Indianie Lakota mieli tu swoje tereny łowieckie a cały Badlands uważali za święte miejsce
Kolorystycznie jest naprawdę ciekawie
Można wygrodzonym pomostem pójść dosłownie „na prerię” pamiętają, że to amerykański Park Narodowy.
W pewnym momencie zaczynają się bardzo ciekawe formacje skalne
Jest też możliwość pospacerowania wśród bardzo ciekawych skałek
W tych górkach odnaleziono mnóstwo pozostałości dinozaurów i innych gadów i ssaków ery jurajskiej
Wszędzie są tablice ostrzegające przed „rattlesnake” Hmm jakoś mi to nic nie mówi dopóki syn nie krzyknął – Taaata! uwaga – grzechotnik!!!
No jest…
Brzęczy tą swoją grzechotką normalnie jak na jakimś filmie przyrodniczym (to pusty odcinek ogona z kawałkiem jakiejś twardej grudki w środku – prawdziwa grzechotka)
Lepiej się nie zbliżać, jest jadowity i jak się nie dostanie szybko serum to bye bye….
Ostatnia część parku ma więcej fajnych ścieżek do przejścia idziemy na dwa proste szlaki
I ostatnie spojrzenie na Badlands. W sumie nazwa całkowicie zasłużona.
Całe przejechanie i łażenie zabrało nam około 3 godzin. Ruszamy dalej w trasę. Całą Dakotę Południową przecina autostrada międzystanowa I90. Miłe jest ograniczenie prędkości, można legalnie ciąć 80mil/h. Przy wjeździe na autostradę jest jeszcze silos rakiety Minuteman – relikt z czasów zimnej wojny, chcemy go odwiedzić ale na bramie wisi kłódka ☹ Dookoła preria po horyzont i nic więcej
Krajobraz zmienia się dopiero jak przekroczymy rzekę Missouri, pojawiają się pola uprawne i małe miejscowości. Klimat zmienia się diametralnie.
Za Sioux Falls wjeżdżamy do Iowa.
Zawsze chciałem zobaczyć Iowa, podobno najnudniejszy stan USA. Sam tego nie wymyśliłem, poznałem kiedyś znajomą, która osiadła w Sioux City i powiedziała mi, że jeżeli chcę coś zwiedzić w Iowa to …. najlepiej pojechać do innego stanu ? Może wy macie jakieś inne doświadczenie? W każdym razie w Iowa tankuję, jemy coś na stacji benzynowej i podziwiamy niekończące się płaskie pola kukurydzy aż po horyzont… fotek brak no bo nie było czego focić ? Aaa przepraszam, zwiedzamy jeszcze Hawkeye Point, najwyższe miejsce w stanie Iowa. Jest na parkingu i ma całe …. 1670 feet czyli 500m (ale cała Iowa leży na takiej wyżynie więc to nie jest żadna góra). Pozostaje nam przejechanie calutkiej Minnesoty z powrotem aż do Minneapolis co udaje się zrobić już na wieczór. Śpimy w tanim Hamptonie (suite na 5 osób za 540zł) przy Mall of America. Bardzo wcześnie rano musimy oddać samochód na MSP i mamy przelot American Airlines do Chicago. Trzeba uważać bo lotnisko w Minneapolis ma dwa punkty oddawania samochodów z wypożyczalni – po jednym na każdym terminalu, my oddaliśmy nieświadomie nie na naszym więc rano była nerwówa aby przemieścić się tramwajem na drugi terminal. Lądujemy ciągle wcześnie rano w Wietrznym Mieście – pogoda ma być super!
c.d.n.Moja relacja zwalnia w Chicago na całe trzy dni. Mam tutaj zajęcia służbowe od rana do późnego popołudnia i wypuszczam moją rodzinkę samotnie na miasto. Spotykamy się dopiero wieczorami. Dzieciaki mają żelazny punkt ? W Chicago znajduje się siedziba McDonalda i w biurowcu jest taka szczególna restauracja, gdzie serwują menu z całego świata. Oczywiście nie codziennie ale można zjeść nietypowe burgery, sałatki i inne wynalazki. Ja za to codziennie stołuję się w Billy Goat’s. To bardzo wysoko oceniana lokalna burgerownia, do której mam blisko.
