Idąc w stronę kościoła anglikańskego St. Faith's widać jak bardzo to miasto jest powiązane ze zjawiskami geotermalnymi. Idziesz normalną ulicą i nagle widzisz:
A spod kamieni wydobywa się dźwięk bulgotu i zapach siarki, którą czuć w całym Rotorua. Nie jest to takie stężenie, żeby się nie dało wyrzymać, ale czuć ją prawie wszędzie. Do tego wcale nie potrzeba dziury w ziemii - słyszałem też bulgot i widziałem wodę wydobywającą się spod kostki brukowej. Sam kościół jest bardzo malowniczy:
Poznajecie budowlę poniżej? Tuż obok kościoła jest taki sam dom zgromadzeń jak w wiosce termalnej:
Pora wracać nad jezioro
;-) Pamiętacie jeszcze, że jesteśmy w Nowej Zelandii?
;-)
Kto policzy kaczki?
Wzdłuż jeziora biegnie bardzo fajna ścieżka okrążająca pole golfowe. Trasa ta daje dużo fajnych okazji na zrobienie ciekawych zdjęć.
Trasa kończy się z drugiej strony miasta - przy Zatoce Siarki:
Kolor wody powoduje zawiesina siarki. Przez nią woda znajdująca się w tej zatoczce jest tak biedna w tlen, że praktycznie nie ma w niej życia.
Na koniec dnia ląduję pod zbudowanym w 1908 roku budynku mieszczącym Muzeum Rotoruy. Niegdyś była w nim łaźnia czerpiąca wodę z pobliskich źródeł. Można też było w nim doświadczyć masaży i kąpieli błotnych. Muzeum zostało otwarte w tym budynku w 1988 roku.
Otoczenie łaźni to Government Gardens, czyli ogrody rządowe. Coś jak park zdrojowy w naszych uzdrowiskach
;-) Miejsce to ma duże znaczenie dla Maorysów, którzy toczyli w tym miejscu w przeszłości bitwy. Pod koniec XIX w. Maorysi oddali 50 akrów ziemi Koronie Brytyjskiej.
Przy wejściu do parku znajdują się łuki zwane Bramą Księżniczki:
Udaję się z powrotem w kierunku hotelu. Rotorua jest bardzo prosto zorganizowana z punktu widzenia odwiedzającego - najważniejsze restauracje i sklepy znajdują się wzdłuż Tutenekai Street.
Pierwszy jej fragment patrząc od strony jeziora to Eat Streat, czyli miejsce dla restauracji.
Później ulica przeradza się w ulicę pełną butików i drogich sklepów.
Jeśli macie szczęście wylądować w Rotorua w czwartek, koniecznie idździe na startujący na tej samej ulicy o 17.00 night market:
Nigdzie taniej i fajniej nie zjecie. Mi wystarczyła typowa dla Nowej Zelandii zapieczona w chlebie wołowina z serem pleśniowym za 7,50 NZD. Mniam!
I to tyle na dzisiaj
;-) Pora spać. Jutro będzie jeszcze więcej wulkanicznych przygód w okolicach Rotorua, wrzucę też Waitomo i Wellington!
