Do dyspozycji mamy wygodne leżaki wraz z czadowymi słomianymi parasolami.
Przychodzi do nas Pani informując, że leżaki będą za darmo jak coś zamówimy w barze. No namówiła…. ?
Generalnie na naszym kawałku plaży jest pusto i kameralnie ale jak przejdziemy kawałek dalej to ukazuje się nam ośrodek wypoczynkowy, już mocno sfatygowany, no i plaża jest zatłoczona lokalnymi rodzinami z dziećmi.
W sumie byłby to miły obrazek gdybym nagle nie zobaczył, jak jeden facet pije coś z puszki siedząc w wodzie i nagle ciska ją zgniecioną tak na plażę (dobrze, że w dzieciaka nie trafił!) No co tu się dzieje? Otóż nikt nie ma żadnych oporów aby śmieci, puszki i butelki ciskać po prostu na piach!
Przychodzi mi tylko jedno do głowy – stara komunistyczna mentalność: przecież to nie moje, plaża jest państwowa więc niech ktoś inny, nieokreślony się martwi. Bardzo to burzy mój dotychczasowy wizerunek beztroskich Kubańczyków, którzy cierpią z powodu narastającego kryzysu…
No ale na innych odcinkach jest super czysto i ładnie.
Tu czekają autobusy, które było dla nas takie drogie.
Tu chyba jakiś tajniak się czai i pilnuje
Po paru godzinach idziemy jeszcze na lunch z owocami morza (ceny po 8usd za porcję) i zawijamy się z powrotem.
Dla chętnych na plaży również wódeczka, jest i Wyborowa ?, na Kubie nie da się kupić oficjalnie coca-coli.
Odległość od Trinidad to około 12 kilometrów i jedzie się pół godziny. Mijamy zatoczkę na której środku widać przewrócony kuter rybacki, ciekawe jak długo tak leży
W Trinidadzie mamy już ulubioną kawiarnię, to Cafe don Pepe. Położona w pięknym patio starych budynków serwuje szeroki wybór kaw i drinków.
A oto cennik, przypominam, że 300 peso to 1 dolar czyli dziś około 3,9zł. Podczas całego pobytu w Trinidadzie byliśmy tu sześć razy ?
Na drugą część dnia wybieramy się na punkt widokowy Cerro de La Vigia. To półgodzinny spacer. Jak się wyjdzie z obszaru w miarę odrestaurowanego starego miasta nagle wpada się w stare i zaniedbane uliczki, znikają przechodnie, okolica robię się trochę „creepy” a miejscowi dziwnie się na nas patrzą...
Idziemy dzielnie. Z jednego z rozwalających się budynków wychodzi do mnie starsza Pani i coś woła, podchodzę bliżej i okazuje się, że prosi o paracetamol. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że czytałem przed wyjazdem, że mają również niedobór leków. Sytuacja powtarza się jeszcze dwa razy z innymi kobietami po drodze. Chorobcia, no nic nie wzięliśmy, nie mamy co im dać. No to jest kolejna rzeczywistość obecnej Kuby …
Widoczek z góry na Trinidad i okolicę.
Widać nieużywany już pas startowy.
Jest dość gorąco i nieźle się zmachaliśmy. Nad nami krążą sępniki różowogłowe
Wracamy nawodnić się jeszcze raz w Cafe don Pepe:
A następnie idziemy do pobliskiego Muzeum Do Walki z Bandytami (ale groźna nazwa). To ten budynek z wieżą:
Okazuje się, że samo muzeum jest zamknięte ale można wejść na wieżę. Koszt to całe 70groszy od osoby. Oto panorama Trinidad:
A na półpiętrze spotykamy w końcu Che Guevarrę:
Na ulicy niedaleko otworzył się „sklep”. Zainteresowanie spore, można zobaczyć ceny podstawowych produktów.
Dalej co chwila pojawiają się te fajne stare samochody ale ogólnie Trinidad jest pusty i wyludniony.
Wracamy na nasz obiad. Lilian gotowała od samego rana ropę viechę czyli wolno gotowaną szarpaną wołowinę z warzywami. Zachodzimy w głowę jak zdobyła te wszystkie produkty. Ale mamy ucztę !
Pod wieczór wychodzimy na spacer. Niestety nie uszliśmy nawet 200 metrów jak znowu w całym Trinidad wyłączyli prąd.
Mija kilka chwil zanim ludzie nie odpalą żarówek z akumulatorów i generatorów – oczywiście do wyczerpania energii. Robimy spacer po ciemnym mieście używając latarek z telefonu, tak jest niestety codziennie już od dość długiego czasu, co nam opowiedziała Lilian
Do dyspozycji mamy wygodne leżaki wraz z czadowymi słomianymi parasolami.