Menu bardzo tanie jak na ścisłe centrum Chicago a na dodatek burgera można skomponować sobie samemu dobierając składniki własnoręcznie - polecam
Jeszcze jedna atrakcja kulinarna nam się przydarza – idziemy na podobno słynną chicago pizza. Smakuje hmm.. normalnie ale dzieciaki wiedzą swoje – składniki są odwrócone i z dużą ilością sosu pomidorowego na wierzchu.
Rodzinka znalazła jeszcze jeden polski akcent miasta – rzeźby Magdaleny Abakanowicz nazwane Agora w Parku Granta.
Wieczorem mamy czas na wspólny spacer – centrum Chicago wygląda obłędnie
Ciekawą atrakcją są wycieczki kajakiem po zmroku
Ale są i mroczne zaułki żywcem wyjęte z filmów
Ja osobiście polowałem na Teslę Cybertrucka. Chciałem koniecznie zobaczyć na żywo ten samochód i bach! W Chicago to żaden problem, jest ich wszędzie pełno
Kończymy drugi etap naszej podróży i przemieszczamy się do Miami z AA. Tam tylko szybki nocleg na przylotniskowym Embassy Suites (fajne darmowe i szybkie transfery lotniskowe) i następnego dnia o 9 rano czeka na nas Delta (kupiona za mile: 10000mil RT plus 160usd) na króciutki, 45 minutowy lot do Hawany.
No teraz nasza wyprawa naprawdę nabierze rumieńców.
Stay tuned…Wyprawa na Kubę z USA to trochę szalony pomysł. Po pierwsze zostaniemy pozbawieni możliwości wjazdu do Ameryki na ESTĘ. Na szczęście ja i moja dziatwa mamy zrobione już dawno wizy i tylko dorabiamy brakującą mojej żonie (jej ESTA i tak wygasła).
Po drugie Kuba została wpisana przez USA na listę krajów terrorystycznych i formalnie jest zakaz wyjazdów turystycznych dla obywateli USA. No ale my to Polacy ? więc będziemy próbować.
Po trzecie trzeba zdobyć wizę kubańską. To akurat jest najprostsze. W naszym przypadku udaliśmy się do warszawskiego biura Sigma Travel i kupiliśmy „wizy” kubańskie w kasie. No to nie żart. Wydawane są jako „Tarjeta de Turista” i kosztują po 130zł od osoby w formie składanej tekturowej karty. Wypełnia się je samemu.
No i ostatnia czynność (oprócz kupienia biletów ?) – należy przy odprawie online w USA wypełnić ankietę i odpowiedzieć na pytanie o powód wyjazdu na Kubę. Główne kategorie to „odwiedzenie rodziny” , „nauka” lub „leczenie”. Ale jest jeszcze jedna kategoria, która nam odpowiada: „support of the Cuban people”. No i ją właśnie wybieramy, dopiero wtedy system wydaje nam karty pokładowe.
Przy bramce właściwie sami Kubańczycy mieszkający w Miami. Cała odprawa i zapowiedzi odbywa się po hiszpańsku, obsługa Delty w Miami nie zadaje sobie trudu wysławiać się po angielsku na lot, w którym zwykle siedzą sami „amerykańscy” Kubańczycy.
Wszyscy objuczeni są mega wielkimi bagażami podręcznymi i plecakami. Zakładam (i słusznie), że luki towarowe też są pełne po sufit. Na Kubie brakuje właściwie wszystkiego przez amerykańskie embargo. Na szczęście mamy niską grupę do boardingu i udaje się jakoś upchać nasze walizki kabinowe. Przy checkin jeszcze jedna akcja – sprawdzają czy mamy Tatjeta de Turista wypełnione zgodnie z paszportem, więc nie da się bez tego polecieć. No i jesteśmy jedynymi bladymi twarzami w całym samolocie ?, zero innych podróżników oprócz pełnego samolotu Kubańczyków.
