I nie, żadne ze zdjęć które wrzucam nie widziało photoshopa. Tam na prawdę są takie kolory! W kraterze Inferno, który był zaczątkiem do powstania tej doliny woda ma niesamowicie turkusowy kolor:
Idziemy dalej wzdłuż rzeki... ta jest coraz gorętsza i widać, że coraz bardziej się gotuje...
Przy drugim przystanku autobusowym znajduje się formacja Warbrick Terrace, nazwany na cześć odkrywcy urodzonego w tych okolicach, który przez całe życie dokumentował i odkrywał kolejne zakątki terenów otaczających Rotorua.
Trasa kończy się jeziorem... chyba najmniej efektowny moment całej ścieżki...
Dla chętnych można odbyć wycieczkę statkiem po jeziorze za jedyne 42,50 NZD. Ja sobie odpuściłem
;-)
PS1. Jeśli spodobała się Wam Rotorua, to czemu tu nie kupić domu? Ceny oscylują w okolicy 400 000 NZD
;-)
PS2. Okazało się, że wszystkie mapy NZ są do poprawy, bo dokonano nowych pomiarów i Mt.Cook, czyli najwyższa góra w Nowej Zelandii ma o 30 metrów mniej niż sądzono.
Dzień 9 - Rotorua - Waitomo - Auckland
Wychodzę z hotelu około 7.20 i pierwsze zdziwienie... ale zimno... na pewno nie tak jak u Was, ale jak na t-shirta i krótkie spodenki zdecydowanie nie jest przyjemnie.
Dzisiejszy dzień to głównie jazda wśród wiejskich krajobrazów Północnej Wyspy, ale zacznijmy od początku... Dziś korzystając z Flexipassa wsiadam do autobusu Waitomo Express, które są obsługiwane przez GreatSights. Autobusy te jeżdżą w jedną stronę łącząc Rotorua z Auckland, ale zamiast jechać najkrótszą drogą, jadą zatrzymując się przy słynnych Waitomo Caves. Oczywiście można wybrać opcję zmiany autobusu przy jaskiniach i powrotu do miasta z którego się ruszyło z rana. Normalnie bilet na taki autobus kosztuje 231 NZD i zawiera bilet wstępu do jaskiń. W ramach Flexipassa bilet ten kosztuje 7,5 godziny (ok. 70 NZD) + bilet do jaskiń za 48 NZD.
Jedziemy! Na pokładzie jedziemy tylko w 4 osoby z czego 3 wracają do Rotorua
;-) Mamy też świetną przewodniczkę opowiadającą o tym co mijamy. Na szczęście nie ma bardzo silnego nowozelandzkiego akcentu, bo z niektórymi osobami mam problem by je zrozumieć. Nowozelandczycy mają tendencję do wymawiania każdego "e" jako "i". Dlatego silnik odrzutowy (jet) to dżit, bałagan (mess) to miss. Z resztą widziałem w telewizji pisząc relację reklamę środka do rewitalizcji drewna. Pan cały czas stał na tarasie i opowiadał jak teraz Twój drewniany taras (deck) będzie błyszczał
;-)
Po drodze padło oczywiście kilka ciekawostek
;-) Nie byłbym przecież sobą, gdybym się nimi z Wami nie podzielił:
Nowa Zelandia jest znana z kiwi... ale nie tylko z ptaków, lecz także z owoców kiwi. Pierwsze wyhodowano tu w latach 20-tych XX w. Choć owoc pochodzi z Chin, doskonale przyjął się tutaj i został nazwany po ptaku, który jest podobnie włochaty jak owoc. Kiwi rosną na drzewach i hoduje się je podobnie do winogron. Rozróżnia się dwa rodzaje kiwi: typowe zielone i złote. Te drugie są delikatniejsze w smaku, mniej kwaskowate. Farmerzy kombinują już by wyselekcjonować też czerwone kiwi. Nowozelandczycy używają kiwi jako marynaty do mięs - zielone podobno najlepiej się nadaje do dziczyzny, podczas gdy złote do owoców morza. W tym momencie można się spodziewać, że kiwi wiszą na drzewach, gdyż okres ich zbioru przypada na koniec stycznia i początek lutego.
A zastanawialiście się kiedyś co oznacza logo Air New Zeland? Logo to to koru, wywodzące się z charakterystycznie zawijającego się pędu srebrnej paproci (symbolu NZ, pamiętacie, tak?). Koru w tłumaczeniu z maoryskiego oznacza nowy początek, siłę i pokój. Jest to też symbol całej nowozelandzkiej flory.
Nowa Zelandia to kraj owiec. Pomyślcie, że w tym niewielkim kraju znajduje się 39 milionów tych wełnistych zwierząt. Oznacza to, że jest to najgęściej zaowczony kraj na Ziemii. Na każdego obywatela przypada nie mniej jak 9 owiec. Znaczenie owiec jednak maleje - w ciągu 30 lat liczba owiec w Nowej Zelandii spadła o niemal połowę. Rolnicy coraz częściej zmieniają owce na krowy mleczne. Nasza przewodniczka wyjaśniła nam, że czarne krowy dają więcej mleka, natomiast karmelowe dają mleko bardziej tłuste. Doi się je dwa razy na dobę - o poranku i wieczorem. Aktualnie w kraju kiwi można spotkać około 4,8 mln krów.
Po drodze do Waitomo robimy krótki stop w Otorohanga. Miasto to znajduje się 15 kilometrów przed Waitomo i dziś jest znane jako miasto kiwi. To tu po raz pierwszy można było zobaczyć kiwi nie na wolności.
W mieście tym podobno miało też miejsce spotkanie wodzów plemion całej Nowej Zelandii celem zjednoczenia się i wspólnej walki z odbieraniem przez przybyszów z Europy ich cennych ziem.
