Na szczęście parę minut po tym, gdy odtrąbiliśmy już powrót do Debark, pojawiło się stado dżelad – dokładnie w tym miejscu, w którym zaczynaliśmy trekking. Gonił nas czas, więc ruszyliśmy żwawo ku dżeladom – zbyt żwawo, na wysokości 3200 metrów takie rzeczy nie kończą się dobrze u osób, które mieszkają na nizinach. Potem przez większość dnia źle się czuliśmy. Ale widok był tego warty – małpy są wspaniałe, pozwalają podchodzić do siebie bardzo blisko. Przewodnik zapewniał, że nic nam nie grozi, ale raz jedna z samic podeszła zbyt blisko do żony, po czym samiec z dziką furią ruszył do ataku. Raczej żeby przestraszyć niż ugryźć, ale widok na oko 30-kilowego samca z 10-centymetrowymi kłami sprawił, że żona nieźle się przestraszyła. Samca odgoniliśmy i już po chwili wszystko wróciło do najlepszego porządku.
Jeszcze przed wjazdem do Simien usłyszeliśmy złe wiadomości, które zaważyły na naszym planie i spowodowały tak wielki pośpiech. W piątek wieczorem nad północno-zachodnią Etiopię przywiało pył znad Sahary, w związku z czym powietrze stało się mocno nieprzezroczyste. Poranny lot z Addis do Gonderu został odwołany. Nasz lot miał być tuż przed 17.00, a w nocy mieliśmy wsiadać w samolot powrotny do Polski. Liczyliśmy na poprawę pogody, ale nic z tego – pył jak wisiał, tak wisiał. Zaczęło się nam robić gorąco – ominąć lot powrotny oznaczało zapłacić za naszą czwórkę jakieś 10 tys. zł za nowy bilet. Lądem się nie dało – granica między Amharą a Oromią jest zamknięta z uwagi na stan wyjątkowy w Amharze. Sprawdzaliśmy na najbliższym lotnisku w Bahir Dar, ale tam też wszystkie poranne loty zostały odwołane. Koło 14.00 dojechaliśmy do lotniska w Gonderze, ale było zupełnie zamknięte – nie było szans na jakiekolwiek loty w tym dniu, a być może też w następnym.
Co tu robić? Bez większych nadziei na cokolwiek postanowiliśmy pojechać do Bahir Dar i tam spróbować szczęścia. Tylko że do Bahir Dar były 3 godziny drogi, a odwołane loty poranne nic dobrego nie wróżyły. Dodatkowo nie działał Internet – z uwagi na stan wyjątkowy można go używać tylko przez stałe łącza.
Była już 17.00, kiedy nasz przewodnik przypadkowo trafił na informację, że lot popołudniowy z Addis do Bahir Dar został zrealizowany. Lot powrotny był zaplanowany na 18.15, ale miał być w pełni zajęty. Poza tym mieliśmy jeszcze prawie godzinę do lotniska. Trzeba było jednak spróbować. Kierowca nacisnął na gaz i o 17.45 byliśmy na miejscu. Tam trochę niepewności, ale ostatecznie się udało! Jako niemal ostatni wsiedliśmy do samolotu i odetchnęliśmy z ulgą. Na szczęście lot nie był w pełni zabukowany, nawet było jeszcze kilka wolnych miejsc, co nas uratowało. Ale był to najbardziej męczący i stresujący dzień całego wyjazdu.
__________
Pora na krótkie podsumowanie Etiopii. Ktoś, kto uważnie czytał moje wcześniejsze wpisy może się domyślić, że kraj bardzo nam się spodobał. Jako jeden z nielicznych w Afryce ma do zaoferowania zarówno piękną przyrodę, pomniki historii, jak i zróżnicowanie kulturowe. Ludzie są w zdecydowanej większości przyjaźni i nienachalni.
Po raz drugi skorzystałem z usług Solomona Bekele - solbekele16@gmail.com, +251916873322. Sol to rewelacyjny przewodnik, podejście w 100% nastawione na zadowolenie klienta, nawet w najbardziej nietypowych życzeniach. Dałem mu trochę czelendżu, życząc sobie odwiedzić miejsca, w których jeszcze nigdy nie był, i wywiązał się z zadania znakomicie.
