Kończę tę notkę z Mekele, stolicy regionu Tigray, w którym jeszcze nieco ponad rok temu trwała wyjątkowo krwawa wojna domowa. Wjeżdżając do miasta ciężko było w to uwierzyć, ale ostatni tydzień spędziliśmy w dużo mniej rozwiniętych muzułmańskich regionach Etiopii, po których Mekele wydaje się metropolią. Na uwagę zwraca wyjątkowo duża liczba niedokończonych budów, ale przez dwa lata wojny domowej warunków ani materiałów do budowy czegokolwiek nie było. Mekele wydaje się tak normalnym miastem, że naprawdę trudno uwierzyć, że jeszcze kilkanaście miesięcy temu trwały tu walki.
Ale wojna dała o sobie znać. Zażyczyłem sobie zwiedzenia Muzeum Męczenników – memoriału poświęconego ofiarom tzw. Czerwonego Terroru. Wpuszczono nas do środka, ale zastaliśmy miejsce kompletnie zdewastowane. Muzeum w okresie okupacji przez wojska rządowe służyło za koszary, żołnierze palili tu ogniska, gotowali i spali. Przesłuchiwali również w okrutny sposób więźniów, o czym świadczą poniższe zdjęcia.
Niedostępne kościoły i klasztory
Wczoraj miałem tak słaby internet, że mimo starań nie mogłem zrobić wpisu. Za to dziś być może będą dwa, jeśli zdążę.
Wtorek o był długi dzień, chyba najdłuższy i najbardziej męczący podczas tej podróży. Wstaliśmy o 6.30, a w hotelu zameldowaliśmy się dopiero o 20.30. I podczas tak długiego dnia zwiedziliśmy tylko dwa miejsca. Ale za to jakie! Pierwszym z nich był Abuna Yemata Guh. Kościoły Wschodu lubowały się w tworzeniu świątyń w trudnych miejscach, ale Abuna Yemata Guh był chyba najbardziej niedostępnym z tych, które było mi dane do dziś widzieć. Aby się tam dostać, trzeba wspiąć się po niemal pionowej skalnej ścianie. Na szczęście lokalni mieszkańcy dorabiają sobie pomagając zwiedzającym i w tym przypadku oferowali uprząż, asekurację na linie i osobistą pomoc w najtrudniejszych fragmentach. Bez tej pomocy z naszej rodziny tylko ja byłbym w stanie się wspiąć, ale też nie czułbym się dobrze nie mając żadnej asekuracji. Zdecydowanie nie jest to miejsce dla osób z lękiem wysokości, idzie się wąską półką, gdzie nie postawisz nawet obok siebie dwóch stóp, a fałszywy ruch kończy się upadkiem kilka metrów niżej. A przy kościele stoi się na skalnej półce bez barierki, gdzie spaść już można nie kilka, ale co najmniej kilkadziesiąt metrów w dół.
Nieco wyczerpani dotarliśmy w końcu na szczyt. Na szczęście to, co tam zastaliśmy, z nawiązką wynagrodziło wszelkie trudy. Abuna Yemata Guh zgodnie z tradycją został założony przez Abunę (Abbę) Yemata, jednego z tzw. Dziewięciu Świętych Etiopskiego Kościoła Ortodoksyjnego już w V w. n.e. I właśnie z tego okresu pochodzą wspaniałe malowidła znajdujące się w malutkim kościele na skale. Przetrwały praktycznie nienaruszone przez piętnaście stuleci, a fenomen ich wspaniałego wyglądu interesuje naukowców z całego świata. W przybliżeniu tak samo stara jest trzymana tu Biblia z kartkami z koziej skóry. Tak unikalny egzemplarz obecny tu zakonnik ciągle wyjmuje i pokazuje zwiedzającym – rzecz nie do pomyślenia nigdzie w Europie.
Przy okazji – to już mój w sumie dwudziesty dzień w Etiopii, a dopiero pierwszy raz byłem we wnętrzu kościoła należącego do Etiopskiego Kościoła Ortodoksyjnego. Tym samym odwiedziłem co najmniej po jednym egzemplarzu świątyni należącej do tzw. Kościołów orientalnych, tj. koptyjskiego, etiopskiego (wraz z erytrejskim), syriackiego, malankarskiego i ormiańskiego.