Zbliżamy się do słynnych jaskiń Waitomo. Jaskinie te słynną ze zwierząt zwanych glowworm. Są to owady, które w fazie larwalnej wykształciły sobie umiejętność świecenia w ciemności. Pomysł jest prosty - larwy te żyją na suficie ciemnej jaskini i wypuszczają około 20-24 wiszących nici łapiących inne owady. Same zaś świecą by przypominać rozgwieżdżone niebo, przez co przyciągają inne owady. Owady te potrafią żyć około 11 miesięcy, z czego 8 to właśnie stadium larwalne. Dorosły owad nie może jeść, bo nie ma wykształconego otworu gębowego, więc szybko umiera. Co ciekawe dorosłe owady najczęściej giną... w nitkach swoich młodszych "braciszków". Kolacja to kolacja
;-)
W jaskiniach nie można robić zdjęć, więc też nie mam swoich - glowwormy boją się światła i hałasu. Przestraszone zaś przestają świecić, więc nie łapią też pożywienia i mogą zginąć. Jaskinia świecących robaków nie jest duża. Całe zwiedzanie trwa około 40 minut. Najpierw przewodnik opowiada o jaskini, a później następuje najciekawsza część - wsiada się do łodzi i podziwia się w ciemności najważniejszy punkt programu - rozgwieżdżony sufit jaskini (uwaga, w jaskini oczywiście cały czas kapie - oznacza to mokry tyłek
;-) )
Oficjalne zdjęcie Waitomo Caves. Trochę "podkręcone", ale daje pewien obraz
:-)
Nic dziwnego, że Waitomo jest atrakcją turystyczną od niemal 125 lat. Tak wygląda las zaraz po wyjściu z jaskini
Oprócz tej najsłynniejszej są jeszcze dwie. Koszt biletów na dwie jaskinie to około 70-80 NZD. Wejście do wszystkich trzech wiąże się z pozbycie ponad 100 NZD. Jeżeli ktoś ma ochotę, można też się zabawić w black water rafting. Jest to zupełnie coś innego niż white water rafting. Chodzi po prostu o pływanie po jeziorach w jaskiniach. Nawet nie patrzyłem na koszt tej zabawy - na pewno duuużo.
Mając sporo wolnego czasu do odjazdu autobusu w kierunku Auckland wybrałem się na przechadzkę trasą spacerową do wioski Waitomo, jednak kompletnie nie warto
;-)
Ruszamy do największego miasta Nowej Zalndii. Nowozelandczyków jest około 4,5 miliona, z czego 1,5 mln mieszka właśnie w Auckland. Jest to podobno jedno z najbardziej rozległych miast na świecie jeśli liczyć powierzchnię. Nic dziwnego - nawet w samym centrum budynki są raczej niskie. Wyjątkiem jest mierząca 328m Sky Tower.
Jeśli ktoś ma odwagę można z niej albo skoczyć, albo się wybrać na przechadzkę dookoła jej pierścienia. Oczywiście w uprzęży
;-) Dla mniej chętnych na ekstremalne wrażenia zostaje taras widokowy. Widoki z góry wrzucił już Paweł
;-) Ja tym razem nie byłem i postanowiłem sobie odpuścić zwiedzanie Auckland jako takiego, więc służę linkiem do moich wrażeń sprzed roku
:-) :
Zanim jeszcze wysiadłem z busa zapytałem przewodniczki co mogę ze sobą zrobić przed wylotem będąc już wcześniej w Auckland. Powiedziała, że mam wsiadać w prom do Devonport. Tak tez zrobię! Plecak zostawiam na dworcu autobusowy w Sky City - spokpojnie się zmieścił do średniej szafki. Koszt jej wynajęcia to 2 NZD opłaty za pierwszą godzinę. Jeśli ją przekroczymy, przy odbiorze będzie trzeba dopłacić jeszcze 4 NZD. Raczej tego nie uniknę
;-)
Udaję się do przystani promowej. Idę główną ulicą miasta - Queen Street. Tu znajdują się najważniejsze sklepy w mieście. Jak całe Auckland, jest ona bardzo zielona, ale wcale nie ruchliwa jak na standardy europejskie. Nowozelandczycy uważają, że to jest wieczny korek:
Wszystkie promy miejskie odpłwają z budynku promowego:
Nie inaczej jest z promem kursującym do Devonport, znajdującego się po drugiej stronie zatoki. Wypływa on z przystani numer 1, a bilet na rejst tam i z powrotem to dokładnie 11 kiwi dolarów. Promy pływają co pół godziny - o pełnej godzinie i o "w pół do". Podróż trwa tylko 12 minut. Papa centrum!
Chwilę później jesteśmy już na Północnym Brzegu (North Shore), gdzie leży miasteczko Devonport.
Devonport to pierwsza osada zbudowana przez Europejczyków w tym rejonie. Pierwsi przybyli tu w 1827 roku. Pierwszy stały mieszkaniec osiedlił się tu w 1836 roku. Dziś Devonport znane jest z wielu sklepów ze sztuką, z plaży i domów w charakterystycznym stylu.
Żebyście mogli się wczuć w klimat tego miejsca, jak zwykle kilka zdjęć:
Pora wracać. Pamiętajcie, że w drodze powrotnej do Auckland bilety są sprawdzane dopiero po wyjściu z promu, nie zgubcie ich. Idę po bagaż i wsiadam do autobusu Airbus Express na lotnisko. Stojąc na przystanku zorientowałem się, że kupiłem bilet przez Internet na złą datę powrotną. Na szczęście kierowca był tak zajęty tym "strasznym" korkiem na Queens Street że nie zdążył sprawdzić.
Przelot Air New Zealand AKL-WLG
Terminal krajowy w Auckland jest bardzo fajnie zrobiony. Mówiłem już kiedyś, że marzyło mi się, by wraz z otwarciem odnowionego terminala w Warszawie stworzyć podobną, w pełni zautomatyzowaną strefę tylko dla LOT-u, z bardzo świeżym i nowoczesnym designem z żurawiem i krajką - coś na kształt odświeżonego designu biur LOT. Ale pewnie nawet nikt nie pomyślał, że można było skorzystać z takiej idealnej okazji by to zrobić. No to popatrzcie jak to zrobili w kraju nad Morzem Tasmana:
Krok 1: wydrukowanie karty pokładowej i przywieszki na bagaż z automatu.
