Śpimy w Awasz, dotarliśmy tu jak na nas wcześnie, bo przed 18.00. Ale inaczej się nie dało, po zmroku droga do Awasz nie jest ponoć zbyt bezpieczna. Po drodze trzeba minąć checkpoint z chyba kilometrową kolejką. Na szczęście jako turyści byliśmy uprzywilejowani i minęliśmy tę kolejkę bokiem.W gościach u Lucyny
Nie jest łatwo trafić w gości do Lucyny. Jej domostwo znajduje się na gorącym, mocno niegościnnym terenie, jakieś 45 kilometrów od asfaltowej drogi, na terenie przynależącym do Afarów - jednej z bardziej wojowniczych grup etnicznych Etiopii, gdzie praktycznie każdy (!) dorosły mężczyzna chodzi z pistoletem maszynowym. Dlatego też w odwiedziny wybraliśmy się z policjantem i lokalnym przewodnikiem. Lucyna nie okazała się bardzo gościnna, zgodnie z przewidywaniami nie ma jej w domu, bo już dłuższy czas przebywa w Addis Abebie. A jedyne ślady życia w najbliższej okolicy jej domostwa pochodzą sprzed kilku milionów lat, być może pamiętających czasy, kiedy Lucynka była mała.
Nasza Lucynka to oczywiście Lucy, najsłynniejsze chyba wykopalisko świata, dobrze zachowany szkielet hominida australopitecus afarensis. Wykopała ją grupa archeologów w 1974 r. w dolinie rzeki Auasz. Miejsce, w którym tego dokonali, było celem naszej dzisiejszej wycieczki. Nie było to łatwe, bo nasz przewodnik jeszcze się z taką prośbą nie spotkał. Wiedziałem, że wykopaliska były w okolicach wioski Hadar i że jest potrzebny permit z Semery. Ale to wystarczyło, permit został uzyskany, na checkpoincie w okolicy wsi Eli Wiha wzięliśmy policjanta i lokalnego przewodnika i odbiliśmy w kierunku rzeki Auasz. 45 kilometrów dalej, jadąc w upale przez półpustynny krajobraz, dotarliśmy wreszcie na miejsce. Lokalny przewodnik był niezbędny, bez niego nie mielibyśmy szans na znalezienie tego miejsca. Bo i niewiele jest tam do znalezienia, znalezisko upamiętnia wmurowana marmurowa tablica oraz dodatkowa blaszana potwierdzająca wpis na listę UNESCO p.t. „Dolina rzeki Auasz”. W okolicy przewracają się dziesiątki świetnie zakonserwowanych kości zwierząt – nie znam dokładnie ich wieku, ale sądząc po wielkości, nie należą do żadnych współcześnie występujących tu zwierząt.
Można by pomyśleć – i nie bez racji - że zwiedzanie tego typu miejsc to podróżniczy masochizm. Ja jednak byłem bardzo usatysfakcjonowany. Zobaczyłem miejsce o historycznym znaczeniu, przekonując się, w jak trudnych warunkach pracowali archeolodzy 50 lat temu. Nawet nasz przewodnik mi dziękował za możliwość zobaczenia tego miejsca. A jest ekstremalnie rzadko odwiedzane, lokalny przewodnik przyznał, że nie był tutaj od ponad roku.
Jutro i pojutrze najprawdopodobniej nie będzie notki. Wyruszamy do Kotliny Danakilskiej, śpimy w namiotach i do cywilizacji wrócimy dopiero w poniedziałek.@Misiatek kwestia przyzwyczajenia
;)
W Kotlinie Danakilskiej
Wracam z relacją po dwudniowej przerwie, podczas której zwiedzaliśmy miejsce pozbawione nie tylko łączności, ale i w ogóle prawie jakiejkolwiek infrastruktury. Mowa o Kotlinie Danakilskiej, najbardziej popularnym pod kątem przyrodniczym miejscu w Etiopii. Kotlina jest miejscem pełnym przyrodniczych fenomenów, takich jak najbardziej słone jezioro na świecie poza Antarktydą (to opisywałem podczas podróży do Dżibuti w-rogu-afryki-dzibuti-i-somaliland,213,129284. Jest też najgorętszym miejscem na ziemi, jeśli chodzi o średnią temperaturę roczną. W weekend miało być tylko 36 stopni, ale przewodnik opowiadał, że kiedyś w samochodzie termometr pokazał mu nawet 60 stopni!
Z tego też powodu zwiedzanie Kotliny Danakilskiej odbywa się tylko po południu, wieczorem i z samego rana. Godziny między 10.00 a 16.00 spędza się na przemieszczaniu i jedzeniu obiadu. Rozpoczęliśmy w sobotę po południu od kąpieli w bardzo słonym jeziorze Afrera, po której mogliśmy się umyć w wpływającym tu strumyku. Woda w tym strumyku miała tak na oko 45 stopni! A pod wieczór wraz z chyba 30 innymi osobami obozowaliśmy pod wulkanem Erta Ale, podchodząc do niego wieczorem i nad ranem. Wulkan wybuchł dwa i pół miesiąca temu, i w jego kalderze znajduje się masa ledwo zastygniętej lawy. Lawa jest bardzo krucha i chodzenie po niej jest bardzo niebezpieczne – można łatwo skaleczyć sobie rękę czy nogę praktycznie do kości. Dlatego też wolno po niej chodzić tylko po śladach przewodnika. Erta Ale jest bardzo malowniczy, tym bardziej, że widzieliśmy dwa duże i kilka mniejszych kraterów z żywą magmą w środku.
Wróciliśmy do obozu, aby po raz pierwszy nocować zupełnie pod gołym niebem. Nie mieliśmy śpiworów, a tylko prześcieradła do przykrycia, i podczas wietrznej nocy było nam dość chłodno. Rano powtórzyliśmy wycieczkę na Erta Ale, tym razem po to, aby zobaczyć wschód słońca.
Przed południem zmieniliśmy klimat, przemieszczając się w kierunku jeziora Karun. Tutaj zamiast krajobrazu wulkanicznego obejrzeliśmy niemal zupełnie płaskie solnisko. Temperatura była jeszcze wyższa, niż na Erta Ale, ale nic dziwnego – z 600 metrów zjechaliśmy na -120. Tym razem byliśmy zupełnie sami, nie licząc uzbrojonych w kałachy strażników. Żadnych naruszeń bezpieczeństwa w Danakilu już dawno nie zanotowano, ale Etiopczycy wolą dmuchać na zimne, i chyba dobrze. Obecność strażników daje też Afarom większą możliwość zarobku.
To był ulubiony dzień dzieci, które miały niesamowitą frajdę, gdy wszyscy przejechaliśmy się parę kilometrów na dachu terenówki. Dzień zakończyliśmy znów śpiąc pod gołym niebem, tym razem na drewnianych pryczach, i tutaj nawet bez ubrania pod samym prześcieradłem nie było mi zimno.
Wisienką na torcie zwiedzania Danakilu była wizyta w Dallolu. Bez wątpienia jedno z najbardziej malowniczych miejsc na ziemi. Zdjęcia mówią same za siebie, tym razem pozwoliłem sobie na wyjątkowo dużą ich ilość.
Jeździcie z Solomonem, jak w zeszłym roku? Zainspirowała mnie Wasza zeszłoroczna relacja i z kumplem ruszamy Waszą trasą po Dolinie Omo oraz dokładamy do tego właśnie Danakil. Spotykamy się z Solomonem 29 stycznia rano
:)
Kumpel akurat z Pakistanu. Ale druga połowa grupy z PL
:) Bawcie się dobrze. Też rozważam ET z rodziną za jakiś czas, ale muszę najpierw moje dziewczyny przekonać...
No ta ostatnia seria zdjęć z Dalolu jest po prostu obłędna.Dobrze, że nikt mnie w tej chwili nie widzi, bo ciągle szukam szczęki, która mi wypadła po ich obejrzeniu.
@ciachu25 jest 100USD za dorosłego, 50 USD za dziecko >9 lat, córka ma 8 więc weszła za free. Akceptują jednak birr po oficjalnym kursie, więc po czarnorynkowym wychodzi tak koło 50 USD za dorosłego.
@Woy relacja świetna i inspirująca! Na tyle, że postanowiłam skorzystać z usług Solomona przy okazji własnego, zbliżającego się wypadu. Przygotował idealny plan pod moje potrzeby, tylko zastanawia mnie kwestia płatności. Ustaliliście, że zaliczka przez WU i reszta gotówką na miejscu? Nie chcę go urazić swoją propozycją rozliczeń, ale to jednak Afryka
;)
@Beatrix my znaliśmy się wczesniej, więc nie było problemu. Niezależnie od wszystkiego, zapewne i tak większość zapłacisz na miejscu, zaliczką raczej koszty, które musi ponieść wcześniej, np bilety lotnicze.
@piwili nie podam, bo nasze kwotowanie było zależne od bardzo indywidualnych ustaleń (np. przywóz rzeczy z Polski). Koszty mocno zależą od planu, liczby osób itd. O ile dobrze pamiętam, orientacyjne wstępne kwotowania to jakieś 150$ za osobodzień.
@Woy Dzięki, o taką informację mi właśnie chodziło, żeby wiedzieć orientacyjnie czego można się spodziewać.Czy do tego trzeba doliczyć jakieś dodatkowe koszty typu: paliwo, wyżywienie i zakwaterowanie kierowcy...?
Śpimy w Awasz, dotarliśmy tu jak na nas wcześnie, bo przed 18.00. Ale inaczej się nie dało, po zmroku droga do Awasz nie jest ponoć zbyt bezpieczna. Po drodze trzeba minąć checkpoint z chyba kilometrową kolejką. Na szczęście jako turyści byliśmy uprzywilejowani i minęliśmy tę kolejkę bokiem.W gościach u Lucyny
Nie jest łatwo trafić w gości do Lucyny. Jej domostwo znajduje się na gorącym, mocno niegościnnym terenie, jakieś 45 kilometrów od asfaltowej drogi, na terenie przynależącym do Afarów - jednej z bardziej wojowniczych grup etnicznych Etiopii, gdzie praktycznie każdy (!) dorosły mężczyzna chodzi z pistoletem maszynowym. Dlatego też w odwiedziny wybraliśmy się z policjantem i lokalnym przewodnikiem. Lucyna nie okazała się bardzo gościnna, zgodnie z przewidywaniami nie ma jej w domu, bo już dłuższy czas przebywa w Addis Abebie. A jedyne ślady życia w najbliższej okolicy jej domostwa pochodzą sprzed kilku milionów lat, być może pamiętających czasy, kiedy Lucynka była mała.
Nasza Lucynka to oczywiście Lucy, najsłynniejsze chyba wykopalisko świata, dobrze zachowany szkielet hominida australopitecus afarensis. Wykopała ją grupa archeologów w 1974 r. w dolinie rzeki Auasz. Miejsce, w którym tego dokonali, było celem naszej dzisiejszej wycieczki. Nie było to łatwe, bo nasz przewodnik jeszcze się z taką prośbą nie spotkał. Wiedziałem, że wykopaliska były w okolicach wioski Hadar i że jest potrzebny permit z Semery. Ale to wystarczyło, permit został uzyskany, na checkpoincie w okolicy wsi Eli Wiha wzięliśmy policjanta i lokalnego przewodnika i odbiliśmy w kierunku rzeki Auasz. 45 kilometrów dalej, jadąc w upale przez półpustynny krajobraz, dotarliśmy wreszcie na miejsce. Lokalny przewodnik był niezbędny, bez niego nie mielibyśmy szans na znalezienie tego miejsca. Bo i niewiele jest tam do znalezienia, znalezisko upamiętnia wmurowana marmurowa tablica oraz dodatkowa blaszana potwierdzająca wpis na listę UNESCO p.t. „Dolina rzeki Auasz”. W okolicy przewracają się dziesiątki świetnie zakonserwowanych kości zwierząt – nie znam dokładnie ich wieku, ale sądząc po wielkości, nie należą do żadnych współcześnie występujących tu zwierząt.
Można by pomyśleć – i nie bez racji - że zwiedzanie tego typu miejsc to podróżniczy masochizm. Ja jednak byłem bardzo usatysfakcjonowany. Zobaczyłem miejsce o historycznym znaczeniu, przekonując się, w jak trudnych warunkach pracowali archeolodzy 50 lat temu. Nawet nasz przewodnik mi dziękował za możliwość zobaczenia tego miejsca. A jest ekstremalnie rzadko odwiedzane, lokalny przewodnik przyznał, że nie był tutaj od ponad roku.