Przychodzi do nas Pani informując, że leżaki będą za darmo jak coś zamówimy w barze. No namówiła…. ?
Generalnie na naszym kawałku plaży jest pusto i kameralnie ale jak przejdziemy kawałek dalej to ukazuje się nam ośrodek wypoczynkowy, już mocno sfatygowany, no i plaża jest zatłoczona lokalnymi rodzinami z dziećmi.
W sumie byłby to miły obrazek gdybym nagle nie zobaczył, jak jeden facet pije coś z puszki siedząc w wodzie i nagle ciska ją zgniecioną tak na plażę (dobrze, że w dzieciaka nie trafił!)
No co tu się dzieje? Otóż nikt nie ma żadnych oporów aby śmieci, puszki i butelki ciskać po prostu na piach!
Przychodzi mi tylko jedno do głowy – stara komunistyczna mentalność: przecież to nie moje, plaża jest państwowa więc niech ktoś inny, nieokreślony się martwi.
Bardzo to burzy mój dotychczasowy wizerunek beztroskich Kubańczyków, którzy cierpią z powodu narastającego kryzysu…
No ale na innych odcinkach jest super czysto i ładnie.
Tu czekają autobusy, które było dla nas takie drogie.
Tu chyba jakiś tajniak się czai i pilnuje
Po paru godzinach idziemy jeszcze na lunch z owocami morza (ceny po 8usd za porcję) i zawijamy się z powrotem.
Dla chętnych na plaży również wódeczka, jest i Wyborowa ?, na Kubie nie da się kupić oficjalnie coca-coli.
Odległość od Trinidad to około 12 kilometrów i jedzie się pół godziny.
Mijamy zatoczkę na której środku widać przewrócony kuter rybacki, ciekawe jak długo tak leży
W Trinidadzie mamy już ulubioną kawiarnię, to Cafe don Pepe. Położona w pięknym patio starych budynków serwuje szeroki wybór kaw i drinków.
A oto cennik, przypominam, że 300 peso to 1 dolar czyli dziś około 3,9zł. Podczas całego pobytu w Trinidadzie byliśmy tu sześć razy ?
Na drugą część dnia wybieramy się na punkt widokowy Cerro de La Vigia. To półgodzinny spacer.
Jak się wyjdzie z obszaru w miarę odrestaurowanego starego miasta nagle wpada się w stare i zaniedbane uliczki, znikają przechodnie, okolica robię się trochę „creepy” a miejscowi dziwnie się na nas patrzą...
Idziemy dzielnie. Z jednego z rozwalających się budynków wychodzi do mnie starsza Pani i coś woła, podchodzę bliżej i okazuje się, że prosi o paracetamol. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że czytałem przed wyjazdem, że mają również niedobór leków. Sytuacja powtarza się jeszcze dwa razy z innymi kobietami po drodze. Chorobcia, no nic nie wzięliśmy, nie mamy co im dać. No to jest kolejna rzeczywistość obecnej Kuby …
Widoczek z góry na Trinidad i okolicę.
Widać nieużywany już pas startowy.
Jest dość gorąco i nieźle się zmachaliśmy. Nad nami krążą sępniki różowogłowe
Wracamy nawodnić się jeszcze raz w Cafe don Pepe:
A następnie idziemy do pobliskiego Muzeum Do Walki z Bandytami (ale groźna nazwa). To ten budynek z wieżą:
Okazuje się, że samo muzeum jest zamknięte ale można wejść na wieżę. Koszt to całe 70groszy od osoby.
Oto panorama Trinidad:
A na półpiętrze spotykamy w końcu Che Guevarrę:
Na ulicy niedaleko otworzył się „sklep”. Zainteresowanie spore, można zobaczyć ceny podstawowych produktów.
Dalej co chwila pojawiają się te fajne stare samochody ale ogólnie Trinidad jest pusty i wyludniony.
Wracamy na nasz obiad. Lilian gotowała od samego rana ropę viechę czyli wolno gotowaną szarpaną wołowinę z warzywami. Zachodzimy w głowę jak zdobyła te wszystkie produkty. Ale mamy ucztę !
Pod wieczór wychodzimy na spacer. Niestety nie uszliśmy nawet 200 metrów jak znowu w całym Trinidad wyłączyli prąd.
Mija kilka chwil zanim ludzie nie odpalą żarówek z akumulatorów i generatorów – oczywiście do wyczerpania energii.
Robimy spacer po ciemnym mieście używając latarek z telefonu, tak jest niestety codziennie już od dość długiego czasu, co nam opowiedziała Lilian