Naklejkę na bagaż przyklejamy samodzielnie według prostych instrukcji na samej naklejce. Instrukcja w stylu przedszkolnym - połącz dwie zielone kropki, a naklejka się przyklei
;-)
Krok 2: Połóż bagaż na taśmę
Krok 3: Idź do samolotu.
Kontrola bezpieczeństwa tak jak Paweł napisał jest mniej restrykcyjna niż na lotach międzynarodowych - można wnieść na pokład płyny i noże do 6 cm długości (to akurat wolałbym by nadal było zabronione...). W przeciwieńśtwie do Pawła, zostałem jednak poproszony o wyjęcie laptopa z plecaka.
Słońce powoli chyli się ku zachodowi, więc korzystam z ostatniej szansy na zrobienie zdjęć samolotom:
A320 Air New Zealand z sharkletami:
W ogóle od mojej poprzedniej wizyty proporcje na lotnisku się bardzo zmieniły - poprzednio były same stare 737 i kilka nowych A320, teraz są praktycznie same nowe A320 i kilka 737-300.
W końcu nasz samolot podjechał pod gate. Polecimy dziś Boeingiem 737-300 ZK-NGO. Maszyna ma 16 lat. Wcześniej pracowała w British Airways.
Boarding odbywa się na dwie strefy. Najpierw tył, czyli ja
;-) Siedzę na miejscu 18F przy oknie. Skanowanie kart pokładowych teoretycznie powinno się odbywać przez samego pasażera, jednak w praktyce robi to osoba z obsługi naziemnej:
W samolocie ciemno... widać jego wiek niestety.
Fotele w stylu "cienkim", a miejsca na nogi dość mało.
Na ekranach słynne już wideo bezpieczeństwa z Władcy Pierścieni:
Startujemy! Nasz lot do Wellington potrwa dokładnie 44 minuty.
W czasie lotu na ekranach przewijał się quiz z całkiem trudnymi pytaniami. To tak by się było czym zająć podczas krótkiego lotu. Podczas zniżania załoga rozdała landrynki. Był nawet wybór - pomarańczowa, żółta, zielona lub biała
;-)
Podejście do Wellington mieliśmy dość turbulętne, a samo przyziemienie było na prawdę mocne. Wyjście do terminala przez rękaw i znajdujemy się w strefie airside. To co Paweł sfotografował, tylko z drugiej strony:
Po wyjściu z lotniska udaję się do zamówionego wcześniej dzielonego z innymi pasażerami busika hotelowego firmy Super Shuttle. Dowóz do hotelu z lotniska kosztował 22 NZD
;-) i tak skończył się mój dzień
;-)
Tym samym nadgoniliśmy z relacją i jesteśmy już "na żywo"!
:)
Pozdrawiam, tygrysmDzień 10 - Wellington
Witajcie w Wellington! Ta druga co do wielkości aglomeracja w Nowej Zelandii liczy sobie niemal 400 tyś. mieszkańców. Jest to także stolica kraju. W 2012 roku miasto to zostało uznane za 13 na świecie pod względem jakości życia, a w 2011 Lonely Planet uznało Wellington za czwarte najlepsze miasto do odwiedzenia ogłaszając je jako "the coolest little capital in the World".
Dzień zaczynam od wizyty w budynkach parlamentu Nowej Zelandii:
Budynek można zwiedzać (bezpłatnie) co pół godziny, co bardzo polecam. Niestety nie można było robić zdjęć - aparat należało oddać do przechowalni. Zwiedzanie zaczynamy od widocznego powyżej "pszczeglego ula", w którym mieszczą się biura rządowe. Następnie zwiedzamy piwnice, w których w latach 90-tych umieszczono system do ochrony budynku przed trzęsieniami ziemi. Cały budynek jest połączony z fundamentami ponad stoma łożyskami, które umożliwiają mu poruszanie się niezależnie od podłoża. Cała operacja była niezwykle skomplikowana, gdyż wymagała usztywnienia budynku przez dołożenie kolejnych ścian nośnych i utrzymywanie już stojącej konstrukcji podczas dokładania kolejnych łożysk i "odcinania" budynku od ziemi. Aktualnie parlament może przetrwać trzęsienia ziemi o sile ponad 8 stopni w skali Richtera.
Parlament Nowej Zelandii składa się tylko z jednej izby - Izby Reprezentantów składającej się ze 120 członków. System parlamentarny jest kopią systemu brytyjskiego - na czele rządu stoi premier wraz ze swoim gabinetem. Wybory w Nowej Zelandii odbywają się co 3 lata. Aktualnie urzęduje 50-ta kadencja parlamentu, która zostanie w tym roku zmieniona przez kolejną. Co ciekawe Nową Zelandię uważa się za pierwszy kraj na Świecie w którym kobiety dostały prawa wyborcze. Miało to miejsce w 1893 roku.
Skoro jesteśmy już przy polityce, zerknijmy na flafę Nowej Zelandii:
Ciemno-granatowa flaga została zaprojektowana w 1869 roku i używa się jej od 1902-go. W lewym górnym rogu Union Jack symbolizuje związek kolonialny z Wielką Brytanią, a cztery czerwone gwiazdy są odzwierciedleniem najjaśniejszych gwiazd w konstelacji Krzyża Południa.
Obok parlamentu znajduje się bardzo ładny budynek Biblioteki parlamentarnej.
Nieopodal znajduje się też niepozorny kościół Old St. Paul's. Budowę rozpoczęto w 1865 roku, rok później odbyła się w niej pierwsza msza. Co ciekawe, okazało się że Niegdyś była to katedra w stylu neogotyckim była bardzo niestabilna w trakcie częstych w tej okolicy silnych wiatrów. Dlatego też została ona poszerzona. W 1964 roku diecezja przeniosła się do nowej katedry w Wellington, a tę chciano przeznaczyć do rozbiórki. Po wielu bojach katedra została odkupiona od diecezji przez rząd Nowej Zelandii po to, by ją zachować w niezmienionym kształcie. Dziś więc katedra nie jest oficjalnie kościołem. A dlaczego budowla ta tak zacięcie była broniona? Zajrzyjmy do środka:
Kościół zbudowano z drewna natywnego dla Nowej Zelandii, doskonale w nim widać belki stanowiące konstrukcję budynku.