Zaplanowałem na Kubie 5 dni. I z premedytacją nie mam zamiaru jakoś szalenie objeżdżać wyspy tylko chcę z rodzinką udać się do Trinidad i zamieszkać u lokalnej kubańskiej rodziny w Casa Particulares. Będziemy prawie 3 dni w Trinidad a potem półtora dnia w Hawanie.
Nocleg w Trinidad znalazłem przez AirBnB, wybór jest bardzo duży, jest nas piątka i znajdujemy casę gdzie do dyspozycji są pokoje z łazienkami i podobno z klimą. Koszt na trzy noce to 1140zł, żona wybrała i zdecydowała więc nie dyskutuję ? Pozostał mi transport z lotniska w Hawanie do Trinidad. To prawie 330km w jedną stronę. Nasz host z AirBnB z którym korespondowałem to Kubanka mieszkająca chyba w Miami mająca kontakt z rodziną w Trinidad, więc na każde moje trudne pytanie o transport musiałem trochę poczekać na odpowiedź. No okazuje się, że nasz przylot jest o około 11.30 i z samego lotniska nie załapiemy się na żadne Taxi Collectivo do Trinidad a Viazul rusza tylko rano i ostatnio jest nieregularny. Koniec końców zgadzam się na zwykłe taxi ale z koniecznie klimatyzacją (jest sierpień i są mega upały). Cena jest od osoby bo niewykluczone, że jeszcze ktoś oprócz nas się z nami zabierze. Co kraj to obyczaj! Sprawdzam ceny w starych relacjach i zgadzam się na 42USD od osoby (jest nas piątka przypominam).
Sam lot do Hawany z Miami trwa niecałe 45 minut. Szokująco szybko ale i odległość nie jest jakaś duża. Po wylądowaniu ustawiamy się w kolejkę dla obcokrajowców (jest krótka, kilka osób przed nami z innych samolotów) i jeszcze trzeba pokazać QR kod zrobiony wcześniej na kubańskiej stronie Dviajeros (prosta ankieta online po której od razu dostaję się ten kod QR, na dwa dni przed przylotem), ustawić się do kamerki i pokazać w okienku rezerwację na bilet powrotny. No i bach! – witamy na Kubie Anno Domini 2024. Ale upał! Na zewnątrz rój taksówkarzy ale stoi również pan z karteczką z moim nazwiskiem ? Tak wygląda terminal międzynarodowy:
Pierwszy kontakt z motoryzacją kubańską na parkingu
Zabiera nas wiekowy dodge caravan, powiązany w kilku miejscach drutem. Kierowca mówi, że wiezie tylko nas, nie ma innych chętnych. Klima działa więc te 5 godzin jazdy jakoś przeżyjemy. Rozglądam się i dookoła leciwa motoryzacja poradziecka (łady i moskwicze), japończyki z lat osiemdziesiątych, trochę nowych Koreańczyków i …. oczywiście stare amerykańskie krążowniki z lat 40-tych i 50-tych. Omijamy Hawanę i już na pierwszym skrzyżowaniu stoi rozkraczona łada. Widok – jak w Polsce w latach 80-tych ?
Przez pół wyspy od Hawany w kierunku Santa Clary biegnie trzypasmowa „autostrada” w standardzie kubańskim. Co jakiś czas zwalniamy na niej aby wolniutko przejechać przy kontroli milicyjnej – na szczęście nas nie zatrzymywali. Droga jest pusta, trzy pasy po których większość czasu hula wiatr, można spokojnie kręcić filmy apokaliptyczne. Pytamy kierowcy o ruch drogowy i dowiadujemy się, że od początku roku podniesiono drastycznie ceny paliwa (5-krotnie!) i po prostu większość Kubańczyków już nie stać na jeżdżenie samochodem. Co jakiś czas mijamy takie stare amerykańskie cuda w całkiem dobrym stanie:
W połowie drogi, niedaleko Aguada de Pasajeros kończy się dla nas autostrada i trzeba zjechać na zwykłą, mocno dziurawą drogę w kierunku Trinidad. Stajemy na postój przy stacji benzynowej.