Jutro i pojutrze najprawdopodobniej nie będzie notki. Wyruszamy do Kotliny Danakilskiej, śpimy w namiotach i do cywilizacji wrócimy dopiero w poniedziałek.@Misiatek kwestia przyzwyczajenia ;)
W Kotlinie Danakilskiej
Wracam z relacją po dwudniowej przerwie, podczas której zwiedzaliśmy miejsce pozbawione nie tylko łączności, ale i w ogóle prawie jakiejkolwiek infrastruktury. Mowa o Kotlinie Danakilskiej, najbardziej popularnym pod kątem przyrodniczym miejscu w Etiopii. Kotlina jest miejscem pełnym przyrodniczych fenomenów, takich jak najbardziej słone jezioro na świecie poza Antarktydą (to opisywałem podczas podróży do Dżibuti w-rogu-afryki-dzibuti-i-somaliland,213,129284. Jest też najgorętszym miejscem na ziemi, jeśli chodzi o średnią temperaturę roczną. W weekend miało być tylko 36 stopni, ale przewodnik opowiadał, że kiedyś w samochodzie termometr pokazał mu nawet 60 stopni!
Z tego też powodu zwiedzanie Kotliny Danakilskiej odbywa się tylko po południu, wieczorem i z samego rana. Godziny między 10.00 a 16.00 spędza się na przemieszczaniu i jedzeniu obiadu. Rozpoczęliśmy w sobotę po południu od kąpieli w bardzo słonym jeziorze Afrera, po której mogliśmy się umyć w wpływającym tu strumyku. Woda w tym strumyku miała tak na oko 45 stopni! A pod wieczór wraz z chyba 30 innymi osobami obozowaliśmy pod wulkanem Erta Ale, podchodząc do niego wieczorem i nad ranem. Wulkan wybuchł dwa i pół miesiąca temu, i w jego kalderze znajduje się masa ledwo zastygniętej lawy. Lawa jest bardzo krucha i chodzenie po niej jest bardzo niebezpieczne – można łatwo skaleczyć sobie rękę czy nogę praktycznie do kości. Dlatego też wolno po niej chodzić tylko po śladach przewodnika. Erta Ale jest bardzo malowniczy, tym bardziej, że widzieliśmy dwa duże i kilka mniejszych kraterów z żywą magmą w środku.
Wróciliśmy do obozu, aby po raz pierwszy nocować zupełnie pod gołym niebem. Nie mieliśmy śpiworów, a tylko prześcieradła do przykrycia, i podczas wietrznej nocy było nam dość chłodno. Rano powtórzyliśmy wycieczkę na Erta Ale, tym razem po to, aby zobaczyć wschód słońca.
Przed południem zmieniliśmy klimat, przemieszczając się w kierunku jeziora Karun. Tutaj zamiast krajobrazu wulkanicznego obejrzeliśmy niemal zupełnie płaskie solnisko. Temperatura była jeszcze wyższa, niż na Erta Ale, ale nic dziwnego – z 600 metrów zjechaliśmy na -120. Tym razem byliśmy zupełnie sami, nie licząc uzbrojonych w kałachy strażników. Żadnych naruszeń bezpieczeństwa w Danakilu już dawno nie zanotowano, ale Etiopczycy wolą dmuchać na zimne, i chyba dobrze. Obecność strażników daje też Afarom większą możliwość zarobku.
To był ulubiony dzień dzieci, które miały niesamowitą frajdę, gdy wszyscy przejechaliśmy się parę kilometrów na dachu terenówki. Dzień zakończyliśmy znów śpiąc pod gołym niebem, tym razem na drewnianych pryczach, i tutaj nawet bez ubrania pod samym prześcieradłem nie było mi zimno.
Wisienką na torcie zwiedzania Danakilu była wizyta w Dallolu. Bez wątpienia jedno z najbardziej malowniczych miejsc na ziemi. Zdjęcia mówią same za siebie, tym razem pozwoliłem sobie na wyjątkowo dużą ich ilość.