oby bez niespodzianek) i lot do Lizbony, a potem Hamburga...
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaWidziałem go już nawet wcześniej, tylko że głupi myślałem, że to teren wojskowy i przejazd jest dla ich własnych pojazdów.
Wysłane z mojego P9 przy użyciu TapatalkaPoranek przed lotem mamy dość emocjonujący, bo czeka nas zwrot auta. Po obfitym śniadaniu w Atlantida Mar (duży wybór w bufecie) w 5 minut docieramy na lotnisko. Do tego momentu mam dwie wątpliwości:
1) czy wskazówka stanu zbiornika paliwa drgnie i będę musiał uzupełnić bak do pełna (bo póki co, jest cały czas full)?
2) czy w czasie inspekcji stwierdzą cokolwiek, czego nie zaznaczono przy odbiorze auta i będą chcieli wpakować mi 150, czy 200 € opłaty?
Obie rozwiewają się pozytywnie.
Zbiornik Corsy musiał być przed naszą jazdą zapełniony pod korek (a do tego, samo auto jest chyba bardzo oszczędne), bo mimo, że wczoraj i dziś przejechaliśmy na Terceirze łącznie ok. 60-70 km, na desce rozdzielczej nadal podświetlone są wszystkie kwadraciki paliwowe :)
Co do uszkodzeń, to wiem, że sam na pewno nic nie zrobiłem, ale pracownik wypożyczalni znajduje na drzwiach rysę, której wczoraj nie było. Najwyraźniej, w czasie, gdy auto było gdzieś zaparkowane, ktoś musiał niezbyt ostrożnie otwierać swoje drzwi. Na szczęście, chłopak jest dopiero drugi dzień w pracy, a wczoraj, byliśmy jednymi z jego pierwszych klientów (w zasadzie jeszcze się na nas przyuczał) i byłem dla niego - przynajmniej tak mi się wydaje - miły i wyrozumiały, więc dziś tak długo skrobie tą rysę, aż stwierdza, że to jednak guma, czy inne zabrudzenie, więc pewnie zejdzie.
Reasumując, moja pierwsza przygoda z Goldcarem vel Interrent zakończyła się sukcesem. Nie dość, że nie było żadnego kombinowania (a przy bardziej doświadczonym pracowniku cholera wie, jak by to wyglądało), to na dodatek koszt najmu ograniczył się do 25€, bo paliwo mieliśmy gratis. To taki cebulowy wsad do azorskiej zupy :D
Czas na odprawę. Stajemy w krótkim ogonku dla biznesu i goldów ze *A. Jeszcze o tym nie wspominałem, ale powrót mamy w C. Nie dlatego, że jakoś mi szczególnie na tym zależało, albo że kasa mi się z portfela wylewa. W końcu to tylko dwa loty po 2,5 i 3,5 godziny. Chodzi o to, że dopłacając całkiem niedużo do C mieliśmy do wyboru połączenia, których w najniższych cenach w Y nie było. Dzięki temu uniknęliśmy dodatkowego noclegu w Lizbonie, co ma znaczenie z uwagi na rok szkolny, na którego początek i tak nie zdążymy. Przemówił zatem pragmatyzm, a nie żądza klasy biznes, która - jak większość z nas zdaje sobie z tego sprawę - na tak niedługich trasach, co do zasady nie daje nic nadzwyczajnego.
Zatem nadajemy bagaż, mijamy model dwupłatowca podwieszonego pod sufit (niemal jak w HKG :D), poddajemy się kontroli bezpieczeństwa i mamy jeszcze około pół godziny do boardingu. Na lotnisku TER jest salonik (m.in. dla pasażerów C w TP), więc tam też idziemy. Wcześniej narzekałem na salonik w PDL, ale ten tu jest chyba najbardziej dziadowskim, jaki do tej pory odwiedziłem. Szkoda marnować na niego litery...
Zaczyna się boarding. Do samolotu dowożą nas autobusem. Przed wejściem do niego zauważam, że są tu dobrze przygotowani na zmienną pogodę.
Mamy miejsca w drugim rzędzie. Cały przedział dla C, to tylko dwa rzędy. Tradycyjnie na takich trasach w każdym 3-fotelowym sektorze ten środkowy jest pusty. Miejsca na nogi z grubsza tyle, ile w exit row. Fotele Recaro - świeżutkie - bardzo wygodne, z podnoszonym i regulowanym zagłówkiem. W fotelu przed nami gniazdka elektryczne i USB. Nie ma się do czego przyczepić.
Po starcie robię z żalem ostatnie ujęcia Azorów. Będę je wspominał bardzo ciepło (dosłownie). Nareszcie okna nie są porysowane :)
Steward rozdaje menu. Po bułkach serwowanych w tamtą stronę w Y, tu widzę ogromną zmianę. Gdy podają już tacę, jestem pod bardzo pozytywnym wrażeniem. Wszystko w porcelanie, szkle i metalu. Smak potraw też świetny. Stawiam TP dużego plusa. Gdybyście zatem znaleźli ich ciekawą cenowo ofertę na lot w biznesie (np. z WAW do LIS), możecie bez obaw skorzystać. Cytując klasyka: "Będzie Pan zadowolony" :D
Zbliżamy się do Lizbony. Powietrze dziś dość gęste, ale filtr "usuń mgłę" je rozrzedza i pod nami widać już wybrzeże, a potem zabudowania. Jest chyba kolejka do lądowania, bo robimy nawrotkę i trochę krążymy wokół miasta i jego obrzeży. Lądujemy z 10-minutowym opóźnieniem. To nie zmienia jednak mojej bardzo pozytywnej opinii o tym locie...