Jak nie jestem fanem zwiedzania kościołów, ten zrobił na mnie na prawdę duże wrażenie...
Idziemy spacerkiem na wybrzeże. Miasto robi dużo bardziej wielkomiejskie wrażenie niż Auckland:
Endrju jak sie dowie to pewnie przestanie LOTem latać...
:D Do miasta można się dostać albo kolejką jeżdżącą z Terminalu 2, albo autobusami AC1 i AC2 ruszającymi odpowiednio z pierwszego i drugiego terminala. Ja uwierzyłem google maps, które stwierdziło, że najlepiej zrobię wsiadając w AC1 (koszt biletu z lub na lotnisko w Barcelonie 5,90 EUR) do Placa d'Espanya i dalej pojadę metrem. Tak też zrobiłem. Autobusy kursują co 5 minut, dzięki czemu nie są zatłoczone.tak na przyszłość: jest jeszcze autobus 46, za 2,15euro jeśli nie masz T-10
;)
Świetna relacja z wymarzonej dla wielu podróży, czekamy na więcej
;) Sprawia, że przeglądając ją planuje się podobną wycieczkę.Super zdjęcia, tylko 11 i 12 od końca są takie same
8-)
namteH, dzięki za podpowiedź. Na pewno się przyda w przyszłości
;-)Pabloo, jakoś tak źle mi się skopiowało
;-)To, że relacja jest "na żywo" oznacza interakcję. Czekam na wszelkie wskazówki i uzupełnianie moich wiadomości jeśli macie taką ochotę
;-)Pozdrawiam,tygrysm
Bezapelacyjnie, do samego końca czyta się rewelacyjnie. Znakomita relacja zawierająca dużo ciekawych informacji a także bombowe zdjęcia wzbudzające podziw i zazdrość.
Relacja świetna, ale autor chyba nie jest fanem hikingu. 2 razy w NZ i ani słowa o Abel Tasman NP, Tongario Crossing, lodowcach, a Mount Cook tylko z perspektywy przystanku autobusowego
:)
dexMorgan, dzięki
:-)kla7, dzięki za info, bardzo dawno nie byłem w Tesco
;-)student, dzięki
;-) Cieszę się, że Ci się podoaba
:)blasto, owszem, nie jestem fanem hikingu
:) Lodowców strasznie żałuję, zabrakło mi na nie czasu...
Hejka! Super opowieść
:) Bardzo fajnie mi się czytało Twoją relację, czekałam na nowe wpisy. Ciekawa jestem ile kosztował Cię ten wyjazd (w całości). Mógłbyś zrobić takie podsumowanie, podając ceny biletów lotniczych, autobusowych, hoteli, wyżywienia itp.?
:) Druga sprawa, prowadzisz może jakiegoś bloga, albo prowadzisz konto na facebooku, na którym można by sobie przeczytać i obejrzeć relację z innych Twoich podróży? Pozdrawiam
:)
Quote:Idę jeszcze na ostatnie zakupy. Postanowiłem się skusić na wypróbowanie reklamowanego tu nowozelandzkiego środka 1Above, który ponoć ma zbawienny wpływ na zmieniających strefy czasowe. Wyczytałem w Internecie bardzo pozytywne opinie na jego temat, więc pobawię się w króliczka doświadczalnego. W powyższych buteleczkach znajduje się 100 ml koncentratu minerałów i witamin - głównie z rodziny B. Zawartość buteleczki należy zmieszać z 900 ml wody i pić taką miksturę przez 5 godzin lotu. Ja mam przed sobą prawie dobę w samolotach, więc wyposażyłem się w 4 buteleczki zamkniete w woreczku spełniającym wytyczne kontroli bezpieczeńswa. Koszt "kuracji" 30 AUD.I jak się sprawdziła ta magiczna receptura ?
tygrysm napisał:Pan cały czas stał na tarasie i opowiadał jak teraz Twój drewniany taras (deck) będzie błyszczał
;-)
:lol:
Polska/Sosnowiec - październik 2013.Mógłbyś wrzucić więcej zdjęć z Waitomo Caves?Rewelacyjna relacja, uważam ją za jedną z lepszych jakie czytałem. Pieczołowitość w opisywaniu szczegółów, wszelkie alegorie, wtrącenia i historie najwyżej klasy! Nie wypada pominąć kunsztu fotografa, niektóre zdjęcia wyjątkowo piękne! Super przygoda!
;)
Portobello, dziękuję, cieszę się że Ci się podobało
:-)Podsumowanie masz troszkę powyżej
:-) Żeby było dokładniej:bilet z Barcelony do Auckland i z powrotem przez Sydney do Barcelony: około 2400 złBilety na loty krajowe: około 350 złBilety na autobusy, wycieczki całodniowe w ramach Flexipassa: 838 złNoclegi: około 3000 zł (to można było zdecydowanie potanić)Wstępu, atrakcje, lokalny transport: około 1300Jedzenie, utrzymanie: około 2000 złJestem na fb, ale nie bloguję tam
;-) Podeślę Ci zaraz na PW linki do moich innych relacji, bo wg. regulaminu nie mogę tu podawać linków do innych forów.Też pozdrawiam!