Obok jest sklep spożywczy, zaglądam, uśmiecham się i wołam dzieci – Zobaczcie jak wyglądały sklepy spożywcze za komuny w Polsce! – dzieciaki kompletnie nie rozumieją o co mi chodzi do momentu kiedy weszły do sklepu. Zajęło im to chwilę ale wpadły na to same ? - No moment, a gdzie są towary??? – no właśnie jest wielka lada a na niej jedna półka od prawej do lewej z octem, druga półka tylko z olejem, trzecia z jakimiś wielkimi puszkami a na czwartej tylko rum po horyzont! Nic więcej w tym sklepie nie ma! Wspaniała pierwsza lekcja realnego socjalizmu! Mijamy Cienfuegos oblepione takimi banerami:
W końcu po pięciu godzinach dojeżdżamy do Trinidad.
Kierowca zawozi nas pod same drzwi casy, gdzie już czeka na nas starsze małżeństwo z córką i wnuczką. Będziemy mieszkać trzy dni razem z nimi, no jest pięknie i kolorowo.
Nie mamy peso więc Lilian proponuje nam wymianę oczywiście po czarnorynkowym kursie. Kurs oficjalny to 120 peso za dolara lub euro a czarnorynkowy na sierpień 2024 to ….. 300peso!! No niezła inflacja (na połowę września już 330peso!)
Mamy całe popołudnie na spacer po zabytkowym i wpisanym na listę UNESCO centrum Trinidad.
Indianie Lakota mieli tu swoje tereny łowieckie a cały Badlands uważali za święte miejsce
Kolorystycznie jest naprawdę ciekawie
Można wygrodzonym pomostem pójść dosłownie „na prerię” pamiętają, że to amerykański Park Narodowy.
W pewnym momencie zaczynają się bardzo ciekawe formacje skalne
Jest też możliwość pospacerowania wśród bardzo ciekawych skałek
W tych górkach odnaleziono mnóstwo pozostałości dinozaurów i innych gadów i ssaków ery jurajskiej
Wszędzie są tablice ostrzegające przed „rattlesnake” Hmm jakoś mi to nic nie mówi dopóki syn nie krzyknął – Taaata! uwaga – grzechotnik!!!
No jest…
Brzęczy tą swoją grzechotką normalnie jak na jakimś filmie przyrodniczym (to pusty odcinek ogona z kawałkiem jakiejś twardej grudki w środku – prawdziwa grzechotka)
Lepiej się nie zbliżać, jest jadowity i jak się nie dostanie szybko serum to bye bye….
Ostatnia część parku ma więcej fajnych ścieżek do przejścia idziemy na dwa proste szlaki
I ostatnie spojrzenie na Badlands. W sumie nazwa całkowicie zasłużona.
Całe przejechanie i łażenie zabrało nam około 3 godzin. Ruszamy dalej w trasę. Całą Dakotę Południową przecina autostrada międzystanowa I90. Miłe jest ograniczenie prędkości, można legalnie ciąć 80mil/h. Przy wjeździe na autostradę jest jeszcze silos rakiety Minuteman – relikt z czasów zimnej wojny, chcemy go odwiedzić ale na bramie wisi kłódka ☹
Dookoła preria po horyzont i nic więcej
Krajobraz zmienia się dopiero jak przekroczymy rzekę Missouri, pojawiają się pola uprawne i małe miejscowości. Klimat zmienia się diametralnie.
Za Sioux Falls wjeżdżamy do Iowa.