Garść praktycznych informacji:
Z perspektywy turysty kraj wyłącznie gotówkowy. Można płacić kartą, ale jest to skrajnie nieopłacalne, bo oficjalny kurs birr to 56 za dolara, a czarnorynkowy – podobno nawet 120. Ja wymieniłem większą sumę przez przewodnika po przeliczniku 100 birr za dolara. Króluje dolar, choć podobno można wymienić też euro. Im większy nominał, tym lepiej. Największy nominał birra (przynajmniej taki, jaki widziałem) to 200, a więc jakieś 8 zł – przygotujcie się więc na wypchany portfel.
Drogi są w większości w dobrym lub niezłym stanie, przez co poruszać się można w miarę sprawnie. Warto skorzystać z lotów wewnętrznych – Ethiopian to szanowana i dobra linia. Ceny biletów są niskie biorąc pod uwagę czarnorynkowy kurs (jakieś trzydzieści kilka USD za odcinek). Ale znowu – aby skorzystać z tego kursu trzeba mieć na miejscu kogoś, kto kupi nam bilety. Podczas zakupu biletów deklarujemy, że przylecieliśmy do Etiopii właśnie Ethiopianem i wtedy bilet jest 50% tańszy. My przylecieliśmy Turkishem, ale nasz przewodnik zapewniał, że nikt nigdy tego nie sprawdza. I tak było rzeczywiście.
Przy czarnorynkowym kursie kraj jest tani. Obiad to średnio jakieś 300 birr (w dużych miastach do 500), piwo 70-100, lepsze hotele dla 4 osób mogą kosztować do 3000-4000 birr (w małych miastach zapłacicie nawet 1000-2000).
Tym razem nie kupowałem karty SIM, ale podobno nie ma z tym problemu i cenowo wychodzi taniutko. W większości hoteli był internet. W regionie Amhara z uwagi na stan wyjątkowy internet komórkowy nie działa.
Jeśli chodzi o bezpieczeństwo – w regionie Amhara jest kilka miejsc (na szczęście nie tych turystycznych), gdzie przewodnik nie rekomendował jazdy samochodem nawet w dzień. Dlatego też w większości poruszaliśmy się tam samolotami, choć widziana przez nas wycieczka emerytów z Francji problematyczną trasę Lalibela-Gonder pokonała autobusem.
Nierekomendowany do poruszania się samochodem w nocy jest region Oromia, w szczególności jego wschodnia część. Tigraj, gdzie do niedawna trwała wojna, jest bezpieczny, podobnie jak Afar.
Atrakcja przyrodnicza numer jeden, czyli Kotlina Danakilska, jest obecnie dostępna tylko rozpoczynając z Semery. Skończyć można w Mekele, ale nie można zrobić trasy odwrotnej (początek w Mekele, koniec w Semerze), bo Afarowie nie zgadzają się, żeby kasa za permity szła do innego regionu (Mekele jest w Tigraju). Ponoć mają się dogadać, ale na razie jest jak jest.
Jeść dają całkiem dobrze, choć przy posiłkach dla dzieci trzeba było wyraźnie podkreślać, żeby nie było ostre. Nawet kids menu było czasem nie do przełknięcia dla naszych dzieci z uwagi na dużą ilość chili i innych przypraw. Porcje są zwykle bardzo duże, dzieci rzadko jadły swoje, a nawet i dorośli mieli problemy ze zjedzeniem całego dania.
Trzeba się przygotować na ekstremalne różnice temperatur. W Danakilu nawet w najzimniejszym miesiącu potrafi być +40, w górach Simien czy Bale temperatura mogła nieznacznie przekraczać 0 stopni.
Jeździcie z Solomonem, jak w zeszłym roku? Zainspirowała mnie Wasza zeszłoroczna relacja i z kumplem ruszamy Waszą trasą po Dolinie Omo oraz dokładamy do tego właśnie Danakil. Spotykamy się z Solomonem 29 stycznia rano
:)
Kumpel akurat z Pakistanu. Ale druga połowa grupy z PL
:) Bawcie się dobrze. Też rozważam ET z rodziną za jakiś czas, ale muszę najpierw moje dziewczyny przekonać...
No ta ostatnia seria zdjęć z Dalolu jest po prostu obłędna.Dobrze, że nikt mnie w tej chwili nie widzi, bo ciągle szukam szczęki, która mi wypadła po ich obejrzeniu.
@ciachu25 jest 100USD za dorosłego, 50 USD za dziecko >9 lat, córka ma 8 więc weszła za free. Akceptują jednak birr po oficjalnym kursie, więc po czarnorynkowym wychodzi tak koło 50 USD za dorosłego.
@Woy relacja świetna i inspirująca! Na tyle, że postanowiłam skorzystać z usług Solomona przy okazji własnego, zbliżającego się wypadu. Przygotował idealny plan pod moje potrzeby, tylko zastanawia mnie kwestia płatności. Ustaliliście, że zaliczka przez WU i reszta gotówką na miejscu? Nie chcę go urazić swoją propozycją rozliczeń, ale to jednak Afryka
;)
@Beatrix my znaliśmy się wczesniej, więc nie było problemu. Niezależnie od wszystkiego, zapewne i tak większość zapłacisz na miejscu, zaliczką raczej koszty, które musi ponieść wcześniej, np bilety lotnicze.
@piwili nie podam, bo nasze kwotowanie było zależne od bardzo indywidualnych ustaleń (np. przywóz rzeczy z Polski). Koszty mocno zależą od planu, liczby osób itd. O ile dobrze pamiętam, orientacyjne wstępne kwotowania to jakieś 150$ za osobodzień.
@Woy Dzięki, o taką informację mi właśnie chodziło, żeby wiedzieć orientacyjnie czego można się spodziewać.Czy do tego trzeba doliczyć jakieś dodatkowe koszty typu: paliwo, wyżywienie i zakwaterowanie kierowcy...?
Na szczęście parę minut po tym, gdy odtrąbiliśmy już powrót do Debark, pojawiło się stado dżelad – dokładnie w tym miejscu, w którym zaczynaliśmy trekking. Gonił nas czas, więc ruszyliśmy żwawo ku dżeladom – zbyt żwawo, na wysokości 3200 metrów takie rzeczy nie kończą się dobrze u osób, które mieszkają na nizinach. Potem przez większość dnia źle się czuliśmy. Ale widok był tego warty – małpy są wspaniałe, pozwalają podchodzić do siebie bardzo blisko. Przewodnik zapewniał, że nic nam nie grozi, ale raz jedna z samic podeszła zbyt blisko do żony, po czym samiec z dziką furią ruszył do ataku. Raczej żeby przestraszyć niż ugryźć, ale widok na oko 30-kilowego samca z 10-centymetrowymi kłami sprawił, że żona nieźle się przestraszyła. Samca odgoniliśmy i już po chwili wszystko wróciło do najlepszego porządku.
Jeszcze przed wjazdem do Simien usłyszeliśmy złe wiadomości, które zaważyły na naszym planie i spowodowały tak wielki pośpiech. W piątek wieczorem nad północno-zachodnią Etiopię przywiało pył znad Sahary, w związku z czym powietrze stało się mocno nieprzezroczyste. Poranny lot z Addis do Gonderu został odwołany. Nasz lot miał być tuż przed 17.00, a w nocy mieliśmy wsiadać w samolot powrotny do Polski. Liczyliśmy na poprawę pogody, ale nic z tego – pył jak wisiał, tak wisiał. Zaczęło się nam robić gorąco – ominąć lot powrotny oznaczało zapłacić za naszą czwórkę jakieś 10 tys. zł za nowy bilet. Lądem się nie dało – granica między Amharą a Oromią jest zamknięta z uwagi na stan wyjątkowy w Amharze. Sprawdzaliśmy na najbliższym lotnisku w Bahir Dar, ale tam też wszystkie poranne loty zostały odwołane. Koło 14.00 dojechaliśmy do lotniska w Gonderze, ale było zupełnie zamknięte – nie było szans na jakiekolwiek loty w tym dniu, a być może też w następnym.
Co tu robić? Bez większych nadziei na cokolwiek postanowiliśmy pojechać do Bahir Dar i tam spróbować szczęścia. Tylko że do Bahir Dar były 3 godziny drogi, a odwołane loty poranne nic dobrego nie wróżyły. Dodatkowo nie działał Internet – z uwagi na stan wyjątkowy można go używać tylko przez stałe łącza.
Była już 17.00, kiedy nasz przewodnik przypadkowo trafił na informację, że lot popołudniowy z Addis do Bahir Dar został zrealizowany. Lot powrotny był zaplanowany na 18.15, ale miał być w pełni zajęty. Poza tym mieliśmy jeszcze prawie godzinę do lotniska. Trzeba było jednak spróbować. Kierowca nacisnął na gaz i o 17.45 byliśmy na miejscu. Tam trochę niepewności, ale ostatecznie się udało! Jako niemal ostatni wsiedliśmy do samolotu i odetchnęliśmy z ulgą. Na szczęście lot nie był w pełni zabukowany, nawet było jeszcze kilka wolnych miejsc, co nas uratowało. Ale był to najbardziej męczący i stresujący dzień całego wyjazdu.