:)JIK, sprawdziła się! Albo mikstura albo efekt placebo, ale nie miałem żadnych problemów ze zmianą czasu o te 10 godzin. Widziałem sporo pozytywnych opinii w Internecie, w tym jakąś od członka załogi pokładowej jednej z dużych linii, więc chyba działa
:-)RomeY, Nie, na razie 1Above jest dostępne tylko w Nowej Zelandii i Australii lub przez Internet, ale z tego co czytałem ma się to szybko zmienić.BartoszSz,
:-) Po prostu Tesco mi nie po drodze
:-)Niestety zdjęć z Waitomo Caves więcej nie mam, bo tam nie można było robić zdjęć, bo flash powoduje, że larwy przestają świecić. Te jak nie świecą, to nie łapią pożywienia i giną. Można za to znaleźć kilka oficjalnych zdjęć: http://www.waitomo.com/Glowworm-Caves/P ... llery.aspxCieszę się, że relacja przypadła Ci do gustu
:-) Daj znać jeśli masz ochotę poczytać więcej to podeślę więcej linków
;-)Pozdrawiam z... z pracy
;-)tygrysm
Ciekawe, ze wiekszosc z kilku (kilkunastooosobowej) ekipy, ktora leciala tymi lotami co ja do/z Nowej Zelandii miesiac temu, stwierdza dokladnie to co Ty - ze owszem, jest to piekny kraj, ale chyba nie na tyle, aby tam wrocic. Osobiscie uwazam, ze chyba to troche przereklamowane miejsce. Jesli mialabym w przyszlosci wybor, to rowniez wybralabym Australie. Spedzilam tam tylko jeden dzien, akurat trafiajac na slynne swieto, ale wystarczylo to aby zachwycic
;)Zapomnialam dodac ze relacja swietna! Chetnie poczytam cos znowu w przyszlosci
:)
Już dużo razy słyszałem podobne opinie o Nowej Zelandii
:-) Nie mniej jednak zawsze warto pojechać i samemu się przekonać
;-)Ja w zeszłym roku spędziłem 3 tygodnie w Australii i strasznie polecam wszystkim - ze względu na przesympatycznych ludzi, bezproblemowość w każdym możliwym wydaniu i... zwierzęta
:-) Australia wciąga
tygrysm napisał:Już dużo razy słyszałem podobne opinie o Nowej Zelandii
:-) Nie mniej jednak zawsze warto pojechać i samemu się przekonać
;-)Ja w zeszłym roku spędziłem 3 tygodnie w Australii i strasznie polecam wszystkim - ze względu na przesympatycznych ludzi, bezproblemowość w każdym możliwym wydaniu i... zwierzęta
:-) Australia wciągaAch te australijskie zwierzęta: http://www.youtube.com/watch?v=kdihHnaOQsk A co do NZ to ja ruszam równo za tydzień. Nakupuję tego cudu na jetlag.
Bardzo chętnie też poczytam inne relacje, szczególnie te z Austali! Poproszę też jakieś linki na PM. Mi się marzy wyjazd do Nowej Zelandi więc nie ukrywam zachwytu nad tą relacją! Cudo!!!!!Ciekawa jestem kolejnych podróży tzn relacji, zwłaszcza że także w czerwcu wybieram się na tydzień na Islandię z ekipą
:)No nie wspomnę już o Stanach!!!Pozdrawiam
:)
Widzę, że w USA też planujesz pełną pętlę samolotem. Znowu bez wypożyczania auta? Pewnie o tym wiesz, ale domestic F w USA nie daje nawet wstępu do saloników (jeśli nie masz statusu).
sajko, cieszę się że Ci się podobało
:-) zaraz Ci wyślę linki na PW w tym do relacji z Australii i Nowej Zelandii sprzed roku
;-)blasto, nie - tam w niektórych miejscach na pewno wypożyczę samochód, bo inaczej się nie da. Na pewno w Calgary (parki narodowe na północ od Calgary to bajka
;-) ), Yellowstone i Las Vegas
:-)Wiem, niestety statusu wpuszczającego do saloników mieć nie będę, ale nadal mam kartę Priority Pass
;-)
Wspaniała relacja! Miło poczytać i powspominać, bo zrobiłam podobną trasę w na Wyspie Północnej, na dodatek w zbliżonym terminie. Zbierałam się sama do opisania swoich doświadczeń, ale coś czuję, że nie zdołam przebić relacji autora
;). Mój sposób podróżowania był zdecydowanie odmienny, bo totalnie budżetowy- prawie nic nie wydałam na transport i noclegi. Jeśli kogoś interesuje hiking i hichhiking w NZ- służę radą
:)
Beatrix napisał:Wspaniała relacja! Miło poczytać i powspominać, bo zrobiłam podobną trasę w na Wyspie Północnej, na dodatek w zbliżonym terminie. Zbierałam się sama do opisania swoich doświadczeń, ale coś czuję, że nie zdołam przebić relacji autora
;). Mój sposób podróżowania był zdecydowanie odmienny, bo totalnie budżetowy- prawie nic nie wydałam na transport i noclegi. Jeśli kogoś interesuje hiking i hichhiking w NZ- służę radą
:)Pisz relację, a nie zakładaj z góry, że się nie spodoba
8-) Jaka nie będzie to rozbudzi wyobraźnię i na pewno zachęci do odwiedzenia. Bez żadnych rad na priv, tylko na forum, nie wiadomo kiedy i kto będzie zainteresowany
;)
I nie, żadne ze zdjęć które wrzucam nie widziało photoshopa. Tam na prawdę są takie kolory! W kraterze Inferno, który był zaczątkiem do powstania tej doliny woda ma niesamowicie turkusowy kolor:
Idziemy dalej wzdłuż rzeki... ta jest coraz gorętsza i widać, że coraz bardziej się gotuje...
Przy drugim przystanku autobusowym znajduje się formacja Warbrick Terrace, nazwany na cześć odkrywcy urodzonego w tych okolicach, który przez całe życie dokumentował i odkrywał kolejne zakątki terenów otaczających Rotorua.
Trasa kończy się jeziorem... chyba najmniej efektowny moment całej ścieżki...
Dla chętnych można odbyć wycieczkę statkiem po jeziorze za jedyne 42,50 NZD. Ja sobie odpuściłem ;-)
PS1. Jeśli spodobała się Wam Rotorua, to czemu tu nie kupić domu? Ceny oscylują w okolicy 400 000 NZD ;-)
PS2. Okazało się, że wszystkie mapy NZ są do poprawy, bo dokonano nowych pomiarów i Mt.Cook, czyli najwyższa góra w Nowej Zelandii ma o 30 metrów mniej niż sądzono.