Zawsze chciałem zobaczyć Iowa, podobno najnudniejszy stan USA. Sam tego nie wymyśliłem, poznałem kiedyś znajomą, która osiadła w Sioux City i powiedziała mi, że jeżeli chcę coś zwiedzić w Iowa to …. najlepiej pojechać do innego stanu ? Może wy macie jakieś inne doświadczenie?
W każdym razie w Iowa tankuję, jemy coś na stacji benzynowej i podziwiamy niekończące się płaskie pola kukurydzy aż po horyzont… fotek brak no bo nie było czego focić ?
Aaa przepraszam, zwiedzamy jeszcze Hawkeye Point, najwyższe miejsce w stanie Iowa. Jest na parkingu i ma całe …. 1670 feet czyli 500m (ale cała Iowa leży na takiej wyżynie więc to nie jest żadna góra).
Pozostaje nam przejechanie calutkiej Minnesoty z powrotem aż do Minneapolis co udaje się zrobić już na wieczór. Śpimy w tanim Hamptonie (suite na 5 osób za 540zł) przy Mall of America.
Bardzo wcześnie rano musimy oddać samochód na MSP i mamy przelot American Airlines do Chicago. Trzeba uważać bo lotnisko w Minneapolis ma dwa punkty oddawania samochodów z wypożyczalni – po jednym na każdym terminalu, my oddaliśmy nieświadomie nie na naszym więc rano była nerwówa aby przemieścić się tramwajem na drugi terminal.
Lądujemy ciągle wcześnie rano w Wietrznym Mieście – pogoda ma być super!
c.d.n.Moja relacja zwalnia w Chicago na całe trzy dni. Mam tutaj zajęcia służbowe od rana do późnego popołudnia i wypuszczam moją rodzinkę samotnie na miasto. Spotykamy się dopiero wieczorami.
Dzieciaki mają żelazny punkt ? W Chicago znajduje się siedziba McDonalda i w biurowcu jest taka szczególna restauracja, gdzie serwują menu z całego świata. Oczywiście nie codziennie ale można zjeść nietypowe burgery, sałatki i inne wynalazki.
Ja za to codziennie stołuję się w Billy Goat’s. To bardzo wysoko oceniana lokalna burgerownia, do której mam blisko.
Menu bardzo tanie jak na ścisłe centrum Chicago a na dodatek burgera można skomponować sobie samemu dobierając składniki własnoręcznie - polecam
Jeszcze jedna atrakcja kulinarna nam się przydarza – idziemy na podobno słynną chicago pizza. Smakuje hmm.. normalnie ale dzieciaki wiedzą swoje – składniki są odwrócone i z dużą ilością sosu pomidorowego na wierzchu.
Rodzinka znalazła jeszcze jeden polski akcent miasta – rzeźby Magdaleny Abakanowicz nazwane Agora w Parku Granta.
Wieczorem mamy czas na wspólny spacer – centrum Chicago wygląda obłędnie
Ciekawą atrakcją są wycieczki kajakiem po zmroku
Ale są i mroczne zaułki żywcem wyjęte z filmów
Ja osobiście polowałem na Teslę Cybertrucka. Chciałem koniecznie zobaczyć na żywo ten samochód i bach! W Chicago to żaden problem, jest ich wszędzie pełno
Kończymy drugi etap naszej podróży i przemieszczamy się do Miami z AA. Tam tylko szybki nocleg na przylotniskowym Embassy Suites (fajne darmowe i szybkie transfery lotniskowe) i następnego dnia o 9 rano czeka na nas Delta (kupiona za mile: 10000mil RT plus 160usd) na króciutki, 45 minutowy lot do Hawany.
No teraz nasza wyprawa naprawdę nabierze rumieńców.
Stay tuned…Wyprawa na Kubę z USA to trochę szalony pomysł. Po pierwsze zostaniemy pozbawieni możliwości wjazdu do Ameryki na ESTĘ. Na szczęście ja i moja dziatwa mamy zrobione już dawno wizy i tylko dorabiamy brakującą mojej żonie (jej ESTA i tak wygasła).
Po drugie Kuba została wpisana przez USA na listę krajów terrorystycznych i formalnie jest zakaz wyjazdów turystycznych dla obywateli USA. No ale my to Polacy ? więc będziemy próbować.
Po trzecie trzeba zdobyć wizę kubańską. To akurat jest najprostsze. W naszym przypadku udaliśmy się do warszawskiego biura Sigma Travel i kupiliśmy „wizy” kubańskie w kasie. No to nie żart. Wydawane są jako „Tarjeta de Turista” i kosztują po 130zł od osoby w formie składanej tekturowej karty. Wypełnia się je samemu.
No i ostatnia czynność (oprócz kupienia biletów ?) – należy przy odprawie online w USA wypełnić ankietę i odpowiedzieć na pytanie o powód wyjazdu na Kubę. Główne kategorie to „odwiedzenie rodziny” , „nauka” lub „leczenie”. Ale jest jeszcze jedna kategoria, która nam odpowiada: „support of the Cuban people”. No i ją właśnie wybieramy, dopiero wtedy system wydaje nam karty pokładowe.
Przy bramce właściwie sami Kubańczycy mieszkający w Miami. Cała odprawa i zapowiedzi odbywa się po hiszpańsku, obsługa Delty w Miami nie zadaje sobie trudu wysławiać się po angielsku na lot, w którym zwykle siedzą sami „amerykańscy” Kubańczycy.
Wszyscy objuczeni są mega wielkimi bagażami podręcznymi i plecakami. Zakładam (i słusznie), że luki towarowe też są pełne po sufit. Na Kubie brakuje właściwie wszystkiego przez amerykańskie embargo.
Na szczęście mamy niską grupę do boardingu i udaje się jakoś upchać nasze walizki kabinowe. Przy checkin jeszcze jedna akcja – sprawdzają czy mamy Tatjeta de Turista wypełnione zgodnie z paszportem, więc nie da się bez tego polecieć.
No i jesteśmy jedynymi bladymi twarzami w całym samolocie ?, zero innych podróżników oprócz pełnego samolotu Kubańczyków.
Zaplanowałem na Kubie 5 dni. I z premedytacją nie mam zamiaru jakoś szalenie objeżdżać wyspy tylko chcę z rodzinką udać się do Trinidad i zamieszkać u lokalnej kubańskiej rodziny w Casa Particulares. Będziemy prawie 3 dni w Trinidad a potem półtora dnia w Hawanie.
Nocleg w Trinidad znalazłem przez AirBnB, wybór jest bardzo duży, jest nas piątka i znajdujemy casę gdzie do dyspozycji są pokoje z łazienkami i podobno z klimą. Koszt na trzy noce to 1140zł, żona wybrała i zdecydowała więc nie dyskutuję ?
Pozostał mi transport z lotniska w Hawanie do Trinidad. To prawie 330km w jedną stronę. Nasz host z AirBnB z którym korespondowałem to Kubanka mieszkająca chyba w Miami mająca kontakt z rodziną w Trinidad, więc na każde moje trudne pytanie o transport musiałem trochę poczekać na odpowiedź. No okazuje się, że nasz przylot jest o około 11.30 i z samego lotniska nie załapiemy się na żadne Taxi Collectivo do Trinidad a Viazul rusza tylko rano i ostatnio jest nieregularny.
Koniec końców zgadzam się na zwykłe taxi ale z koniecznie klimatyzacją (jest sierpień i są mega upały). Cena jest od osoby bo niewykluczone, że jeszcze ktoś oprócz nas się z nami zabierze. Co kraj to obyczaj! Sprawdzam ceny w starych relacjach i zgadzam się na 42USD od osoby (jest nas piątka przypominam).
Sam lot do Hawany z Miami trwa niecałe 45 minut. Szokująco szybko ale i odległość nie jest jakaś duża.
Po wylądowaniu ustawiamy się w kolejkę dla obcokrajowców (jest krótka, kilka osób przed nami z innych samolotów) i jeszcze trzeba pokazać QR kod zrobiony wcześniej na kubańskiej stronie Dviajeros (prosta ankieta online po której od razu dostaję się ten kod QR, na dwa dni przed przylotem), ustawić się do kamerki i pokazać w okienku rezerwację na bilet powrotny. No i bach! – witamy na Kubie Anno Domini 2024.
Ale upał! Na zewnątrz rój taksówkarzy ale stoi również pan z karteczką z moim nazwiskiem ?
Tak wygląda terminal międzynarodowy:
Pierwszy kontakt z motoryzacją kubańską na parkingu
Zabiera nas wiekowy dodge caravan, powiązany w kilku miejscach drutem. Kierowca mówi, że wiezie tylko nas, nie ma innych chętnych. Klima działa więc te 5 godzin jazdy jakoś przeżyjemy.
Rozglądam się i dookoła leciwa motoryzacja poradziecka (łady i moskwicze), japończyki z lat osiemdziesiątych, trochę nowych Koreańczyków i …. oczywiście stare amerykańskie krążowniki z lat 40-tych i 50-tych.
Omijamy Hawanę i już na pierwszym skrzyżowaniu stoi rozkraczona łada. Widok – jak w Polsce w latach 80-tych ?
Przez pół wyspy od Hawany w kierunku Santa Clary biegnie trzypasmowa „autostrada” w standardzie kubańskim. Co jakiś czas zwalniamy na niej aby wolniutko przejechać przy kontroli milicyjnej – na szczęście nas nie zatrzymywali. Droga jest pusta, trzy pasy po których większość czasu hula wiatr, można spokojnie kręcić filmy apokaliptyczne.
Pytamy kierowcy o ruch drogowy i dowiadujemy się, że od początku roku podniesiono drastycznie ceny paliwa (5-krotnie!) i po prostu większość Kubańczyków już nie stać na jeżdżenie samochodem.
Co jakiś czas mijamy takie stare amerykańskie cuda w całkiem dobrym stanie:
W połowie drogi, niedaleko Aguada de Pasajeros kończy się dla nas autostrada i trzeba zjechać na zwykłą, mocno dziurawą drogę w kierunku Trinidad. Stajemy na postój przy stacji benzynowej.
Obok jest sklep spożywczy, zaglądam, uśmiecham się i wołam dzieci – Zobaczcie jak wyglądały sklepy spożywcze za komuny w Polsce! – dzieciaki kompletnie nie rozumieją o co mi chodzi do momentu kiedy weszły do sklepu. Zajęło im to chwilę ale wpadły na to same ?
- No moment, a gdzie są towary??? – no właśnie jest wielka lada a na niej jedna półka od prawej do lewej z octem, druga półka tylko z olejem, trzecia z jakimiś wielkimi puszkami a na czwartej tylko rum po horyzont! Nic więcej w tym sklepie nie ma! Wspaniała pierwsza lekcja realnego socjalizmu!
Mijamy Cienfuegos oblepione takimi banerami:
W końcu po pięciu godzinach dojeżdżamy do Trinidad.
Kierowca zawozi nas pod same drzwi casy, gdzie już czeka na nas starsze małżeństwo z córką i wnuczką. Będziemy mieszkać trzy dni razem z nimi, no jest pięknie i kolorowo.
Nie mamy peso więc Lilian proponuje nam wymianę oczywiście po czarnorynkowym kursie. Kurs oficjalny to 120 peso za dolara lub euro a czarnorynkowy na sierpień 2024 to ….. 300peso!! No niezła inflacja (na połowę września już 330peso!)
Mamy całe popołudnie na spacer po zabytkowym i wpisanym na listę UNESCO centrum Trinidad.