Po zejściu na dół było nam ciągle mało ekstremalnych wrażeń. To znaczy mnie i synowi, bo kolejny klasztor, do którego się udaliśmy, jest dostępny tylko dla mężczyzn. Mowa oczywiście o <b>Debre Damo</b>, który moim zdaniem może walczyć o tytuł najbardziej niedostępnego klasztoru świata. Debre Damo zbudowany został w VI w., a więc nieco później, niż Abuna Yemata Guh, i też jest przypisywany jednemu z Dziewięciu Świętych – tym razem Abunie Aregawi. Ów święty zgodnie z tradycją oglądał niedostępny szczyt górski i nie znalazł sposobu, aby się tam dostać. Z pomocą przyszedł mu zesłany przez Boga wąż, po którym jak po linie Abuna Aregawi wspiął się na górę i założył tam klasztor.
Dziś, aby się dostać do Debre Damo, nie trzeba korzystać z pomocy boskiej, choć niektórzy na pewno o nią wołają. Kluczowym fragmentem jest kilkunastometrowa, praktycznie pionowa ściana, po której należy wejść na górę (i oczywiście potem zejść w dół). Adepci wspinaczki pokonają ją bez problemu, dla pozostałych 99% populacji byłoby to niemożliwe. Stąd też chętni są przepasywani mocną liną do asekuracji ze skóry koziej lub bydlęcej, a w rękach trzymają grubą linę konopną, po której mają się wspinać. Trzymający linę asekuracyjną trochę pomagają ciągnąc delikwenta w górę, ale większość pracy musi wykonać on sam. Z dumą oświadczam, że udało mi się wejść, a z jeszcze większą dumą – że udało się to mojemu 11-letniemu synowi. Ale dziś nas obu solidnie bolą ręce i nogi.
Na szczycie góry jest rozległy kompleks, w którym mieszka około 300 osób. Wszystkie materiały po dziś dzień są dostarczane w ten sam sposób, czyli właśnie przez wciągnięcie na linie. Sam zresztą pomagałem wciągnąć na górę długi drewniany drąg – pracowało przy tym sześciu chłopa solidnie się pocąc, a drąg wcale nie był jakiś bardzo ciężki.
W centrum znajduje się oryginalny kościół z VI wieku, choć nie tak piękny jak ten z Abuna Yemata Guh, posiadający oryginalną drewniano-murowaną architekturę, starożytną Biblię czy malowidła z epoki.
Yeha, Aksum i trochę polityki
Pierwszy tydzień podróży stał głównie pod znakiem osobliwości przyrodniczych, z kolei w drugim mamy oglądać głównie monumenty historyczne. Etiopia to niezwykły kraj, w którym nie brakuje jednych i drugich, a dzisiaj sięgnęliśmy do samych początków jego państwowości.
Rozpoczęliśmy od Yehy, ośrodka najstarszej znanej cywilizacji etiopskiej, której początki sięgają VIII w. p.n.e. W Yeha znajduje się najstarsza stojąca do dziś budowla Afryki Subsaharyskiej – Wielka Świątynia poświęcona niegdyś Almaqahowi, bogowi księżyca. Świątynia została zniszczona w VI w. n. e., kiedy to na tych terenach niepodzielnie królowało już chrześcijaństwo, które, jak wiadomo, do niedawna bardzo nie lubiło konkurencji i aktywnie ją tępiło. Chrześcijanie nie przemienili całej świątyni w kościół, ale częściowo ją rozebrali aby zbudować własne miejsce kultu nieopodal. Obok znajdują się niedawno odkryte ruiny pałacu królewskiego.