Dzień 9 - Rotorua - Waitomo - Auckland
Wychodzę z hotelu około 7.20 i pierwsze zdziwienie... ale zimno... na pewno nie tak jak u Was, ale jak na t-shirta i krótkie spodenki zdecydowanie nie jest przyjemnie.
Dzisiejszy dzień to głównie jazda wśród wiejskich krajobrazów Północnej Wyspy, ale zacznijmy od początku... Dziś korzystając z Flexipassa wsiadam do autobusu Waitomo Express, które są obsługiwane przez GreatSights. Autobusy te jeżdżą w jedną stronę łącząc Rotorua z Auckland, ale zamiast jechać najkrótszą drogą, jadą zatrzymując się przy słynnych Waitomo Caves. Oczywiście można wybrać opcję zmiany autobusu przy jaskiniach i powrotu do miasta z którego się ruszyło z rana. Normalnie bilet na taki autobus kosztuje 231 NZD i zawiera bilet wstępu do jaskiń. W ramach Flexipassa bilet ten kosztuje 7,5 godziny (ok. 70 NZD) + bilet do jaskiń za 48 NZD.
Jedziemy! Na pokładzie jedziemy tylko w 4 osoby z czego 3 wracają do Rotorua ;-) Mamy też świetną przewodniczkę opowiadającą o tym co mijamy. Na szczęście nie ma bardzo silnego nowozelandzkiego akcentu, bo z niektórymi osobami mam problem by je zrozumieć. Nowozelandczycy mają tendencję do wymawiania każdego "e" jako "i". Dlatego silnik odrzutowy (jet) to dżit, bałagan (mess) to miss. Z resztą widziałem w telewizji pisząc relację reklamę środka do rewitalizcji drewna. Pan cały czas stał na tarasie i opowiadał jak teraz Twój drewniany taras (deck) będzie błyszczał ;-)
Po drodze padło oczywiście kilka ciekawostek ;-) Nie byłbym przecież sobą, gdybym się nimi z Wami nie podzielił:
Nowa Zelandia jest znana z kiwi... ale nie tylko z ptaków, lecz także z owoców kiwi. Pierwsze wyhodowano tu w latach 20-tych XX w. Choć owoc pochodzi z Chin, doskonale przyjął się tutaj i został nazwany po ptaku, który jest podobnie włochaty jak owoc. Kiwi rosną na drzewach i hoduje się je podobnie do winogron. Rozróżnia się dwa rodzaje kiwi: typowe zielone i złote. Te drugie są delikatniejsze w smaku, mniej kwaskowate. Farmerzy kombinują już by wyselekcjonować też czerwone kiwi. Nowozelandczycy używają kiwi jako marynaty do mięs - zielone podobno najlepiej się nadaje do dziczyzny, podczas gdy złote do owoców morza. W tym momencie można się spodziewać, że kiwi wiszą na drzewach, gdyż okres ich zbioru przypada na koniec stycznia i początek lutego.
A zastanawialiście się kiedyś co oznacza logo Air New Zeland? Logo to to koru, wywodzące się z charakterystycznie zawijającego się pędu srebrnej paproci (symbolu NZ, pamiętacie, tak?). Koru w tłumaczeniu z maoryskiego oznacza nowy początek, siłę i pokój. Jest to też symbol całej nowozelandzkiej flory.
Nowa Zelandia to kraj owiec. Pomyślcie, że w tym niewielkim kraju znajduje się 39 milionów tych wełnistych zwierząt. Oznacza to, że jest to najgęściej zaowczony kraj na Ziemii. Na każdego obywatela przypada nie mniej jak 9 owiec. Znaczenie owiec jednak maleje - w ciągu 30 lat liczba owiec w Nowej Zelandii spadła o niemal połowę. Rolnicy coraz częściej zmieniają owce na krowy mleczne. Nasza przewodniczka wyjaśniła nam, że czarne krowy dają więcej mleka, natomiast karmelowe dają mleko bardziej tłuste. Doi się je dwa razy na dobę - o poranku i wieczorem. Aktualnie w kraju kiwi można spotkać około 4,8 mln krów.
Po drodze do Waitomo robimy krótki stop w Otorohanga. Miasto to znajduje się 15 kilometrów przed Waitomo i dziś jest znane jako miasto kiwi. To tu po raz pierwszy można było zobaczyć kiwi nie na wolności.
W mieście tym podobno miało też miejsce spotkanie wodzów plemion całej Nowej Zelandii celem zjednoczenia się i wspólnej walki z odbieraniem przez przybyszów z Europy ich cennych ziem.
Zbliżamy się do słynnych jaskiń Waitomo. Jaskinie te słynną ze zwierząt zwanych glowworm. Są to owady, które w fazie larwalnej wykształciły sobie umiejętność świecenia w ciemności. Pomysł jest prosty - larwy te żyją na suficie ciemnej jaskini i wypuszczają około 20-24 wiszących nici łapiących inne owady. Same zaś świecą by przypominać rozgwieżdżone niebo, przez co przyciągają inne owady. Owady te potrafią żyć około 11 miesięcy, z czego 8 to właśnie stadium larwalne. Dorosły owad nie może jeść, bo nie ma wykształconego otworu gębowego, więc szybko umiera. Co ciekawe dorosłe owady najczęściej giną... w nitkach swoich młodszych "braciszków". Kolacja to kolacja ;-)
W jaskiniach nie można robić zdjęć, więc też nie mam swoich - glowwormy boją się światła i hałasu. Przestraszone zaś przestają świecić, więc nie łapią też pożywienia i mogą zginąć. Jaskinia świecących robaków nie jest duża. Całe zwiedzanie trwa około 40 minut. Najpierw przewodnik opowiada o jaskini, a później następuje najciekawsza część - wsiada się do łodzi i podziwia się w ciemności najważniejszy punkt programu - rozgwieżdżony sufit jaskini (uwaga, w jaskini oczywiście cały czas kapie - oznacza to mokry tyłek ;-) )
Oficjalne zdjęcie Waitomo Caves. Trochę "podkręcone", ale daje pewien obraz :-)
Nic dziwnego, że Waitomo jest atrakcją turystyczną od niemal 125 lat. Tak wygląda las zaraz po wyjściu z jaskini
Oprócz tej najsłynniejszej są jeszcze dwie. Koszt biletów na dwie jaskinie to około 70-80 NZD. Wejście do wszystkich trzech wiąże się z pozbycie ponad 100 NZD. Jeżeli ktoś ma ochotę, można też się zabawić w black water rafting. Jest to zupełnie coś innego niż white water rafting. Chodzi po prostu o pływanie po jeziorach w jaskiniach. Nawet nie patrzyłem na koszt tej zabawy - na pewno duuużo.