__________
Pora na krótkie podsumowanie Etiopii. Ktoś, kto uważnie czytał moje wcześniejsze wpisy może się domyślić, że kraj bardzo nam się spodobał. Jako jeden z nielicznych w Afryce ma do zaoferowania zarówno piękną przyrodę, pomniki historii, jak i zróżnicowanie kulturowe. Ludzie są w zdecydowanej większości przyjaźni i nienachalni.
Po raz drugi skorzystałem z usług Solomona Bekele - solbekele16@gmail.com, +251916873322. Sol to rewelacyjny przewodnik, podejście w 100% nastawione na zadowolenie klienta, nawet w najbardziej nietypowych życzeniach. Dałem mu trochę czelendżu, życząc sobie odwiedzić miejsca, w których jeszcze nigdy nie był, i wywiązał się z zadania znakomicie.
Garść praktycznych informacji:
Z perspektywy turysty kraj wyłącznie gotówkowy. Można płacić kartą, ale jest to skrajnie nieopłacalne, bo oficjalny kurs birr to 56 za dolara, a czarnorynkowy – podobno nawet 120. Ja wymieniłem większą sumę przez przewodnika po przeliczniku 100 birr za dolara. Króluje dolar, choć podobno można wymienić też euro. Im większy nominał, tym lepiej. Największy nominał birra (przynajmniej taki, jaki widziałem) to 200, a więc jakieś 8 zł – przygotujcie się więc na wypchany portfel.
Drogi są w większości w dobrym lub niezłym stanie, przez co poruszać się można w miarę sprawnie. Warto skorzystać z lotów wewnętrznych – Ethiopian to szanowana i dobra linia. Ceny biletów są niskie biorąc pod uwagę czarnorynkowy kurs (jakieś trzydzieści kilka USD za odcinek). Ale znowu – aby skorzystać z tego kursu trzeba mieć na miejscu kogoś, kto kupi nam bilety. Podczas zakupu biletów deklarujemy, że przylecieliśmy do Etiopii właśnie Ethiopianem i wtedy bilet jest 50% tańszy. My przylecieliśmy Turkishem, ale nasz przewodnik zapewniał, że nikt nigdy tego nie sprawdza. I tak było rzeczywiście.
Przy czarnorynkowym kursie kraj jest tani. Obiad to średnio jakieś 300 birr (w dużych miastach do 500), piwo 70-100, lepsze hotele dla 4 osób mogą kosztować do 3000-4000 birr (w małych miastach zapłacicie nawet 1000-2000).
Tym razem nie kupowałem karty SIM, ale podobno nie ma z tym problemu i cenowo wychodzi taniutko. W większości hoteli był internet. W regionie Amhara z uwagi na stan wyjątkowy internet komórkowy nie działa.
Jeśli chodzi o bezpieczeństwo – w regionie Amhara jest kilka miejsc (na szczęście nie tych turystycznych), gdzie przewodnik nie rekomendował jazdy samochodem nawet w dzień. Dlatego też w większości poruszaliśmy się tam samolotami, choć widziana przez nas wycieczka emerytów z Francji problematyczną trasę Lalibela-Gonder pokonała autobusem.
Nierekomendowany do poruszania się samochodem w nocy jest region Oromia, w szczególności jego wschodnia część. Tigraj, gdzie do niedawna trwała wojna, jest bezpieczny, podobnie jak Afar.
Atrakcja przyrodnicza numer jeden, czyli Kotlina Danakilska, jest obecnie dostępna tylko rozpoczynając z Semery. Skończyć można w Mekele, ale nie można zrobić trasy odwrotnej (początek w Mekele, koniec w Semerze), bo Afarowie nie zgadzają się, żeby kasa za permity szła do innego regionu (Mekele jest w Tigraju). Ponoć mają się dogadać, ale na razie jest jak jest.
Jeść dają całkiem dobrze, choć przy posiłkach dla dzieci trzeba było wyraźnie podkreślać, żeby nie było ostre. Nawet kids menu było czasem nie do przełknięcia dla naszych dzieci z uwagi na dużą ilość chili i innych przypraw. Porcje są zwykle bardzo duże, dzieci rzadko jadły swoje, a nawet i dorośli mieli problemy ze zjedzeniem całego dania.
Trzeba się przygotować na ekstremalne różnice temperatur. W Danakilu nawet w najzimniejszym miesiącu potrafi być +40, w górach Simien czy Bale temperatura mogła nieznacznie przekraczać 0 stopni.