:D Wrócimy wtedy do stanu na prawdę "na żywo"
:-)
Pozdrawiam, tygrysmDzień 8 - Rotorua cd. Wai O Tapu i dolina Waimangu
Wai O Tapu i Waimangu to pozycje obowiązkowe dla przyjeżdżających do Rotorua. W końcu Rotorua to stolica zjawisk termalnych Nowej Zelandii, a te dwa miejsca to największe tego świadectwo. Przez Nową Zelandię przebiega "Pierścień Ognia", oddzielający płyty kontynentalne Pacyficzną i Australijską. Powyższe parki znajdują się w odległości około 30 km od centrum miasta i znajdują się praktycznie obok siebie. Na miejsce zabiera mnie zarezerwowany jeszcze w Polsce Geyser Shuttle Link. Za 120 NZD zabiera on turystę spod jego hotelu to Wai O Tapu, około południa przewozi do Waimangu, by około 15 go odebrać i odwieźć do hotelu. W cenie wliczone są bilety wstępu do obu parków (normalne ceny to 32,50 NZD za Wai O Tapu i 34,50 za Waimangu). Czyli jak zwykle w kraju kiwi - drogo
;-)
Jednak zanim dojedziemy do Wai O Tapu zatrzymujemy się przy jednym z największych na Świecie termalnych basenów błotnych:
A to dlatego, że mieliśmy jeszcze sporo czasu do 10:20 o której regularnie codziennie wybucha gejzer Lady Knox. Nawet nie wiedziałem, że tam pojedziemy
;-) Okazuje się, że wybuchowi towarzyszy całe show - przynajmniej tak by się wydawało patrząc na liczbę czekających na wybuch osób:
Pojawił się też strażnik z parku, by opowiedzieć o gejzerach zanim ten wybuchnie:
Ale zaraz... nikt nie powiedział, że ten gejzer wybuchnie z pomocą człowieka... Strażnik wrzucił do niego woreczek z jakimiś (podobno) naturalnymi wynalazkami, które mają za zadanie zaburzyć wodę w zbiorniku pod gejzerem i spowodować wybuch... Tak się stało, ale działo się to bardzo powoli. Nie tak jak sobie wyobrażamy nagły wybuch gejzera... nie przeszkodziło to jednak w przepychankach turystów, by widzieć gejzer jak najlepiej. Na szczęście ja miałem niezłe miejsce, choć musiałem walczyć z bezczelnie włażącymi przede mnie w ostatniej chwili Azjatami, którzy jak gdyby nigdy nic mi zasłaniali widok, a sami zaczęli rozstawiać statywy z aparatami.
Znaleźli się też Polacy
;-) jeden pan głośno powiedział coś w stylu "Jadźka, taki gejzer to i w ogródku możesz sobie mieć"... Jedziemy do Wai O Tapu.
Teren parku to 18 km kwadratowych na którym znajdują się wulkany, zapadnięte kratery, wrzące zbiorniki zarówno z wodą jak i z błotem. Dla turystów przygotowano szlak, którego przejście powinno zająć 75 minut.
Trasę zaczynamy od zapadniętych kraterów:
Moim zdaniem najfajniejszym miejscem w całym parku jest cały czas parujący Zbiornik Szampański:
Ciężki jest los turysty-fotografa
;-)
Ścieżka prowadzi dalej do Jeziora Ngakoro (pradziadek):
Jezioro to jest zasilane kilkoma mniejszymi strumykami...
W niektórych woda wrze... dosłownie
Woda przepływa także ze Zbiornika Szampańskiego, jednak bardzo nieśpiesznie:
W drodze powrotnej przechodzi się z drugiej strony jezior i kraterów. Mijamy krater Inferno...
...by dotrzeć do Wanny Diabła. Jaki kolor ma woda - zielony czy bardziej żółty
;-) Zdania wśród turystów były bardzo podzielone:
Do miejsca spotkania mojej grupy docieram na 10 minut przed umówionym czasem. Ruszamy do Waimangu. Okazuje się, że zostają tam tylko dwie osoby, reszta wraca do miasta. Ciekawe co okaże się fajniejsze Wai O Tapu, czy Waimangu. Możecie spróbować ocenić po zdjęciach
;-)
Waimangu uznane jest za najmłodszy obszar aktywności geotermalnej na Ziemi. Tylko tu wiadomo kiedy dokładnie aktywność ta zaczęła być widoczna na powierzchni Ziemi. Było to 10 czerwca 1886 roku. Rozpoczęło się od dużej erupcji wulkanu, która spowodowała powstanie wielu kraterów i zaowocowała pojawieniem się nowych źródeł geotermalnych.