Mając sporo wolnego czasu do odjazdu autobusu w kierunku Auckland wybrałem się na przechadzkę trasą spacerową do wioski Waitomo, jednak kompletnie nie warto ;-)
Ruszamy do największego miasta Nowej Zalndii. Nowozelandczyków jest około 4,5 miliona, z czego 1,5 mln mieszka właśnie w Auckland. Jest to podobno jedno z najbardziej rozległych miast na świecie jeśli liczyć powierzchnię. Nic dziwnego - nawet w samym centrum budynki są raczej niskie. Wyjątkiem jest mierząca 328m Sky Tower.
Jeśli ktoś ma odwagę można z niej albo skoczyć, albo się wybrać na przechadzkę dookoła jej pierścienia. Oczywiście w uprzęży ;-) Dla mniej chętnych na ekstremalne wrażenia zostaje taras widokowy. Widoki z góry wrzucił już Paweł ;-) Ja tym razem nie byłem i postanowiłem sobie odpuścić zwiedzanie Auckland jako takiego, więc służę linkiem do moich wrażeń sprzed roku :-) :
http://lotnictwo.net.pl/3-tematy_ogolne ... post861796
Zanim jeszcze wysiadłem z busa zapytałem przewodniczki co mogę ze sobą zrobić przed wylotem będąc już wcześniej w Auckland. Powiedziała, że mam wsiadać w prom do Devonport. Tak tez zrobię! Plecak zostawiam na dworcu autobusowy w Sky City - spokpojnie się zmieścił do średniej szafki. Koszt jej wynajęcia to 2 NZD opłaty za pierwszą godzinę. Jeśli ją przekroczymy, przy odbiorze będzie trzeba dopłacić jeszcze 4 NZD. Raczej tego nie uniknę ;-)
Udaję się do przystani promowej. Idę główną ulicą miasta - Queen Street. Tu znajdują się najważniejsze sklepy w mieście. Jak całe Auckland, jest ona bardzo zielona, ale wcale nie ruchliwa jak na standardy europejskie. Nowozelandczycy uważają, że to jest wieczny korek:
Wszystkie promy miejskie odpłwają z budynku promowego:
Nie inaczej jest z promem kursującym do Devonport, znajdującego się po drugiej stronie zatoki. Wypływa on z przystani numer 1, a bilet na rejst tam i z powrotem to dokładnie 11 kiwi dolarów. Promy pływają co pół godziny - o pełnej godzinie i o "w pół do". Podróż trwa tylko 12 minut. Papa centrum!
Chwilę później jesteśmy już na Północnym Brzegu (North Shore), gdzie leży miasteczko Devonport.
Devonport to pierwsza osada zbudowana przez Europejczyków w tym rejonie. Pierwsi przybyli tu w 1827 roku. Pierwszy stały mieszkaniec osiedlił się tu w 1836 roku. Dziś Devonport znane jest z wielu sklepów ze sztuką, z plaży i domów w charakterystycznym stylu.
Żebyście mogli się wczuć w klimat tego miejsca, jak zwykle kilka zdjęć:
Pora wracać. Pamiętajcie, że w drodze powrotnej do Auckland bilety są sprawdzane dopiero po wyjściu z promu, nie zgubcie ich. Idę po bagaż i wsiadam do autobusu Airbus Express na lotnisko. Stojąc na przystanku zorientowałem się, że kupiłem bilet przez Internet na złą datę powrotną. Na szczęście kierowca był tak zajęty tym "strasznym" korkiem na Queens Street że nie zdążył sprawdzić.
Przelot Air New Zealand AKL-WLG
Terminal krajowy w Auckland jest bardzo fajnie zrobiony. Mówiłem już kiedyś, że marzyło mi się, by wraz z otwarciem odnowionego terminala w Warszawie stworzyć podobną, w pełni zautomatyzowaną strefę tylko dla LOT-u, z bardzo świeżym i nowoczesnym designem z żurawiem i krajką - coś na kształt odświeżonego designu biur LOT. Ale pewnie nawet nikt nie pomyślał, że można było skorzystać z takiej idealnej okazji by to zrobić. No to popatrzcie jak to zrobili w kraju nad Morzem Tasmana:
Krok 1: wydrukowanie karty pokładowej i przywieszki na bagaż z automatu.
Naklejkę na bagaż przyklejamy samodzielnie według prostych instrukcji na samej naklejce. Instrukcja w stylu przedszkolnym - połącz dwie zielone kropki, a naklejka się przyklei ;-)
Krok 2: Połóż bagaż na taśmę
Krok 3: Idź do samolotu.
Kontrola bezpieczeństwa tak jak Paweł napisał jest mniej restrykcyjna niż na lotach międzynarodowych - można wnieść na pokład płyny i noże do 6 cm długości (to akurat wolałbym by nadal było zabronione...). W przeciwieńśtwie do Pawła, zostałem jednak poproszony o wyjęcie laptopa z plecaka.
Słońce powoli chyli się ku zachodowi, więc korzystam z ostatniej szansy na zrobienie zdjęć samolotom:
A320 Air New Zealand z sharkletami:
W ogóle od mojej poprzedniej wizyty proporcje na lotnisku się bardzo zmieniły - poprzednio były same stare 737 i kilka nowych A320, teraz są praktycznie same nowe A320 i kilka 737-300.