Wielka Świątynia:
Kościół chrześcijański:
Ruiny pałacu królewskiego:
Jakieś 50 kilometrów od Yehy znajduje się Aksum, traktowane jako prawdziwa kolebka Etiopii, zarówno jeśli chodzi o władzę państwową, jak i religijną. Państwową, bo było to pierwsze wielkie królestwo na tych terenach, rozciągające się od dzisiejszego wschodniego Sudanu po przyczółki na Półwyspie Arabskim. Religijną, bo Aksum w IV w. przyjęło chrześcijaństwo, które do dziś jest dominującą religią w Etiopii. W Aksum znajduje się najważniejszy kościół Etiopii – Kościół Matki Bożej z Syjonu. W zasadzie są tam dwa kościoły pod tym wezwaniem – stary, z XVII w., oraz nowy, zbudowany z polecenia cesarza Hajle Sylasje w 1965 r. Ten stary znajduje się w obrębie klasztoru, a więc mogą tu wchodzić tylko mężczyźni. Nowy jest dostępny dla kobiet i mężczyzn. W zbudowanej pomiędzy nimi Kaplicy Tablic według tradycji etiopskiej znajduje się Arka Przymierza, przywieziona tu jakoby przez króla Menelika I, syna Salomona i królowej Saby. Do niej nie może wchodzić nikt poza mnichami. A tuż obok Kaplicy Tablic znajdują się ruiny najstarszej świątyni, pochodzącej jeszcze z IV w.
Ruiny najstarszego kościoła:
Nowszy z XVII w.:
I najnowszy z XX w.:
Niemal naprzeciwko kościoła znajdują się monumentalne ruiny z kilkoma niewiarygodnej wprost wielkości stelami. Największa, ważąca ok. 520 ton, zawaliła się (być może już w momencie wznoszenia, choć nasz przewodnik zdawał się wierzyć, że została celowo zniszczona), ale druga co do wielkości, 23 metrowa i ponad stutonowa, stoi do dziś, choć przez prawie 70 lat rezydowała gdzie indziej. Zajumali ją wojacy włoscy na polecenie Mussoliniego, w czasie krótkiej okupacji Etiopii. Zwrócona została dopiero w 2005 r.
Tuż obok znajduje się trzecia stela, nieco mniejsza od poprzedniczki, jak również ruiny grobowca królewskiego, przykrytego niegdyś ogromną jednolitą bryłą kamienną, ważącą ponad 300 ton. Podobnie jak w przypadku piramid egipskich, i w tym przypadku uczeni nie mają jednoznacznej odpowiedzi na pytanie jak udało się tak ogromne ciężary przetransportować i podnieść do góry.
Dopełniając listę zabytków Aksum warto wspomnieć jeszcze o niedawno odkrytym grobowcu królewskim, w którym znajduje się nieotwarty do dziś sarkofag, jak również o pałacu Dungur, nazywanym też pałacem królowej Saby – monumentalnej konstrukcji z III w. p.n.e.
Opuściliśmy Aksum i region Tigraj samolotem do Addis Abeby, gdzie śpimy. Lotnisko w Aksum zostało zniszczone w czasie wojny, stąd musieliśmy skorzystać z portu w Szirie. Lotnisko jest bardzo prowincjonalne, ale niezawodny Ethiopian dowiózł nas na miejsce bez problemu.
Jeździcie z Solomonem, jak w zeszłym roku? Zainspirowała mnie Wasza zeszłoroczna relacja i z kumplem ruszamy Waszą trasą po Dolinie Omo oraz dokładamy do tego właśnie Danakil. Spotykamy się z Solomonem 29 stycznia rano
:)
Kumpel akurat z Pakistanu. Ale druga połowa grupy z PL
:) Bawcie się dobrze. Też rozważam ET z rodziną za jakiś czas, ale muszę najpierw moje dziewczyny przekonać...
No ta ostatnia seria zdjęć z Dalolu jest po prostu obłędna.Dobrze, że nikt mnie w tej chwili nie widzi, bo ciągle szukam szczęki, która mi wypadła po ich obejrzeniu.
@ciachu25 jest 100USD za dorosłego, 50 USD za dziecko >9 lat, córka ma 8 więc weszła za free. Akceptują jednak birr po oficjalnym kursie, więc po czarnorynkowym wychodzi tak koło 50 USD za dorosłego.
@Woy relacja świetna i inspirująca! Na tyle, że postanowiłam skorzystać z usług Solomona przy okazji własnego, zbliżającego się wypadu. Przygotował idealny plan pod moje potrzeby, tylko zastanawia mnie kwestia płatności. Ustaliliście, że zaliczka przez WU i reszta gotówką na miejscu? Nie chcę go urazić swoją propozycją rozliczeń, ale to jednak Afryka
;)
@Beatrix my znaliśmy się wczesniej, więc nie było problemu. Niezależnie od wszystkiego, zapewne i tak większość zapłacisz na miejscu, zaliczką raczej koszty, które musi ponieść wcześniej, np bilety lotnicze.
@piwili nie podam, bo nasze kwotowanie było zależne od bardzo indywidualnych ustaleń (np. przywóz rzeczy z Polski). Koszty mocno zależą od planu, liczby osób itd. O ile dobrze pamiętam, orientacyjne wstępne kwotowania to jakieś 150$ za osobodzień.
@Woy Dzięki, o taką informację mi właśnie chodziło, żeby wiedzieć orientacyjnie czego można się spodziewać.Czy do tego trzeba doliczyć jakieś dodatkowe koszty typu: paliwo, wyżywienie i zakwaterowanie kierowcy...?
Kończę tę notkę z Mekele, stolicy regionu Tigray, w którym jeszcze nieco ponad rok temu trwała wyjątkowo krwawa wojna domowa. Wjeżdżając do miasta ciężko było w to uwierzyć, ale ostatni tydzień spędziliśmy w dużo mniej rozwiniętych muzułmańskich regionach Etiopii, po których Mekele wydaje się metropolią. Na uwagę zwraca wyjątkowo duża liczba niedokończonych budów, ale przez dwa lata wojny domowej warunków ani materiałów do budowy czegokolwiek nie było. Mekele wydaje się tak normalnym miastem, że naprawdę trudno uwierzyć, że jeszcze kilkanaście miesięcy temu trwały tu walki.
Ale wojna dała o sobie znać. Zażyczyłem sobie zwiedzenia Muzeum Męczenników – memoriału poświęconego ofiarom tzw. Czerwonego Terroru. Wpuszczono nas do środka, ale zastaliśmy miejsce kompletnie zdewastowane. Muzeum w okresie okupacji przez wojska rządowe służyło za koszary, żołnierze palili tu ogniska, gotowali i spali. Przesłuchiwali również w okrutny sposób więźniów, o czym świadczą poniższe zdjęcia.
Niedostępne kościoły i klasztory
Wczoraj miałem tak słaby internet, że mimo starań nie mogłem zrobić wpisu. Za to dziś być może będą dwa, jeśli zdążę.
Wtorek o był długi dzień, chyba najdłuższy i najbardziej męczący podczas tej podróży. Wstaliśmy o 6.30, a w hotelu zameldowaliśmy się dopiero o 20.30. I podczas tak długiego dnia zwiedziliśmy tylko dwa miejsca. Ale za to jakie! Pierwszym z nich był Abuna Yemata Guh. Kościoły Wschodu lubowały się w tworzeniu świątyń w trudnych miejscach, ale Abuna Yemata Guh był chyba najbardziej niedostępnym z tych, które było mi dane do dziś widzieć. Aby się tam dostać, trzeba wspiąć się po niemal pionowej skalnej ścianie. Na szczęście lokalni mieszkańcy dorabiają sobie pomagając zwiedzającym i w tym przypadku oferowali uprząż, asekurację na linie i osobistą pomoc w najtrudniejszych fragmentach. Bez tej pomocy z naszej rodziny tylko ja byłbym w stanie się wspiąć, ale też nie czułbym się dobrze nie mając żadnej asekuracji. Zdecydowanie nie jest to miejsce dla osób z lękiem wysokości, idzie się wąską półką, gdzie nie postawisz nawet obok siebie dwóch stóp, a fałszywy ruch kończy się upadkiem kilka metrów niżej. A przy kościele stoi się na skalnej półce bez barierki, gdzie spaść już można nie kilka, ale co najmniej kilkadziesiąt metrów w dół.
Nieco wyczerpani dotarliśmy w końcu na szczyt. Na szczęście to, co tam zastaliśmy, z nawiązką wynagrodziło wszelkie trudy. Abuna Yemata Guh zgodnie z tradycją został założony przez Abunę (Abbę) Yemata, jednego z tzw. Dziewięciu Świętych Etiopskiego Kościoła Ortodoksyjnego już w V w. n.e. I właśnie z tego okresu pochodzą wspaniałe malowidła znajdujące się w malutkim kościele na skale. Przetrwały praktycznie nienaruszone przez piętnaście stuleci, a fenomen ich wspaniałego wyglądu interesuje naukowców z całego świata. W przybliżeniu tak samo stara jest trzymana tu Biblia z kartkami z koziej skóry. Tak unikalny egzemplarz obecny tu zakonnik ciągle wyjmuje i pokazuje zwiedzającym – rzecz nie do pomyślenia nigdzie w Europie.
Przy okazji – to już mój w sumie dwudziesty dzień w Etiopii, a dopiero pierwszy raz byłem we wnętrzu kościoła należącego do Etiopskiego Kościoła Ortodoksyjnego. Tym samym odwiedziłem co najmniej po jednym egzemplarzu świątyni należącej do tzw. Kościołów orientalnych, tj. koptyjskiego, etiopskiego (wraz z erytrejskim), syriackiego, malankarskiego i ormiańskiego.
Po zejściu na dół było nam ciągle mało ekstremalnych wrażeń. To znaczy mnie i synowi, bo kolejny klasztor, do którego się udaliśmy, jest dostępny tylko dla mężczyzn. Mowa oczywiście o <b>Debre Damo</b>, który moim zdaniem może walczyć o tytuł najbardziej niedostępnego klasztoru świata. Debre Damo zbudowany został w VI w., a więc nieco później, niż Abuna Yemata Guh, i też jest przypisywany jednemu z Dziewięciu Świętych – tym razem Abunie Aregawi. Ów święty zgodnie z tradycją oglądał niedostępny szczyt górski i nie znalazł sposobu, aby się tam dostać. Z pomocą przyszedł mu zesłany przez Boga wąż, po którym jak po linie Abuna Aregawi wspiął się na górę i założył tam klasztor.
Dziś, aby się dostać do Debre Damo, nie trzeba korzystać z pomocy boskiej, choć niektórzy na pewno o nią wołają. Kluczowym fragmentem jest kilkunastometrowa, praktycznie pionowa ściana, po której należy wejść na górę (i oczywiście potem zejść w dół). Adepci wspinaczki pokonają ją bez problemu, dla pozostałych 99% populacji byłoby to niemożliwe. Stąd też chętni są przepasywani mocną liną do asekuracji ze skóry koziej lub bydlęcej, a w rękach trzymają grubą linę konopną, po której mają się wspinać. Trzymający linę asekuracyjną trochę pomagają ciągnąc delikwenta w górę, ale większość pracy musi wykonać on sam. Z dumą oświadczam, że udało mi się wejść, a z jeszcze większą dumą – że udało się to mojemu 11-letniemu synowi. Ale dziś nas obu solidnie bolą ręce i nogi.
Na szczycie góry jest rozległy kompleks, w którym mieszka około 300 osób. Wszystkie materiały po dziś dzień są dostarczane w ten sam sposób, czyli właśnie przez wciągnięcie na linie. Sam zresztą pomagałem wciągnąć na górę długi drewniany drąg – pracowało przy tym sześciu chłopa solidnie się pocąc, a drąg wcale nie był jakiś bardzo ciężki.
W centrum znajduje się oryginalny kościół z VI wieku, choć nie tak piękny jak ten z Abuna Yemata Guh, posiadający oryginalną drewniano-murowaną architekturę, starożytną Biblię czy malowidła z epoki.
Yeha, Aksum i trochę polityki
Pierwszy tydzień podróży stał głównie pod znakiem osobliwości przyrodniczych, z kolei w drugim mamy oglądać głównie monumenty historyczne. Etiopia to niezwykły kraj, w którym nie brakuje jednych i drugich, a dzisiaj sięgnęliśmy do samych początków jego państwowości.
Rozpoczęliśmy od Yehy, ośrodka najstarszej znanej cywilizacji etiopskiej, której początki sięgają VIII w. p.n.e. W Yeha znajduje się najstarsza stojąca do dziś budowla Afryki Subsaharyskiej – Wielka Świątynia poświęcona niegdyś Almaqahowi, bogowi księżyca. Świątynia została zniszczona w VI w. n. e., kiedy to na tych terenach niepodzielnie królowało już chrześcijaństwo, które, jak wiadomo, do niedawna bardzo nie lubiło konkurencji i aktywnie ją tępiło. Chrześcijanie nie przemienili całej świątyni w kościół, ale częściowo ją rozebrali aby zbudować własne miejsce kultu nieopodal. Obok znajdują się niedawno odkryte ruiny pałacu królewskiego.
Wielka Świątynia:
Kościół chrześcijański:
Ruiny pałacu królewskiego:
Jakieś 50 kilometrów od Yehy znajduje się Aksum, traktowane jako prawdziwa kolebka Etiopii, zarówno jeśli chodzi o władzę państwową, jak i religijną. Państwową, bo było to pierwsze wielkie królestwo na tych terenach, rozciągające się od dzisiejszego wschodniego Sudanu po przyczółki na Półwyspie Arabskim. Religijną, bo Aksum w IV w. przyjęło chrześcijaństwo, które do dziś jest dominującą religią w Etiopii. W Aksum znajduje się najważniejszy kościół Etiopii – Kościół Matki Bożej z Syjonu. W zasadzie są tam dwa kościoły pod tym wezwaniem – stary, z XVII w., oraz nowy, zbudowany z polecenia cesarza Hajle Sylasje w 1965 r. Ten stary znajduje się w obrębie klasztoru, a więc mogą tu wchodzić tylko mężczyźni. Nowy jest dostępny dla kobiet i mężczyzn. W zbudowanej pomiędzy nimi Kaplicy Tablic według tradycji etiopskiej znajduje się Arka Przymierza, przywieziona tu jakoby przez króla Menelika I, syna Salomona i królowej Saby. Do niej nie może wchodzić nikt poza mnichami. A tuż obok Kaplicy Tablic znajdują się ruiny najstarszej świątyni, pochodzącej jeszcze z IV w.
Ruiny najstarszego kościoła:
Nowszy z XVII w.:
I najnowszy z XX w.:
Niemal naprzeciwko kościoła znajdują się monumentalne ruiny z kilkoma niewiarygodnej wprost wielkości stelami. Największa, ważąca ok. 520 ton, zawaliła się (być może już w momencie wznoszenia, choć nasz przewodnik zdawał się wierzyć, że została celowo zniszczona), ale druga co do wielkości, 23 metrowa i ponad stutonowa, stoi do dziś, choć przez prawie 70 lat rezydowała gdzie indziej. Zajumali ją wojacy włoscy na polecenie Mussoliniego, w czasie krótkiej okupacji Etiopii. Zwrócona została dopiero w 2005 r.
Tuż obok znajduje się trzecia stela, nieco mniejsza od poprzedniczki, jak również ruiny grobowca królewskiego, przykrytego niegdyś ogromną jednolitą bryłą kamienną, ważącą ponad 300 ton. Podobnie jak w przypadku piramid egipskich, i w tym przypadku uczeni nie mają jednoznacznej odpowiedzi na pytanie jak udało się tak ogromne ciężary przetransportować i podnieść do góry.
Dopełniając listę zabytków Aksum warto wspomnieć jeszcze o niedawno odkrytym grobowcu królewskim, w którym znajduje się nieotwarty do dziś sarkofag, jak również o pałacu Dungur, nazywanym też pałacem królowej Saby – monumentalnej konstrukcji z III w. p.n.e.
Opuściliśmy Aksum i region Tigraj samolotem do Addis Abeby, gdzie śpimy. Lotnisko w Aksum zostało zniszczone w czasie wojny, stąd musieliśmy skorzystać z portu w Szirie. Lotnisko jest bardzo prowincjonalne, ale niezawodny Ethiopian dowiózł nas na miejsce bez problemu.