Park składa się z czterokilometrowej ścieżki kończącej się jeziorem Rotomahana. Praktycznie przez całą drogę idzie się w dół, a wrócić można jednym z busów, które przemierzają park mniej więcej raz na godzinę. Cała trasa razem z robieniem zdjęć zajmuje około dwóch godzin. Zaczynamy od panoramy na Południowy Krater - obecnie jezioro.
Kilkaset metrów wgłąb parku przed oczami pojawia się nam Frying Pan Lake (W wolnym tłumaczeniu jezioro smażącej się patelni). Można się domyślić skąd ta nazwa:
Z resztą wszystko w okolicy wygląda jak by się smażyło:
Dalej trasa prowadzi wzdłuż strumienia prowadzącego z powyższego jeziora do jeziora Rotomahana. Kolory po drodze są niesamowite...
Endrju jak sie dowie to pewnie przestanie LOTem latać...
:D Do miasta można się dostać albo kolejką jeżdżącą z Terminalu 2, albo autobusami AC1 i AC2 ruszającymi odpowiednio z pierwszego i drugiego terminala. Ja uwierzyłem google maps, które stwierdziło, że najlepiej zrobię wsiadając w AC1 (koszt biletu z lub na lotnisko w Barcelonie 5,90 EUR) do Placa d'Espanya i dalej pojadę metrem. Tak też zrobiłem. Autobusy kursują co 5 minut, dzięki czemu nie są zatłoczone.tak na przyszłość: jest jeszcze autobus 46, za 2,15euro jeśli nie masz T-10
;)
Świetna relacja z wymarzonej dla wielu podróży, czekamy na więcej
;) Sprawia, że przeglądając ją planuje się podobną wycieczkę.Super zdjęcia, tylko 11 i 12 od końca są takie same
8-)
namteH, dzięki za podpowiedź. Na pewno się przyda w przyszłości
;-)Pabloo, jakoś tak źle mi się skopiowało
;-)To, że relacja jest "na żywo" oznacza interakcję. Czekam na wszelkie wskazówki i uzupełnianie moich wiadomości jeśli macie taką ochotę
;-)Pozdrawiam,tygrysm
Bezapelacyjnie, do samego końca czyta się rewelacyjnie. Znakomita relacja zawierająca dużo ciekawych informacji a także bombowe zdjęcia wzbudzające podziw i zazdrość.
Relacja świetna, ale autor chyba nie jest fanem hikingu. 2 razy w NZ i ani słowa o Abel Tasman NP, Tongario Crossing, lodowcach, a Mount Cook tylko z perspektywy przystanku autobusowego
:)
dexMorgan, dzięki
:-)kla7, dzięki za info, bardzo dawno nie byłem w Tesco
;-)student, dzięki
;-) Cieszę się, że Ci się podoaba
:)blasto, owszem, nie jestem fanem hikingu
:) Lodowców strasznie żałuję, zabrakło mi na nie czasu...
Hejka! Super opowieść
:) Bardzo fajnie mi się czytało Twoją relację, czekałam na nowe wpisy. Ciekawa jestem ile kosztował Cię ten wyjazd (w całości). Mógłbyś zrobić takie podsumowanie, podając ceny biletów lotniczych, autobusowych, hoteli, wyżywienia itp.?
:) Druga sprawa, prowadzisz może jakiegoś bloga, albo prowadzisz konto na facebooku, na którym można by sobie przeczytać i obejrzeć relację z innych Twoich podróży? Pozdrawiam
:)
Quote:Idę jeszcze na ostatnie zakupy. Postanowiłem się skusić na wypróbowanie reklamowanego tu nowozelandzkiego środka 1Above, który ponoć ma zbawienny wpływ na zmieniających strefy czasowe. Wyczytałem w Internecie bardzo pozytywne opinie na jego temat, więc pobawię się w króliczka doświadczalnego. W powyższych buteleczkach znajduje się 100 ml koncentratu minerałów i witamin - głównie z rodziny B. Zawartość buteleczki należy zmieszać z 900 ml wody i pić taką miksturę przez 5 godzin lotu. Ja mam przed sobą prawie dobę w samolotach, więc wyposażyłem się w 4 buteleczki zamkniete w woreczku spełniającym wytyczne kontroli bezpieczeńswa. Koszt "kuracji" 30 AUD.I jak się sprawdziła ta magiczna receptura ?
tygrysm napisał:Pan cały czas stał na tarasie i opowiadał jak teraz Twój drewniany taras (deck) będzie błyszczał
;-)
:lol:
Polska/Sosnowiec - październik 2013.Mógłbyś wrzucić więcej zdjęć z Waitomo Caves?Rewelacyjna relacja, uważam ją za jedną z lepszych jakie czytałem. Pieczołowitość w opisywaniu szczegółów, wszelkie alegorie, wtrącenia i historie najwyżej klasy! Nie wypada pominąć kunsztu fotografa, niektóre zdjęcia wyjątkowo piękne! Super przygoda!
;)
Portobello, dziękuję, cieszę się że Ci się podobało
:-)Podsumowanie masz troszkę powyżej
:-) Żeby było dokładniej:bilet z Barcelony do Auckland i z powrotem przez Sydney do Barcelony: około 2400 złBilety na loty krajowe: około 350 złBilety na autobusy, wycieczki całodniowe w ramach Flexipassa: 838 złNoclegi: około 3000 zł (to można było zdecydowanie potanić)Wstępu, atrakcje, lokalny transport: około 1300Jedzenie, utrzymanie: około 2000 złJestem na fb, ale nie bloguję tam
;-) Podeślę Ci zaraz na PW linki do moich innych relacji, bo wg. regulaminu nie mogę tu podawać linków do innych forów.Też pozdrawiam!
:)JIK, sprawdziła się! Albo mikstura albo efekt placebo, ale nie miałem żadnych problemów ze zmianą czasu o te 10 godzin. Widziałem sporo pozytywnych opinii w Internecie, w tym jakąś od członka załogi pokładowej jednej z dużych linii, więc chyba działa
:-)RomeY, Nie, na razie 1Above jest dostępne tylko w Nowej Zelandii i Australii lub przez Internet, ale z tego co czytałem ma się to szybko zmienić.BartoszSz,
:-) Po prostu Tesco mi nie po drodze
:-)Niestety zdjęć z Waitomo Caves więcej nie mam, bo tam nie można było robić zdjęć, bo flash powoduje, że larwy przestają świecić. Te jak nie świecą, to nie łapią pożywienia i giną. Można za to znaleźć kilka oficjalnych zdjęć: http://www.waitomo.com/Glowworm-Caves/P ... llery.aspxCieszę się, że relacja przypadła Ci do gustu
:-) Daj znać jeśli masz ochotę poczytać więcej to podeślę więcej linków
;-)Pozdrawiam z... z pracy
;-)tygrysm
Ciekawe, ze wiekszosc z kilku (kilkunastooosobowej) ekipy, ktora leciala tymi lotami co ja do/z Nowej Zelandii miesiac temu, stwierdza dokladnie to co Ty - ze owszem, jest to piekny kraj, ale chyba nie na tyle, aby tam wrocic. Osobiscie uwazam, ze chyba to troche przereklamowane miejsce. Jesli mialabym w przyszlosci wybor, to rowniez wybralabym Australie. Spedzilam tam tylko jeden dzien, akurat trafiajac na slynne swieto, ale wystarczylo to aby zachwycic
;)Zapomnialam dodac ze relacja swietna! Chetnie poczytam cos znowu w przyszlosci
:)
Już dużo razy słyszałem podobne opinie o Nowej Zelandii
:-) Nie mniej jednak zawsze warto pojechać i samemu się przekonać
;-)Ja w zeszłym roku spędziłem 3 tygodnie w Australii i strasznie polecam wszystkim - ze względu na przesympatycznych ludzi, bezproblemowość w każdym możliwym wydaniu i... zwierzęta
:-) Australia wciąga
tygrysm napisał:Już dużo razy słyszałem podobne opinie o Nowej Zelandii
:-) Nie mniej jednak zawsze warto pojechać i samemu się przekonać
;-)Ja w zeszłym roku spędziłem 3 tygodnie w Australii i strasznie polecam wszystkim - ze względu na przesympatycznych ludzi, bezproblemowość w każdym możliwym wydaniu i... zwierzęta
:-) Australia wciągaAch te australijskie zwierzęta: http://www.youtube.com/watch?v=kdihHnaOQsk A co do NZ to ja ruszam równo za tydzień. Nakupuję tego cudu na jetlag.
Bardzo chętnie też poczytam inne relacje, szczególnie te z Austali! Poproszę też jakieś linki na PM. Mi się marzy wyjazd do Nowej Zelandi więc nie ukrywam zachwytu nad tą relacją! Cudo!!!!!Ciekawa jestem kolejnych podróży tzn relacji, zwłaszcza że także w czerwcu wybieram się na tydzień na Islandię z ekipą
:)No nie wspomnę już o Stanach!!!Pozdrawiam
:)
Widzę, że w USA też planujesz pełną pętlę samolotem. Znowu bez wypożyczania auta? Pewnie o tym wiesz, ale domestic F w USA nie daje nawet wstępu do saloników (jeśli nie masz statusu).
sajko, cieszę się że Ci się podobało
:-) zaraz Ci wyślę linki na PW w tym do relacji z Australii i Nowej Zelandii sprzed roku
;-)blasto, nie - tam w niektórych miejscach na pewno wypożyczę samochód, bo inaczej się nie da. Na pewno w Calgary (parki narodowe na północ od Calgary to bajka
;-) ), Yellowstone i Las Vegas
:-)Wiem, niestety statusu wpuszczającego do saloników mieć nie będę, ale nadal mam kartę Priority Pass
;-)
Wspaniała relacja! Miło poczytać i powspominać, bo zrobiłam podobną trasę w na Wyspie Północnej, na dodatek w zbliżonym terminie. Zbierałam się sama do opisania swoich doświadczeń, ale coś czuję, że nie zdołam przebić relacji autora
;). Mój sposób podróżowania był zdecydowanie odmienny, bo totalnie budżetowy- prawie nic nie wydałam na transport i noclegi. Jeśli kogoś interesuje hiking i hichhiking w NZ- służę radą
:)
Beatrix napisał:Wspaniała relacja! Miło poczytać i powspominać, bo zrobiłam podobną trasę w na Wyspie Północnej, na dodatek w zbliżonym terminie. Zbierałam się sama do opisania swoich doświadczeń, ale coś czuję, że nie zdołam przebić relacji autora
;). Mój sposób podróżowania był zdecydowanie odmienny, bo totalnie budżetowy- prawie nic nie wydałam na transport i noclegi. Jeśli kogoś interesuje hiking i hichhiking w NZ- służę radą
:)Pisz relację, a nie zakładaj z góry, że się nie spodoba
8-) Jaka nie będzie to rozbudzi wyobraźnię i na pewno zachęci do odwiedzenia. Bez żadnych rad na priv, tylko na forum, nie wiadomo kiedy i kto będzie zainteresowany
;)
Idąc w stronę kościoła anglikańskego St. Faith's widać jak bardzo to miasto jest powiązane ze zjawiskami geotermalnymi. Idziesz normalną ulicą i nagle widzisz:
A spod kamieni wydobywa się dźwięk bulgotu i zapach siarki, którą czuć w całym Rotorua. Nie jest to takie stężenie, żeby się nie dało wyrzymać, ale czuć ją prawie wszędzie. Do tego wcale nie potrzeba dziury w ziemii - słyszałem też bulgot i widziałem wodę wydobywającą się spod kostki brukowej. Sam kościół jest bardzo malowniczy:
Poznajecie budowlę poniżej? Tuż obok kościoła jest taki sam dom zgromadzeń jak w wiosce termalnej:
Pora wracać nad jezioro ;-) Pamiętacie jeszcze, że jesteśmy w Nowej Zelandii? ;-)
Kto policzy kaczki?
Wzdłuż jeziora biegnie bardzo fajna ścieżka okrążająca pole golfowe. Trasa ta daje dużo fajnych okazji na zrobienie ciekawych zdjęć.
Trasa kończy się z drugiej strony miasta - przy Zatoce Siarki:
Kolor wody powoduje zawiesina siarki. Przez nią woda znajdująca się w tej zatoczce jest tak biedna w tlen, że praktycznie nie ma w niej życia.
Na koniec dnia ląduję pod zbudowanym w 1908 roku budynku mieszczącym Muzeum Rotoruy. Niegdyś była w nim łaźnia czerpiąca wodę z pobliskich źródeł. Można też było w nim doświadczyć masaży i kąpieli błotnych. Muzeum zostało otwarte w tym budynku w 1988 roku.
Otoczenie łaźni to Government Gardens, czyli ogrody rządowe. Coś jak park zdrojowy w naszych uzdrowiskach ;-) Miejsce to ma duże znaczenie dla Maorysów, którzy toczyli w tym miejscu w przeszłości bitwy. Pod koniec XIX w. Maorysi oddali 50 akrów ziemi Koronie Brytyjskiej.
Przy wejściu do parku znajdują się łuki zwane Bramą Księżniczki:
Udaję się z powrotem w kierunku hotelu. Rotorua jest bardzo prosto zorganizowana z punktu widzenia odwiedzającego - najważniejsze restauracje i sklepy znajdują się wzdłuż Tutenekai Street.
Pierwszy jej fragment patrząc od strony jeziora to Eat Streat, czyli miejsce dla restauracji.
Później ulica przeradza się w ulicę pełną butików i drogich sklepów.
Jeśli macie szczęście wylądować w Rotorua w czwartek, koniecznie idździe na startujący na tej samej ulicy o 17.00 night market:
Nigdzie taniej i fajniej nie zjecie. Mi wystarczyła typowa dla Nowej Zelandii zapieczona w chlebie wołowina z serem pleśniowym za 7,50 NZD. Mniam!
I to tyle na dzisiaj ;-) Pora spać. Jutro będzie jeszcze więcej wulkanicznych przygód w okolicach Rotorua, wrzucę też Waitomo i Wellington! :D Wrócimy wtedy do stanu na prawdę "na żywo" :-)
Pozdrawiam,
tygrysmDzień 8 - Rotorua cd. Wai O Tapu i dolina Waimangu
Wai O Tapu i Waimangu to pozycje obowiązkowe dla przyjeżdżających do Rotorua. W końcu Rotorua to stolica zjawisk termalnych Nowej Zelandii, a te dwa miejsca to największe tego świadectwo. Przez Nową Zelandię przebiega "Pierścień Ognia", oddzielający płyty kontynentalne Pacyficzną i Australijską. Powyższe parki znajdują się w odległości około 30 km od centrum miasta i znajdują się praktycznie obok siebie. Na miejsce zabiera mnie zarezerwowany jeszcze w Polsce Geyser Shuttle Link. Za 120 NZD zabiera on turystę spod jego hotelu to Wai O Tapu, około południa przewozi do Waimangu, by około 15 go odebrać i odwieźć do hotelu. W cenie wliczone są bilety wstępu do obu parków (normalne ceny to 32,50 NZD za Wai O Tapu i 34,50 za Waimangu). Czyli jak zwykle w kraju kiwi - drogo ;-)
Jednak zanim dojedziemy do Wai O Tapu zatrzymujemy się przy jednym z największych na Świecie termalnych basenów błotnych:
A to dlatego, że mieliśmy jeszcze sporo czasu do 10:20 o której regularnie codziennie wybucha gejzer Lady Knox. Nawet nie wiedziałem, że tam pojedziemy ;-) Okazuje się, że wybuchowi towarzyszy całe show - przynajmniej tak by się wydawało patrząc na liczbę czekających na wybuch osób:
Pojawił się też strażnik z parku, by opowiedzieć o gejzerach zanim ten wybuchnie:
Ale zaraz... nikt nie powiedział, że ten gejzer wybuchnie z pomocą człowieka... Strażnik wrzucił do niego woreczek z jakimiś (podobno) naturalnymi wynalazkami, które mają za zadanie zaburzyć wodę w zbiorniku pod gejzerem i spowodować wybuch... Tak się stało, ale działo się to bardzo powoli. Nie tak jak sobie wyobrażamy nagły wybuch gejzera... nie przeszkodziło to jednak w przepychankach turystów, by widzieć gejzer jak najlepiej. Na szczęście ja miałem niezłe miejsce, choć musiałem walczyć z bezczelnie włażącymi przede mnie w ostatniej chwili Azjatami, którzy jak gdyby nigdy nic mi zasłaniali widok, a sami zaczęli rozstawiać statywy z aparatami.
Znaleźli się też Polacy ;-) jeden pan głośno powiedział coś w stylu "Jadźka, taki gejzer to i w ogródku możesz sobie mieć"... Jedziemy do Wai O Tapu.
Teren parku to 18 km kwadratowych na którym znajdują się wulkany, zapadnięte kratery, wrzące zbiorniki zarówno z wodą jak i z błotem. Dla turystów przygotowano szlak, którego przejście powinno zająć 75 minut.
Trasę zaczynamy od zapadniętych kraterów:
Moim zdaniem najfajniejszym miejscem w całym parku jest cały czas parujący Zbiornik Szampański:
Ciężki jest los turysty-fotografa ;-)
Ścieżka prowadzi dalej do Jeziora Ngakoro (pradziadek):
Jezioro to jest zasilane kilkoma mniejszymi strumykami...
W niektórych woda wrze... dosłownie
Woda przepływa także ze Zbiornika Szampańskiego, jednak bardzo nieśpiesznie:
W drodze powrotnej przechodzi się z drugiej strony jezior i kraterów. Mijamy krater Inferno...
...by dotrzeć do Wanny Diabła. Jaki kolor ma woda - zielony czy bardziej żółty ;-) Zdania wśród turystów były bardzo podzielone:
Do miejsca spotkania mojej grupy docieram na 10 minut przed umówionym czasem. Ruszamy do Waimangu. Okazuje się, że zostają tam tylko dwie osoby, reszta wraca do miasta. Ciekawe co okaże się fajniejsze Wai O Tapu, czy Waimangu. Możecie spróbować ocenić po zdjęciach ;-)
Waimangu uznane jest za najmłodszy obszar aktywności geotermalnej na Ziemi. Tylko tu wiadomo kiedy dokładnie aktywność ta zaczęła być widoczna na powierzchni Ziemi. Było to 10 czerwca 1886 roku. Rozpoczęło się od dużej erupcji wulkanu, która spowodowała powstanie wielu kraterów i zaowocowała pojawieniem się nowych źródeł geotermalnych.
Park składa się z czterokilometrowej ścieżki kończącej się jeziorem Rotomahana. Praktycznie przez całą drogę idzie się w dół, a wrócić można jednym z busów, które przemierzają park mniej więcej raz na godzinę. Cała trasa razem z robieniem zdjęć zajmuje około dwóch godzin. Zaczynamy od panoramy na Południowy Krater - obecnie jezioro.
Kilkaset metrów wgłąb parku przed oczami pojawia się nam Frying Pan Lake (W wolnym tłumaczeniu jezioro smażącej się patelni). Można się domyślić skąd ta nazwa:
Z resztą wszystko w okolicy wygląda jak by się smażyło:
Dalej trasa prowadzi wzdłuż strumienia prowadzącego z powyższego jeziora do jeziora Rotomahana. Kolory po drodze są niesamowite...