W końcu nasz samolot podjechał pod gate. Polecimy dziś Boeingiem 737-300 ZK-NGO. Maszyna ma 16 lat. Wcześniej pracowała w British Airways.
Boarding odbywa się na dwie strefy. Najpierw tył, czyli ja ;-) Siedzę na miejscu 18F przy oknie. Skanowanie kart pokładowych teoretycznie powinno się odbywać przez samego pasażera, jednak w praktyce robi to osoba z obsługi naziemnej:
W samolocie ciemno... widać jego wiek niestety.
Fotele w stylu "cienkim", a miejsca na nogi dość mało.
Na ekranach słynne już wideo bezpieczeństwa z Władcy Pierścieni:
video: http://www.youtube.com/watch?v=cBlRbrB_Gnc
To chyba ze względu na Hobbita, bo w przerwie między moim lotem Air New Zealand rok temu przez chwilę było jeszcze video z Bearem Gryllsem:
video: http://www.youtube.com/watch?v=xJheoLUtX_Q
Startujemy! Nasz lot do Wellington potrwa dokładnie 44 minuty.
W czasie lotu na ekranach przewijał się quiz z całkiem trudnymi pytaniami. To tak by się było czym zająć podczas krótkiego lotu. Podczas zniżania załoga rozdała landrynki. Był nawet wybór - pomarańczowa, żółta, zielona lub biała ;-)
Podejście do Wellington mieliśmy dość turbulętne, a samo przyziemienie było na prawdę mocne. Wyjście do terminala przez rękaw i znajdujemy się w strefie airside. To co Paweł sfotografował, tylko z drugiej strony:
Po wyjściu z lotniska udaję się do zamówionego wcześniej dzielonego z innymi pasażerami busika hotelowego firmy Super Shuttle. Dowóz do hotelu z lotniska kosztował 22 NZD ;-) i tak skończył się mój dzień ;-)
Tym samym nadgoniliśmy z relacją i jesteśmy już "na żywo"! :)
Pozdrawiam,
tygrysmDzień 10 - Wellington
Witajcie w Wellington! Ta druga co do wielkości aglomeracja w Nowej Zelandii liczy sobie niemal 400 tyś. mieszkańców. Jest to także stolica kraju. W 2012 roku miasto to zostało uznane za 13 na świecie pod względem jakości życia, a w 2011 Lonely Planet uznało Wellington za czwarte najlepsze miasto do odwiedzenia ogłaszając je jako "the coolest little capital in the World".
Dzień zaczynam od wizyty w budynkach parlamentu Nowej Zelandii:
Budynek można zwiedzać (bezpłatnie) co pół godziny, co bardzo polecam. Niestety nie można było robić zdjęć - aparat należało oddać do przechowalni. Zwiedzanie zaczynamy od widocznego powyżej "pszczeglego ula", w którym mieszczą się biura rządowe. Następnie zwiedzamy piwnice, w których w latach 90-tych umieszczono system do ochrony budynku przed trzęsieniami ziemi. Cały budynek jest połączony z fundamentami ponad stoma łożyskami, które umożliwiają mu poruszanie się niezależnie od podłoża. Cała operacja była niezwykle skomplikowana, gdyż wymagała usztywnienia budynku przez dołożenie kolejnych ścian nośnych i utrzymywanie już stojącej konstrukcji podczas dokładania kolejnych łożysk i "odcinania" budynku od ziemi. Aktualnie parlament może przetrwać trzęsienia ziemi o sile ponad 8 stopni w skali Richtera.
Parlament Nowej Zelandii składa się tylko z jednej izby - Izby Reprezentantów składającej się ze 120 członków. System parlamentarny jest kopią systemu brytyjskiego - na czele rządu stoi premier wraz ze swoim gabinetem. Wybory w Nowej Zelandii odbywają się co 3 lata. Aktualnie urzęduje 50-ta kadencja parlamentu, która zostanie w tym roku zmieniona przez kolejną. Co ciekawe Nową Zelandię uważa się za pierwszy kraj na Świecie w którym kobiety dostały prawa wyborcze. Miało to miejsce w 1893 roku.
Skoro jesteśmy już przy polityce, zerknijmy na flafę Nowej Zelandii:
Ciemno-granatowa flaga została zaprojektowana w 1869 roku i używa się jej od 1902-go. W lewym górnym rogu Union Jack symbolizuje związek kolonialny z Wielką Brytanią, a cztery czerwone gwiazdy są odzwierciedleniem najjaśniejszych gwiazd w konstelacji Krzyża Południa.
Obok parlamentu znajduje się bardzo ładny budynek Biblioteki parlamentarnej.
Nieopodal znajduje się też niepozorny kościół Old St. Paul's. Budowę rozpoczęto w 1865 roku, rok później odbyła się w niej pierwsza msza. Co ciekawe, okazało się że Niegdyś była to katedra w stylu neogotyckim była bardzo niestabilna w trakcie częstych w tej okolicy silnych wiatrów. Dlatego też została ona poszerzona. W 1964 roku diecezja przeniosła się do nowej katedry w Wellington, a tę chciano przeznaczyć do rozbiórki. Po wielu bojach katedra została odkupiona od diecezji przez rząd Nowej Zelandii po to, by ją zachować w niezmienionym kształcie. Dziś więc katedra nie jest oficjalnie kościołem. A dlaczego budowla ta tak zacięcie była broniona? Zajrzyjmy do środka:
Kościół zbudowano z drewna natywnego dla Nowej Zelandii, doskonale w nim widać belki stanowiące konstrukcję budynku.
Jak nie jestem fanem zwiedzania kościołów, ten zrobił na mnie na prawdę duże wrażenie...
Idziemy spacerkiem na wybrzeże. Miasto robi dużo bardziej wielkomiejskie wrażenie niż Auckland:
Jest nawet polski akcent: